Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Pierwsza Dama

Użytkownicy
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Pierwsza Dama

  1. masz rację, bez "mi" brzMI lepiej :) dzięki za radę i pozdrawiam N.
  2. nasiąkam twoimi słowami chociaż wiem, że nadmiar nawilżenia szkodzi myć ręce twarz włosy w tym źródle można i utonąć w łyżce wody taka śmierć byłaby godna pozazdroszczenia
  3. Sam jeden- jakiego Bronka ? :)
  4. Kolejny poranek, kolejne oczekiwania, stukot obcasów na kamiennych schodach klatki, słyszę na korytarzu, że już się zbliżasz. Jak zwykle łapiesz za klamkę, chcesz zapukać i odchodzisz. Czekam już kolejny dzień, a Ciebie nie ma. Może zagubiłeś się gdzieś w przejściu podziemnym, może uciekł Ci kolejny autobus, może nie przyjechał tramwaj, może roztrzaskałeś samochód. Pewnie kupiłeś kawę na wynos i przeglądasz gazetę. Komentujesz jak zwykle, że ludzie nie mają kultury, oczekiwania wiosna nie przychodzi, nie podoba Ci się płyta Toma Waitsa, nie możesz rzucić palenia, kierowca autobusu przyciął Ci drzwiami szalik. Narzekasz na to, że czasy się zmieniły, że ludzie tęsknią za czymś, czego nie dostali, zazdroszczą sąsiadowi nowego domu, żony, psa, butów, ogrodzenia, rabatek w ogrodzie. Za oknem widzę Cię tego samego, co kiedyś. Zawsze mówiłeś mi, że trzeba postępować tak, by w lustrze nie widzieć herbertowskiej błazeńskiej twarzy. Dużo było w tym racji i jakże wiele wysiłku, by rankiem nie ujrzeć kogoś innego. Na drewnianym stoliku rozłożyłam koronkowy obrus. Myślę sobie, że to przecież takie w starym stylu i że ładnie by się z Tobą komponowało. Teraz jesteś meblem, niechcianym prezentem urodzinowym, resztkami ciastek pokruszonych w torebce, zimną kawą, bez mleka, z cukrem- takiej nie lubię. Odnajduję Cię na każdym obejrzanym zdjęciu, stronie, w każdym nagłówku gazety brudnej od śniegu, resztek zimy, tego chłodu, który opanowuje od stóp do głów. Znajduję we fragmentach nekrologów, przepisach na indyka z pomarańczami, śladach na chodniku, wgnieceniach w świeżej trawie, włosach, które ktoś zostawił w spływie wanny. Niedokręcone tubki od pasty do zębów, nieznana szczoteczka, otwarty dezodorant, zapach jakichś perfum unoszący się w powietrzu- podpowiada mi, że ktoś tutaj przed chwilą był. Ktoś mnie uprzedził.Któregoś dnia, siadasz w kącie i cicho pytasz mnie, czy warto?" nad tym losem sobaczym tak szaty rozrywać, kiedy życie jak szuler gra z rękawa kartą ,a my wciąż nie umiemy w tej walce przegrywać". Nie warto. Uwierzcie mi na słowo, że nie warto. A ja głupia zawsze bałam się zachłysnąć - letnim powietrzem, wolnością, radością, wszystkim. Jeśli już to robiłam, to do granic możliwości, do utraty resztek tlenu, ostatniego oddechu, momentu, gdy włosy grzecznie w szeregu stawały dęba, a sąsiedzi przecierali oczy ze zdziwienia. Nie byłam nigdy złym człowiekiem, nie myśl tak o mnie. Nie będę Magdą Umer śpiewającą "kiedy mnie już nie będzie". Mnie nigdy nie było i siebie nie widziałam, na ścianie drzwiach, oknie, tapecie, obrazku- przynajmniej wtedy. Nie panikuj, czas się zatrzymał.
  5. czasem powrócić chciałbyś pociąg który znowu odjechał zatrzymać czerwona lampka końca pociągu to symbol znowu dzień nowy witasz tanią wódką i papierosami a ręce zamarzają a umysł masz już nie ten bo skończyło się lato nadchodzi jesień ostatnia jesień twojego życia wiosnę przywrócić chciałbyś młodość za którą tęsknisz zatrzymać powitać ją w progu z uśmiechem i bukietem żonkili chciałeś na próżno za poźno za mocno
  6. powtórzenie usunięte. przynajmniej w jednej strofie.
  7. Biegnijmy, nim zorientują się, że nas nie ma, nim wybuchną salwy dzwonów, biegnijmy, w dół stromych ulic, potykajmy się i śmiejmy do łez, no już, przecież nas nie ma. Chodź, pobiegniemy do portu i wdrapiemy się na maszt świata, poprowadzisz mnie na sam jego szczyt, tak pięknie uciekniemy i tak pięknie nas nie będzie, bo będzie nas daleko, koniuszkiem żagla znikających pod horyzontem a kiedy będziemy przepływać obok, ręką wskażesz mi serce oceanu i zobaczę, że wody są czerwone jak wino. Biegnijmy, jeszcze jakaś łódź czeka na nas w porcie, tylko chodźmy już, nim wypuszczą psy i na miłość boską, biegnijmy, ulice są pochyłe, powietrze jak pierwszy dzień wiosny w Europie, chodźmy póki nas nie ma. Którejś nocy, po sztormie, pokażę ci ocean w delcie moich ud, gdzie prąd jest gorączkowy, a wody słone i porywiste rozgrzane morze, dymiące setką spalonych wybrzeży, bardziej czerwone niż wino, korzenne, głębokie, morze bez portu, w którym mógłbyś się zatrzymać, gdzie możesz się tylko zatracić i zginąć. Chodźmy już. Biegnijmy nim puszczą się w pogoń, nim nas znajdą niebędących, wytropią jak się tropi lisy i jaskółki, musimy iść, bo już nas nie ma, bo chcę ci powiedzieć, że kiedy śpię, pachniesz świeżo skoszoną trawą a twoje ciało jest gorzkie i złote. Chodź ze mną. Już ściskam w dłoni twoją dłoń. Biegnijmy,jeszcze nas nie ma.
  8. Drogi Popsuty- toż to poezja jest ( a raczej jej próby), więc każdy dobiera sobie środek wyrazu, w moim wypadku to celowy zabieg. Czasem rozmowa przypomina milczenie, nie odczułeś nigdy tego? Poezja nie musi być logiczna :) ( aż tak)
  9. Zakochałam się, w ciągu pięciu godzin, w ciągu trzech tysięcy słów. Jak on mógł, tak po prostu, we wtorkowy wieczór, bez zapowiedzi, wejść w moje życie, zostawiając mnie wrośniętą w ziemię, osłupiałą, o ugiętych kolanach i wzroku wbitym w jego plecy?! On nie powinien nawet istnieć, tacy mężczyźni się nie zdarzają, takie perfekcyjne odzwierciedlenia ideałów są niemożliwe. Szukam go w tysiącu twarzy na ulicach, w autobusach, śnię o nim po nocach, myślę wciąż, wciąż,od trzydziestu dni, wymyślam go sobie na różne sposoby. Na zajęciach odmieniam go przez wszystkie przypadki, uczę się na pamięć naszej historii, dosłuchuję się go w muzyce, wypatruję w strużkach dymu z moich ust, gniewnie smaruję wargi na czerwono, obijam się o ściany, o domysły, o szepty, och jak jak jak masz na imię, jak masz na imię, jak miałeś na imię w ten wtorek, po co ci były tatuaż na dłoniach i szare oczy, przyjdź do mnie, och choć na dwie minuty, na osiemdziesiąt siedem słów, chcę tylko utrwalić cię sobie w pamięci na zapas, na pisanie, na duszne noce, na białe białe wino, na pod powieki. Przewertuję wszystkie książki, gdzieś przecież muszę cię znaleźć, ktoś musiał kiedyś być tak głupi jak ja jestem teraz, będę pisać o tobie wiersze i popijać je wódką, mój niewyobrażalny, i jeśli spotkam cię znowu, złapię cię za rękę i powiem: chodź ze mną, chcę cię kochać, jak masz na imię, mój cudowny, jeśli kiedykolwiek zrobiłam w życiu coś dobrego, nie chcę do nieba ani do domu, chcę w kieszenie jego kurtki, w jego głos i włosy, chcę w piekło jego twarzy, tylko na chwilę, tylko na zawsze, przyprowadź go do mnie, nie tylko tylko tylko, przyjdź, czekam, Jezu gdybyś tylko wiedział, gdybyś wiedział. Zbyt dużo czekolady, zbyt dużo papierosów, zbyt mało snu. Jesteś.
  10. porozmawiać chwilę milcząc wypowiedzieć wszystkie słowa niewypowiedziane i te tętniące powodujące trzecią kawę nad ranem i życzenia dobrego zaśnięcia poskładać litery w kilka prostych słów bo tylko tymi najprostszymi można wyrażać rzeczy najbardziej skomplikowane
  11. jak dla mnie trochę zbyt płytkie.
  12. Wyobraź sobie, wyobraź, że jest piątkowa noc, pierwsza albo druga nad ranem, cały dzień padał deszcz, asfalt ulicy za oknem sypialni, domy, samochody, liście drzew - wszystko błyszczy, wszystko jest chłodne, ciemne i pomarańczowe w świetle latarń, głosy ludzi idących chodnikiem, wysiedlony, podpity śmiech kobiet, zmęczone westchnienia autobusowych drzwi. W pokoju jest ciemno,biała pocięta niemrawym prześwitem zza zepsutych rolet, na łóżku leży on, z kołdrą zsuniętą do bioder, z miękkim łukiem jasnego ciała, oparty o ścianę. Ona obserwuje. Przez gorzką rurkę papierosa filtruje sypialniane powietrze, zbutwiałe ciepło, seks sprzed godziny, kwaśny smak potu, słowa, których nie było, z niebezpiecznej odległości drugiego końca łóżka, obserwuje. Nie lubię, kiedy tak patrzysz, mówi on, jakbyś chciała mnie pożreć, nie wiem, rozerwać na strzępy i potem się w nich zagnieździć. Ona przez długą chwilę nie mówi nic, odwraca wzrok, gasi papierosa w popielniczce z białego szkła. Odzywa się w końcu, pyta, dlaczego znajomi mówią na niego tak a nie inaczej. On odpowiada, znowu jest cisza - taka cisza, na jaką stać noc w mieście - potem wracają jej oczy, przestań, mówi on, nie patrz, kolejny papieros, jej pytanie, jego ostra odpowiedź, fuck you, mówi on, a ona przypomina sobie, jak kiedyś lubiła jego arogancję, ślepy chłód, szorstkość gestów, głupią, zakochaną w sobie pustkę jego duszy. Myśli o podobnej nocy sprzed paru dni, jego twarzy i zielonych oczach, oprawionych białą poduszką, palących dłoniach na jej pośladkach i wilgotnych udach w mocnym uścisku jej ud - i nagłym śmiechu szaleńca, który eksplodował niezapowiedziany niczym w zwyczajnych westchnieniach i szeptach, o groteskowych ustach, sprośnych jak uśmiech obłąkanego klowna, o tym śmiechu, jak wilczy skowyt do niepojmowalności księżyca, który tak naprawdę nie zamilkł i pewnie nie zamilknąłby nigdy, w środku nocy wyrywając ze snu. Nagle wszystko staje się jasne, i wie już, że ta noc za chwilę się skończy, zacznie się wiosna, a on rano wyjdzie bez słowa, i tak już zostanie.
  13. to ty byłeś tym bagażem pocharataną walizką z ogromem łat pustą w środku lekką i zarazem ciężką twoja podróż rozpoczęła się 20 lat temu przez kręte drogi ignorancji jesteś jak przedmiot przecież nic nie czujesz bolisz i ciążysz ciężar załamuje plecy a ta droga boli wyboje afazja defekt awaria każdy zużyty przedmiot się wyrzuca
  14. palę papierosa zgniatam w dłoni świat który patrzy na mnie wybałuszonymi oczyma czerwonymi od ani jednej nocy nieprzespanej dobranoc krzyczy i pluje mi pod nogi potykam się o chodnik
×
×
  • Dodaj nową pozycję...