L. umarła jakoś w grudniu,
Pogrzeb będzie popołudniu, po miesiącu, po grudniu
Zrobili parę nacięć i już wiedzą,
Że to nie super mocne, które paliła nad gazetą sama,
To nie żołądek, ani nie wódka.
L. nie uznawała, żadnych świętości,
Utraciła wszystkie miłości, była raczej niska i przy kości
Krzyżowała Chrystusa każdego ranka
po kilka razy ołówkiem na pierwszej stronie gazety, a czasem w środku
Na parapecie w kuchni trzymała drobiazgi.
Papierki, sznurki, obrazki ułożone stosami gdzieś do połowy okna powodowały półmrok
Ktoś nawet podejrzewał, że mogła to zrobić sama, jak? Niewiadomo
Jej ciało leżało w kuchni przyduszone bezcennym śmieciem. Ano długo podobno..
Odkryte okno wpuściło ozłacające światło,
Z kranu leciała melodią brązowawa woda, grzejnik coś stukał do taktu
i mucha rytmicznie tłukła się o szybę,
było trochę smrodu i trochę niewygody, ponacinali, a potem to już szybko do ziemi.
I Już. Koło lutego.