DEKADENCJA Czy myśl o śmierci jest szaleństwem, gdy piekło dnia wypala naszą nadzieję, wychładzając ciepło wzroku naszych oczu. Gdy zagubiona dusza ocieka krwią cierpienia, a myśli jak wściekłe psy rozszarpują odrobinę rozsądku. I spadając coraz głębiej w studnię obojętności zamiast dna osiągamy niepojętą nicość. Czy warta jest słów jeszcze modlitwa, skoro najczystsza spowiedź każdego dnia zabija naszą wiarę obojętnością jakiegoś Boga! A może grzeszny obłęd szczerego bluźnierstwa ociera dopiero o boskość nasze człowieczeństwo? Idę na wojnę każdego dnia, bo życie to monotonna walka z tymi co na dole, z tymi co na górze, o czyjąś miłość, o czyjeś wzgórze. Z urzędami, które łoją cię po skórze, z matołami którzy utrudniają w biurze. O jakąkolwiek prace za idiotyczną płace, o rynsztokową wegetację i pół litra chleba na kolację. O własne zdrowie, gdy cie robi w jajo nawet pogotowie. Z panami w mundurach i w prokuraturach O kasę, byt, kariery szczyt. I nie wiem tylko ile starczy sił, aby bagnetem przebic szarość kolejnego dnia. I czy posunę się choćby o krok, kiedy mi w oczy spojrzy zmrok? Ile nadziei płomień będzie się wciąż tlił? Czy czas wykrwawi młodość z moich żył? Czy zdołam podnieść się i dźwignąć dumnie chełm, kiedy powali mnie kolejny mur wzbijając i szybując jego blask, przecinający nawet błękit chmur. Moje zasługi i ordery o zanikających kształtach, to tylko krótkie chwile szczęścia, które ulotne są jak zapach wiatru. I jak odlatujący nagle ptak Moje zasługi i ordery o zanikających kształtach, to tylko krótkie chwile snu i odpoczynku o posmaku niedosytu, co na ustach mych wciąż trwa.