Tak więc teraz i co dzień z rana samego nogą wodząc resztki ładu pościeli jakim naplótł łóżko nocą wstawać przyszło nader przedwcześnie. Jeszcze daleko niezmierzenie przed porą mą wymarzoną tejż celowości. W dali już czeka... mieni się czerwonością świetlisty zarys czasu, jakże ulotnego, a bezwzględnie w szybie zegara okutego... Krótkim spojrzeniem raczę jeszcze powłokę szklistą urządzenia brodząc w nadziei... może nie... Może znużony codziennością swą własną, światem, myślami zechciał żartem zabłysnąć w okowach domostwa tego, przed osobą moją. Niepewność jak dymu ostatki wietrzeje w świadomości miarę napływu wtórego. Gdzieżby rzecz taka... choć dopracowana w każdym szczególe... misterna, dokładna silić by się miała na tak kunsztowną formę interakcji. Bezduszne elektroniczne dziadostwo więżące człowieka - twórcę swego. Ironia... ja jej częścią wraz z pierwszym swym oddechem poczętą. Czas więc sen swój przerwać błogi. Noc skończona. I już znów na drewna płacie mego biurka światła plamy cieniem bawić się poczęły. Tak i okien mych szczelności szpary wrzawą ranka przepełnione się ostały... to dzień kolejny, choć niepowtarzalny, jak inne wraz z swym końcem zniknie godnie miejsce dając następnemu. Wystąpi dla nas raz jedyny. Całe jego istnienie w nasz epizod krótki się przemieni. A nam obojętnym będzie jego piękno, trud jakim je pozyskał w każdej swej drobinie. Przecież rzecz to zwykła jest i mała. Nie przystoi człowiekowi taka chwała, coby choć uśmiech w przerwie posłać w odpowiedzi. Nie ma czasu.