betonowy świat cudów
pełen ciągle ginących w mroku twarzy
toczy się coraz szybciej i szybciej po stromym zboczu wieczności
jest jak lawina
co ze szczytów osunąwszy się
z impetem spada w otchłań
niszcząc wszystko co przeszkodą być może
zagarniając i przerabiając na swoje
zimne choć żywe lodu odłamki
nieczułe na piękno
niezważające na prawdę
zachłanne
obłudne
może się zadawać martwe
i rozrzuci je u stóp swej góry
potrzaskane
rozbite
szkaradne
i ten co po ich głowach stąpać będzie
przeklnie ten dzień i matkę co sople lodu powiła i tuliła do piersi