Po równi pochyłej stąpa,
krokiem nie pewnym słabym.
Zgarbiony człowiek samotny,
ze wzrokiem utkwionym w skały.
Nie patrzy nawet pod nogi,
bo nie ma takiej potrzeby.
I tak będzie spychany,
tam, gdzie nie ma nadziei.
Los mu drogę wyznaczył,
scenariusz gotowy otrzymał,
lecz stwórca tego wszystkiego,
z prawdą istnienia się mijał.
Przecież ów człowiek zgarbiony,
idący po równi pochyłej,
w otchłani życia się znalazł,
a miał on znaczyć tyle...
W planach był mężem honoru,
ojcem radości w kolebce,
i piewcą prawd oczywistych,
miłości ziarna siewcem.
Zbierać miał plony obfite,
tego co obsiał o świcie.
Przecież miał kochać i wielbić,
a zmarnowano mu życie.