budzimy się w zdziwieniu
uwikłani w obrazy przedsennych rozmów
dotykasz mojej pięty z rozkoszą
wybierając miejsce gdzie skóra jest najgrubsza
i wiesz że nie mogę tego poczuć
chwilę później tracę oddech
kiedy poranek uderza mnie w twarz
i wydaje się że zbrylone powietrze
rozpryskuje się w zetknięciu ze skórą
odłamki utykają w policzkach
wychodzę
z tych całych stu lat samotności
potrzebne mi były tylko dwa
na telefon do matki i wyjaśnienie starych spraw
zabicie obrazu ojca w głowie
tego gdy mówił zbyt głośno
a ja byłam podeptanym papierkiem
lub balonem w który wbija się szpilkę
dwa lata na wyrzucanie starych ubrań
kurtek mężczyzny który wyprowadził się
zbyt szybko
a potem już nie chciał wrócić jakby
bał się że drzwi nie otwierają się od tej strony
że stąd nie wychodzi się drugi raz
jakby mógł tu zostać znowu
i umrzeć przypadkową śmiercią
tragiczną ale cichą
reszta to tylko zamknięte oczy
przypominam sobie twoje pieprzyki na lewej łydce
a po stu latach może uda mi się ich dotknąć