Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Krystyna Stec

Użytkownicy
  • Postów

    9
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Krystyna Stec

  1. Witam! Ta opowieść jest 10-rozdziałowa, tak więc czytanie trochę zajmie. Mam nadzieję, że jednak wyszło dobrze(uważam to opowiadanie za mój osobisty hit ;-) ). Rozdział I ZIMA Mirabella bawiła się lalkami, a jej starsza siostra, Arabella, siedziała przy biurku. Rozmarzona patrzyła przez okno. Był pierwszy grudnia i spadł właśnie pierwszy śnieg, a Ara kochała zimę. - Ara, pobaw się ze mną!- narzekała Mira. - Idź do Grześka.- poradziła marzycielka. - Grzesiek nie chce sie bawić. Walec drogowy do niego przyszedł.- odparła Mira. Ara się zjerzyła. Walcem drogowym siostry nazywały Walerię Nil, dziewczynę ich starszego brata. Była to panna tak wulgarna, tak przesłodzona i przeróżowiona, że woda zamarzała na dźwięk jej imienia. Gdy wymawiano zdrobnienie Walerii, wyłączał się prąd. Do wszystkich odnosiła się z wyższością. Nikt nie wiedział, dlaczego Gregory wybrał ją właśnie. Siostry jej nie znosiły. Ara wyszła z pokoju i ruszyła w stronę kuchni. Na korytarzu spotkała Wulgarną Barbie. Grzesiek się do niej łasił. Dziewczyna wymineła ich bez słowa. - Nawet pożegnać się nie umiesz??!! Ale wychowana ta twoja siostra, nie ma co!- zauważyła Waleria. - Ara, co to ma być??!! Pożegnaj się, ale już!!- zganił siostrę Grzesiek, wysyłając jej zimne spojrzenie. Arabella popatrzyła mu w oczy. Grzesiek się zmieszał i przeprosił siostrę. - Za co ty ją przepraszasz??!!!- wrzasneła oburzona Waleria. - Nie zrozumiałabyś. - Myślisz, że skoro jestem blondynką, to nic nie łapię?!- warkneła Walec drogowy. - Nie to, żeby coś,Walerio,ale przefarbowałaś je na różowy.Wyglądasz w nich jak księżniczka!- pochwalił Gregory. - Też prawda. Wracając do twojej siostry: powinna mnie na kolanach mnie błagać, żebym nie wychodziła, a ta stoi jak słup soli!- krzykneła Waleria. - Coż, widok różowego plastika mnie zamurował. Pożegnam się z tobą tylko wtedy, kiedy wyjdziesz i już nie wrócisz.- rzuciła Ara. Waleria prychneła i wyszła z ich domu. Grzesiek rzucił siostrze spojrzenie pełne wyrzutu. - Nie ma za co.- odparła z figlarnym uśmiechem. - Ara, rujnujesz mi życie! - Raczej pomagam ci go kompletnie nie zmarnować. - Jesteś niemożliwa! - Nie tylko ja.- dziewczyna uśmiechneła się jeszcze szerzej. Poszła do kuchni i wzieła do ręki czajnik. Spróbowała nalać wody do kubka.. i nic. Odkręciła kran. Nie spadła ani jedna kropla. - Grzesiek! - Co?- brat stanął za nią. - Woda zamarzła przez wulgarną Barbie!! - Co ma do tego Wal...? - Nie wymawiaj tego imienia!!!!- przerwała mu w połowie zdania -Inaczej zamarznie na amen i trzeba będzie wymienać całą instalację. Nie mam zamiaru się tak upaćkać!!! - Ale co ma do tego Walerunia??- spytał Grzesiek. W całym domu zgasło światło. - No pięknie! Widzisz, coś narobił? - Dobra, już się zamykam. - Ty lepiej sprawdź, co robi mira.- zauważyła Ara.- Ja zajmę się Isą.- miała na myśli swoją niepełnosprawną. równoległą wiekiem siostrę Isabellę. Oboje rzucili się w stronę schodów. Gregory nie zauważył Jasmin i pocałował ją, myśląc, że to Waleria przyszła ponownie. Jasmin la Luna również należała do grona różowych pustaków. Była najlepszą przyjaciółką Walerii i... DZIEWCZYNĄ KONNY'EGO!! Całującą parkę oświetlił blask latarki Konny'ego. - GREGORY PEPE WINTER!!!!!!!!- wrzasnął poirytowany Konny. Której jego dziewczyny Grzesiek jeszcze nie całował?! - Pepe?!- Arabella rykneła śmiechem.- Od Pepe Pana Dziobaka z kreskówki?? - Zrywam z tobą!- powiedział Konny do Jess, zgasił latarkę i pogrążył się w mroku. - Isa!- Ara oprzytomniała i rzuciła się w stronę pokoju siostry, zostawiając Grześka Pepe z Jess na korytarzu. " Jak ja lubię zimę. Na nudę nie ma co liczyć."- pomyślała Ara, szukając po omacku drzwi do pokoju Isabelli. Rozdział II POZNANIE Ara suneła z książkami do klasy. Chodziła do Zespołu Szkół nr1 w Angerbornie, znanej również jako Zespół Szkół Pięknych imion. W tej szkole każde imie było dość orginalne lub ładne. Dziewczyna położyła książki i piórnik z Edwardem Cullenem na ławce. - Cześć Ara.- usłyszała. - Cześć Ada.- odparła. Ada Avonlea była jedną z przyjaciółek Ary. Dziewczyny poznały się na konkursie wyboru Orginalnej MIss. Żadna z nich nnie wygrała, ale bardzo się zaprzyjaźniły. - Co robisz?- spytała Ada. - Nic.- padła odpowiedź. - To przestań to robić, bo idzie tu super ciacho!!!-szepneła koleżance do ucha. Ara podniosła oczy. Stał przed nią chłopak o brązowych oczach, takiż włosach oraz cerze mulata. Chodził do Ig. - Cześć.-powiedziała i spojrzała nieznajomemu w oczy. Chłopaka zamurowało. - Cześć! Jestem Artur, a ty?- spytał. - Arabella. Mów mi Ara. - Fajne imie. Jestem nowy. - To odrazu widać. Inaczej by cię nie zamurowało na widok moich oczu. Dobra- tak czy tak, zaniemówiłbyś.- rzekła rezolutnie Ara. Ada westchneła. - Muszę lecieć. Cześć!- rzucił po chwili milczenia. -Pa!- zakliwiła Ada. - Cześć.- odparła trzeźwo Ara i poczeła ściągać przyjaciółkę na ziemię. Artur wyszedł z ich klasy i prędko pobiegł do sali nr2. * * * Artur był nowy w tej szkole i właśnie pędził na historię, gdy natknął się na Arę. W pierwszej chwili wziął ją za zwykłą dziewczynę, później widział już tylko niebieskie oczy. Nigdy w życiu nie widział takiej głębi w czyiś oczach( nie licząc swoich). Ara po prostu nimi hipnotyzowała. Niezdobyty przez nikogo lew uległ urokowi jagnięcia o błękitnych oczach. Chłopak stwierdził, że pewnie ma chłopaka. Zrezygnował ze "zdobyczy", pożegnał się i odszedł, zostawiając Arabellę i jej przyjaciółkę w klasie. "Ładne imię- Arabella. Ładne ma oczy... i włosy... kurcze! Obiecałem sobie- zero okularnic, tych podłych piegusek! Co prada, Ara nie ma piegów, no ale..."- mniej więcej takim torem biegły myśli Artura przez całą historię. Próbował się skupić, co skończyło się wywołaniem do tablicy. Chłopak odpowiadał bezbłędnie na pytania, zerkając na klasę. Wszystkie dziewczyny skupiły wzrok tylko na nim. Kiedy pani wpisywała ocenę do dziennika, noszalancko uśmiechnął się do żeńskiej części widowni. Wszystkie dziewczyny, jak jeden mąż, westchneły. "Co za naród. Ktoś powie->, reszta leci za nim."- pomyślał, siadając. Przez wszystkie następne lekcje przyłapywał dziewczęta na uśmiechach i chichotach pod jego adresem. Rozdział III ODRZUCONA Arabella przekopywała całą bibliotekę, sama niue wiedząc, czego szuka. Po prostu była niewiarygodnie szczęśliwa, aż buchała z niej energia. Odkąd tylko poznała Artura, zapragneła, aby był szczęśliwy, żeby czuł się dobrze. Dla niego zrobiłaby wszystko. Nagle zauwarzyła swój obiekt westchnień. Spacerował sobie pomiędzy regałami z kryminałami. Dziewczyna nakazała obie spokój i podeszła do niego. - Cześć.- przywitała się. - Cześć.-burknął. - Czego szukać? Może ci pomóc?-spytała. - Wiesz może, w której książce znajdę opisaną chorobliwą miłośćć popularnego chłopaka do pięknej okularnicy?- spytał. - Szukaj w romansach " Magic shell"( Magiczna muszla).-odparła zdziwiona Ara. Co on, książke pisze? Przecież tylko ona to przeczytała( z tego, co mówiła bibliotekarka)! - Aha. Dzięki. Cieszę się, że tak nie wpadłem. Piękne okularnice?! To się dopiero nazywa fikcja literacka.Oj, sorki.- zdeklarował się.- Muszę lecieć. Idę z Olimpią do kina.- odparł i wyszedł z biblioteki, nie wypożyczając ani jednej książki. Doskonale wiedział, jaką przykrość zrobił Arze. Arabella westchneła i usiadła przy jednym ze stolików, stojąych w bibliotece. Nie zauważyła pewnej dziewczyny, ukrytej za stosen książek. Osóbka siedziała przy stoliku pod oknem i udawała, że czyta. W rzeczywistości pisała na małym notebooku notkę, którą publikowała na blogu. Zerkała na Arę, pisząc jak szalona. Nagle zauważyła, że opisywany obiekt kieruje się do wyjścia z biblioteki. Zdążyła tylko dopisać:" Już niedługo kolejne przygody Amelii i Armanda!", nim Ara wyszła z biblioteki. Dziewczyna odłożyła książki na miejsce, spakowała notebooka do torby i wyszła z biblioteki. "Dzięki Arze i Arturowi ludzie chętniej czytają mój blog! Co z tego, że pozmieniałam im imiona? Ważne jest to, że ludzie mnie uwielbiają!"- pomyślała i ruszyła do domu. Tymczasem Ara zdążyła już do rodzinnego domu wrócić. Udało jej się również zobaczyć, jak jej starszy brat, Grzesiek, całuje się z byłą dziewczyną Konny'ego. Brat speszył się, widząc siostrę. - Czego chcesz?- spytał. - Pomyślmy... chciałabym własną fabrykę cukierków, żeby Mira pokuła kaktusami Walca drogowego, wejść do domu i żebyś nie całował się tu z Jess! Grzesiek, ty naprawdę jesteś mega powierzchowny!- rzuciła, przepchneła się pomiędzy nimi i staneła koło schodów, prowadzących do pokojów rodzeństwa. - Do zobaczenia Grzesiu.- zaświergoliła Jess. Ara o mało nie zwróciła obiadu. - Pa pa, Jasminko(czytaj: Dżasminko).- odparł Grzesiek. Jess wyszła z domu. Chłopak westchnął marzycielsko i zaczął się szykować do ucieczki. - Możesz mi powiedzieć, co to ma być??!!- zaczeła Arabella. - Ale że co?- Grzesiek zaczął grać na zwłokę. - Ty mi tu nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię!!!!!!! Jak możesz zdradzać Walec Drogowy?! Co prawda, jest paskudnie wredna, ale nikt nie zasługuje na coś takiego!!! Ty podły szczurze!!! Nie zasługujesz na miano brata, padalcu!!!- wrzasneła Ara, uderzyła go w twarz i ruszyła do swojego pokoju. - Nie masz prawa...!- w Grześku zrodził się bunt. Siostra rzuciła mu wrogie spojrzenie ze schodów. - Tak??- wysyczała. W jej oczach płoną ogień. -... tak wrzeszczeć. Is może mnieć atak.- podsunął ostrożnie. Z Arabellą lepiej nie zadzierać. - Nie wymiguj się siostrą!!! Jesteś tak podły i tchórzliwy, że osłaniasz się chorym człowiekiem!!!!- warkneła i poszła na górę. Grzesiek odetchnął z ulgą. Ara bywała nieprzewidywalna, ale jedno kżdy wiedział na pewno: nigdy nie należy doprowadzać jej do furii. Inaczej istniało ryzyko trafienia do szpitala z połamanymi kośćmi. Rozdział IV SEN Artur nie mógł pojąć, co się stało. 5 minut temu leżał w łóżku, a teraz stał ubrany w zimowe ciuchy stał w szczerym polu. Prószył śnieg. "Jest 8 grudnia. Śnieg nigdy nie pojawił się tak wcześnie. Co to?"- pomyślał. Ujrzał cień, zmierzający w jego stronę. Raźno ruszył ku postaci. Kiedy ujrzał twarz gościa, stanął jak wryty. To właśnie Arabella stała przed nim ze spuszczoną głową. -Cześć.-usłyszał. - Cześć-odparł. - Co tu robisz? - Sam nie wiem, a ty? -Szukam cię. Chciałabym ci coś pokazać.-szepneła Ara i uniosła głowę. Śnieg przestał padać, a księżyc wyjżał zza chmur. Artur ujrzał jej zakrwawioną twarz.-co...co...co... co ci się stało???- spytał przerażony.-Co? A, chodzi ci o to?-wskazała zakrwawionym palcem na swoją poranioną twarz.- Nie widziałeś tego.- rzekła i wyjeła coś czerwonego spod płaszcza. Artur zbladł. Uświadomił sobie, że oto stała przed nim cudowna, zakrwawiona zjawa, która pokazywała mu swoje jeszcze bardziej niż ona skrwawione serce. - Co..?- wyszeptał tylko tyle. -To wszystko sprawiły twoje słowa wypowiedziane 3 dni temu. Teraz już wszystko wiesz.- powiedziała i schowała serce z powrotem pod płaszczyk. - Nigdy nie będziemy razem!!!! Zrozum to wreszcie!!!- wrzasnął Artur. Na obliczu Arabelli pojawiła się największa rana. W miejscu, gdzie powinno być serce, chłopak dostrzegł czerwoną plamę krwi. Usłyszał huk. Po chwili znalazł się przed murem z czerwonej cegły. Pojawiło się na nim pęknięcie. Artur ujżał... niebieskie oczy. Mur pękał dalej. Chłopak zrozumiał kto za nim stoi. Kiedy mur runął, jego przypuszczenia się potwierdziły. Po drugiej stronie gruzowiska stała cicho szeptająca Ara. Nagle zerwał się na równe nogi. Był w swoim pokoju, leżał we własnym łóżku. Spojrzał na zegarek. Była 3 nad ranem. Chłopak opadł spowrotem na poduszkę. 5 minut później smacznie spał. Rozdział V WALERIA CZY JESS? Isabella leżała zwinięta w kłębek na łóżku. Miała kolejny atak migreny. Z każdą chwilą ból się nasilał. Isa, mając 4 lata, spadła z huśtawki. Od tamtego czasu nie miała już szans na normane dzieciństwo. Przeszła operację i jeszcze się rehabilitowała. Z niewielkimi skutkami. "Biedna Is. Tyle musi znieść- rozwrzeszczana Waleria i Mira, otumaniony Grzesiek, humorzast Konny... oddałabym wszystko, byleby tylko wyzdrowiała."- pomyślała z czułością Ara i przykryła siostrę kocykiem. W pokoju obok rozległa się niewiarygodnie głośno muzyka. Wszystko zaczeło drgać, a Is zwineła się jeszcze bardziej. Na czole wystąpił pot. " No tak- ona to słyszy 3 razy głośniej"- pomyślała siostra i ruszyła do pokoju obok. Gdy weszła do środka, ujrzała swojego brata tańczącego na biurku i śpiewającego piosenkę "Boy likeYou"(Charlee), co było o tyle dziwne, że z głośników płyneła piosenka Seleny Gomez "Magic". - What to do, what to do with the boy like you?- wrzeszczał jak opętany. - Ścisz to! Is ma atak!- rozkazała Arabella. - No to co? Kogo obchodzi taki bachor?? Niech zdycha, będzie o jedną mniej.- fukneła Waleria.- L-like you? What to do with you? (Oh!) What to do with the boy like you?- zawyła. - Właśnie!- poparł ją Grzesiek.-I know you know Im wrapped around your finger You're so, you're so Beautiful and dangerous Hot and cold...- znów zaczął wrzeszczeć. - Mam nadzieję, że na tę jego Walrunię spadnie co najmniej stu tonowy głaz, góra ptasich odchodów i pokąsają ją żmije.- mrukneła cicho Ara. W całym domu zgasło światło, a z wieży Grześka nie płyneła już żadna muzyka. - Co jest??- warkneła poirytowana Waleria. - Ara, coś ty zrobiła?- spytał Grzesiek swą młodszą siostrę. - Dlaczego winę zwalasz odrazu na mnie. Czy te oczy mogą kłamać?- spytała niewinnie. - I to jeszcze jak...! - Dobrze, powiem. To wszystko dzięki charakterowi twojej super-blondi.- rzuciła beztrosko siostra. - Już nie super-blondi, a super- narze...- zaczeła Waleria, ale raptownie przerwał jej Grzesiek Pepe( od Autorki: Zawsze mnie to imię rozbraja). - Tak, tak, miło było, won...!- rzekł pospiesznie i wyrzucił siostrę za drzwi. " O co chodziło? Nie super-blondi, tylko super-kumpeli...?znajomej...?... narzeczonej...? Chwila! Narzeczoną!!! TYLKO NIE TO!!!!!"- myślała Ara, wracając do pokoju siostry. Usiadła na jej łóżku i pogładziła ją po ręce. - Lepiej?- spytała. - O wiele. Dzięki.- szepneła wycieńczona Is. Arabella opowiedziała jej o dziwnym zdarzeniu. - Możesz być pewna, że narzeczonej. Czyli, że to ona, a nie Jasmin.- odparła cichutko siostra. - Oby nie...- Ara próbowała zatrzymać w sobie chodź odrobinę nadzieji. Rozdział VI MARZYCIEL Konny siedział w kuchni razem z (uwaga!) cichobawiącą się Mirabellą. Co chwilę chłopak wzdychał. Mira w końcu nie wytrzymała. - Co jest?-spytała. -Co...? Nic.- odparł nieprzytonmy (umysłowo) brat. Westchnął. - Konny! Przestań! - Dobrze, siostro, tylko nie wrzeszcz. Isa jest po ataku. 20 sekund później: -Ach... - KORNELIUSIE!!! Przestań! -... ech... -KONNYYYYYY!!!!!! Mam cię trzasnąć patelnią??!!-krzykneła rozjuszona Mira. Do kuchni weszła (szara ze zmęczenia) Is oraz Ara. - Och... - Coś taki rozmarzony??- spytała Ara, siadając obok Isabelli przy przeciwległym krańcu stołu. - Hm?? Nie, nie jestem. Wydaje ci się.- odparł Konny i znów westchnął. Mirabella uderzyła go patelnią. Zero reakcji ze strony brata. - Och...!- westchnął znów Kornelius, doprowadzając tym samym najmłodszą siostrę do szału. Niebieskie oczy Miry zaiskrzyły, porozrzucane loki nastroszyły się. Dziewczyna zaczeła krzyczeć, tupać nogami i rzucać w brata czym popadnie. Isę znów rozbolała głowa. Ara przytuliła siostrę i pogłaskała ją po głowie. Po zdemolowaniu kuchni przez narwaną siostrę Ary: Konny siedział posród sterty garnków i nadal był duchowo nieobecny. Mira potwornie się zziajała. Miała cichą nadzieję, że brat już odpuścił. - Ach...- usłyszała cała trójka sióstr. - KORNELIUSIE JAMESIE (czytaj: Dżejmsie) WINTER!!!!!- wydobyło się z piersi Mirabelli. - Ona jest taka piękna...- dziewczęta zamurowało. O co znowu chodziło??? Rozdział VII MUR SIĘ BURZY Mineło już 6 dni od dziwnego snu, a Artur wciąż słyszał w głowie huk pękającego muru. "Okulary w niczym nie przeszkadzają."-pomyślał. Przed oczyma znów stanął mu okropny obraz: Ara cała we krwi. Otrząsnął się i ze zdziwieniem stwierdził, iż siedzi w kontenerze na śmieci. Obok niego przykucnął jego kumpel, Alex. - Przypomnisz mi, co ja tu z tobą robię?- spytał Artur. Alex opowiedział wszystko szeptem, lustrując wzrokiem parking. Sytuacja przedstawiała się dosyć nieciekawie- Artur dał się namówić na "akcję" i wyciągnięcie z domu o wpół do 21 tylko po to, by śledzić jakiś-tam złoczyńców. Okazało się, że chłopak Sary (najepszej przyjaciółki Ary, o czym Artur nie miał zielonego pojęcia) gwizdnął jakąś pakę z bagażnika stojącego na parkingu opla. Chciał ją niepostrzeżenie zwrócić, ale jak na złość ciągle ktoś się tam kręcił. Na przykład: akuratnie jakiś starszy facet (około 30-stki) próbował poderwać 16-latkę. - Po co to robisz?- spytał Artur. - Bo nie chcę, żeby Sara dostała donicą z palmą w głowę, chodząc po mieście. Dlatego!- odparł Alex i wywrócił oczami.- Ile można siedzieć na głupim parkingu??!!- warknął. - Jaka palma??!! Człowieku, jesteśmy w Polsce, a nie w tropikach!- zdziwił się Artur. - Dobra, dobra. Agerborn i tak nie występuje na żadnej mapie świata.- prychnął Alex.- Patrz!- syknął. Artur wychylił się trochę. Ujżał faceta, który usilnie próbował wyjść z tej kamienicy razem z dziewczyną. Dziewczyna opornie odmawiała i co chwila wykrzywiała twarz. - O boże, ale osioł!- Alex wywrócił oczami. - Nie nazywaj barana osłem.- ostrzegł Artur.- Pewnie gada teksty typu: "Wiesz, którędy do nieba? Bo wyglądasz, jakbyś się z tamtąd urwała!"- podsunął. - Lub: "Gdyby zamykali za bycie pięknym, to teraz pewnie siedziałabyś w celi razem ze mną"- dorzucił Alex. - Albo: "Czy tu w pobliżu jest lotnisko, czy to me serce aż wystrzeliło na twój widok??"- Alex aż się zataczał ze śmiechu. Natychmiast jednak spoważniał na widok nowego przybysza. - Ja... ja... ja... ja go znam!!!- wyszeptał konspiracyjnie. - Co?- spytał nieprzytomnie Artur. - To ten facet!! - To że facet, to akurat widzę. Co jest, łażą tu tylko i wyłącznie twoi znajomi?? - Artek, zwiewamy!!!!!!!!!!!!!!- krzyknął cicho Alex. Artur porwał paczkę, wyskoczył z kontenera i pobiegł w stronę wyjścia z kamienicy. Alex runął za nim. - Co jest? Czemuś uciekł??- spytał Alex, kiedy zziajani, odpoczywali przed kamienicą. - Kazałeś wiać!- odparł Artur. - GDZIE JEST PACZKA??!! - Facio chciał się pochwalić autem, więc otworzył bagażnik. W biegu wrzuciłem tam paczkę. Razem z dziewczyną siedział już w samochodzie.- rzekł Artek, ciągle łapiąc oddech. Chłopcy powoli ruszyli w dół ulicy. - Sprytne.-pochwalił Alex. - Gdzie my jesteśmy? - Na Gdańskiej.- odparł zapytany. - Ech... Co tam u Sary??- spytał Artur. - Spox. A u Ary? - Skąd mam wiedzieć??- zdziwił się Artur. - No... tak na siebie patrzycie w szkole...- zaczął Alex. - Bzdury! Między nami nic nie ma.- prychnął Artek. Jego kumpel westchnął. - Jest. Pomiędzy wami jest niespotykana chemia. Im szybciej to zrozumiecie, tym lepiej. Cześć!-porzegnał się i ruszył w kierunku ulicy Morskiej. - Cześć!- odparł Artur i ruszył w przeciwnym kierunku ulicą Armii Krajowej do domu. Rozdział VIII ZARĘCZYNY Był 15 grudnia. Najgorszy dzień w życiu Ary. Od rana po domu biegała podenerwowana Waleria. Co chwilę cicho ustalała coś z Grześkiem i chichotała. Koło południa, gdy Ara i Mira nakładały do stołu, do domu wpadła Is z zakupami. Rzuciła je na podłogę i pędem zdjeła z siebie zieloną kurtkę. - Wróciłam!- obwieściła domownikom. Waleria wybiegła z pokoju Grześka i sprawdziła zawartość siatek. - Ałł! Is, tobie nie wolno dźwigać takich ciężarów. Chcesz, żeby cała rehabilitacja wzieła w łeb?- sykneła Arabella, kiedy przenosiła siatki z zakupami do kuchni. - Sara, Alex i Artur mi pomogli. Aha, przynieście więcej krzeseł. Zaprosiłam ich.- odparła siostra, próbując uwolinć się od szalika. Pomogła jej w tym Mira. -CO??!!- wrzasneła Waleria.- Kto ci pozwolił??!!- krzykneła na Is. - Ja sama.- szydziła Isabella. - No to w takim razie leć po przyprawę do nuggetsów, bo już się skończyła!- zastrzegła Waleria. - Ty tu pomóż. Ja pójdę.- powiedziała Ara i wcisneła na głowę żółtą czapkę-smerfetkę. Prędko się ubrała, wzieła żółty portfelik i wyszła z domu. Popędziła do pobliskiego spożywczaka. Wybrała potrzebne rzeczy i staneła w kolejce do kasy. - Ara??- usłyszała za plecami. Odwróciła się. Stała za nią ruda dziewczyna o brązowych oczach. Cała była ubrana na szaro. Wydała się Arabelli znajoma. - Sara??- zapytała z niedowierzaniem. Po chwili obie dziewczyny dusiły się o siły uścisku. - Co ty tu robisz???- wydukała. - Rodzice dostali nową pracę w tutejszej klinice dla zwierząt i się tu przeprowadziliśmy. Nie wierzę!! Szalony duet znów razem! Drżyjcie, mieszkańcy, bo oto nadchodzi era niesfornych dziewczyn!- zachichotała Sara. Dziewczyny zapłaciły, wyszły ze sklepu i ruszyły zaśnieżoną ulicą Senatorską 5. Gadały i gadały, nie zwracając uwagi na to, że wędrują z domu Ary pod blok Sary i vice versa. W połowie drogi spotkały... ARTURA!!!!! - Cześć!- wydukała Ara. - Hejka Artek!- rzuciła Sara. Arabellę zamurowało. - Cześć rudziku! Dawno się nie widzieliśmy!- stwierdził Artur.- O, Ara. Cześć.- zdziwił się. - To wy się znacie?- spytała zdumiona Sara. - Tak. Chodzimy razem do szkoły. A wy skąd się znacie?- zapytał Artur. - Jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami od I klasy podstawówki!- odparła Sara. - Wiecie, chętnie bym z wami tu pozostała, ale... muszę... muszę iść do domu... bo... bo, tentego, no... jadę z mamą... po ogórki. Tak, po ogórki! Pa!- czerwona ze wstydu, Arabell ruszyła pędem do domu. Rzuciła torebeczkę z przyprawą na stół, wyswobodziła się z szalika i została wciągnięta przez nurt nerwowych przygotowań. Waleria zagoniła trójkę sióstr do smażenia nuggetsów na patelin. Dziewczyny podzieliły się pracą; Is kroiła w paski piersi z kurczaka i je rozbijała(jak na koklety), Mirabella obtaczała je w mleku i w panierce, zrobiła również ostry sos. Ara natomiast smażyła mięso na pateli. Waleria tymczasem je wszystkie poganiała. Do kuchni weszli rodzice siostrzyczek. Zdziwili się na widok odświętnie ustrojonego stołu. Waleria podskoczyła. - Dziewczynik, ja to zrobię. Jestem dorosła, zaradna, umiem gotować i na pewno dam sobie radę.- zaczeła słodko kliwić, odganiając rodzeństwo od patelni. - Widzę, iż jesteś bardzo troskliwą osobą.- zauważył tata. Arabell, Is oraz Mira otworzyły ze zdziwienia usta. Waleria??!! Troskliwą OSOBĄ??!! W troskliwość można by uwieżyć po wypraniu mózgu, ale to, że ona jest człowiekiem, przekraczało wszystkie dopuszczalne normy. - Och, dziękuję. Arabelusia, Mirka i Isunia są dla mnie jak młodsze siostry, których nigdy nie miałam!- pisneła z przejęciem Walec i przytuliła zdębiałe z osłupienia siostry. Grzesiek usiadł naprzeciw rodziców. Ara zakrztusiła się sokiem pomarańczowym. - Dobra, co jest? Od kiedy to Walec Drogowy się o kogoś oprócz siebie troszczy????- spytała, nic nie pojmując. - Och, ależ one mają poczucie humoru!- zachichotała sztucznie Waleria.- Proszę usiąść. Jedzenie podano do stołu. Konny!- zaświergoliła.- Obiadek na ciebie już czeka! Szybciutko na dół, bo ci wystygnie!!- kliwiła niczym słowik z podciętym gardłem. Nikogo zapewne też nie zdziwi, że Mira tak mocno się zdziwiła, że spluneła sokiem przez pół kuchni. - Komu gorzej??- spytał sarkastycznie Konny, stając w drzwiach kuchni. - Siadaj, Konnusiu.- wskazała mu krzesło i zaczeła nakładać nuggetsy na półmisek. Podała je na stół razem z ostrym sosem. Zadzwonił dzwonek. - Otworzę!- rzekła Ara i pobiegła do drzwi. Bała się, że Waleria wyrzuci Sarę, Alex'a i ...JEGO. Otworzyła. - Hej! Wchodźcie!- zaprosiła gości do środka. Powiesiła ich rzeczy na wieszaku i poprowadziła ich do kuchni. Usiedli przy stole i w milczeniu zaczeli jeść. Ara zaczeła pić sok, zerkając co chwila na siedzącego po przeciwnej stronie stołu Artura. Konny usiadł obok niego. - Tato, mamo.- zaczął w pewnej chwili Grzesiek. Wstał od stołu razem z Walerią.- Pragniemy was pionformować, iż zamierzam się ożenić z Walerią-( po wypowiedzeniu tego imienia wszystkie soki, woda oraz to, co było w tym domu w postacci płynnej, zamarzło. Nawet sok, który akurat teraz piła Ara). - Artur...- usłyszała szept Alex'a. Płyn znów przybrał normalną formę. Ara przełkneła sok i również wstała. - GRZESIEK!!!!! JAK MOGŁEŚ???!!!- krzykneła, po czym uciekła do swojego pokoju. Konny stanął koło brata. - Powodzenia z przeproszniem Ary.- rzekł i wyszedł. Is, Mira, Sara, Alex i Artur opuścili kuchnię bez słowa. - Zgadzamy się.- powiedzieli rodzice i pospiesznie wyszli z domu. Rozdział IX PRZYGOTOWANIA - Wszystko ma być bladoróżowe; kwiaty, buty, twoja koszula, ubrania gości, wystrój sali i kościoła.- wyliczała Waleria. - A twoja suknia??- spytał Grzesiek, notując wszystko w notesie. - To niespodzianka.- rzekła Walec i wyciągneła z szafy wielkie pudło. Otworzyła je i wyciągneła zawartość. Oczom zebranych(czyli że Arze i Gregory'emu) ukazała się oto ta suknia: - A suknia ślubna?- spytał Grzesiek, stwierdzając, iż Walec pokazała mu suknię balową. - Ara po nią pójdzie.- stwierdziła beztrosko panna młoda i spojrzała na Arabellę. Od czasu zaręczyn Walerii i Grześka dziewczyna ubierała się wyłącznie na czarno. Nie była również rozmowna. Ara wzięła wizytówkę sklepu i poszła do galerii handlowej. Po drodze spotkała Sarę. - Hej! Gdzie tak suniesz?- spytała ją przyjaciółka, chwytając za łokieć. - Walec kazał mi iść po suknie ślubną dla niej. Pewnie jest ze złota.- prychneła Ara. - Nie, no aż tak nie mogła cię załatwić. Grzesiek nie ma tyle kasy. Pewnie jest koloru liliowego.- zażartowała. Widząc, że koleżance nie jest do śmiechu, umilkła. - To ten sklep.- rzekła po chwili Arabella, wskazując na biały budynek wciśnięty pomiędzy Cropp City a H&M. Nad szyldem z napisem "Sweet Weddings- moda ślubna"dwa gołębie trzymały w dziobach obrączkę. Dziewczyny weszły do sklepu. - Witamy w "Sweet Weddings"- najlepszym sklepie z modą ślubną. Czym mogę służyć?- spytała automatycznie ekspedientka. - Przyszłyśmy odebrać zamówioną suknię dla Walerii Nil- Winter. "Very Pig Weddings Dress á la Cherllote Vill"- przeczytała niewyraźne bazgroły z kartki. - " Very Pink Wedding Dress á la Charlotte de Vill"- poprawiła ekspedientka.- Proszę za mną. To jedna z najbardziej orginalnych sukien znanej projektantki Charlotte de Vill. Proszę zobaczyć.- ekspedientka podała im wieszak z zawieszoną na nim suknią. - O bosz! Jakie to różowe!- wydukała Sara. - Najlepsze jest to, że Walec już taką ma.- odparła Ara. Ekspedientka przedstawiła im suknię balową panny młodej.- Tu chyba jest pomyłka. Panna młoda już taką ma.- rzekła do ekspedientki i podała jej karteczkę z nazwą sukni.- O tą nam chodzi.- powiedziała. - " Very Pain Wedding dress á la Charlee Moon"!- westchneła z ulgą ekspedientka.- Przepraszam za pomyłkę. Proszę za mną.- poprowadziła dziewczęta w stronę sukien na specjalne okazje.- Proszę.- podała im prawdziwe cudo: - Wow.- wyszeptała Sara. - Ile płacę?- spytała trzeźwo Ara. Od zaręczyn wszystko było dla niej tak samo brzydkie i szare. - 25 554 zł.- odparła ekspedientka. - CO??!!- wrzasneła Ara. - 20 500 zł za to, iż to orginalny produkt, a 5 054, ponieważ wykonano ją z czystego kaszmiru.- wyjaśniła ekspedientka. Arabella bez słowa podała jej kartę kredytową Gregory'ego. - Raczej niewiele mu zostanie z tych 50 tysiaków, które rodzice przesłali mu na konto jako prezent urodzinowy.- szepneła do przyjaciółki. - No tak. A buty?? Kosmetyczka, fryzjerka??- wyliczała Sara. - Dobra, spadamy.- odparła Ara, wzieła suknię, zapakowaną w orginalny pokrowiec z logo sklepu, odebrała kartę, podziękowała i wyszła. -Arabell, idziemy po buty?- spytała Sara. - Niech Walec sam sobie lata z tymi gryzmołami na kartkach.- warkneła Ara. Przyjaciółka próbowała odciągnąć ją od tematu ślubu. - Sar, to i tak nic nie da. Cześć.- pożegnała się po chwili i poszła w stronę swojego domu. Sara wzruszyła ramionami i pognała do pobliskiej kafejki zjeść śniadanie. -------------------------------------------------------------------------------- W pokoju Grześka: - No pokarz mi te suknię!!- Gregory Pepe skakał niczym piłka. - W życiu!! Pokazanie sukni Panu Młodemu przed ślubem wróży nieszczęście!!- odparła Waleria, chwając pokrowiec z suknią na dnie szafy. - No to Grzesiek patrzył na tę suknię chyba przez całe życie.- mrukneła cicho Arabella i poszła do swojego pokoju. Nie miała najmniejszego zamiaru zwariować przy narzeczonych. Rozdział X NAJLEPSZE ŻYCZENIA! Arabella obudziła się ze świadomością, jaki okropny dzień ją czeka. Był to dzień jej urodzin. Do pokoju Ary jak burza wpadli: Is, Mira, Waleria oraz Grzesiek. Każdy chciał jako pierwszy złożyć życzenia, więc powstał mały harmider. Kiedy już wszystko się uspokoiło, rozdano już prezenty i przygotowano się na piski wdzięczności ze strony Ary, dziewczyna rzuciła: - Fora ze dwora! Dajcie mi się w spokoju przebrać!!- rodzinka wzruszyła ramionami i ulotniła się z pokoju solenizantki. Dziewczyna przebrała się w najczarniejsze ciuchy jakie miała. Zebrała się w sobie i ruszyła do kuchni. - Siema, Konny.- rzekła, przechodząc przez kuchnię. Zdziwiła się, widząc siedzącą koło brata Sarę. - Cześć! Wszystkiego naj, Aro, aby ci się w życiu szczęściło pełną parą!- kumpela natychmiast wstała i złożyła życzenia przyjaciółce. - Doberek.- odparła Ara, ubierając żółty płaszcz (ten ze snu Artura). - Gdzie tak pędzisz??- spytała Sara. - Nigdzie.- odparła solenizantka, pospiesznie ubierając buty.- Pa, Saruchna.- cmokneła przyjaciółkę w policzek i wyszła z domu. Sara wróciła do kuchni. - Ara jakaś taka dziwna się ostatnio zrobiła.- stwierdziła. - Mhm.- potwierdził Konny, zjadając czekoladę. - EJ!!!! To miało być dla Ary!!- wrzasneła Sara i rzuciła się ratować prezent urodzinowy. -------------------------------------------------------------------------------- Arabella zjadła śniadanie w pobliskiej kawiarni. Przy wyjściu natkneła się na Artura. - Cześć.- przywitał się. - Cześć.- odburkneła, wychodząc z kawiarni i ruszając w stronę Placu Czterech Krzyży. - Może cię odprowadzić?- spytał Artur, idąc za nią. - Nie idę do domu.- odparła. - To może chodźmy do mnie?- spytał nieoczekiwanie. - Zgoda.- Ara nie wierzyła w to, co sama mówiła. Przez dłuższą chwilę szli w milczeniu, do momentu, kiedy skręcili na ulicę Armii Krajowej. - To tu.- zatrzymali się przed pomalowanym na biało blokiem. Weszli do środka i windą wjechali na 4 piętro. Weszli do mieszkania numer 21. Zdjęli kurtki i ruszyli do pokoju chłopaka. W domu chłopaka nie było nikogo prócz nich. - Usiądź.- Artur wskazał brodą sofę stojącą w kącie pokoju. Zaczął szukać czegoś w biurku. Ara usiadła i z zaciekawieniem zaczeła rozglądać się po pokoju. Niby nic w nim szczególnego nie stało, ale posiadał on jakąś dziwną atmosferę. - Wszystkiego naj.- rzekł, podając Arabelli pierścionek. - CO??- wydukała.- Skąd...? - Sara mi powiedziała. - Ja się stąd zmywam.- powiedziała i wstała. Artur zaczynał ją przerażać. Chłopak odprowadził ją pod drzwi. - No to cześć.- powiedziała, kiedy stała już w progu drzwi do mieszkania Artura. - No to cześć.- odparł on. Oparł się o fragmurę drzwi i rozbrajająco się uśmiechnął. Ara przybliżyła się do nieo. Artur przysunął się do niej. Sami nie wiedzieli, kiedy to się stało. Pocałowali się. To właśnie tak lody pomiędzy nimi stopniały. KONIEC. PS. W niektórych fragmentach opowiadania powinny być obrazki. Jeśli chcecie zobaczyć opowiadanie w pełnej krasie, zapraszam na: www.opowiadania-o-nas.bloog.pl
  2. - Uch! Jak ty możesz w takim czymś chodzić?- uczepiłam się Sashy(czytaj: Saszy). Miała na sobie szary, podarty dres, skudłaczone włosy i do niczego nie pasujące, ogniście czerwone trampki. - No co? Lepsze to niż twój strój! Nadaj się on jedynie do zwęglenia albo fajczenia frajerów! - Wiesz co? nie rozumiem tej twojej lumpiarskiej gadki ani trochę. - Twój strój nadaje się do spalenia, albo do pieczenia ziemniaków. Załapałaś gadkę? - Cóż, ja przynajmniej nie grożę samozapłonem. - Taaa. Wmawiaj to sobie, a daleko zajdziesz.- odcieła się Sasha. Obok mnie stanął Andrzej, wielka, nieodwzajemniona miłość Sashy. - Witam madame. Ładna dziś pogoda, prawda?- spytał dostojnym tonem. - Witam. Rzeczywiście, nie można narzekać. - Czy nie zechciałaby pani pójść ze mną na następną dyskotekę, która odbedzie się za kilka dni? - Chętnie, ale Artur już cię prześcignął. Idę z nim. - Och, naturalnie. Cóż, do widzenia. - Do zobaczenia.- Andrzej odszedł od nas i krzyknął na całą szkołe:- Która z was chce iść ze mną na dyskotekę???- Odrazu zebrał się koło niego wianuszek dziewcząt. Sasha była wśród nich. Po chwili wszyscy się rozeszli. - I co?- spytała Ada. - Wybrał Monikę.Och, on jest taki śliczny!- rzekła smutno Sasha. Ruszyłyśmy w stronę klasy, a Kłaczek( tak przezywałyśmy Sashę) kopła kosz na śmieci. - A ty nie.- rzekła Stella. - CO??!! Chcesz w dziób???!!! - Zrozum: on wybrał Monikę, bo to jedna ze szkolnych ikon stylu.- załapała Laura. - Ty za to jesteś ikoną lumpeksiarstwa i bezguścia.- dodała Ewelina. - Ej! - Dziewczyno, weź ty na siebie popatrz!- rzekła bezlitośnie Katka. - Pokudłaczone włosy...!- zaczełam wyliczać. - Podarty dres...!- dołożyła Ewa. - I do tego te czerwone trampki...!- stwierdziła Klaudia. - To jest proste jak 2x2! On lubi modnisie, tak zwane przez niego "róże". Ty zaś jesteś tulipanem. Tulipany i róże to najwięksi wrogowie.-zakończyła Natalia. - Czyli, że muszę stać się jedną z tych jełopowatych róż, żeby mu się spodobać?- spytał po chwili nasz "tulipan". - Tak.- rzekłyśmy zgodnie. - Cóż... jestem na to gotowa. Dla niego- wszystko!- sptwierdziła Sasha. - Dobra. Zebranie u mnie w domu o 16:00.- rzekłam. Pożegnałyśmy się i poszłyśmy do swoich domów, bo było już po lekcjach. * * * 17:45, u mnie w domu: Po uczesaniu, ubraniu, wymalowaniu, nauce dykcji, wymowy i gracji w ruchach zrobiłyśmy sobie w salonie mały pokaz. Porozsiadałyśmy się po fotelach i kanapach, a Sasha przeszła pomiędzy nami. Powiedziała kilka słów, zrobiła kilka obrotów i staneła. - I jak?- spytała. - To jest strój do szkoły. Całkiem niezły.- stwierdziłyśmy wszystkie razem. - Ok.- rzekła Ada.- DAlej!- Sasha znikneła za drzwiami, a po 5 minutach wróciła przebrana od stóp do głów. Znów zaczeła nawijać, przeszła kilka razy po pokoju i staneła, czekając na nasz werdykt. - Na bal lub impreze: idealne!- rzekła Ewelina. Zgodziłyśmy się z nią. - Gotowe! Przemieniłyśmy "tulipana" w "różę"! Nikt jej sie nie oprze.- stwierdziłam. Porzegnałam się z dziewczynami i usiadłam przy maszynie do szycia, by uszyć sobie suknie na dyskotekę. * * * Kilka dni później, na dyskotece: Zbiłyśmy się w małą grupkę. Rozglądałyśmy się, ale nigdzie nie dostrzegłyśmy naszej "różyczki". - Widzę Andrzeja.- szepła aura i wskazała na koniec sali. Andrzej był pośrodku centrum grupki ubóstwiających go dziewczyn. - Jest i Sasha!- pisnełam przejęta. Tomek zaprosił ją właśnie do tańca, Sasha wyszła z nim na parkiet i zaczeła wywijać różne figury.- Ona...ona...ona...ona...ona...ona...ona... jest cudna.- wydusiłam z siebie. Suknia, która na tę okazję została uszyta specjalnie dla Sashy, cudnie falowała. Co za suknia! - Masz rację. Sasha nigdy nie wyglądała lepiej. - Ja mówię o sukience.- ofuknełam Natalię. - Ech! Ty i te twoje projekty...!- westchneła Ewa z irytacją. - Tylko, ze gdyby nie ja i nie moje projekty, Sasha nadal stała by w kącie!- warknełam. Nienawidziłam momentów, kiedy ktoś czepiał się zaprojektowanych przeze mnie ciuchów. - Też prawda...- pryznała mi rację Stella. - Dobra. Chodźmy potańczyć.- stwierdziłam i ruszyłam tanecznym krokiem w stronę parkietu. * * * 15 minut później: Tańczyłam sobie spokojnie z Arturem, gdy nagle usłyszałam syk: - KRYCHA! Chodź!- szeptała podenerwowanym głosem Ada. Tańczyłam dalej, udając, że jej nie słyszę. Nagle Ada wpadła na nas razem z Fryderykiem. - O, sorki!- zaczeło się przepraszanie, pomaganie przy wstaniu, nadeptywanie na nogi, znowu przeprosiny, kolejne próby pomocy, otrzepywanie ciuchów z brudu, upewnianie się o dobrym stanie zdrowia poszkodowanego, a na koniec- rozmowa. Razem z Adą przeprosiłyśmy chłopców i odeszłyśmy na bok. - Czego?- ryknełam jak lew. Ada, dla własnego bezpieczeństwa zaczeła się cofać. - Sasha. - Co: Sasha???? - Ona... ona... ona... ona... ona...- zaczeła powtarzać jak automat. Potrząsnełam nią.-... się załamała. Andrzej najpierw poprosił ją o chodzenie, a później rzucił.- wydukała. - Gdzie ona jest?- spytałam już opanowanym tonem. - Nie wiemy. Skryła się gdzieś. - Aha.- odrzekłąm i już mnie nie było. 5 minut później siedziałam na ławce na szkolnym strychu. Obok mnie Sasha zalewała się łzami. - Co jest?- spytałam delikatnie. - To straszny zazdrośnik. Rzucił mnie, bo Piotr się na mnie popatrzył. - Andrzej nie wart twej męki. Ani sukni. Bądź nadal dresiarą. Chociaż... teraz przynajmniej wiemy, że podobasz się Piotrowi i Tomkowi. - Masz rację!!!!! Już do nich idę. Wiesz co? - Co takiego? - Jesteś niesamowita! Jak ty promieniujesz tym dobrem? Sama masz problemy, a pocieszasz innych. Świetnie szyjesz i się ubierasz, zamykasz się w sobie i zarazem otwierasz. Jesteś jak przedpotopowa panna z jakiejś powieści i zarazem jesteś współczesną nastolatką? Jak to możliwe???? - To proste. Pisarka-romantyczka, okularnica-filozofka oraz świetna projektantka. To wystarczy. Ty za to rymujesz. - Rzeczywiście. Pa! - Pa!- Sasha zbiegła po starych schodach na dól. Zostałam sama. -"Założe się, że Piotr będzie z nią chodził. Andrzej będzie próbował zepsuć ich związek, ale nigy mu się to nie uda. Jestem tego pewna."-pomyślałam. I wiecie co? To wszystko się sprawdziło! KONIEC.
  3. Niby dlaczego mam zmienić styl moich wierszy?
  4. Witajcie! Przed wami moje pierwsze jesienne dzieło: Mylne Tropy! Siedziałam sobie w domu i czytałam książkę. Nagle mój telefon zawibrował. Dostałam sms-a od Ady(pela1234): "HEJ! O 16 IDZIEMY DO CIASTKARNI NATALII( trampka). IDZIESZ Z NAMI?" "PEWNIE!"-odpisałam i zaczełam sie szykować. Założyłam bluzkę i spódnicę koloru lawendy, ciemnofioletowy żakiet, czarne baleriny oraz kilka kolorowych branzoletek. Umalowałam się, uczesałam i zadzwoniłam po taksówkę. Po 10 minutach siedziałam już w taksówce. - Gdzie zawieść?- spytał taksówkarz. - Na skrzyżowanie Popularnej i Evy Tance.-odparłam. - Do ciastkarni? -Tak. -Już się robi.- rzekł taksówkarz i pojechaliśmy.Pod ciastkarnią byłam o 15:55. Szybko zapłaciłam taksówkarzowi i przyjrzałam się lokalowi. Nie tak dawno przechodził mały remont i byłam tu pierwszy raz od tamtego czasu. Był pomalowany na granatowy kolor. Nad napisem "Pasticceria la luna(czytaj: pasliczczerija la luna)", co po włosku oznacza "Księżycowa ciastkarnia", wisiał wielki księżyc. Weszłam do środka. W kącie zauwarzyłam Adę, Ewę(lili983), Ewelinę(mikusienka983), Klaudię(klaudissa444), Kaśkę(katka1) i Laurę(mania2). Usiadłam obok nich. - Hej! - No cześć! O, Fryderyk(fryderykpanfu)! Nie zauważyłam cię! - Nie szkodzi. Jak się masz? - Świetnie, a ty, słonko? - Też dobrze! - To co robimy? - Najpierw zamówmy jedzenie, potem porozmawiamy. -Ok.- odparłam. Podeszła do nas młoda i ładna kelnerka. -Hi! Ja być Bella(bella9992). Czy wy mówić po włoski? Ja być Włoch. Pleas, czy wy móc zamawiać po Italiano? Pleas!- rzekła łamaną polszczyzną przeplataną angielskim. - Co chcecie?- spytałam. - Tort owocowy. - Lody czekoladowe. -Beza. -Cukierki. - Herbatniki. - Per favore le caramelle(karmelle), und pacco(pakko) di biscotti( biskotti) da tę, la meringa, il gelato(dżelato) al cioccolato, la torta alla frutta, il maritozzo( maritocco).- zwróciłam sie do kelnerki, a ta zadowola wszystko zapisała w notesie i poszła do baru. - Ty umiesz włoski? - Trochę.- odparłam, a kelnerka przyniosła nasze zamówienia. Katka(tak przezywamy Kaśkę) i Klaudia dostały swój tort owocowy, Laura cukierki, Ewa herbatniki, Ewelina bezę, Ada lody czekoladowe a ja bułkę z rodzynkami i kawałkami czekolady w środku. Zaczeliśmy jeść. - To o co chodzi? - Idziemy jutro na grzyby idzesz z nami? - A ja też mogę? - NIE!!! - No dobra... - O której? - O 15 spotkmy się przed lasem. - Ok.- odrzekłam.- Bądź tam o drugiej.- szepłam do mojego chłopaka. W ciastkarni posiedzieliśmy jeszcze godzinę, a potem się rozeszliśmy. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Następnego dnia o 12:00: Ubrałam się, umyłam i uczesałam i wyszłam z domu. Byłam trochę smutna, przeczuwałam jakąś katastrofę. Od rana padało, było mgliście i zimno. Po półgodzinnej wędrówce dotarłam na skraj lasu. Fryderyk już tam na mnie czekał. - Cześć skarbie! -Hej!Usiądź i słuchaj. Wyjeżdżam do Włoch.... - To super! Nigdy tam nie byłam! - Ja to znaczy ja i moja rodzina, nie my. Ty zostajesz. - No i co? - Muszę to skończyć. Wybacz. Będzie tak, jakbyś mnie nie znała, obiecuje. - Niby dlaczego ma tak być? Zaczniesz wrezcie gadać normalnie????? - ma tak być, bo to koniec. Nasz koniec. Zrywam z tobą. -CO??!! - Obiecaj mi, że kiedy mnie tu nie będzie, nie będziesz robić głupich rzeczy, zgoda? -Z...z...zgoda? - Cóż, żegnaj.- powiedział, mocno mnie pocałował w usta i znikł. Telefon w mojej kieszeni zawibrował. "PROSZE, WYKASUJ MOJ NUMER""-napisał Fryderyk. "NIE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!" odpisałam. "PROSZE, ZROB TO, TO NASZ KONIEC.WYJEZDZAM, BY CIE CHRONIC. CALUSY." "CO???????????????????!!!!!!!!!!!"- odpowiedzi jednak nie dostałam. Siedziałam na zwalonym pniu i myślałam. Nie wiem kiedy zjawiły się dziewczyny. - Idziemy? -No pewnie!-odparłam i ruszyłyśmy w głab lasu. Udawałam, że zbieram grzyby. Ciągle szłam,potykałam sie, skręcałam. Po półgodzinie zorientowałam się, że sie zgubiłam. Próbowałam wrócić, ale mi sie to nie udawało. Zrezygnowana, usiadłam na pniaku. Poźniej znów zaczełam iść. Kilka razy się potknełam. - - - - - - - - - - - - - - - - - Godzina 18:30, na skraju lasu: - Dziewczyny, idziemy!- krzykneła Klaudia. Wszystkie zebrały się przed lasem. - Gdzie Krycha?- spytała Ewa. - Nie wiem. -Zażądzam poszukiwania!- krzykneła Ada i rzuciły się mnie szukać. po 25 minutach Ew krzykneła: - Mam kawałek jej bluzy!- wszystkie odrazu tam przybiegły. - Patrzcie! Jej czapka! -Co to znaczy? -O nie! Musimy ją jak najszybciej znaleźć! - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Tymczasem głęboko w lesie: - Ałł!- jęknełam, budząc się na kępie mchu i paproci. Strasznie bolała mnie głowa. Koło mnie klęczał jakiś chłopak. - Obudziłaś się. - Serio?? Myślałam, że jeszcze śpię! - Usnełaś na pniu i spadłaś. - Kto ty?? I co ja tu robie???!!! - Jestem Piotr(piotrbajka1). Znalazłem cię nieprzytomną na polanie i tu przyniosłem. A ty? -Krycha. - Śliczne imie i śliczna dziewczyna.- zrobiło mi się niedobrze, a piekące miejsce zaczeło coraz bardziej boleć."Kolejny marzyciel"-pomyślałam.- Widziałeś moje kumpele? - Tak. Chodzą po lesie i szukają twoich rzeczy. -Hę??????? - No co? Moja wina, że jesteś śliczna??? -Powtórzę: HĘ??!! - Kocham cię.- wyszeptał Piotr i mnie pocałował Piekące miejsce przestawało boleć. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Już 20:00! - A my mamy tylko trzy skrawki jej bluzy, skrawek dżinsów, komórkę i czapkę! -Patrzcie! Jej portfel, 2 skrawki dżinsów i paczka chusteczek! - I zadnych tropów więcej... - Patrzcie! tu jest jakaś kartka!- powiedziała Ewelina, rozwineła skrawek papieru i zaczeła czytać: "HA! Dałyście się nabrać na mylne tropy. Spokojnie, wasza przyjaciółka czeka juz na skraju lasu. Nic jej nie jest. Jeśli się uważnie rozejzycie, znajdziecie skrawek jej bluzki nałożonej na patyk. Oznacza ona początek skrótów na skraj lasu. Miłej wycieczki!". - Czyli że to wszystko to jakiś marny cyrk??!! - Na to wygląda. Wracajmy. - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - Podniosłam się na łokciu i otarłam dłoń o jego policzek. Chwycił mnie za uszami i znów mocno pocałował. Gdy skończył, słodko się uśmiechnął. - Chodźmy, Twoje przyjaciółki już pewnie wracają.- rzekł, wziął mnie na ręce i zaczął mnie nieść. Patrzyłam na te jego zielone oczy i po prostu nie mogłam się napatrzyć. Bił od nich taki magnetyzm. Gdy doszliśmy na miejsce, posadził mnie na ziemi i pocałował w czoło. - Obiecaj, że będziesz moja. Już na zawsze. Kocham ię. Jeśli chcesz mnie spotkać, przyjdź pod tamtą sosnę. Wtedy cię porwę i nigdy nie wypuszczę.- zażartował i znikł w gęstwinie. Po pięciu minutach wyłoniły sie z tamtąd moje koleżanki. -KRYCHA!!!! NIC CI NIE JEST??????????? Gdzieś ty była??!!-wrzasneły razem. - Nic mi nie jest. W magicznym miejscu. Porwał mnie mój ukochany zwierz. - Hę?? Znaczy Frycek? - Coś ty! Z tym pozerem zerwałam. Porwała mnie moja zabójczo przystojna druga połówka. - HĘ??!! Koniec. Sorki za błędy.
  5. Oto wiersz pt."Książka" Kiedy za oknem deszcz pada, nie ma co robić. Więc czeka cię zadanie nie lada, nie ma co czasu trwonić. Do ręki weź tą, co pośród innych ci się podoba. I zamiast interesować się jakąś grą, przeczytaj ją. Bo ona przyjaciółką, w zimne, deszczowe dni. Może i ze mnie niezłe ziółko, ale książka zawsze przyjaciółką mi. Jest to mój pierwszy wiersz tutaj opublikowany. Czekam na krytykę.
  6. Oto kolejne opowiadanie: "La la la la la la la la la laj"- spiewala Mikusienka. Nagrywalysmy wlasnie nowa piosenke w studiu ( nie twierdze, mialysmy zespól: ja, Mikusienka, Klaudissa no i bezkonkurencyjnie- Katka). Ja z dziewczynami sluchalysmy jak spiewa. - Super jej to wychodzi.- powiedziala Katka. - Na pewno lepiej niz dotychczas.- potwierdzilam. - No i na pewno gorzej ode mnie.- dorzucila snobistycznie Klaudissa.- Poprawka nie zaszkodzi.- rzekla i zaczela remixowac jej glos. Wyszedl bardzo piskliwy. Wrzasnela do podrecznego mikrofonu. - Dobra, koncz. Ty sobie teraz posluchaj tego wycia, a ja zaspiewam, oki?- powiedziala. - Nieeee chceeeee miii sieee sluuuuchac, jak wyyyyjesz!- zaspiewala Mikusienka. Razem z Katka wybuchlysmy smiechem. - Oh, ale mi chodzilo, bys posluchala wlasnego wokalu.- powiedziala z wyjasniajacym usmiechem. - Jak mam sluchc, skoro nie dasz mi spiewac???- zapytala MIkusienka983, wchodzac do pomieszczenia, w którym bylysmy.Zarly sie tak jeszcze przez chwile, gdy nagle Mikusienka wrzasnela: - Masz ksiezniczko!!! Jestes taka jak Milcia!!! O przepraszam- nikt nie jest taki wredny jak ty!!!- rzucila i wyszla ze studia. Razem z Katka popatrzylysmy po sobie, wzruszylysmy ramionami i pobieglysmy za Mikusienka. Co do Milci: kiedys Mikusienka poklucila sie z nia w sklepie o sukienke. Zdenerwowana Milcia wrzasnela w pewnym momencie, ze to i tak nie jej rozmiar, bo jest za gruba. Mikusienka uznala to za szczyt wrednosci i poszla sobie. Teraz zobaczyla, ze milcia to bylo ziarenko piasku na pustyni, jesli chodzi o wredne pandy. Milcia byla bardzo mila, ale karzdemu nerwy puszczaja. - Uch nie nawidze jej!!! Chetnie bym jej dopiekla!!!- warknela Mikusienka. Jej wlosy nastroszyly sie, co oznaczalo, ze moze w karzdej chwili zepchnac kogos z pobliskiego mostu. - Mam pomysl.- powiedzialam i wyszeptalam im to, co wymyslilam. - O tak... .- powiedzialy zlosliwie dziewczyny. Z kim ja sie tu zadaje??? - Dzisiaj badzcie u mnie, obgadamy plan szczególowy.- powiedziala Mikusienka i poszla do swojej chatki. Ja z Katka poszlysmy do Kamarii, bo nie mialysmy nic do roboty. Po godzinnym plotkowaniu z nia poszlysmy do Mikusienki, gdzie do pózna w nocy dopieszczalysmy szczególy planu. Zalozylysmy wtedy bande Mietusek. Juz nastepnego dnia, po przypieczetowaniu powstania bandy mietowymi dropsami, poszlysmy zniszczyc Klaudisse( kurcze, nastrój grupy mi sie udzielil). Mikusienka pobiegla do studia przerobic jej plyty, ja pobieglam do miasta kupic jakies ochydne szmaty, a Katka poleciala jak na skrzydlach kupic maly, podreczny aparat. Bieglam do sklepu Peli, gdzie znajdowal sie kantorek na brzydkie ubrania. Wykupilam od niej wszystko za jakies 500 monet( naprawde niedrogo, bo to byly ciuchy przeokropne). Biegalam dalej, szukajac róznych ochydnych ciuchów, gdy nagle wpadlam na Manie. Z rak wylecialy mi te wszystkie okropne ubrania, a Mania stlukla przez przypadek szklana kulke. - Cz... czesc.- przywitalam sie i rzucilam sie zbierac szmaty. Mania natomiast jak skamieniala patrzyla na stluczona szklana kulke. - Cos ty zrobila!!!!!!!- wrzasnela nagle, tak ze wszystkie pozbierane dotychczas przeze mnie rzeczy znów rozlecialy sie po calym miescie.- To byl bezcenny egzemplarz!!!!!!!! Wyprodukowano ja jeszcze w 1923!!!!!!!!!!!! To byla najstarsza i najladniejsza kulka z mojej kolekcji!!!!!!!!!!!!!!!- wrzeszczala. Nalezy nadmienic, ze Mania byla rozmilowana kolekcjonerka szklanych kulek. Codziennie nosila przy sobie inny egzemplarz. Akurat musiala sie trafic ta kulka!!!- To bylo cudo!!!! Na panfu nie ma takiej drugiej!!!!!!! Mój skarbus!!! Moje kochanie!!!!! Moje slodkie malenstwo!!!! Biedaczyno!!!! Mania o tobie nie zapomniec!!!- mówila. - A fanka rzygac.- mruknelam pod nosem. Pozbieralam ubrania i zmylam sie do chatki. Upchnelam te ciuchy pod lózko, gdy zauwarzylam, ze za oknem zaczelo padac. Po pólgodzinie przybiegla do mnie Mikusienka. - Nie widzialas, ze pada????- spytalam, podajac jej recznk. Byla cala przemoczona. - Widzialam, ale tak sie spieszylam, ze zapomnialam o parasolce. W koncu przyjechalam rowerem!- powiedziala, wycierajac sie. Kazlam jej powiedziec, po co przyszla. W kilku zdaniach strescila, co u mnie robi. - A to dranie!!!! Juz oni mnie popamietaja!!!!!!- wrzasnelam i rzucilam sie w strone chatki. Przestalo akurat padac. Z garazu wyciaglam mój skuter i pomknelam w strone chatki bandy KAPAJES ( jak mozna mieszkac we trójke w jednej chatce??????) od imion nalezacych do nich chlopaków: kamyka5, jespera i patryka 12( ich imiona pisane sa z malej litery, poniewaz znam ich na zywo i gardze nimi. Swieta wojna).Ostatnio wycieli nam jakis numer( nie moge powiedziec, jaki. Mikusienka za szybko tlumaczyla.), wiec chcialysmy sie odwdzieczyc. Oparlam skuter o plot sasadniej posesji. Stanelam pod oknem pokoju. - No a wiec??- spytala niecierpliwie Mikusienka. Spojrzalam do srodka. - Nikogo nie ma! Wchodze, ty stój na czatach!- szepnelam i chwycilam rekami parapet. Podciagnelam sie. Okno bylo uchylone, wiec pomyslalam, ze otworze je i wejde do srodka. Jak postanowilam, tak zrobilam. Wskoczylam do srodka. Dokladnie spenetrowalam wnetrze, gdy nagle cos przykulo moja uwage: komurka kamyka! Szybko schowalam ja do kieszeni bluzy, gdy uslyszalam szept Mikusienki: - Ida tu! Jesper i patryk!- szeptala zdenerwowana. Wyjrzalam przez okno. - Juz tu sa! I, o cholera! Widzieli nas!!!!!!!- wydobylo sie z mojej krtani. Chlopcy, pewni wygranej, powoli szli w nasza strone. - Co teraz??- uslyszalam glos Mikusienki. - Wiejemy do ogrodu!!! Szybko!- szepnelam. Niestety "szybko" nie mialo juz szans realizacji. Jesper oraz patryk chwycili Mikusienke, a ja poczulam silne ciagniecie do srodka pokoju. Nie wiem, co sie dzialo z Mikusienka, poniewaz wdalam sie w pojedynek z kamykiem. Przewalalismy sie po podlodze, jeczac i postekujac. Chwycilam ucho kamyka i zaczelam je ciagnac. Kamyk usiadl mi na brzuchu. - Pusc moje ucho!- warknal. - Nigdy!- syknelam.- Co ty tu robisz?? Zamknelam drzwi od srodka!- wrzasnelam. - Bylem w szafie. Puszczaj!!!!!- odparl. Z szafy zaczely dochodzic jakies dziwne dzwieki, az uslyszalam stlumiony glos. - Fanka?- uslyszalam. - Katka!!!!!!! A co ty tu robisz????- spytalam. - Siedze tu jakby zwiazana.- odparla. Popatrzylam ognistym wzrokiem na kamyka. - Ty ja zwiazales??? Zobaczysz jeszcze! Sprawie, ze nie bedziesz chcial zyc!!!- warknelam niczym zly tygrys i z calej sily pociagnelam czerwone juz ucho kamyka. - Aluuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!- zawyl. - Nie zabij go!- zaskrzeczala Katka z szafy. - Spoko!- odparlam. D pokoju wszedl jesper wraz z Mikusienka i patrykiem. Patryk poszedl zamknac okno, a Mikusienka uwolnila Katke. - Pusc go.- zarzadala. - Nie.- odparlam. - On juz krwawi!- zaskrzeczala Katka. - Nie mozemy sie poddac bez walki!- odparlam, ciagnac jeszcze mocniej. - Ale musicie.- powiedzial jesper i kucna kolo mojej glowy. Zatopil reke w moich krótkich, czarnych wlosach. - Pusc, albo zaczne ciagnac.- ostrzegl. - Chcialbys.- rzucilam i pociagnelam dwa razy mocniej. - Trudno. Musze sprawic ci ból.- powiedzial i zaczal delikatnie ciagnac. No i wlasnie przez to moje nieszczesne palce puscily to glupie, czerwone ucho. Kamyk wyszedl z jekiem z pokoju. - Mamy przewage! Na co czekacie?- spytala Mikusienka i podbiegla do okna. Katka spoliczkowala patryka i ruszyla za nia, a ja zafundowalam jesperowi mocny cios w zebra i pobieglam za nimi. Gdy bylysmy juz za plotem, krzyknelysmy: - Jestesmy mietowymi kociakami, jedynymi dla chlopców nigdy nie uchwytnymi dziewczynami!- po czym glosno wiwatujac, pobieglysmy po nasze pojazdy. - Co jest????!!!!!!- wrzasnelam, gdy dobieglysmy na miejsce. Po moim skuterze nie zostal nawet slad. - Ha ha ha!- uslyszalam za plecami szyderczy smiech. Odwrócilam sie i ujrzalam cala bande KAPAJES. Moje oczy rozjarzyly sie od srodka, a wlosy zaczely sie stroszyc. Wygladalam strasznie, a zarazem tak dziwnie pieknie. - Oddawajcie mój skuter!!!!!!- wrzasnelam. - A z kad wzial sie pomysl, ze to my go mamy??- spytal niewinnie kamyk.- Czy ty masz nas za bezmózgowców?? - Tak! Wasze zakute lby moga sluzyc jedynie za wychodek dla ptaków!- wrzasnelam, a kamyk pobladl. Jego bezczelny chichot zamilkl. - Chlopaki, wy tez to slyszeliscie??- spytal swoich (wedlug mnie: niby) kumpli..- Wychodek dla ptaków!- chichotal, klepiac sie dlonia w czolo.- Wiecie, co miala na mysli??- chlopcy poruszyli ramionami i potrzasli glowami. - Za kogo ona sie uwaza??- spytal patryk. - I dlaczego ciagle gada o smierci pejczowej??- dodal jesper. - Wlasnie. Smierc pejczowa. Nigdy nie slyszalem.- powiedzial patryk. - Dalej chlopcy. Z taka iloscia ptasich odchodów w mózgu nie jestem w stanie myslec!- mówil kamyk, chichotajac jak wariat. - Bo nigdy tego nie robiles.- mruknela Katka. - Smierc pejczowa. Usmiercic pejczem. Smirc puprzes zapjiczowanie(poprawnie: Smierc poprzez zapejczowanie). Podprowadzimy komus szmal!- wrzasnal na odchodnym jesper i ruszyl za kamykiem i patrykiem w strone swojej chatki. - Moze, dla wlasnego bezpieczenstwa, nie zadawajmy sie juz z nimi.- podsunela Mikusienka983. - Najpierw skuter.- warknelam. - Oczywiscie. Najpierw odzyskamy twój skuter.- przytaknela Mikusienka. - Moze do tego czasu zmadrzeja.- powiedzialam, a Katka zaklnela siarczyscie. Caly nastepny dzien myslalysmy, co robic. Oczywiscie Fryderykpanfu musial sie we wszystko wmieszac. - Chodzcie!- powiedzial i wybiegl z chatki, a my za nim. Podjechalismy pod chatke KAPAJES. Wzielam pojazd Fryderyka( mialam go pilnowac). - Zostawcie to mnie.- szepnal teatralnie i ruszyl pod jego dom. - A, ty pewnie do Bolly'ego?? Sorki, nie znam jego wiecznie zmieniajacych sie kumpli.- uslyszalysmy glos kamyka i ukrylysmy sie w pobliskich krzakach( razem z rowerami. - Nie szkodzi.- To byl Fryderyk. - Bolly gra z tylu domu w ping-ponga.- i znów kamyk. - Dzieki.- no i Fryderyk. Wysunelam glowe z krzaków. Juz po 5 minutach ujrzalam Fryderyka pchajacego mój skuter. - Ej! To moje!!- wrzasnal kamyk. - Bo ci uwieze! Znam prawowita wlascicielke tego skutera i ide go jej oddac!- odwrzasnal Fryderyk. Wyskoczylam z krzaków i podbieglam do Fryderyka, by odebrac mój skuter. - Dzieki.- szepnelam, odwrócilam glowe i wrzasnelam( dziewczyny wyszly juz z krzaków).- Jestesmy Mietuski i wlasnie teraz tresujemy kamyka, jespera i patryka- nasze male glupiutkie kuzki!- krzyknelam i wskoczylam na skuter. - Mietuski! Udusze wam!!!!!- wrzeszczal kamyk. - Powodzenia w misji, pani z Tibilisi!- odkrzyknela Katka. Wsiedlismy na nasze pojazdy i odjechalismy. Pól godziny pózniej siedzielismy w restauracji "Trampka's restauration"( bez Fryderyka). i ucztowalysmy zwyciestwo. - O patrzcie, kto sie zjawil.-szepnela Katka i wskazala glowa na drzwi. W drzwiach stanely trzy pandy. - Uch, ale sie zachowuja.- uslyszalam szept jednej z nich. - Ty lepiej patrz jak jedza.- odparla ta druga. - Kari, Lili, chodzcie na zakupy, a te swinki niech lepiej kupia sobie korytko.- uslyszalam trzecia pande i z miejsca mnie zamurowalo. To byla Klaudissa! Wszedzie rozpoznalabym jej glos! Razem z dziewczynami ruszylam za nimi( oczywiscie tak, zeby nas nie widzialy). Klaudissa zalozyla blond peruke( wystepuje w niej na scenie) i powiedziala: - Dzisiaj wszystko idzie na koszt Kelsi( tak sie nazywa w zespole).- towarzyszace jej dziewczyny zapiszczaly i poszly dalej. Klaudissa wlasnie przymierzala jakis okropny strój, gdy pstryknelam jej z ukrycia fotke aparatem kupionym przez Katke. Pobieglam do chatki i zaczelam przerabiac na komputerze zdjecie Klaudissy. Po przeróbce wygladala ochydnie na zdjeciu. Jako Jesika pobieglam do redakcji pewnej znanej gazety i dalam im to zdjecie. Juz na nastepny dzien juz wszyscy wiedzieli o wtopie Klaudissy. Pózniej wywalilysmy ja z zespolu pod pretekstem, ze mamy juz dosc, kiedy ona ciagle spiewa z playback'u( to prawda!!!!). Na koniec Max900 zerwal z nia dla Elli900. Do tego jakis paparazzi (Kari ja wydala) zrobil jej mase kompromitujacych zdjec, które potem opublikowal. Nasze szalone Mietuski zniszczyly jej zycie. Niestety, to sie stalo. Kiedys przeciez musialo. Tego dnia siedzialam w mojej chatce i przerzucalam kanaly w telewizji. Nagle zadzwonil dzwonek, wiec poszlam otworzyc. Za drzwiami stala Klaudissa. - Czesc! Moge wejsc?- spytala i wparowala do mnie do chatki. Buchnela na kanape. - Ratuj!!!!! Mietuski niszcza mi zycie!- powiediala. - Niby dlaczego?? Należy ci sie za to, co o nas nagadałaś Kari i Lili!- odparlam. - Zapomnialas o Belli2999. Jej tez powiedzialam.- szepnela, a ja poczerwienialam. Wyrzucilam ja z chatki. Na koniec wrzasnełam: - Mam nadzieje, że cie niedługo uśmiercimy! To ja, Miętowy kociak! Nie pozwolę, by życie zniszczył mi Hrabiański psociak!- krzyknełam i zamknełam jej drzwi przed nosem. Tak wypełniła się zemsta szalonych Miętusek. KONIEC! Przepraszam za błędy, nie ma przecież idealnej klawiatury.
  7. Dziękuję wam. Postaram się poprawić i napisać kolejne opowiadanie.
  8. Oto moje opowiadanie: - LILI!!!! Bierz mi z tąd tego kota!!!!- wrzasnełam. Kot mojej młodszej siostry robił sobie z moich ubrań wycieraczkę. - Chodź Panie Kocie. Pobawimy się w pokaz mody.- powiedziała moja pięcioletnia siostra. Wzieła na rece tego ochydnego szczura i wyszła z mojego pokoju. Znudzona poszłam do kuchni się napić. Moja druga siostra siedziała przy stole i czytała jakąś książkę. - Co czytasz?- spytałam. - "Tajemnicę czerwonego rubinu"- odparła mania, a jej oczy błyszczały. Od niedawna jej oczy błyszczały od czasu do czasu nowym kolorem: nauczyły się tęczowej barwy. Teraz oczy mojej siostry błyszczały siedmioma kolorowymi paskami: zielonym, żółtym, niebieskim, fioletowym, jasnym zielonym, pomarańczowym i czerwonym. Mania nagle wstała, jej oczy zaczeły migotać białym kolorem i pobiegła do swojego pokoju, zostawiając książkę. Znudzona dalej piłam sok, aż tu nagle jak z pod ziemi wyrosła przede mną lili ze swoim kotem. Ten przebrzydły łysy szczur wystawił na mój widok pazury i zasyczał. Lili dała mu karmę i usiadła na miejscu mani. - Czyja to książka?- spytała. - Mani.- odparłam, patrząc nieprzytomnie w okno. Miałam właśnie wenę i po omacku zaczełam szukać kartki i długopisa. Kiedy znalazłam potrzebne materiały, spisałam na szybko wersję wiersza i popatrzyłam się na lili. Jej kot rozrywał właśnie książkę mani. Rzuciłam się ratować ją, ale Pan Kot mnie podrapał. Mimo to dalej walczyłam. - Mam dla ciebie...- usłyszałam głos mani. Kocur szybko ulokował się na kolanach lili, a ja stałam na środku kuchni z porozrywaną książką w dłoniach. Podeszłam do mani i oddałam jej książkę. Mania akurat była w fazie rzucania piorunów. - To ona! Zaczeła drażnić Pana Kota, a jak on się na nią rzucił, to zasłoniła się twoją książką!- powiedziała lili. - A co mnie obchodzi Pan Kot? I tak wiem, że to twoja sprawka.- odparła mania.- Chodź fanka. Mam drugą "Tajemnicę Czerwonego Rubinu".- rzekła i ruszyła do swojego pokoju. Wziełam kartkę z wierszem i ruszyłam do siebie. Miałam pokój razem z manią. Gdy tylko zamkneły się za nami drzwi pokoju, przybiłyśmy sobie piątkę. - O tak!- powiedziałam. - To dziecko trzeba tępić.- odparła wesoło mania. - Unikneła by tego, gdyby rodzice jej nie rozpieszczali. - Zgadzam się.- znowu przybiłyśmy piątki. - Pewnie teraz siedzi pod drzwiami i podsłuchuje.- powiedziałam chytrze. Do pokoju wparowała lili. - Wcale, że nie podsłuchuje!- wrzasneła. Ja i mania parsknełyśmy śmiechem. - Wiesz, że kłamiesz? Zdemaskowałaś się sama!- powiedziała mania, śmiejąc się do rozpuku. Lili rozpłakała się i poszła do swojego pokoju. Wziełam do ręki telefon i wybrałam numer mikusienki. - Halo? - CZzść, milusińska-( tak przezywałyśmy mikusienkę)-! Spotkamy się za godzinę na dyskotece z pelą, klaudissą, trampką i kari?? - Oki.- powiedziała i rozłączyła się. - Mania, przebieraj się! Wychodzimy na dyskotekę!- rzekłam i ruszyłam przekopywać szafę. Po 45 minutach byłyśmy gotowe. Kazałyśmy lili siedzieć w pokoju pod groźbą utopienia Pana Kota i poszłyśmy. W środku już wszyscy na nas czekali. Zaczeła się impreza. * * * 3 godziny później zadzwonił mój telefon. Odebrałam. - Halo? - Fanka, wracajcie! Nigdzie nie ma Pana Kota, rodzice powinni wrócić 2 godziny temu i ktoś zostawił nam list, którego nie umiem przeczytać.- usłyszałam zapłakany głos lili. - Już idziemy!- powiedziałam i się rozłączyłam. Wziełam torebkę. - Mania, spadamy.- powiedziałam. - Co jest? - Dzwoniła lili. Za chwilę zapewne pod naszym domem zjawi się straż pożarna. - Znowu coś wysadziła??!! - Nie, ale zbiera jej się na płacz. - To lepiej chodźmy.- powiedziała wystraszona mania. Porzegnałyśmy się z dziewczynami i poszłyśmy. W domu zastałyśmy zapłakaną lili trzymającą w ręce list. Były na nim naklejone literki z gazety. - Jeśli chcecie odzyskać rodziców, przyjcie do jaskini Pomponów. Wiecie gdzie.- przeczytałam i spojrzałam porozumiewawczo na manię. Oczywiście, że wiedziałyśmy. Nasze miasto stało na ogromnym wzgórzu. W zboczach było pełno jaskiń( skąd to wiem? Lili w jednej z nich szukała Pana Kota. On tym czasem spał na dachu. Skończyło się to kilku dniowym poszukiwaniem lili). - Dobra. Przebierzemy się i ruszamy.- powiedziałam i razem z manią ruszyłyśmy do pokoju. Później spakowałyśmy do plecaka górę kanapek, liny, haki, latarki i butelki z wodą. Zamknełyśmy dom na klucz i wsiadłyśmy na rowery( lili wsiadła do koszyka przymocowanego do roweru mani, a ja pilnowałam plecaka). Pojechałyśmy do mikusienki( mieszkała w najbardziej wysuniętym końcu miasta) i zostawiłyśmy rowery. Stanełyśmy na krańcu wzgórza. Powoli zaczynałysmy schodzić w dół. - Która to jaskinia?- spytałam. - Ta za skałą Pokopetsów.- odparła mania, a ja zaczełam się kierować w tamtą strone. Po godzinie dotarłyśmy na miejsce. Z plecaka wyjełam latarki i podałam je moim siostrom. Zapaliłyśmy je i weszłyśmy w głąb jaskini. Było tam ciemno, cicho, brudno i strasznie. - Fanka, uważaj!- wrzasneła mania, ale było już za późno. Wisiałam nad przepaścią, trzymając się tylko jedną łapą skały. Latarka wyślizneła mi się z drugiej i cicho poleciała w dół. Po kilku sekundach usłyszałyśmy trzask. Mania uklękła i podała mi swoją łapę. Chwyciłam ją kurczowo i próbowałam wydostać się z powrotem na górę. Nagle moja siostra krzykneła: - Lili, pomóż! Albo fanka poleci w dół razem ze mną, albo sama, bo nie mam już siły!- lili chwyciła ją za bluzkę i z niespotykaną siłą pociągneła manię. W ten sposób "wyjechałam" na górę. Gdy tylko stanełam łapami na twardzym gruncie, mocno uścisnełam moje siostry. Zostały nam tylko dwie latarki, liny, haki, dwie kanapki (lili zgłodniała) itd. Miałyśmy właśnie przechodźcić przez most linowy, gdy lili rzekła: - Dla bezpieczeństwa perzewiążmy się w pasie liną, a drugi koniec przywiążmy do haka i i przymocujmy po drugiej stronie.- podsuneła. - Dobry pomysł! W ten sposób będziemy mnieć pewność, że żadna z nas nie wykona swojego ostatniego lotu w przepaść.- pochwaliła mania. - Ok.- zgodziłam się. Wyciągnełam z plecaka linę i hak. Jeden koniec liny mocno przywiązałam do haka i rzuciłam na drugą stronę mostu. Hak zaczepił się mocno o głaz. Przewiązałyśmy sie liną i powoli zaczełyśmy przechodzić na drugą stronę. Gdy byłysmy w połowie drogi, liny mostu pękły pod naszym ciężarem i poleciałyśmy w dół. Wpadłyśmy do jakiejś groty. Pociągnełam za linę, a hak spadł przed nasze stopy. - Lili... to był superł pomysł...- jękneła zszokowana mania. Schowałam do plecaka line i hak. - Mania, gdzie twoja latarka?- spytała nagle lili. Oczy mani zajaśniały żółcią, tak jakby w środku zapaliła jej się jakaś żarówka. - Pewnie wypadła mi podczas tego szalonego lotu.- wyszeptała. Jej oczy świeciły z taką siłą, że równie dobrze mogła by robić za lampę. - Spoko, oświetlisz drogę oczami.- pocieszyłam ją. - Rzeczywiście! Chodźcie, idziemy!- powiedziała, ruszając naprzód. Szłyśmy jakieś pół godziny, gdy nagle lili wrzasneła: - Mama i tata!- i pędem pobiegła do kąta groty, gdzie siedziały dwie dorosłe pandy.- Chwila! To roboty!- krzykneła. - CO?????!!!!!!- wrzasnełam równoczśnie z manią. - No patrzcie!- powiedziała lili i wyrwała "tacie" rękę. W środku były jakieś kabelki. - No to po co ten cały cyrk?-spytałam po chwili. Moje siostry wzruszyły ramionami. - Tu Pan Kot. Jeśli lili nie da mi mleka, wasi prawdziwi rodzice zginą!- rozległo się, a zza załomy skalnego wyszedł nie inny, tylko Pan Kot. - Ten kocur jest szalony!!!!- krzykneła mania. - Miau.- zamiałczał z wyrzutem kot lili. - Chodź, Panie Kocie. Zaraz dostaniesz mleko.- rzekła lili i wzieła na ręce tego paskudnego kocura. Po godzinie wyszłyśmy z jaskini i poszłyśmy do mikusienki po nasze rowery. Pojechałyśmy do domu. Już od progu ujrzałyśmy mamę. - Gdzie wyście były????!!!! - spytała. - A wy?- odparłam pytaniem na pytanie. - W sklepie. Dla ciebie jest nowa sukienka i lakier do paznokci, dla mani to samo, dla lili sukienka i buty, a dla Pana Kota- karma.- powiedział tato, wychylając się z kuchni. - JUPI!!!- wrzasnełyśmy radośnie i pobiegłyśmy oglądać ciuchy. Później usiedliśmy przy stole w kuchni. Opowiedziałyśmy wszystko rodzicom. - Ten kocur jest rzeczywiście szalony!- skwitował tato, mama ruszyła zaparzyć herbaty, lili bawiła się ze swoim kotem, oczy mani zmieniły się na kolor zielony, a ja uśmiechnełam się w duchu. Myślałam o tym, co nas jeszcze czeka z tym kocurem. Koniec. I jak?
×
×
  • Dodaj nową pozycję...