
Beata Natalia Kaczmarek
Użytkownicy-
Postów
5 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Beata Natalia Kaczmarek
-
czasem tak bywa, kiedy mieszka w tobie ktoś inny
Beata Natalia Kaczmarek odpowiedział(a) na Pan_Biały utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Od razu się widzi, że piszesz nie od dziś. Mam tylko nadzieję, że ten tekst jest tylko fragmentem czegoś większego :-). Wszystko jest: ironia, humor, dobre zdania, wciąga i sprawia przyjemność. I w dodatku, a to chyba najważniejsze - chce się więcej. Czułam niezadowolenie pięcolatka, któremu skończyły się ciasteczka. -
27.08.2010. Obudziłam się wcześnie, jeszcze przed szóstą. Pies leży na plecach tuż obok mnie. On nie wie, jaki mamy dzisiaj dzień. Biegnę do cioci pompować balony. Obiecałam. Dwa, pięć, dziesięć – trochę boli prawa ręka. Dwadzieścia, trzydzieści, pięćdziesiąt – boli też wszystko inne. Sto – pompka do balonów padła. Kolejne pięćdziesiąt ustami: a balony są przecież ładne: białe, złote i czerwone. Lubię balony. O dziesiątej wszystkie pozawieszane dyndają na płocie, bramie i balustradzie. Jak miło. Teraz widzę Grześka: jaki zestresowany. Robi mi się nagle bardzo wesoło. Wszystko mnie boli i nie potrafię wskazać gdzie mam płuca, ale przecież to jeden taki dzień w życiu. Grzesiu prawie jak brat. Teraz wódka: trzeba nakleić na każdą butelkę wstążeczkę weselną. Tyle butelek! Można byłoby tym opić stado słoni. Po co komu tyle wódki? I teraz mi się przypomina. Z pamięci wyciągnęłam obrazy, o których nie powinnam dzisiaj myśleć. Pijani pięćdziesięciolatkowie będą chcieli tańczyć. Będę czuła ich spocone ciało i oddech pełen alkoholu. Usłyszałam w podświadomości muzykę, która mnie czeka. Potrząsnęłam głową i puściłam cichutko Myslovitz: dzisiaj nie będzie już takiej okazji. O dwunastej pędzę do domu, wchodzę pod prysznic, rozkoszuję się tą chwilą, bo wiem, że zaraz założę maskę. W masce jest ciężko oddychać, a pod tym prysznicem czuję się całkiem wolna. Godzinę później wracam od fryzjera. Nie chciałam niczego specjalnego, bo loczki i błyszczące kiecunie już niedługo będę mogła podziwiać na innych. Mnie zależało na czymś innym. Jestem głodna. Jem całą czekoladę. Ubieram się w moją przepiękną sukienkę ala Marilyn Monroe, mama mnie maluje – ona robi to rewelacyjnie. Teraz jedziemy do pana młodego. Nie ma rady, czas na maskę. Przeglądam w głowie wszystkie dostępne rodzaje, na szczęście trochę ich jest. W końcu wybieram jedną, dość ładną, bardzo uśmiechniętą. Ode mnie zależy czy będzie pasować. Oddycham już nie po swojemu, a wychodząc z Mercedesa taty mam na sobie maskę. W środku rodzina. Jak miło. Trzeba się witać: cała gama nazwisk. Samulaki, Ignaczaki, Plesiaki. Z każdym po trzy buziaki: lewo, prawo, lewo. Maska leży idealnie, uśmiecham się miło. - Beatko! Jak ty wyrosłaś! Ano wyrosłam. Na stole pierwsze kieliszki wódki. Piją przed kościołem „dla rozluźnienia”. Moja siostra też pije. A ja rozmawiam z dawno niewidzianą kuzynką. Przyjeżdża orkiestra: serce trochę mi się łamie, gdy słyszę pierwsze uderzenia bębna. Ale wytrzymam, co to nie ja. Okazuje się, że orkiestra z kamerzystą muszą jechać pierwsi, ale do pani młodej nie znają drogi. Przybiega Grzesiek: - Pojedziesz Beatko z panami, prawda? Znasz drogę, byłaś już u niej? Pojedziesz, prawda? Prawda. Maska przecież pasuje. U Dominiki szopka na całego. Młodzi klęczą, rodzice udzielają błogosławieństwa, a babcie płaczą. W końcu idziemy do Kościoła. Kościółek jest mały, trochę bajkowy. Siadamy rodzinnie blisko, tuż za rodzicami. Teraz odpoczynek. Chwila na zdjęcie maski. Patrzę się na obraz nad ołtarzem i rozmyślam nad tymi kolorami. Są intensywne, trochę jakby ponade mną. Wpadam do środka. Wpadam w te kolory. Nie myślę o niczym innym. Nie myślę o Michale. Wcale nie myślę. Tylko kolory. Przerywam sobie na pierwszy list do Koryntian, bo uwielbiam ten moment. Nie jest czytany cały: żeby było krócej. Szkoda. „ I gdybym mówił językami ludzi i aniołów, a miłości bym nie miał, nic bym nie zyskał…” Mam piętnaście lat, za dużo od siebie wymagam. Oczywiście, że nie myślę o Michale. Nawet przez chwilę. „Miłość cierpliwa jest, nie zazdrości…” - Co Bóg złączył człowiek niech nie rozdziela. Co by było gdyby tu był? Ale przecież nie myślę. U lala. Trzeba się śpieszyć, młodzi przy dźwiękach Mendelsona opuszczają świątynie, a ja jeszcze nie założyłam maski! Ustawiam się w gigantycznej kolejce składania życzeń. W ręku mam róże – ładna, biała róża. Podoba mi się. - Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia – mówię bezsensu, wszyscy tak mówią, nie wiedzą, co mówią, żeby powiedzieć, odklepać i trzy buziaki. Lewo, prawo, lewo. Przejeżdżamy wsie na światłach awaryjnych, trąbiąc niemiłosiernie. Przeszkodziło nam kilka szlabanów: podostawali flaszki i cukierki. Mama z siostrą rozmawiają o gościach, kto przyszedł w jakiej sukience, kto ile schudł, kto się zmienił, kto jest w ciąży. A ja się uśmiecham do siebie, bo w radiu słyszę Myslovitz „ A jednak” – myślę sobie. Na sali weselnej chwytam szampana. Młodzi rzucają kieliszki do tyłu, a potem tańczą na środku. Goście trzymając się za ręce w kółeczku, obtańcowują Grzesia z Dominiką. Jest miło. Tak jak miało być. W końcu orkiestra zaprasza do stołów, a tam: wszystko. Nie będę wyliczać, nie sposób. Przed tym jak rzucamy się na jedzenie „gorzką wódkę” słodzi para młoda siedząc na stole i całując się dziesięć sekund. Słyszę głos w mojej głowie „ Ja tak nigdy, ale to nigdy…” -Cichutko – odpowiadam sobie i głodna zaczynam jeść. Najpierw rosół, potem ziemniaki, frytki, kluski wszystkich rodzajów, sałatki, surówki, mięso, schaby, schaby z pieczarkami i serem, kotlety, zrazy, kurczak. Jest wszystko. Maska trzyma się świetnie. Orkiestra zaprasza do tańca, więc tańczę. Rzucam się w wir tego, czego nienawidzę. Biesiadna muzyka dudni w uszach, rani mnie od środka. Najpierw z tatą, potem z wujkiem, kolegą, kolegą tamtego kolegi. Teraz sama, w kółeczku z innymi, uśmiecham się, tańcuję, babci się podoba. - Ślicznie wyglądasz, Beatko – mówi mi, a ja jestem z siebie zadowolona. Taka śliczna, uśmiechnięta panienka. Znowu tańczę. Znowu jem. Tańczę. Jem. Tańczę. Jem. Koszmar trwa, ale mija szybko: już dochodzi jedenasta. „…..” Oj, coś poszło nie tak. Nie ten kawałek. Nie te słowa w piosence i maska trochę mi się odkleja. Czytam sms-a. - Michał znowu dzwonił, a ja odebrałam – pisze Ania. Drżę cała. Maska prawie mi spadła. Wychodzę za budynek i dzwonię. Słucham tego, co mi mówi. - Dlaczego nie odbierasz od niego telefonów? Przecież on cię kocha. Kazał mi powiedzieć żebyś odpisała, zadzwoniła -cokolwiek, Pyta się, co u Ciebie. Każde słowo przyjaciółki rozlewa się w moim żołądku jak ciepła ciecz. Zimno na dworze. Przypominam sobie noc, w którą Michał uczył mnie grać w piłkę. Pamiętam, że było wtedy bardzo ciepło. Ciepłe powietrze, jakaś radość z kosmosu. Biegł za mną. Pamiętam. A dzisiaj także jest noc, ale tak okrutnie inna. Jej zimne lodowate palce dotykają mojego policzka. Wracam na salę i próbuję tańczyć, ale znowu mi nie wychodzi. Wychodzę. - Aniu, zadzwoń do niego, dobrze? Zadzwoń do niego i powiedz, że strasznie za nim tęsknie. - Sama zadzwoń, spójrz, która jest godzina. On na pewno już śpi. Proszę ją trochę, ale wiem, że w końcu się zgodzi. Czekam chwilę za budynkiem, bez maski, z dwoma łzami na prawym policzku. - Ja również – dostaję od Michała smsa. Teraz zaczynam rozumieć, że nie mam siły tak tą noc rozegrać. Wracam na salę. Korzystam z tego, że stoły są puste i wszyscy tańczą. Wlewam do swojej szklanki kieliszek wódki taty, mamy i jakiegoś wujka. Wsypuję pięć kostek cukru i dodaję całą cytrynę. Odchylam szklankę szybko, machinalnie, od razu wszystko. Siadam z wrażenia, ale skutki są natychmiastowe: maska trzyma się twarzy idealnie. Lecę na parkiet, tańcuję, uśmiecham się, jem, tańcuję. Jak miło. - Ale udane masz Zdzisiek córki, panny jak się patrzy. Tata kiwa głową, a ja tańczę dalej, zamknięta gdzieś pomiędzy rzeczywistością. Wódka mnie uratowała! Nigdy niczego nie piłam… Tak dotrwałam do szóstej nad ranem. Wróciłam do domu, korzystając z tego, że nie ma rodziców zwymiotowałam wszystko wraz z całym bólem dzisiejszej nocy i padłam na łóżko. Następnego dnia były poprawiny, ale wiedziałam, że jestem za słaba. Nawet nie szukałam swojej maski, musiałam ją zostawić w łazience. Przeżyłam cztery godziny tańcowania, a potem ze zdjęciem Michała w dłoni ruszyłam do domu, płacząc sobie nie wiadomo dlaczego i nie wiadomo po co. - Jak było? Cudownie? Wybawiłaś się za wszystkie czasy? Należało Ci się w końcu trochę rozrywki! – Mówi kuzynka z drugiej strony rodziny.
-
Szalony kocur
Beata Natalia Kaczmarek odpowiedział(a) na Krystyna Stec utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ja proszę o pisanie imion z wielkich liter, o korzystanie ze słownika chociaż trochę ;-). Kogo, czego nie ma "długopisu". I wiesz, w takich sprawach jak opowiadania nie znoszę skrótów typu "itd. itp." to w końcu nie podręcznik. Myślę, że masz na siebie pomysł, a opowiadanie jest ciekawe i z treścią. Pisz więcej, bo w końcu jak ktoś mądry powiedział: " Jedyny sposób by nie umrzeć, to albo zrobić coś, by inni mogli o tobie pisać, albo pisać o innych". Pokręciłam, ale sens ogólny pozostał :-) -
zapachy
Beata Natalia Kaczmarek odpowiedział(a) na BlackSoul utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
No nieźle! Skąd ty bierzesz takie słowa? Bardzo mi się podoba i działa w dodatku twórczo. Już mam ochotę usiąśc i coś napisać, ale w końcu ile można. Lubię takie teksty: nieokreślone. Określac znaczy ograniczać - to moje motto jeśli nie życiowe, to na pewno pisarskie. I to właśnie w pisaniu jest fenomenalne. Piszesz "melodia wydobywająca wspomnienia" i dla każdego z nas, każdej osoby, która to czyta, te trzy słowa oznaczają coś innego. Są nieokreślone, nieograniczone, piękne. -
A... Antoniemu Borówce Lenin się nie udał
Beata Natalia Kaczmarek odpowiedział(a) na Leokadia_Koryncka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zwrócę uwagę na postać Antoniego - jest bardzo ciekawa. Podoba mi się ten obraz: artysta, lekkoduch, utalentowany, ale tak jakby mało ambitny. W taki sposób przedstawił się w mojej głowie. A także określenie, że coś może się korzeniami wrastać w rzeczywistość. Interesujący akapit związany z przyszłym wyglądem i przeznaczeniem rzeźby Jezusa.