Wystarczy, że wspomnę delikatne dłonie,
co muskają skórę moją pożegnaniem,
to niewielka iskra zamienia się w płomień,
a chwilowa cisza jest wiecznych czekaniem.
Drżącym staję się cieniem, niewyraźnym obrazem,
co podąża za każdym Twoim drobnym krokiem.
Każdym krukiem osobno w kołującym stadzie,
każdą myślą ulotną, którą śledzisz wzrokiem.
Jak więc zmusić swe usta, by czernią ognistą
ciało Twoje wprawiły, kiedy wrócisz w drżenie
memu równe, gdy nie ma Cię tu przy mnie blisko
i sprawiły, że spalisz się jak Ja płomieniem?
Krukiem stać mi się uda, tylko którym, wszak wszystkie
kołujące nad Tobą, atakują jak sępy?
Poznasz mnie po złamanym skrzydle, krzywym dziobie.
Będę leżał przy Tobie rozszarpany na strzępy.