Zimnym uściskiem otula płomyk Mgła
Pełna drobnych cząstek wody
Co niby mroźny prysznic, niby łzawe głody
By zgasić świetności stan.
Z onej świecy Ty i ja
Czerpaliśmy ogień tamtych dni.
Przyszła szarość, przyszła mgła
I ogień ino się tli.
Płomyk rozdzieliwszy na dwoje
Odmienne światła w odmienne biegną stronę
Wszystko skończone.
Cicho, wszędzie cisza,
Jakby zamarło życie całe,
Jakby nastała chwila zła,
Jakby dusze rozbiegły się z ciałem
I tylko niebo wciąż tak samo szare
I lekko kopci się świeczny dym.
Ze świecy, z której niegdyś ja i Ty
Czerpaliśmy radości same.
Mgła ją straciła okrutna,
Cisza, marazm bezwzględny.
Odtąd żałość nastała smutna,
Nihilizm bezwiedny.
Dziś tylko knot,
Mgła, jej kropel lodowatych sto
I ciszy przeogromny stos.
Tylko to pozostało.
Spoglądam więc w knot ów stale,
Zastanawiając się jak dwie ulice dalej
Upływają Ci Twoje dni.