nie wyginaj rybakom wioseł, póki brną,
w śliskie ryby oddając ramiona tym wiosłom,
nie zataczaj drwalowi ręki, kiedy tnie,
choć i drzewa i ręce nigdy nie odrosną,
nie każ palić malarzom sztalug, póki dłoń,
po tekturze się ślizga z malutkim ołówkiem,
chociaż ewę maluje w ubraniu, jak wpada
nie przez węża, ale za długą sznurówkę,
nie ucinaj przemowy obrońcom, gdy na skroń
to jedyna dla nich przeciw włóczni tarcza,
chociaż chroni on tego, co skroni ze sto,
może przebić, a i sto mu nie wystarcza
nie zabieraj poetom słowa, póki są,
choć nie piszą ci hymnów wytartą stalówką
oni piszą o rybach i lasach i ludziach,
popijając pod rtęcią gwiazd księżycówkę,
ale trzymaj ich w ryzach, choć miękką masz dłoń
i poczekaj na czasy dla śmierci najprostsze
kiedy myszom i ludziom zabierze się głos,
a sosny się wyrżnie w pień tępym ostrzem