Ciężkie buty brzmią w takt serca kołatania,
Obcas stukiem mierzy piach, depcze wiatr,
A ja idę od świtania do świtania,
Moje buty cały już schodziły świat.
Cichy szelest liści, blask cholew zagłusza,
Złoto podeszw zdaje się nie liczyć lat,
Maszeruję w takt, mechanicznie się ruszam,
A obcasy wciąż dzwonią jak bat.
Przez pustynie, moczary ślad mój się odciska,
Czasem w stopy odbiciu widać strach,
Bo mnie gonią ogary, prawie jestem w ich pyskach,
Lecz najgorsza z bestii to czas.
Kiedy promień zabłądzi między konarami,
Oślepia mi oczy, myli krok,
Choć sam już nie umiem, idę za swymi butami,
Choćbym chciał, nie pozwolą zejść w bok.
Czasem grzęznę w kruchych źdźbłach wspomnienia,
Gubię pamięć, wszystko już myli mi się,
W uszach wciąż dzwoni wiatru zawodzenie,
Tafla wody już nawet nie odbija mnie…
Buty ciążą, ja tylko załamuję ręce
I dalej w swojej drodze brnę,
Nie przeżyję! Nie podołam męce,
Bo bez butów iść przecież źle…
Jeszcze im pokażę, to ja pokonam je,
Zdejmę buty, gołe stopy dotkną piach,
Najpierw odpocznę, potem wykrwawię się,
Sam wybiorę drogę- po gruzach i szkłach.
Moją ścieżkę poznają po strużce krwi,
Zadepczą obcasami ślady stóp,
Gdy odnajdą ciało, z drwiną rzucą mi:
Widzisz stary! Nie szanowałeś nóg!
Moja postać legnie w szarej bryle ziemi,
Buty porzucone nadal będą stać,
Głaskany przez wiatr obcas, słońcem się mieni,
I on niezniszczalny, nie ja, będzie trwać.
Tam gdzie pójdę sam, nie są mi potrzebne,
Buty, ciało, ni skórzany pas,
Może wreszcie odnajdę, siebie we mnie,
Gdy zniknie ten obcasów trzask.