Fruną niebem stalowe, Morowe Motyle.
pełne silnego bólu, bez skrzydełek. Są głodne.
Lecą w moją stronę, zbliżają się stale.
Chcą wyssać nektar cały, pozostać bezwładne
Przez mą wolę przyzwane razem z mym wdechem,
Bo ich celem jest władza nad mym wątłym ciałem.
Penetrują mi ducha, bawią się wytrychem,
a to wszystko dlatego, iż krwią się siliłem
Pożarły co musiały, znowu mnie zmieniły.
Pozostawiły kości, krwi błękitnej plamy.
Lecz ja moc czuję nadal, jakby coś zaszyły,
ponieważ widzę morze, piękne złote wydmy.