Jestem w kropce, tuż po przecinku
nie mogąc odpocząć, nie chcąc spoczynku
myśleć nad sprawą bardzo głęboką:
czy miara mych talentów mierzy bardzo wysoko?
Bogaty i biedny i latarnik na górze
iluzje przebywające swoje podróże
kropka i kropka i wielka litera
i łatwo się zgubić w tych całych papierach
Beztalencie takie się narodziło
choć jej serce lekkie było
choć dzieciństwo niezgorszone
nie ma idei, jest oddalone
Trochę głupio, umiejętności brak
jakieś wady, to smutne tak
nieważne, choć zawsze trudy
niby, że wyszło... złudy, oj złudy
Szala znudzenia i zniecierpliwienia
gdzieś ciche wołanie wewnętrznego mienia
smutek za smutkiem, fala za falą
i wnet się talenty rzekome oddalą
Oddalą się sny tak pięknie wyśnione
i marzenia, niemożliwe, wymarzone
I żal zastąpi myśli ubogie
życie bez talentu wcale nie jest błogie
Gonitwa myśli, gonitwa świata
mglista pojawia się nad polem poświata
I nieznużone nimfy życia
śpiewają swoje pieśni z ukrycia
A wszystko to w tej jednej, pełnej dumań głowie
pełna myśl, mądrość w półsłowie
I pomyśleć, że żalem okryta ulica
I w lustrze odbicie bladego lica
Wylane smutki, dalej i dalej
wylane amoki, cierpienia i żale
A fale uczuć wciąż płyną i płyną
zmienne, ruchliwe gdzieś pod nieba pierzyną
Wszystko takie niepoukładane
Nieznośne, nieudane
Zmartwienia i narzekania
i znów mądrość rzekoma się kłania
Czasami chciałoby się wrócić
dawne melodie wspomnień nucić
odpłynąć i widzieć baśń nieprzerwaną
i witać się ze chmurami jak zwykle, co rano
I iść wciąż dalej, ulicą szeroką
I cieszyć kwiatami z serca czyjeś oko
I patrzeć na horyzont, gdzieś w oddali
I czekać na ponowne przybycie fali