gdzie zaczyna, a gdzie kończy się ma wiara?
gdzie rozsądek ma swój kres?
ile nadziei na stos pognanych będzie
nim braknie mi tchnienia, nim braknie mi łez?
wiem, że bezkresna ma droga
lecz dążę do przodu, nie licząc na boga
nocą usypiam i budzę się rankiem
i zło znów kiełkuje i radość wciąż wzrasta
zrówna me życie, zrówna je z ziemią
wiem że me czyny niczego nie zmienią
jak mam więc ufać? jak kochać? jak śnić?
by zdobyć pragnienia, w euforię się wzbić.
czy chwila odmieni? czy zmieni me życie?
gdy umysł mój z piękna doszczętnie zgrabicie!?
nie wierzę w przyjaźń nie wierzę w powstanie.
wierzę w upadek, ze ciemność nastanie.
i wieżę też w radość, przez chwilę trwającą
po czym jak płomień, jak świecę gasnącą.
w sztylet miłości, w sztylet pragnienia
co szybkim ruchem, czyjeś życie zmienia
i ból i nienawiść i chwałę na wieki
że zasnę w milczeniu, że zamknę powieki
i obudzę się nowym, czystym bez grzechu,
silnym i zdrowym, bez pychy, bez lęku
i znów dążąc do Ciebie, do wiru wstępował
bym znów ujrzał ciemność, bym znów bólem szlochał
w piekle istnienia, żałował że żyje
pragnął znów śmierci, jak dziś, gdy pije
upadł na ziemi i w chwili niemocy
zacisnął pięści, otworzył swe oczy
pragnę harmonii, pragnę swej księgi
w którą się wpiszę, ukryje swe lęki.
by ludzie czytając, wierzyli w mą siłę
co z czynu miłości jak źródło bije
chce odejść, chce usnąć,
chce żyć, chce się budzić
lecz nie chcę trwać sam
miłością się łudzić.
pozwólcie mi marzyć, pozwólcie mi kochać
nie dajcie dorobku mego zmarnować.
zadbajcie o pamięć, że kiedyś istniałem
zapamiętajcie chwilę, w której kochałem..