Flaszeczko kochana,
gdy Cię nie widzę,
to ręce mi się trzęsą,
już od samego rana.
W głowie mi szumi
i serce me dygoce,
a ciało moje,
pogrążone jest
w siódmym pocie.
Gdy Cię otwieram,
to czekam tylko na chwilę,
kiedy Twoja zawartość
zrobi mi w żołądku idyllę.
Bogowie mają swoją ambrozję
czy tam inny nektar,
a ja bym Cię nie zamieniła,
nawet na działki hektar.
Powala mnie Twoje piękno,
Twa cudna oprawa,
a gdy Cię za dużo skosztuje,
to nadmiar mogę wyspawać.
Najlepsza jest dla mnie ta chwila,
kiedy z zamrażarki wyciągam dwie flaszeczek siatki,
i mogę godzinami podziwiać,
jakie to mróz wymalował na Twej powierzchni kwiatki.
Kiedy przyjdą do mnie kompani,
to dużą mają na Ciebie chętkę,
i choć są już dobrze zalani,
to ja z namaszczeniem
odkręcam Twoją nakrętkę.
Aromat się z Ciebie unosi,
po całym dużym pokoju,
i po chwili wszyscy goście,
nabierają szampańskiego nastroju.
Nie potrzeba mi narzeczonego,
nie potrzeba też chłopaka,
bo z Tobą to zawsze flaszeczko,
jest najlepsza ze wszystkich draka.
Tyś jak cudowny afrodyzjak,
moja chwila zbawienia,
tyś mą trucizną i manną,
cudowną chwilą spełnienia.
Chciałabym nigdy nie wyjść,
z alkoholowego upojenia,
aby mój świat tak pięknie wyglądał,
jak w mych pijackich wejrzeniach.