Kiedyś, już niedługo
Gwiazdy
Zabiorą mnie na jednym
Ze swych nadniebnych promieni
Goracych płomieni
Zabiora mnie
Tam
Do siebie
Poza horyzont zdarzeń
W samo serce osobliwości
Nie pamiętam już
jak wyglądają twe oczy pełne blasku,
szczerość w każdym ruchu
i oddanie.
Teraz zagubiona pośród setki
wież, komnat, korytarzy...
Bładzę.
Jak zwykle ranna.
Dążę do oświecenia.
Ale, czy warto,
niezaznawszy miłości?
Wydźwięk Twych ust
Odbija się echem gdzieś głęboko...
Szepczesz mi do ucha: "Kocham Cię"
I widzę niebo rozgwieżdżone...
Nieskalane i czyste...
Otwierasz wrota swej duszy
I mówisz: "Chodź ze mną do naszego Edenu"
I wyrastają mi skrzydła...
Dotyk Twej słodkiej dłoni
Koi wszystkie me rany.
Gdy tylko patrzysz na mnie
Z tym niewysłowionym podziwem,
Nie potrafię pojąć ogromu
Naszej Miłości.
Wiersz jest wspaniały, bardzo mnie poruszył... Obudził na nowo tę egstyncjalną stronę mnie samej, pojawiły sie nanowow pytania... W sumie katastroficzna wizja, ach ta ekspresja...:)