… udaję, ze śpię, leżę nieruchomo z zamkniętymi oczami, skulona… w dresie… przykryta szczelnie kołdrą i kocem, chociaż wcale nie jest mi zimno- przeciwnie- cholernie się pocę, tylko, ze bardziej ze strachu niż z gorąca…
Drzwi otwierają się powoli, im szerzej, tym mocniej zaciskam zęby i palce na pluszowym króliku. Chyba nawet modlę się w myślach, powtarzam- nie, proszę NIE! Panie Boże zrób coś żeby on nagle zmienił zdanie i wyszedł, będę grzeczna, obiecuję, tylko błagam-NIECH ON TEGO JUŻ MI NIE ROBI!!!!
Czuję jak odsuwa kołdrę, potem wkłada mi rękę pod bluzę. Dotyka powoli, on wie, że nie śpię ale oboje udajemy. Ja- bo paraliżuje mnie wstręt i strach, bo nie wiem co miałabym zrobić, przecież matka śpi najebana - nie pomoże mi, nie zareaguje, a on jest silniejszy, on nienawidzi sprzeciwu potem mogło by być jeszcze gorzej… Wiec nie ruszam się. Nie otwieram oczu. Jego to chyba jeszcze bardziej rajcuje…
Dotyka językiem moich sutek, jeszcze nie wykształconych piersi dziesięcioletniej dziewczynki. Liże je… Boże! Niech on już skończy!.... w ustach czuję słodko- cierpki smak krwi, chyba za mocno zaciskam zęby na wargach, żeby nie krzyknąć. Później dotyka mnie niżej, coraz niżej… czuję jakby gwałcił mnie rozpaloną pochodnią… nie wiem jak długo to trwa, dla mnie nieskończoność i modle się tylko, żeby powstrzymać falę wstrętu jaki we mnie się zebrał i żeby nie zrzygac się, nie teraz i nie tutaj... proszę…
Jak tylko zamyka za sobą drzwi, wychylam się do połowy, prawie przewieszam ciało przez parapet i wymiotuję przez okno do ogródka. Nie panuję teraz nad moim ciałem. Jest jakby nie moje… wstrząsają nim konwulsje i spazmatycznie wyrzucam z wysokości czwartego piętra zawartość żołądka. A potem mój płacz. Ale jakiś dziwny, bezgłośny, histeryczny szloch i palone gorącymi łzami policzki…. Chcę zasnąć, nie mam już siły, chociaż na parę minut, albo i na zawsze, mogę się nigdy więcej nie obudzić, ale chcę spać… tak bardzo chce już zasnąć… nie myśleć, nie czuć, nie pamiętać… sen NIE nadchodzi.