Patrzą oczy, widzą chodnik,
puste miejsce wielu zbrodni,
miejsce ciszy i kultury.
Na to oczy patrzą z góry.
Widzą oczy czas stracony,
widzą ludzi z każdej strony.
Prędkie tłumy, zwarte masy,
które w przyszłe idą czasy.
Tłum przeciętny i tłum skrajny,
pięknych ludzi i banalnych.
Idzie ona, wymarzona,
cudnie istota stworzona,
długie, piękne, zwinne nogi,
uśmiech słodki, kroczek błogi,
idealny biust, pośladki,
skóry, cery pobłysk gładki.
Idzie lekko, no bo może,
idzie w dobrym swym humorze.
Choć drobnostki i banały,
pochłaniają uśmiech cały,
gdy pogoda jej nie sprzyja,
gdy bluzeczka się podwija.
Idzie dalej lekko ciężka,
W końcu przejdzie jej ta męka.
Idzie on. (czy ono idzie?).
Jakie jego, tego życie?
Jedna noga drugą haczy.
Czy to życie dziś coś znaczy?
Czy to życie czy męczarnia?
Czy to zwykła poza karna?
Tak ty widzisz te obrazy,
wirus w życiu tym, zarazy.
A on widzi coś innego.
Widzi drzewo, chodnik, niebo.
Choć by więcej chciał, nie marzy.
By nie zjadły go zarazy.