Poszedlem spać jak co wieczór. Oczy mi sie zamknęły i poszedlem odwiedzic swoj nierzeczywisty świat.
Dalem sercu odpocząć od codziennego bicia mnie. Oczą od szukania niebezpieczeństw i przeklamania w innych.
Nogą od wytyczania drogi do spokoju. Zasnąłem. W płytki sen zapadłem, który zbawieniem jest.
Zabiera od rozmazanych twarzy przez płacz. Od zdartych gardeł przez krzyk. Od naiwnej wiary w milość, przyszłość oraz życia.
Zabiera od nadziei, ktora tworzy skąpe fundamenty złudnego szczęścia.
Czerń mną zawładnęła i kierowała w dół. W przepaść pomiedzy błogością i nicością. Z jednej strony życie w szczęściu i dostatku,
z drugiej czarna róża na spalonym gruncie, ktorej jestem blizej. Bez mozliwości wzięcia rozbiegu, zmuszony wybrać samotność.
Wybrałem i nie jest mi żal w wiecznym koszmarze egzystować. Płaczem na twarzy kochanej być. Plamą na sukni ślubnej.
Tak sam, przez wszystkich nie rozumiany. Boje się probować otworzyć oczy, by sie nie zawieść, że nie śnie.
Że to szara jawa, której nie potrafię poznać. Że się poddałem i nie widze sensu w życiu.
Krok moj rozdarty w dwie strony i błądzic wsród jeden drogi pozostaje. Żyć w spowolnionym tempie i nienadążać za innymi.
Kochać bezwzajemnie. Wierzyć w niestworzone rzeczy. Stać się sennym, gdy walcze o życie.
Idę, tą jedyną ścierzką, gdy chce sie zmiany. Zrozumiałem, że nie śpię, ale bałem się dobyć świata.
Tylko cisza łaskotała te mury, ktore mnie zawsze otaczały i blokowały w ucieczce.
Przykuty do łóżka mokrego od łez, czerwonego od krwi, śmierdzącego od strachu. W swoim pokoju, w nocy.
Bez wsparcia, gdy się znowu placzę. Pocałunku na dobranoc, który zastąpi najznakomitszą bajkę, kołysankę do snu.
Twarz kochanki przed zazśnięciem dla lepszych snów.
Tylko ja i ta mucha, co brzęczy co noc, gdy ostatni w rodzinie wyłączy swiatło i muzykę.
Przez zamknięte oczy widziany prawdziwy świat pogrążony w chaotycznym dążeniu do bólu i niechybnej śmierci.
I obudzilem sie w swoim snie, ktory jest zyciowym koszmarem. Poszedłem znowu do przodu. Coraz blizej śmierci.
Ja sie jej nie boje, więc i ona przestaje byc dla mnie ważna. Bo czuje się dzieckiem.
Chce być jak dziecko, które nie pojmuje co się wokół niego dzieje. Które podaje rękę diabłu, bo myśli, że to przyjaciel.
Którego płacz jest czysty, każdy grzech jest niczym, myśl jest niewinna, a twarz bez skazy.
Kolejny wymysł i urojona ucieczka od słabości.
Jeżeli samobójca to bohater, to ja zostane dziecinnym tchorzem na wieki w przedsionku piekla.
Ogladajac wesołe miny kłamliwych ludzi. Egoizm, ktory nie pozwala stworzyć, by inni nie mieli.
Egoizm, ktory nie pozwala kochac, by sie bawic. Egoizm, ktory nie pozwala życ, by przestać cierpieć.
Egoizm, ktory każe nienawidzieć na zapas. Ah, jak błogo nie rozumiec swojego celu.
Konać codzień z innego powodu. Płakać, gdy przed chwilą sie śmiało. Nie wiedzieć, na ile swoj usmiech jest szczery.
Błogo w tym świecie byc samemu, w czerni pogrążonemu. Popadać w regresję i pozwalać zamierać swoim obronnym instyntom.
Smiać się choć się nie powinno. Klękąć i się modlić, choć się nie wierzy. W tym prostym świecie stworzyć swój - zlozony.
Dla nikogo nie pojęty. Zamknięty dla innych głęboko w myślach schowany.
Już nie wstane, bo lepszy najgorszy koszmar, od rzeczystego świata. Żyje, ale dla innych, nie dla siebie.
Żyje, choć już wiele razy zginalem w myśli, śmiercia nienaturalną.
PsychoBiografia 19letniego chłopaka, który nie przeżył jeszcze nawet małej części życia.
/czesty brak polskich liter spowodowany jest " wadliwoscia " mojego komputera, ale nie musze sie usprawiedliwiac..