Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

sarmacki wąs

Użytkownicy
  • Postów

    23
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez sarmacki wąs

  1. Za uwagi pięknie dziękuję,ze szczególnym uwzględnieniem zdrojkowej interpretacji ,swojej drogą trafnej ,kłaniam się zamaszyście:)
  2. Na końcu kropka pot perliście po skroni pod kropki i nic dalej Na znak zapytania kropla potu niżej spływa w poszukiwaniu odpowiedzi która kończyłaby się wykrzyknikiem Tymczasem struga potu u podbródka w wielokropku
  3. ałć:/....Nie podoba mi się:pomysł,narracja,styl,czyli poniekąd wszystko.Odnoszę wrażenie,że sposób pisania jest tak dalece niewykrystalizowany,że nieustannie potoczność sformułowań przplata się z sileniem się na jakąś górnolotność,taka przeplatanka nie daje dobrego efektu.Pomijając to- życzę powodzenia w szlifowaniu warsztatu,proszę pamiętać,że to tylko takie moje"widzimisię". Pozdrawiam serdecznie.
  4. Zbyszku-dziękuje serdecznie za wzgląd,z mnogości"gdzie ja tkwię"jednak stanowczo nie zrezygnuję,to moje występujące w nadmiarze "wycie do księżyca" ma swoje uzasadnienie,nachalność "gdzie ja tkwię" absolutnie konieczna,chociaż może dobrym pomysłem będzie zastąpienie tego czymś synonimicznym,pomyślę. Pozdrawiam tu i teraz.
  5. mmm..kaliber tematu powala,bardziej niż sam wiersz...patologia -nie wiem czy nie nazbyt dosłowna,a może przy wgłębianiu się w tego typu anormalność należy po nią jednak sięgnąć..zmieszana po odczycie pozdrawiam ,nadal skonfundowana
  6. Gdzie ja tkwię w „a pamiętasz bzy ?” na tej trawie niegdyś przebrzmiałej chmurze co kiedyś ,kiedyś,kiedyś Gdzie ja tkwię parzę kawę popijam ostrożnie bo gorąca chwilą obecną rozlałam zaraz Gdzie ja tkwię zetrę jutro potem zaplanuję przyszłość świetlaną zapatrzę się w nią aż mnie oślepi Gdzie ja tkwię dawniej bo pamięć nie potrafi zasłonić się niepamięcią teraz ,przecież jestem w czasoprzetrzeni wahań z perspektywą na jutro nienarodzoną
  7. ano,podoba się,mam jedynie małe zastrzeżenia do strofy czwartej..ten"deser"..hm...ale koncepcja szeroko pojętego"rejterowania" interesująca...a zatem,zrzekam się teraz prawa dalszych dywagacji i pozdrawiam zamaszyście:)
  8. Panie Zbyszku-ja i reszta nas mas dziękujemy za podzielenie się swoim bardzo indywidualnym wrażeniem.Jedno zastrzeżenie-nie napisałem,a napisałam.:) Kłaniam się.
  9. ano cenna wskazówka,tym bardziej,że chyba celna:) pozdrawiam
  10. Niezwykle wiernie oddana subtelna nałęczowska specyfika:),oj,coś mi się zdaje,że autorka mogłaby pokusić się o posadę tamtejszego PRowca,bo osobiście-mnie ten wiersz zachęcił do zrobienia sobie w najbliższym czasie małej okołonałęczowskiej eskapady. Pozdrawiam
  11. dla nas mas pojedynczość ważna w szeregu indywidualność owszem,lubimy nawet słyszeliśmy ekstrawagancje uprawiamy na odległość pięści różnorodnie nią operujemy dołącz do nas mas rządkiem pójdziemy zgodnie na stracenie posłuszni nakazom polifonii
  12. niestrawności od dziegciu nabawić się można,a od miodu synapsy się kleją nieprzyjemnie. jak bum cyk,cyk!
  13. jestem kameleonem barwę otoczenia przybieram żebyś nie odgadł w moich oczach pogardy dla bieli Twoich butów postawa kameleona podszyta strusią głową utkwioną w piaskach możesz hodować lwią grzywę będę zbierać jej szczątki kiedy zaczniemy być sobą
  14. podoba mi się,chociaż "zerwane jak dzikie psy"/"zabite jak bezbronne dzieci"-przesadnie,może byłaby to słuszna przesada ,gdyby sięgnąć po coś mniej wyświechtanego ,nie pasuje mi to do reszty,która jest wszak daleka od sztampowości. pozdrawiam
  15. urokliwie wyczarowane:)
  16. o egzaltacjo!-nie bądź tak okrutnie inspirująca.
  17. oj....
  18. Powolnie ,z dumą wyciągając długie nogi ,z włosem w nieładzie ,szedł ulicą. Ulica porą wieczorną ,oświetlnona mnóstwem latarni ,świateł z okien ,sklepowych neonów ,w których rzeczywistość zwykła przybierać zupełnie inny wymiar. Przyziemność osuwała się poddańczo w ramiona pozaziemskiej trascendencji. -Bardzo przyjemnie-pomyślał. Gdyby mógł ,wychodziłby tylko po zmierzchu ,niestety rygor narzucany przez świat ,społeczeństwo, ekonomię organizmu i nie tylko, czyniły jego życzenie cokolwiek niemożliwym ,a im bardziej odległe od realizacji mu się wydawało ,tym bardziej łaknął jego zadośćuczynienia. Ot ,zwyczajny syndrom natarczywego pragnienia posiadania tego ,co poza zasięgiem. Kurewsko nęci, wabi ,oko puszcza do takiego delikwenta ,a delikwent może tylko zrozpaczony mniej lub bardziej ,z uszczerbkiem na psychice bądź nie ,oblizywać spragnione usta.Też przyjemnie. Doskonale wiedział ,że prowadzenie całkowicie nocnego trybu życia ,wyzwoliłoby odwrotne żądze. Tęsknota za zgiełkiem,dziennymi potyczkami ,widokiem obmierzłych twarzy-stałaby się koniec końców nie do zniesienia. Może gdyby już od zarania dziejów ,nie został brutalnie wciągnięty w korowód socjologicznego przystosowania do życia ,urodziłby się w środku buszu ,na bezludnej wyspie ,ale nie..jak na złość ,na przekór własnym skłonnościom i chęciom ,musiano go powić w środku wielkiej ,tętniącej nieznośnie aglomeracji. O ironio! Potrafił jednak doskonale walczyć o przetrwanie w miejskiej dżungli. Nieustannie ,z maniackim upodobaniem tworzył wśród betonu ,samochodów ,suszarek, ludzi koślawych ,autonomiczne i w dużej mierze samowystarczalne wysepki ,omijające z nadzwyczajną zręczonścią to ,co mu było wstrętnym i niemiłym. Rudolf-Boże-co za imię? Często zastanawiał się nad motywacjami ,którymi kierowali się jego rodzice nadając mu takie ,a nie inne imię .Dochodził po linii prostej ,do jedynego bodajże słusznego wniosku ,zrobili to porywie złośliwej chuci uczynienia mu krzywdy już na samym starcie. Rudolfowskie piętno kładło się cieniem na całe dzieciństwo i każdorazowo sprowadzało się do obmierzłych konotacji z reniferem św.Mikołaja z czerwonym nochalem. Rudolf ,Rudolf. Wielokrotnie czynił wysiłki mające na celu oswojenie się ze swoją”nazwą”,próbował bezskutecznie zaprzyjaźnić się z nim ,żeby w efekcie końcowym zlać się z nim w jedność. Jakkolwiek się starał ,za każdym razem kiedy spoglądał w lustro ,jak na złość nie mógł żadną miarą nazwać się”Rudolfem”. Brak tożsamości z imieniem ,zanik nici łączącej ,nastręczał w życiu codziennym niejakich problemów. Bywało ,że najzwyczajniej w świecie ,nie reagował na ludzkie zawołania. W obliczu niustępliwej skłonności do bagatelizowania ,ignorowania własnego imienia musiał przedsięwziąć drastyczne środki w postaci nieustannego pilnowania się ,wyczulenia i wzmożonego wychwytywania „Rudolfa”spośród innych Kasiek ,Wojtków i Karolów. Nadal jednak legitymowanie się „Rudolfem” było mu wstrętnym. Wielokrotnie przemykała mu przez myśl zmiana imienia. Łączyło się to jednak bezpośrednio z fatalną biurokracją ,którą darzył jeszcze większą niechęcią i z którą kontakty ograniczał do niezbędnego minimum. -Rudolf!Rudolf!Ruuudolf!Poczekaj,cholera!-z niejakim impetem ,pozbawionym jakichkolwiek znamion delikatności ,zakrawającym na brutalność ,usłyszał za sobą donośne wołanie ,przypominające w swym wyrazie bardziej ryk jakiegoś zwierza niż głos ludzki. Nie musiał się odwracać żeby doepłnić pełnej charakterystyki posiadaczki niemiłego dla ucha głosu. Mariola ,to była Mariola. Kobieta ,której fizys całkowicie nie współgrało z nieznośną barwą głosu. Rudolf przykładał wielką wagę do tonacji ,tembru ,w konsekwencji wszystkich artykulacyjnych naleciałości. Stanowiły dla niego swego rodzaju wyznacznik ,akceptację lub całkowite i bezwględne odrzucenie danej jednostki. Za każdym razem kiedy przychodziło mu obcować z Mariolą miał niepohamowaną chęć wyłączenia fonii ,gdyby pozostawiać samą wizję,Mariola stanowiłaby niezwykle interesujący obiekt obserwacji. Niestety ,matka natura ,powszechnie znana złośnica o specyficznym poczuciu humoru przyprawiającym o dreszcze ,mdłości i inne wątpliwe przyjemności ,postanowiła zrobić z Marioli jedną z wielu komicznych ,pokracznych kreatur ,poświadczającym niepodważalnie sarkastyczne usposobienie pociągających za sznurki.
  19. podobałoby mi się..gdybym po drodze nie upadła pod naporem nadmiernego patosu. Pozdrawiam
  20. wątpliwy ten spleenowy manifest
  21. przyjemnie podtopiona
  22. Szanowny Panie Bazylu-moi koledzy tudzież koleżanki również mawiają różne rzeczy,ale o jedzeniu nogi nikt,nikt powiadam!nigdy nawet nie napomknął,weryfikować ani myślę,noga cenny rekwizyt,a protezy nie zadowalają mnie w najmniejszym stopniu.
  23. Traktoruję wykombajnione już muzyki zawieruszonych sianokosów W bezdeń majaków zasiewionych na nowo pól Gdy przenicznie wzrasta to obeznanie bezmiaru zamieram świeżo ścięta Konduktem przeschłych od słońć stu kroćset wzrastań i obumierań
×
×
  • Dodaj nową pozycję...