Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Robert Respondek

Użytkownicy
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Robert Respondek

  1. nastrajałem ciszę dźwiękiem oddechu zawieszonego między kwartami sekundy kołyszące fale ciepłego powietrza zamierały zastygały w bezruchu osadzały się na tafli mrozu kołyska przestała huśtać opadłem na delikatną murawę wyściełającą dolinę
  2. otwarte stronice zdradzają czytelnikom swą zawartość stojące przy drogach autostradach prostytutki swoją niechęć zostawioną na karcie tytułowej wdzięczą blaskiem przyjezdnych rozcapierzone w dłoniach miękkie okładki kruczoczarne włosy ponętnej damy bohaterki kilku powieści zmuszające do cierpienia wysiedziane fotele obklejone spermą cieknącą niknące w tonach kurzu zreflektowane marzenia spuszczone bezwiednie na ramiona albo osiadłe na półkach osadzone rozrzucone w porywistym wietrze sztucznej miłości zdrady nie liczone przez nikogo filigranowe bądź rubensowskie kobiety zdrady fabuły mylność ocen i spostrzeżeń albo karłowate stwory błędy dedukcyjne fałszywe wnioskowania
  3. Ból; ból zaległy w trzewiach, zakorzeniony jeszcze w błogiej chwili; ból wwiercających się śrub w zastygłe szczecinki skóry, zaczepiony bezwładnie w kilometrowej sieci neuronów; ból niedopasowanych butów, odebranych walizek- ból ciętych włosów, wyrywanych zębów, ból zamkniętych oczu- pośmiertny ból (współpracujący z wiatrem rozsiewającym po nagich polach pył); ból taki odczuwany był przez organizm noszący mnie pod swoim mięśniem pompującym krew; ból taki odczuwany był przez to szare, potargane płótno, które nie malowało mi świetlanej przyszłości- bielało- strzępiło się i próchniało; byłem ciężarem, ciężarem wywołującym ból; ciężarem wielkiej wagi, byłem nieopierzonym zarodkiem ważącym kilka gramów; byłem bezwładna materią kilku komórek- byłem dla organizmu ciężarem, pasożytem; pasożytem wyjadającym części narządów organizmu hodującego, pasożytem pochłaniającym wodę i energię- rywalizowałem o przetrawione chemiczne związki pokarmowe; w tych chwilach byłem samotny, kooperując tylko z magicznym sznurkiem, organicznym sznurkiem, pływałem pośród plazmy- oddychałem nią; czułem jak na przestrzeni czasu zmienia swoją kwaskowatość, zmienia swoją barwę, dzięki niej czułem, że miejsce, w którym się rozpływałem, istniało- mój punkt odniesienia- istniał.
  4. miłości generacja w swej szarej sferze umarła zginęła liście z jesiennych drzew na próżno szukają powietrza przestrzeni chowa się teraz w okopach brzuch swój wydęła może kasztany znajdują się w czyjejś szkaradnej kieszeni szacowny suwak namiętności mokrych od potu wilgłych rozpięła albo ozdabiają brudne ściany w burżuazyjnej łazienkowej draperii miłości początek w niebie list chciałby żałosny napisać kornik z jesiennych drzew szukał cząstek materii do przegryzienia i ostatki duszy swej głupoty wysysać lecz nie znalazł wspinając się będzie czekał wiecznego nieistnienia rozdrobnione rękawy jak frędzle przy opasaniu zakasać albo dostąpi łaski niemożności snu zbawienia
  5. Wiadomość o śmierci żony nie zrobiła na mnie dostatecznie dużego wrażenia, na które mogłem być przygotowany. - Pańska żona umiera, jest w fazie agonalnej. Czy dziwnym zbiegiem okoliczności czy trudnością w pojęciu tej rzeczy nie dokonało się w moim umyśle dzieło zrozumienia. - To zapewne smutna wiadomość, ale jest pan lekarzem, powinien pan to ze spokojem przyjąć do wiadomości. Ale ja stałem i wpatrywałem się w biegnącego chłopca, który potknął się o wystającą kostkę nierównego bruku i przewrócił. - Gdy tylko stąd wyjadę, będziemy mogli spędzać każdą chwilę razem, razem. Nie słuchałem jej, to bez znaczenia, bo teraz jest całkiem inaczej. Granice zostały otwarte i pozostałem sam z dwustutysięcznym tłumem ludzi śmiejącym mi się w twarz. - Wszystko w porządku panie doktorze? Ten chłopiec, który biegł, miał dziwną minę. Śmiał się, chociaż nie był szczęśliwy. Jak można się śmiać z własnego upadku?
  6. wprost nienawidzić się nie tego da, albo lubić, też inaczej, stwierdzać dawać słuszność, dawać, kawałek siebie ustępować, gdy wraz z potem oddawać swój zapach, swój rozsądek niezrównoważony pozostawiać niezrównoważenie, odchyły swoje przekazywać, te najgorsze bez szans na dowybieranie, słuszności, racji, czułych wrażliwości czułych, przekazywać marginalnie cząstki, atomy komuś, a potem znowu komuś, i znowu komuś, wszystkich oblecieć, domacywać, obkładać ze swych wrażliwości, posłuszeństw swych, dotykiem przekazywać złe wspomnienia złe przemieniać i puszczać następnie.
  7. usiąść, siedzieć na desce, pochylać się nad mądrą książką, myślącą, nad nią ochoczo pochylać się, ochoczo, z niedowierzaniem oglądałem ludzi oddających kał, wydalających, dowysiusiających się od moczu, stolec swój jedzących, przemieniających swój zapchany czas zapchany nad słowem i stolcem mieszającym w umyśle, dowysiedzieć, brązowy stolec brązowy zwrócić, wywrócić, czekać, upierać się przy swoim, zaparcie dążącym ciężarem nieubytków, niepotrzebnych, zbędnych odpadków ciężarem.
  8. gdy widzę to całkowite umoszczenie, ten sam wzrok widzę zmęczony, wzrok przejęty, jak chybotliwie kołysze się jego postawa chybotliwie, jak wyrzuca, dowyrzuca teczkę swą, przy kącie zostawia ją i czynności kilka robi, wykonuje, jak pomyślę, że ten cały bagaż doświadczeń życiowych spłynie na mnie, że to wszystko przejmę od niego, mam to już właściwie genetycznie przyswojone genetycznie, to widzę to w sobie, ten zmęczony ruch codziennego sięgania po pilota, dosięgania, dowybierania skrótów informacji skrótowców, aby walizę życia opisać przekazywaną w pokoleniowej sztafecie pokoleń.
  9. Rozpościerasz swoje marzenia niedaleko od moich. Stąpając w bezszelestnym mgnieniu rozlewasz się jak mgła na bezbrzeżnej równinie. Szukałaś śladów zgubionych snów. Nie napotkałaś ich w drodze idąc po moim trawiastym ciele. Jestem ziemią pod Twymi nogami. Przejdź przez nią delikatnie. Delikatnie, bo przejdziesz po moich marzeniach.
  10. Dzisiaj gospodarz w nienajlepszym humorze. Przypuszczam, że sen nie był nazbyt miły. Lub niewygodnie pościelone posłanie. Poznać to po oczach. Przymglone, przymróżone. Znowu się do rana piło w tutejszej gospodzie. A rano głowa jak dynia tyle, że nie pusta w środku, a wypełniona dziwaczną substancją, do której nieustannie się powraca. W niej znajduje pan oparcie. Kiedy się pan przeglada we mnie, widzi tylko siebie. Ile ma pan lat? Czyż niewystarczająco, żeby znaleźć sobie kogoś. Kogoś pełnego zaufania. Kogoś na codzień. Nawet widząc te pana zmęczone spojrzenia, jest się gotowym do rozmowy. Czasami aż chce się wykrzyczeć słowa trudne, bolesne. Tylko czasem nie potrzeba dialogu. Lepiej obejrzeć się i odejść. A czasami nawet się nie ogladać tylko po prostu przejść.
  11. Od pyłu i kurzu błyszczy się korona zdobiąca żołnierską głowę. Karabiny przytrzymują widownie na swoich miejscach. Pan wstał i rozdaje fałszywe uśmiechy, okrzykiwany, oklaskiwany wręcza laur zwycięstwa. Najbardziej zasłużony zbieg, kołysząc się na kolanach, nie widząc swojego przypieczętowanego laską śmierci losu, podchodzi do trybuny. Pan usiadł i rozrzucił spojrzenia po publiczności. Kilku nie klaskało. Zamachowiec mówił długo o swoim życiu, o białych domach na północy, nie bał się iść w ciemny tunel, chociaż nie chciał tak bardzo jak jego Pan.
  12. wiersz poniedkąd miał trącić patosem, ponieważ odwołuje się do historycznych tekstów, które oczywiście "trąciły patosem". nie mniej jednak dziękuję za wskazanie rzeczy, które mogły być inaczej napisane- to nagromadzenie słów rzeczywiście źle wyglada;)
  13. On: wystrzępiona płachta nieskalana ciemnością, ciemna chmura kędzierzawych oblicz patrzy na mnie, przewija się cząsteczkami pary wydychanej z gwieździstych ust. Niebiańska pokrywa zdeptana tysiącem kroków biegnie wprzód, zahacza o pion i zakręca, a wszystkie te stopy na mnie i wszystkie te usta- nicość, wołają- nicość.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...