
bina
Użytkownicy-
Postów
8 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez bina
-
Pod zbierającymi się w wietrze porywającym, czarnymi chmurami stała bez ruchu. Stojąc okrywała się cała przeszywającymi ją wspomnieniami wczorajszego wieczora. Niby zimno i moknie, ale cóż to miało za znaczenie w tej chwili, gdy droga rozmywała się jej nieuchronnie. Wszystko zblakło przy tej jednej myśli, myśli, że to już po raz ostatni była tu z nim. A jednak łapie, nie pozwala sobie nienawidzić tych momentów, gdy nie żyła jak manekin, jak odbijała w jego oczach cały ocean miłości. Najtrudniej było jej z tego zrezygnować, odejść tak po prostu, ale wiedziała... przecież tak doskonale znała siebie ...nie mogła zostać, bo coraz mniej w tym wszystkim było jej samej. I ten dreszcz końca, nie zwykłego etapu jak pożegnanie szkolnych przyjaciół...to zamknięcie duszy na kłódkę. W tym momencie zapragnęła zamknąć ją już na zawsze i nigdy nikogo nie wpuścić, nigdy nie kochać, bo przecież kochać to cierpieć...myślała... Jak mogła do tego dopuścić, za każde przewinienie tylko siebie karała i nie mógł jej się wyślizgnąć bo nim oddychała, tylko dzięki niemu egzystowała. Każdym słowem choćby rozcinającym jak w pół się zadowalała, każdym dotykiem choć pustym i zimnym jak lód... Tak bardzo kochała Jego obecność mimo tego, że z każda chwila z Nim wyrywała jej kawałek serca. ‘Odwróć się i odejdź’ ,słowa coraz głośniej i dobitniej brzęczały w głowie, a za każdym razem boleśniej ściskały jej serce. Tak okropnie rozdarta na pół, jakby dwie dusze mieszkały w jednej i toczyły nieustanną walkę...walkę o byt...Być z Nim...cierpieć, ale czuć jak coś wypełnia wnętrze... a może uciec daleko i zapomnieć , wymazać, żyć bez bólu ale i bez radości...choćby tej chwilowej. Tak bardzo zagubiła się w samej sobie. I stała tak przemoknięta do suchej nitki bez świadomości o jakiejkolwiek przestrzeni i czasie...już nawet łez braknie, a słowa gdzieś zagubione w milczeniu. Tylko chwilami przechodziła jej myśl...łapała tę maleńką iskierkę...”Pamiętasz jak trzymałeś mnie za rękę i Twoje słowa wtedy... Wierzyłam w Ciebie , bo byłeś tak prawdziwy...Kochanie przecież Cię znam nie mogłeś tak po prostu przestać... ?” A jednak ... druzgocąca rzeczywistość dopadała ją w chwili jednej i krzyczała „ Obudź się szalona! Ślepa i naiwna istoto”. I znowu wracała do tego momentu.. tak spokojnie wracała do samej siebie... chyba było jej już odrobinę lepiej. I to ciepło na jej policzkach, takie przyjemne, jakby jego dłoń otulała spokojnie jej przemarźnięte ciało. Ale to tylko słońce wyszło spoza chmur bo pogoda się już zmienia i już trochę otrzeźwiała z amoku, lekko otworzyła oczy, tak czarne chmury musiały odejść... Było jej teraz ciężko, cholernie ciężko...musiała ruszyć i zostawić kawałek siebie w tym miejscu. Ale miała w głowie plan... zacząć tworzyć nową siebie. Być może nie do końca, bowiem na fundamentach kawałków roztrzaskanej duszy , ale to miał być początek i wierzyła, że się uda. Wiedziała, że zawsze pozostanie w niej skrawek tej emocji i nigdy nie zdoła jej zabić, pomimo wszelkich starań... a może jednak nie musi? Może to co było nauczy ją poczuć kiedyś coś bardziej.. a najważniejsze.. sprawić, by kolejny ktoś poczuł jeszcze bardziej niż ona teraz. Skąd taka siłę wziąć ma teraz? Najtrudniejszy moment w jej życiu, a tak bardzo potrzebuje być twardą. ‘No dalej, przecież nie umrzesz na tym chodniku’! Takie to niby proste, ruszyć się z miejsca...ale chyba tak kochała życie, ten świat i to, że pragnie, czuje i doświadcza, że wstała i poszła. Szła przed siebie prosto, a raczej biegła. W głowie powtarzała sobie „Nie cofnę się!”. Obiecała sobie ... już nigdy nie odwróci głowy, nie zrobi ani jednego kroku w tył...pogrzebie wspomnienia. I chciała tego tak bardzo jak niczego innego na świecie. Czy aż tak bardzo Go kochała? Czy aż tak bardzo nie wyobrażała sobie życie bez Niego, że zmuszona była torturować samą siebie? Chyba tak można podsumować miłość. Bo przecież choćby nie wiem jak się starała to i tak nie zapomni! I tak nie stworzy nowego życia, nowej siebie! Głupia! .. Tak bardzo nienawidziłam jej za to, tak bardzo denerwowała mnie jej osoba, tak drażniły jej rozterki... Tak bardzo... tak bardzo z całych sił nie chciałam być NIĄ! Tylko jak w taką pułapkę nie wpaść, gdy wszędzie naokoło szczęście, którego tak się pragnie, dla którego można oddać wszystko. Taka miłość...czy można się jej wyzbyć, tak po prostu? Czym byłby człowiek bez krzty uczuć do drugiej osoby? Moje szczęście, jakbym je osiągała, gdyby nie bycie nią...choć ułamek tego o co walczyła, na całą wieczność rozprzestrzenić potrafię bo jestem tu i trwam dla kochania. Bo to chyba jedyny cel , dla którego istnieję, istnieję ja i Ty. Bo Ty tez choć ukryć byś chciał tę część, która oddycha dla porywu serca, to i tak nie zdołasz. I wiesz co ? Tak cieszę się z tego, że czuję pomimo, iż ból odczuwam, bo tak pięknie jest mieć w sobie te iskierkę, która pod koniec chwil Twoich przypomni Ci, że żyłeś.
-
Nie drażnij mnie, nie zaprzątaj myśli namiętnie. Ja nie przyjmę tej doskonałej postaci. Zawsze ten krok do tyłu postawię. A Ty żyj tam, gdzie czasu nie stracisz. W głowie kreuje się wyobraźnia śmieszna. Ona ściska me serce ukryte...bo tylko mój to stan. Dryfuję po brzegach myśli do wykrzyczenia... Zniszczą mnie w końcu bo nie swoje marzenia kradnę...
-
Stoi, trzymając się za rękę tuż nad łokciem. Łzy spływają po policzkach tworząc ślad jakby bólu. Taka malutka wśród otaczającej, bezustannej szarości, upada na kolana. Bezsilność, wszędzie brutalna oschłość. Zamyka oczy, lecz obraz pozostaje, w duszy jej wyryty ostrym, metalowym przedmiotem, którego nienawidzi, a z którym się nie rozstaje. Jedyne co potrafi zauważyć to dziewczyna podobna do niej po drugiej stronie ulicy. Siedzi po turecku, przed nią pudełko po zapałkach, w dłoniach maleństwo. Potrząsa wciąż i lamentuje, a wyraz jej twarzy jakby z wyrzutami i pretensjami do całego świata. Reszta nie zmieniona, codzień taka sama, obserwowana przez nią z odrazą, ale tak naprawdę w ogóle ją nie obchodziła. Nagle potrąca ją przechodzień, potem kolejny, następny i następny. Słychać krzyki -Uważaj ćpunko!-Odsuń się bo Cię kopnę!-Lepiej wynoś się stąd bo wezwę policję! Głosy przekrzykiwały się głośne i ciche. Nic nie znaczące, codziennie słyszane, a wcale nie docierające. Nie czuła ich mocy, ich tonu i pogardy. Nic nie czuła. Wszystko to jak za mgłą, zasłoną bez żadnego sensu, dźwięki odbijające się od uszu, obrazy widziane jak przez szkło powiększające:wielkie, a równocześnie trudno zauważalne. Ocknęła się pchnięta nogą mężczyzny w eleganckim garniturze, w oczach jego widać było wstręt, odrazę i pogradę. Na kolanach popełzła ku ciemnej uliczce, gdzie skuliła się. Pomyślała, że tu się skryje i zostanie, ale wciąż nadchodzące uczucie głodu nie dawało jej spokoju. Było jak tornado, które budzi strach i grozę, niszczące wszystko po sobie, a które po czasie znów wraca w to samo miejsce. Poczuła jakieś krople spływające po jej rękach, coraz to większe i intensywniejsze. Czerwone krople bólu, którego nawet nie czuła, a przecież sama go sobie zadawała. Ale to nie ważne było. Ta chwila, może dziwnie by zabrzmiało, ale najprzyjemniejsza w całym jej dniu była. Siedziała sama, w cichym zakątku, nie popędzana, nie krytykowana, sama, a może raczej samotna. Wzrok jej nie wyrażający nic nagle zapłonął dzikim, a nawet szalonym ogniem. Po czym zaczęła się do siebie śmiać. Lecz smiech ten nie był zwykły. Śmiech ten brzmiał diabelsko, jakby opętana zwijała się i wydawała upiorne dźwięki, które przerodziły się w płacz, a właściwie łkanie małego dziecka, które wie, że źle zrobiło, ale nie potrafi tego naprawić. Ale chwila ta i tak przyjemną była, gdyż wiedziała, że gdy szara mgła zamieni się w czarny popiół będzie musiała iść zarobić na siebie, a właściwie na narkotyki. Wiedziała, że w stałym miejscu będzie czekać na nią kolejny klient, który zapłaci jej marne grosze za to, że mu się odda. Grosze te naprawdę marne, gdyż wie, że narkomance bez żadnych perspektyw potrzebny jest każdy grosik i zrobi wszystko, żeby dostać kasę na narkotyki. Jest prostytutką, tak, ale jakie to ma znaczenie, przecież sama nie wie kim jest, gdzie jej miejsce i cel. Żadnego poczucia własnej wartości. Dlaczego? Bo teraz już nic nie miało wartości, poza jedynym liczącym się celem: zdobyciem kolejnej dawki, która przyniesie jej ulgę. Zerwała się i biegnie, nie wie dokąd, biegnie ulicami potrącając wszystkich po drodze. Potyka się i upada, twardy cement rozdarł jej skórę u rąk i nóg. Zaplamiona krwią biegnie dalej w jakiejś furii, znów upada, tym razem boleśnie uderza głową i zimny mur, ale podnosi się. Już u braku sił ciągnie za sobą opuchnięte kończyny. Nagle przymrużone oczy dostrzegły jakiś blask, światło wyróżniające się spośród ogólnej szarości. Próbując obudzić się z oszołomienia zatrzymuje się i wpatruje w światło. Stała na przepaścią. W przerażającej furii nawet nie wiedziała dokąd dobiegła. Była to przepaść ogromna i choć w rzeczywistości nie biła żadnym nadzwyczajnym blaskiem ona doznała jakby olśnienia, spostrzegła tam wyjście, drogę prowadzącą do ulgi w cierpieniu. Ogarnęła ją radość, a zarazem strach, lecz ogromna ochota dotknięcia tego światła była mocniejsza. - To jedyne co mogę zrobić-pomyślała, po czym zaczęła krzyczeć do siebie. - Dostaję tyle kopniaków od życia!Kolejne, silniejsze, rujnujące. Po co mi możliwość bycia?!Coś dostaję, a potem w paranoi szaleję od ciosu powalającego...i z ciosem następnym, tym mocniejszym...widzę ducha mego, klęczącego i przemawiającego, że życie me tym najważniejszym jest, błaga że odejść od krawędzi mam, powrócić i przeboleć kopniaków jeszcze tysiące. Ile ich za mną...?Spójrz na ciele mym tyle ran!A chcę tylko jak dziecko bawić się na łące...w takich momentach oskarżana, widzę wyjście tylko jedno...
-
Dziękuję bardzo. Dopiero zaczynam pracować nad moją techniką pisania, a w tym akurat tekście skupiłam się bardziej na historii. Inwersji może rzeczywiście jest za dużo, aczkolwiek mam już taki styl. Miło, że się podoba:)
-
Już kilkadziesiąt dobrych lat minęło odkąd to zbudował ją dla swej najdroższej, aby mogła podziwać zachody słońca nad brzegiem jeziora. Małe to oczko wodne otoczone rzadkim lasem z każdej strony i choć tuż za nim ruchoma ulica, osiedla mieszkaniowe i sklepy, miejsce to jakby odcięte za zasłoną zieloną w zaciszu trwało. Kilka desek ukradzionych z warsztatu ojca,oszlifowane,polakierowane i trwale zbite mogły zająć skrawek ziemi przybrzeżnej. Jakże dumny ze swej robocizny, z takąprecyzją i zapałem tworzył, zupełnie inaczej niż każde krzesło,stół lub szafkę w sklepie dziadka. Tutaj włożył całe morze uczuć i wyobrażeń o wspólnych chwilach z Nią,przytuleni i przepełnieni miłością. Niespełna opisać podekscytowania w dniu, gdy zabrał ukochaną na spacer w jej ulubione miejsce i wskazał palcem-Tutaj się po raz pierwszy pocałowaliśmy, spójrz. Stała tam, tuż pod opadającymi gałęziami wierzby, promieniała w słońcu i pośród traw. Usiedli zapatrzeni w siebie, a na ich twarzach odbijały się zmysłowo poruszające fale w jeziorze, niesione przez ciepły letni wiatr. I wiedział wtedy, że tylko w tym miejscu, na tejże właśnie ławce mógł to zrobić. I wyjąwszy z kieszeni pierścionek wynosił na wyżyny słowami całe swe wnętrze wrażliwe, oddawał jej siebie i każdą sekundę życia przyszłego. Padały deszcze, przychodziły mrozy i śniegi,opadały liście i powiewały dalej. Kilka rys zrobionych przez dzieciaków, jakieś M+D=WSZM albo "Tutaj byłem-Kornel", niejeden browar o wieczornej porze przez nastolatków wypity, a czasem zwrócony bez kontroli. Matki z wózkami przysiadały na momencik, ojcowie z synami łowili rybki, choć bez efektów, przyjaciółki wpadały na pogaduszki. O tej porze, gdy wszystko zaczyna budzić się do życia, odradza się na nowo i zewsząd daje znaki do działania. A najdnioślejsze znaki dawała dla otwierającej pączki miłości, która woła, podskakuje do oczu i błaga o dostrzeżenie. Jedna była taka uchwycona, złapana zachłannie, choć z wielu par nie wyróżniająca, ale na skraju wyjątkowa. Ona płakała, skulona na tej ławce się trzęsła. On dostrzegł ją już z ulicy i pchnięty dziwnym impulsem i nieodpartą potrzebą podejścia do dziewczyny, usiadł i otarł chusteczką spływające łzy. Siedzieli całąnoc. Potem kolejnąi następną, za miesiąc, rok i dalej. Dalej, aż do tego nieszczęsnego dnia. -Zróbmy coś innego, szalonego, chcę poczuć ten dreszczyk emocji-mówiła. Bez specjalnego entuzjazmu bo z sentymentem i szczyptąromantyzmu chciał spędzić kolejną rocznicę w miejscu, gdzie się poznali, jednak zgodził się na największą kolejkę górską. Ach, jaka to porażajca i drętwiąco czarna rzeczywistość, w tej krótkiej chwili uświadomienia ulotności, tego szczęścia, które jak woda spływa przez palce otwartej dłoni. Euforia i podniecenie w tej jednej sekundzie trzasły, odeszły, wybuchły... Tylko dźwięk pękającego pasa, siła wyrzutu i ten jej widok z góry...gdy krew zalała oczy, gdy krzyczała i chciała chwycić...spadł, przepadł w wielkich, metalowych kondygnacjach kolejki. Wróciła. Ona płakała, skulona na tej ławce się trzęsła. Ale on już nie przyszedł. Takie już ścieżki wydeptane z każdej dochodziły strony. Na każdej różne ślady i w innym prowadziły kierunku. Nowe domy założone wokoło wyłaniały się zza rozrzedzonego lasku, białe wysokie, bardziej dostatne i te skromniejsze z przytulnym ogródkiem i jabłonką. A wród nich ten najwyższy, z rozległym tarasemi sadem, w którym rosło kilkanaście gatunków drzew. Otoczony żywopłotem za złotą bramą. Zawsze podziwiany za architekturę i piękno tego bogactwa. Ni przechodzień, ni przejezdny nie omieszkał nigdy spoglądnąć choć na chwilę, ukradkiem na ten pełny uroku dom. I zastanawiano się kto ma szczęcie cieszyć się życiem w tych urokach, odciętych od hałasu miasta. A cieszyło się od dwóch lat małżeństwo wykształcone, piękne i z dobrych domów pochodzące, ułożone cieszyło się szacunkiem wszechstronnym. Na co dzień byli zapracowani i w ciągłym biegu, jednak w każdą niedzielę, w dzień odpoczynku spacerowali, po wyjściu za próg domu krokiem lekkim i w objęciach podążali jedną ze ścieżek nad to skromne właśnie, ale symboliką przepełnione jeziorko. I to ta ich dróżka sklejała, pomagała wyrosnąć tym listkom co tak często opadają z przesuszenia. Ile to rozmów przeprowadzonych, tych płytkich co materię wyprowadzają na plan pierwszy, i tych głębokich, które się w głowie co noc zbierały, aż w końcu wypowiedziane, gdy tak usiedli na nagrzanej po całym dniu w słońcu ławce. Jednak ścieżek biegło tam więcej i coraz bardziej udeptane co zmierzały w kierunku odwrotnym, tym ciemniejszym i niedostępnym, karygodnym. To on udeptał jedną z nich, brudnym buciorem targał tamtą o czarnych, długich włosach. Młodą, rządną wrażeń i ekscytacji z posiadania zakazanego owocu. Tylko głupiec przyprowadziłby tamtą w niedzielne popołudnie, a mimo to nutka niebezpieczeństwa pociągała go i podniecała. Kto by pomyślał, że Pani z pięknego domu o te samej porze będzie miała ochotę przysiąść pod wierzbą. Ból i rozczarowanie, smutek i trwoga? Przecież już dawno domysły sprowadzały ją do uświadomienia sobie tej gorzkiej prawdy o mężu. Lecz tylko widok sprawił, że pękł w niej cały obraz szczęliwości i pozory ideału. Widziała. On widział. Przeciągnięte spojrzenia z wyrazami obnażenia i odrazy wzajemnej. I co z tego? Nie mogła zburzyć w szale całej tej masy pozorów i dorobku. Może się bała i strach paraliżował jej ukrytą siłę. A może to gorąca miłość i wspomnienia dawnych młodzieńczych uczuć jej nie pozwolił zakończyć trwania z nim. Nad małym oczkiem wodnym, pośród drzew szeleszczących na wietrze stała ławka. Naznaczona przewijającymi się zdarzeniami. W ciszy szeptały słowa rzucane chaotycznie. Narodzona z miłości, oglądała ją przez lata w tych formach rozmaitych i z każdym dniem większa jej historia się zapisywała.
-
Za obecność Twą i duszę piękną, myśli oddaję. Bo na nowe Twój głos wskazuje,gdy tak zanikam i się staję. Subtelne spojrzenia,zagadką myśli wirującej. Czyste słowo muzyką niesione,na szczyty gór. Jak perła w muszli zamknięta to niezwykły twór. Jej delikatność i spontaniczność wiązanką jest natury mieniącej. Zachodzi słabość,w pokusie ludzkie wrażenia. Ma więcej,to nie dla niej jaskinia bez barw,bycia. To ta droga,na której wszystko jest do odkrycia. I coś na twarzy,choć czarnej blaskiem dobra odmienia. Nieuchronnie dzień się toczy po kolejne znaki, Choć w swym bycie już przetworzył wiele dzieł. Za przedtem,za będzie nie odfruną stare ptaki. Zajmuje piękne miejsce w zbiorze tylu teł. Za obecność Twą i duszę piękną,zawsze myśl mą oddam. Bo na stare Twój wzrok wskazuje,gdy zbyt daleko ślad mój postawię.
-
-Po przeanalizowaniu wyników badań, stwierdzono, iż może Pani przyjmować leki zalecane przez doktora. Może Pani wrócić do swojego pokoju. Zamknęła oczy z lekkim niepokojem, a kolejny dzień przed nią czekał, bez żadnych planów, spotkań i obowiązków. Tej nocy śniła, a śniło jej się, że jest jeszcze dzieckiem, tą małą dziewczynką, która kreowała życie dla lalek. Wymyślała scenariusz, dodawała postacie i kierowała ich poczynaniami. Ach, jakież to było łatwe i przyjemne wczuć się w jedną z postaci i dla niej tworzyć. Po przebudzeniu niepokój się oddalił i czuła w sobie energię do działania. -Tak, to tylko ode mnie zależy co zrobię, jakie podejmę kroki i decyzje-pomyślała.Po czym zaczęła się stroić do wyjścia. Uczesane włosy, obfity makijaż, chociaż przygnębiał ją widok siebie tak sztucznej i zakrytej, jednak z przeświadczeniem o konieczności nałożenia kolejnej warstwy, aby się podobać, robiła to. Ciuch jak zwykle niewystarczająco dobry, zmieniany kilkanaście razy. Wkońcu umówiła się ze znajomymi na mieście i wyszła nie do końca zadowolona, ale z nadzieją na w miarę ciemne miejsce spotkania. Poszli całą paczką do stałego, ulubionego miejsca na dancing. Lubili tam przesiadywać bo było dużo znajomych, dobra muzyka i klimat. Zapowiadała się dobra zabawa, zamówili drinki i usiedli przy stoliku. -Która jest godzina? -zapytała. Już miał tu być, czemu jeszcze go nie ma, a przecież dzwonił dziś, że się na pewno nie spóźni! -Ale kto taki? -No jak to kto? No Marek, mój chłopak, przecież Ci mówiłam, że dziś do nas dołączy. -Ale, ale jaki Marek? Przecież Ty nie masz chłopaka, a może masz, a nie pochwaliłaś się? -Nie no, przestań! Nie żartuj, znasz go bardzo dobrze, jesteśmy ze sobą już dwa lata! -To Ty sobie nie żartuj, nie miałaś nikogo od, od...nie pamiętam nawet już od kiedy... -Nie no zwariuję! A Przemka i Pawła pewnie też nie pamiętasz?! Co wtedy jak miałam przerwę z Markiem to z jednym się spotykałam, a drugi do tej pory nie daje mi spokoju bo raz spędziłam z nim miły wieczór. -Boże, uspokój się, przerażasz mnie! No chyba wiemy o sobie wszystko, mieszkamy razem, a Ty wymyślasz teraz takie rzeczy? Wstała wtedy, spojrzała na przyjaciółkę wzrokiem pełnym gniewu i żalu, po czym wyszła. Szła przed siebie, nie wiedziała nawet dokąd, tylko usilnie myślała o tych wszystkich chwilach spędzonych ze swym ukochanym, chwilach rzucanych ukradkiem przed jej zamkniętymi oczyma. I są, widzi obrazy, fragmenty scen. -Jak ona się może tak ze mnie nabijać? Mój związek taki idealny, przecież tak się kochamy, a on taki cudowny jest. No pewnie mi tego zazdrości, tak, to dlatego. Tylko gdzie on się podziewa? Miał przyjść... Idąc wciąż szybciej i coraz głośniej mówiąc do siebie potknęła się i upadła. Szybko się podniosła i otrzepała. No i patrzy, przygląda się,kieruje wzrok na mężczyznę idącego przed nią,mruży oczy. -No, no to Marek jest! -Zerwała się w pośpiechu za mężczyzną, aby przypadkiem jej nie uciekł w jakąś uliczkę. Wkońcu zbliżyła się do niego, obiema rękoma zakryła mu oczy. -Zgdanij kto to! Mężczyzna odwrócił się gwałtownie i z oburzeniem zapytał kim jest i czego od niego chce. Stała. Ani słowa nie była w stanie wykrztusić, więc mężczyzna obruszył się i poszedł dalej. Stała dalej. W głowie próbowała przedstawić sobie obraz Marka, ale się rozmywał. Im usilniej chciała zarysować wyraźne kontury jego twarzy, tym bardziej twarz ta zanikała. W tym momencie gniew na przyjaciół, radość ze zbliżającego się spotkania z ukochanym, smutek i rozczarowanie...wszystkie uczucia gdzieś odpłynęły. Taką pustkę już kiedyś czuła, jakoś dziwnie znajoma wydała jej się ta chwila, kiedy jakby wyprute zostaje z ciebie całe wnętrze, ta burza emocji, jakieś rozterki, niepewności stają się czymś zupełnie obcym. Taki moment, gdy nie możesz nawet jednej łzy uronić bo zabrakło uczuć. Tak, czuła taką pustkę już wcześniej. Ileż to wydarzeń, sytuacji w życiu sprawiało, że całe morze miłości pragnęła przelewać. Tak usiłowała kochać, kotłowało się w niej, wybuchnąć i kochać, kochać! Ale nie...nie mogła nikogo kochać. Jak to ludzie nazywają? Pech w życiu? Nieszczęście w miłości? Bzdury. Nikt nie potrafił kochać tak mocno jak ona. Tylko same płytkie, beznamiętne wrażenia. Tak się nie dzieje z lalkami. Wszystko pasuje. Czyżby chciała stać się jedną z tych lalek, dla których projektowała świat? Dobrowolnie poddała się najciemniejszym zakamarkom swojego umysłu? Może nie mogła wytrzymać już tej próżni, tak było łatwiej i przynajmniej przed każdym rozczarowaniem i bolesnym upadkiem w rzeczywistość coś wirtualnie przeżywała... -Dzień dobry. Jak się Pani spało? Przyśniło się coś miłego? Jakie imię nosił Pan tym razem? Tutaj, proszę za mną, pora na śniadanie i lekarstwa.
-
Znasz to uczucie, że możesz wszystko biegać po górach i skakać z wodospadu, unosić się w przestworzach i schodzić w głąb ziemi. A tak na prawdę nic, pustka i żal za siebie,że taka bezsilność, że błądzisz w sobie i nie wiesz jaka prawda w Tobie tkwi. Mówię Ci teraz z tą całą trudnością szczerości bezwzględnej. -Padnij, powstań. zaśnij,obudź się. Natychmiast, nie ma czasu na bzdury. Czego żądasz,na co Ci wysokie loty? Nie widzisz,że ta zwyczajność to Twój dom... Nie możesz zachłysnąć się wielkością tych innych bo oni to mają, a Ty tylko patrzysz, nie dla Ciebie te bogactwa rzeczywistości. Gdy tak kreujesz scenki dla kogoś pisane, kiedy w całej swej mocy wciskasz się w jakąś rólkę, żenada. Czemu tak bardzo się nie godzisz? Dostrzeż jakiś subtelny uroczek tej wiecznej szarości... dlaczego nie, nic Ci nie pozostaje. O czym Ty myślisz,gdy tak się oszukujesz,że może to właśnie teraz? Że może uda się wydobyć coś niezwykłego,że ten ktoś zobaczy w Tobie to piękno? Ale żadnego piękna nie ma i nie będzie. Bo wiesz, znajduje się ktoś, kto Cię przyćmi i czar pryska...klasa średnia,miejsce drugie.Coś więcej? Krzyczę głośno,że resztkami się zadowolić musisz!Ale dlaczego tego nie robisz, czemu ambicja odrzuca każde porzucone serce? Jaka duma każe zatapiać się w samotni i zabijać się,kaleczyć i z maską "wszystko wporządku" dostarczać i cieszyć się szczęściem tych innych? Zabijasz się w środku...bo wiesz, że to znieść musisz. Kolejny dzień. Złudzenie część kolejna,już nie pamiętam która,za dużo.Akt pierwszy. -Cóż za piękny dzień,całkiem dobry humor,nawet nieźle wyglądam,może dziś będę niedostępna, z twardą miną,ale lekkim uśmieszkiem. Wypowiedzi.Krótko,zwięźle,na temat,jeszcze z nutką tajmniczości,to przyciąga... Wieczór.Akt ostatni.Pełna rezygnacja,co za głupota i bez sens.Żadna rola nie pomaluje tej białej kartki,nie zastąpi prawdziwości. I tak tkwisz w niekończącym się schemacie oszukując samą siebie.Nie pogodzisz się ze światem nie godząc się ze sobą. I co jutro część kolejna?Daj spokój...