
angelika podzorska
Użytkownicy-
Postów
24 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez angelika podzorska
-
Absolwenckie historie – Ada, Mateo, Jarek
angelika podzorska odpowiedział(a) na angelika podzorska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wciąż ten sam głos: - Ziemniaki! Za chwilę: - Cebula! Ziemniaki!. Cebula! Cebulaaaaa! Ciągle w drodze. Kilkanaście kilometrów każdego dnia. Oparty o parapet – świeżo upieczony magister. Ciągle ten sam. Entuzjazm po nocy jakoś nie wraca. Ważne, że człowiekowi pozostają chociaż wspomnienia. Niezatarte obrazki, które w chwilach zwątpienia nadają życiu sens, a ludzie, którzy weszli kiedyś na naszą drogę niestrudzenie maszerują ścieżkami pamięci… *** Ada Miłość zostawiła za oceanem. Nie miała innego wyjścia. Nie chciała mieć. - To rozsądne dziecko – mówili o niej jeszcze w przedszkolu. - Niech mi ktoś pokaże rozsądnego przedszkolaka!? Starsi jak zwykle wiedzieli najlepiej! Rozsądek właśnie zaprowadził ją na drugi koniec świata. Tylko na chwilę. Rok czasu. Niewiele z perspektywy 25 lat. - To inne życie, inni ludzie – opowiadała. Wszystko jest tam prostsze. Jeśli czegoś chcesz, to tam masz okazję, by to zdobyć – brzmiało jak wyjęte z bajki. - Pieniądze – powtarzała. Pieniądze zmieniają człowieka, jego sposób parzenia na świat. - Czy to prawda, że wszyscy są tam wyzwoleni? Nie zrozumiała. - Czy nie ma tam żadnych zasad, które pozwalałyby kształtować międzyludzkie relacje? – zabrzmiało zbyt powarzenie i naukowo. - Wszędzie są jakieś zasady – sprostowała i opowiedziała, jak odwiedzała matkę i ojczyma, ojca i macochę, brata i przyrodniego brata, siostrę i tę przyrodnią siostrę i jej byłego męża i nieślubne dziecko…. swojego amerykańskiego chłopaka. - On jest inny – opowiadała o chłopaku. – Beztroski, lekkoduch… - Nie przeszkadza ci to? Dlaczego miałoby jej to przeszkadzać, skoro właściwie to jej imponowało. Zawsze chciała zdobyć się na chwilę niekontrolowanego szaleństwa. - Mam ochotę rzucić to wszystko: studia, ćwiczenia, schematy i konwenanse. Chce na zawsze wyłączyć komputer, kupić bilet i pojechać, pojechać na zawsze do Afryki! - Zgłupiałaś – skomentowała siostra. - Dusze się. Chcę wyjechać, chcę poznać nowych ludzi, nowe kraje, nowe życie… - Usiądź, poczekaj, aż ci przejdzie – poradził dużo starszy brat. - Zawsze pomaga. Pomogło i tym razem. Kiedyś zdobyła się na to, by wydrukować nawet ceny biletów. Kiedy fala entuzjazmu opadała i tak naprawdę nie chciała już uciekać, czy też nie miała na to wystarczająco dużo siły, pocieszała się: - Kiedy zostanę sama na świecie i nikomu nie będę tu potrzebna, to pojadę, pojadę na misje. Studia skończyć musiała: - Gratuluje, pani magister. Jak będzie Pani świętować ten dzień? Jeszcze tego samego popołudnia pojechała ze znajomymi w góry. To nie była spontaniczna decyzja. Wyjazd planowali od dwóch miesięcy. Moment był dobry. Przełomowy. Wielka miłość rozlazła się po kościach… i w samą porę, bo szybko przyszedł czas na międzynarodową karierę. Poranna kawka przy telenoweli… O tym marzyła jeszcze w czasie studiów. - Mam czas na telewizję – ekscytowała się. - Chodzę do pracy – uśmiechnęła się. - Odżywiam się regularnie i prawie zdrowo … – dodała zaskoczona. Mam plany na najbliższe cztery weekendy – przypomniała. - Przeszła mi chęć ucieczki w nieznane – zastanowiła się. Jeszcze tego samego wieczoru przeglądała ceny biletów do Pekinu i Meksyku. *** Mateo Postawny reprezentant klasy. Nieufny w stosunku do najbliższych. Chętnie zawierający nowe znajomości. Ambitny. Rozchwytywany. Kolekcjoner studniówek. - To już dziewiąta w mojej karierze – chwalił się i rywalizował z Bartnikiem, który mimo tego, że był starszy o dwa lata, miał za sobą dopiero sześć studniówek. Zmienne nastroje charakteryzowały jego jestestwo: - Nic się nie stało – odburknął. Pięć minut później śmiał się z byle czego. Wizyty u psychologa nie brał nawet pod uwagę. - Dorastanie – usprawiedliwiała go mama. Sam nie wiedział, skąd brały się jego humorki. Nienawidził ich. On - facet, nie mógł sobie na nie pozwalać, a jednak pozwalał. Terapią była szkoła karate, częste wyjazdy i nauka angielskiego. - Angielski to moja przyszłość - powtarzał. Na studia dostał się jeszcze zanim zdał maturę. - Ironią losu będzie, jak go obleją na maturze – martwiła się jego rodzina, która w głębi duszy była już na wpół dumna z osiągnięć swojego reprezentanta. Taka szkoła, taka specyfika. Egzamin składał się z wielu części. Konkurencja była spora, a jednak miesiąc później jechał już spakowany… do Szczytna. - Do wszystkiego można się w życiu przyzwyczaić – mówił, kiedy zaczynał podejrzewać, że życie policjanta nie zawsze będzie mu odpowiadało. Nowe kontakty i nowi ludzie – to, co w życiu lubił najbardziej. Po paru tygodniach przywykł. Życie spowszechniało, a czasu nie mógł już znaleźć nawet na dodatkowe wieczory z angielskim. Wrócił jako podkomisarz… Kupił nowe meble do starego pokoju. Odnowił kontakty ze znajomymi. Cztery lata zmieniają ludzi i nawet wtedy, kiedy widuje się ich raz na jakiś czas, można się od nich odzwyczaić. Chyba jednak nie można ich zapomnieć? Wytrzymał kolejny miesiąc: - Chcę się przenieść do większego miasta. - Cenimy ambitnych pracowników. Trzeba jednak poczekać… Czekanie trwało rok a może więcej. Pierwsze poważne zadanie. Kradzież maszyny…. Do pisania. Z muzeum. Komu potrzebna maszyna? Teraz lepiej ukraść komputer. Formalności trwały dłużej, niż przypuszczał. Sąsiedzi cenili sobie jego obecność, często nadużywali jego nazwiska. - Panie władzo, ja mieszkam tu, zaraz za rogiem, koło podkomisarza Zuryska. Śpieszyłem się do domu na kolację. Żona już za mną wydzwania. Ona ma gadane, aż strach pomyśleć. - Zuryska?! Urlop spędzał na boisku do siatkówki plażowej, 200 metrów od domu. Kochał ten sport. Jak każdy inny zresztą. *** Jarek Mało brakowało, a technikum nie skończyłby w ogóle. - Fuksem chłopie, fuksem. Nie powiem, że się nie zlitowała, przecież przez pięć lat widziała, że ja tego niemieckiego ni w ząb nie kumam, a tu nagle… tekścik elegancko przetłumaczony i pytania elegancko zadane – relacjonował z niedowierzaniem. Koledzy pomogli. Gdyby jednak nie wykuł tych dwudziestu czytanek na pamięć, nic by z tego nie wyszło. - Ich will ein Informatiker sein (Chcę być informatykiem) ... – powtarzał po drodze. Sam nie wiedział, czy dobrze, ale tak miał przecież napisane. Informatykiem nie chciał być ani przez sekundę, skoro jednak tak mu napisali, nie miał innego wyjścia. Na studia nie miał wystarczającej ilości pieniędzy. Rodzina nie mogła mu pomóc. Pomógł sobie sam. - Własna działalność gospodarcza – opowiadał, kiedy zdecydował się przełamać milczenie. Mały sklepik w małym mieście, w niewielkim miejscu na ziemi okazał się dobrym wyborem. Ciągle tylko brakowało czasu na studiowanie. Na uczelni, którą opłacał w ratach, przebywał wirtualnie. Egzaminy zdawał skutecznie, tj. do skutku. - Oczywiście nie ma żadnego problemu. Z przyjemnością pomogę. To gdzie Pani profesor przewieźć te książki? … Na raz się nie da? Nie szkodzi, może być na dwa razy. Marzenia miał raczej sprecyzowane i nieegoistycznie. Przede wszystkim chciał wynagrodzić matce brak ojca, brak faceta w domu. Ojciec odszedł parę lat temu. Na zawsze. Kochał matkę. Kochał syna. Zabrała go wieczność. Mama ani razu nie wyjechała już potem na wakacje, nigdy już nie wzięła urlopu i nie wyszła z domu na dłużej niż na parę rodzin. Była nadopiekuńcza w stosunku do syna. Bała się, że i jego może jeszcze stracić. Na zawsze. Jerek chciał, by była szczęśliwa, by nie zamykała się w czterech ścianach. Kiedy sklep zaczął zarabiać na siebie i sam nie miał już wystarczająco dużo czasu, by bawić się w zaopatrzeniowca, handlowca i księgowego, zatrudnił w nim mamę. Zmieniła pracę z radością. Rodzinny interes przynosił korzyści. Kiedy w tym samym miasteczku, po drugiej stronie ulicy, pojawiła się konkurencja, co gorsza rodzinna konkurencja, Jarek podjął drastyczną decyzję: - Likwidujemy. - Co teraz z nami będzie? – martwiła się mama, która nie miała już dokąd wracać. - Lepiej będzie, mamo. Lepiej. Uwierzył we własne zdolności i możliwości, z których należało tylko skorzystać. - Stał się taki pewny siebie – szeptały koleżanki, które chodziły do tej samej podstawówki i wtedy nawet nie raczyły na niego spoglądać. Nagle przypomniały sobie, że istnieje. Kiedyś nie chciały chodzić z nim na szkolną dyskotekę, teraz często odwiedzały go w sklepie i przybiegały, kiedy kosił w ogrodzie. - Małomiasteczkowy macho – komentowali uszczypliwie zazdrośni koledzy. - Biusisnessmean – dorzucali, łamiąc sobie język, inni. On martwił się, jak związać koniec z końcem. Wiązał, a korzystali na tym inni. - Taki fajny, szykowny syneczek – chwaliły starsze sąsiadki. – Taki obrotny. Kiedy wyprowadzał samochód na podwórko i zabierał się za jego czyszczenie, mama spoglądała z balkonu: - A dokąd to syneczku? - A jadę sobie… - Na kolację wrócisz? - Nie mamo…, nie czekaj na mnie z kolacją – wydusił z siebie, choć przyszło mu to ciężko. Zrozumiała. Był młody i należało mu się coś od życia. - To dobry chłopiec – robiła mu skuteczną reklamę. Marlena przypadła mamie do gustu już podczas pierwszego spotkania. Na ślub zdecydowali się dosyć szybko. Czas na kolejny rodzinny interes też się znalazł. Firma przewozowa była jeszcze lepszym rozwiązaniem. - Życie nie rozpieszcza nikogo. Musimy dbać o to sami – żartował. *** - Życie nie rozpieszcza nikogo. Musimy dbać o to sami – powtórzył i z mocnym postanowieniem znalezienia swojego miejsca na tej ziemi, zabrał się za wciąganie skarpetek. -
Muzyka...
angelika podzorska odpowiedział(a) na Alicja Najdowska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Moja "kariera" muzyczna skończyła się w trzeciej klasie szkoły muzycznej, więc być może dlatego tekst do mnie nie przemawia, wydaje mi się taki torchę "płyciutki" i gramtycznie/stylistycznie trochę niedociągnięty, ale tak jak już pisałam, być może moim odczuciom winna jest wewnętrzna niechęć do muzykowania:) -
Mam nadzieje Niekas, ze pomogla Ci ta terapia "wypisania", bo byłaby z tego jakaś wymierna korzyść. Może niekoniecznie trzeba to było wystawiać na forum, ale skoro już jest to też ok. Do mnie nie przemawia i beldów, fakt - jest sporo. Pozdr:)
-
Absolwenckie historie – reaktywacja
angelika podzorska odpowiedział(a) na angelika podzorska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Ojej.... Pozostaje mi tylko podziękować: - Pięknie dziękuję i nie osiąśc na laurach... -
Absolwenckie historie – reaktywacja
angelika podzorska odpowiedział(a) na angelika podzorska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wciąż ten sam głos: - Ziemniaki! Za chwilę: - Cebula! Ziemniaki!. Cebula! Cebulaaaaa! Ciągle w drodze. Kilkanaście kilometrów każdego dnia. Oparty o parapet – świeżo upieczony magister. Ciągle ten sam. Entuzjazm po nocy jakoś nie wraca. Ważne, że człowiekowi pozostają chociaż wspomnienia. Niezatarte obrazki, które w chwilach zwątpienia nadają życiu sens, a ludzie, którzy weszli kiedyś na naszą drogę niestrudzenie maszerują ścieżkami pamięci… *** Weronika Pokorny człowiek, który podąża swoją ścieżką i godzi się na to, co spotyka na swej drodze, jest prawdziwym skarbem. Jeśli jeszcze nie szkodzi innym i stara się im pomagać w dążeniu do ich własnych celów, to jest nie tylko dobrym człowiekiem, jest…aniołem. - Ależ oczywiście, przyniosę te notatki… Pewnie, nic się nie przejmuj.... Tak, mam czas jutro. Umówmy się może przed głównym wejściem. Nie możesz o 11?! To nic, poczekam na Ciebie i tak mam później wykład. Owszem, wykład miała, ale wcześniej miała jeszcze trzygodzinną przerwę. Notatki musiała dostarczyć, bo obiecała. Obiecała dziewczynie, która podchodziła już do drugiego egzaminu, drugiej poprawki. Profesor powiedział, że to ostatnia jej szansa. - Ludziom trzeba pomagać – twierdziła. - To dobrze, że mogę się na coś przydać… Studia spędziła przede wszystkim na rozgryzaniu ludzkich osobowości i nad książkami. - Nie można przez całe życie tylko udawać, że coś się robi, że nad czymś się pracuje - twierdziła i z pokorą, i z takim wewnętrznym spokojem zasiadała w wysokim fotelu. Zapalała nocną lampkę. Czasami kładła ją sobie na kolana. Wytrwale powtarzała, powtarzała to, co wiedzieć powinna. I wiedziała. Jakże nie chciała wyjeżdżać z tego miasta. Nie chciała opuszczać tych murów, w których drzemała wiekowa tradycja. Tych miejsc, które przywoływały wspomnienia. Tych ludzi, którymi zwykła się otaczać. Tych drobiazgów, które, ze wszystkich stron, wołały teraz: - Zostań! Ktoś jednak musiał podjąć decyzję: - Co dalej? - pytali znajomi - Kiedy obrona? - chcieli wiedzieć inni. - Zostajesz tutaj, czy masz inne plany? Planów po prostu nie było. Ich zarys zrodził się właściwie jednej nocy. Prawie bezsennej nocy. - Wiesz Lucy - powiedziała następnego dnia podczas długo już planowanej wycieczki po pobliskich pagórkach. - Tutaj jest, jak w domu… - Masz rację – zastanowiła się Lucy. – Chyba nie rozumiem – dodała po chwili. - Już pora, by wrócić, by przeprowadzić się do domu…, tego prawdziwego domu. Tam jestem bardziej potrzebna. Poznałam życie w wielkim miesicie, a teraz chyba lepiej będzie, jak zostawię miejsce innym. Trzeba przecież pracę znaleźć. - Co ty?! Na prawdę tak myślisz? Nawet nie spróbujesz? Nie chcesz tu zostać? - Nie chodzi o to, że nie chcę zostać, tylko o to, że chyba będzie lepiej, jak wrócę do domu. Lucy przystanęła. Słońce świeciło jej prosto w twarz. Przysłoniła oczy ręką i jeszcze raz powtórzyła: - Co ty?! Naprawdę tak myślisz? Takie były plany Niki. W ciągu tej jednej nocy postanowiła wycofać się z wyścigu szczurów. Przecież w każdym miejscu na świecie potrzebują ludzi wykształconych, ludzi po studiach. Wiedziała, że wcześniej czy później będzie musiała znaleźć jakąś pracę. Najlepiej w zawodzie. Wolała wrócić do domu. Do rodziny. Przynajmniej tam zawsze ktoś będzie na nią czekał, albo i ona będzie mogła na kogoś czekać. A tu? W wielkim mieście, nie miałaby na kogoś oczekiwać, martwić się, dlaczego tak późno przychodzi i dlaczego ona nic o tym nie wie. Poza tym nie ma przecież ani lepszych, ani gorszych miejsc na tej ziemi. Wszędzie żyją ludzie i do wszystkiego można się przyzwyczaić. - Zapraszam was serdecznie - mówiła przez telefon. Głos miała spokojny, taki jak zawsze niezmieniony, tylko oczka były trochę smutne, zatroskane. Potrafiła jednak ukryć ten żal. Potrafiła zgnieść go w zarodku. Przyszli prawie wszyscy. Pokój wypełniał się znajomymi sprzed lat. Prawie sprzed pięciu lat. Wszyscy poznali się na studiach. Spędzili razem naprawdę dużo czasu. Kiedyś widywali się bardzo często, stopniowo obowiązki osłabiły kontakty. Nigdy jednak nie zapomnieli o sobie. Ludzie, których poznaje się w trudnych, przełomowych momentach pozostają z nami na zawsze. Choćby tylko we wspomnieniach. Tego jednego wieczoru słowo „pamiętacie” pojawiło się dziesiątki razy. Rozsiedli się na podłodze. Na co dzień coraz bardziej eleganccy, dbający o wizerunek początkujący prawnicy. Nie wszyscy wiedzieli jeszcze, gdzie ich miejsce. I choć nie raz ta świadomość spędzała im sen z powiek, teraz śmiali się z „komisów”, nocnych rozmów, gry w kręgle, które nie zawsze leciały tam, gdzie powinny. Robili to dla niej, dla Weroniki. - To nie pożegnanie - podkreślał Paweł. W pokoju obok nie było już nawet żarówki. Walizki zostały wywiezione do domu, tego prawdziwego domu, już poprzedniego dnia. - Grecka sałatka - Wera wniosła do pokoju półmisek. - Grecka? - To chyba według mojego przepisu - zerknął Michał. Przepisy też pozostają z nami do końca. Decyzja o powrocie w rodzinne strony okazała się trafna. - Trudno powiedzieć, jakby potoczyły się jej losy, gdyby tam została - zastanawiała się matka chrzestna. Praca w poważniej, szanującej się firmie, która dopiero wchodziła na polski rynek, dała jej satysfakcję i poczucie spełnienia. Jej osobowość przyciągała kontrahentów. - Idealna. Gdzie Pan znalazł taką cudowną osobę? W całej Unii Europejskiej nie spotkałem kogoś tak uroczego. Wiele podróżuję, ale nigdzie.... Gdzie Pan ją znalazł? Wstyd było się przyznać, że to właściwie ONA - JEGO (swego pracodawcę) znalazła. ON tylko, po długim wahaniu, zadecydował się przyjąć ją na próbę. Uczynił to właściwie bez przekonania i do dziś, sam nie wiedział dlaczego: - Właściwie, możemy spróbować. Niech Pani przyjdzie... Zobaczymy, co z Pani będzie… *** Piotrek Z głową w chmurach i z sercem z plecaku przemierza ten świat od prawie zawsze. Znika po to, by wracając mógł poczuć radość powrotu i bliskość tych, których zostawił na chwilę…, miesiąc…, pół roku i znowu tydzień, innym razem dwa tygodnie. Ciągle w ruchu. W biegu za tym, co ciekawe i kuszące. - Właściwie, to ja się tym nie interesuję - przyznawał na egzaminie - ale mówiąc szczerze, to bardzo chciałabym.... - i tu, bazując na własnym doświadczeniu, opowiadał kilka niezwykłych historii. - Ma gostek gadane - powtarzali zarówno studenci, jak i profesorowie. - Na studiach tracę czas - przyznał w rozmowie z przyjacielem. - Muszę skończyć tę zabawę jak najszybciej, wtedy będę miał wreszcie poczucie, że świat i życie jest o wiele ciekawsze niż tutaj, na tym małym skrawku ziemi. Przekładał książki na regałach. Czytał naukowe podręczniki lub quasipodręczniki o przekazywaniu myśli na odległość i horoskopach. Rozgryzał człowieka od wewnątrz. Im więcej wiedział, z tym większym dystansem podchodził do siebie i do całego świata. - Nikomu nie ufa - podkreślała Anka, kiedy koleżanki pytały o brata i chciały od niej numer jego telefonu. - Jest dziwny – mówiła. Może i był dziwny. Zawsze miał swoje zdanie. Kupił gitarę. Grać nauczył się w ciągu miesiąca. - Weź gitarę - porosili koledzy, kiedy wyjeżdżali na wakacje pod namiot. Brał. Potem grał nad rzeką sam. Piwa nie lubił. Czasami pił. Dalekie były mu jednak konformistyczne zachowania. - Kiedyś wyjadę na długo – obiecywał sobie. Marzył o Chinach. Widział się w Australii. Myślał o Irlandii. Bywał marzeniami w Hiszpanii i Argentynie. Wirtualnie odwiedzał Tadżykistan i Mongolię. Wracał z Kamerunu i z Malty. Gdziekolwiek się znalazł, otwierały się przed nim każde drzwi. Miał wielu przyjaciół. Wszyscy o nim pamiętali i zapraszali go serdecznie: - Odwiedź nas jeszcze. Zapraszamy - słyszał nieraz na swym turystycznym szlaku. Wszędzie brakowało mu jednak domu, ale kiedy do niego wracał, czuł, że powinien wyjechać… na chwilę, na długo, na zawsze. - Taki typ człowieka - stwierdziła wychowawczyni w liceum, kiedy jego wycieczki nie trwały jeszcze tak długo. To były dopiero początki nauki obcowania z całym światem. Nie miał czasu na ognisko, na zabawę. Czytał o fiestach w Meksyku. - Czego on tam szuka? - dziwiła się babcia, która i tak była najsłabiej poinformowana o jego planach i odbytych wyprawach. Nie chciał niczego zatajać, czasami po prostu nie wszystkim się dzielił. Powód był jeden: - Nie chcę nikogo martwić. Nie chcę nikogo krzywdzić. Nie chcę nikogo przyzwyczajać do mojej obecności. - Przecież możesz zabrać mnie ze sobą. Musisz mnie zabrać! - groziła zdesperowana. – Musisz! – nalegała wariatka, którą być może kiedyś jeszcze mógł nauczyć się kochać, właśnie za to, że nie mówiła "musisz". Wolny człowiek z wolnymi poglądami. Studia były dla niego środkiem, nie celem. O podróżach marzył przez całe życie. Pozostał setki kilometrów od domu. Wraca dwa razy do roku. Kocha swoje Porto Alegre, swoją Renatinhę. Jego serce bezustannie kursuje na trasie: Polska - Brazylia. *** - Życie nie rozpieszcza nikogo. Musimy dbać o to sami – powtórzył i z mocnym postanowieniem znalezienia swojego miejsca na tej ziemi, zabrał się za wciąganie skarpetek. -
Absolwenckie historie – część 1
angelika podzorska odpowiedział(a) na angelika podzorska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzieki za komentarze:) Jezeli zas chodzi o to, czy to jest czy nie jest literatura, to wybacz asher, reportaz (o ile to jest reportaz) tez jest literatura, bo literatura to "wszystkie dzieła artystyczne zachowane w formie pisanej lub w przekazie ustnym" :) -
Absolwenckie historie – część 1
angelika podzorska odpowiedział(a) na angelika podzorska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Wciąż ten sam głos: - Ziemniaki! Za chwilę: - Cebula! Ziemniaki!. Cebula! Cebulaaaaa! Ciągle w drodze. Kilkanaście kilometrów każdego dnia. - Ta ta ta ta ta...! – podjechał żółty samochód. Dzieciak sąsiada już wysępił pieniądze na lody. Tym razem tylko na te na patyku. - Pssssssyk – syczy otwierana puszka. Puszka owinięta kawałkiem gazety. Podobno nie wolno tak oficjalnie. Zakaz. Przepis. Przepisy są od tego, by je łamać. Czy komuś to przeszkadza? Nieszkodliwy, trochę otępiały sąsiad usiadł na ławce przed blokiem. W ręce ściska puszkę. Chlip. Łyk: - Aaaa... - Hau, hau, hau… - Arnold!... Arni! AAAAaarni! - Dzień dobry! - Łup! – trzasnęły drzwi. To sąsiad wraca z Arnim do domu. Oparty o parapet – świeżo upieczony magister. Ciągle ten sam. Po prostu człowiek. Entuzjazm po nocy jakoś nie wraca. Wyjście do kiosku po gazetę to rytuał. Gazeta już przyniesiona. Oferty przeglądnięte. Niektóre podkreślone. Otwarta gazeta leży koło niedopitej kawy. Filiżanka cały czas ta sama. Uszko ubite 3, 4 czy 5 lat temu i sklejone kropelką. Filiżanka czerwona. Firmowa. Współlokator na wychodnym. Poczucie godności na drugim końcu pokoju. Wpatrzone w powłoczkę, która jeszcze nie tak dawno myślała, że wtedy wszystko się zmieni. Najłatwiej wyjść z siebie, stanąć obok i bezmyślnie wykonywać wszystkie czynności dnia codziennego. W łazience spędza prawie godzinę. Wreszcie ma czas, by o siebie zadbać. Dokładnie myje zęby. Obcina paznokcie. Zmywa wannę, kuchenkę. Zbiera rzeczy do prania. Nikt mu dziś nie powie: - Zapuściłeś mieszkanie. Śmieci nie wyniosłeś, a to przecież twoja kolejka. Składa ubrania. Rzeczywiście dopiero teraz widzi, że w szafie jest dość miejsca na wszystko. Wystarczyło tylko poskładać w kosteczkę. Porządek nadaje sens jego życiu. Całe szczęście, że porządek nie trwa wiecznie i jutro znów będzie można na coś się przydać. Choćby tak lokalnie. Można zawsze umyć jeszcze okna i wyprać firanki. Wyciągnąć odkurzacz. Robota na dwa dni. Co najmniej. Za ten czas poczucie godności nie powinno zostać sporo nadwątlone. Ważne, że człowiekowi pozostają chociaż wspomnienia. Niezatarte obrazki, które w chwilach zwątpienia nadają życiu sens. Ludzie, którzy weszli kiedyś na naszą drogę, w chwilach samotności i beznadziejności, maszerują ścieżkami naszego umysłu…, naszej pamięci… *** Marek Dziennikarz z powołania, wędrowiec z konieczności. Skromny mieszkaniec małego miasteczka. Czas trwoni na poszukiwaniu swego miejsca na ziemi. - Właściwie do kraju przyjechałem na miesiąc… - mówił do słuchawki - ale chętnie się z wami spotkam. Tym razem spotkanie organizował Krzysiu, odwieczny pesymista z przekonania. W klubie zjawili się prawie wszyscy, którzy żegnali go na imprezie po „obronie”. Pracę magisterską bronił jako pierwszy z całego roku. Zależało mu na szybkim wyjeździe: - Bilety w kieszeni, umowa w Internecie – żartowali sobie z niego. A on witał się z ludźmi i pytał: - Gdzie Zosia? Przyjdzie? Może do niej zadzwonię? Daj numer, proszę… Dzwonił. Zosia nie mogła się zjawić, pracowała na drugą zmianę w innym pubie. - Gosia? Gdzie Gosia? Będzie? Daj numer, zadzwonię… Witał i żegnał wszystkich, którzy przychodzili, bardzo serdecznie. Nie dziwiło to nikogo. Zawsze był taki: skromny, serdeczny, pokorny, niewielki człowieczek o wielkim sercu i gigantycznym umyśle. Pokory nauczyło go życie. - Czesiek k…, trzymaj młodego. Młody wybierał ziemię. - Młody k…, skocz po flaszkę – padała komenda . - Umarlak będzie jutro. Kasa, k… dzisiaj. Cała nie, k… tyko część, k… Kamienie były wystarczająco ciężkie, by przenosić je w dwójkę. Płyty granitowe ocierały ręce, nawet w rękawiczkach. Stał nad tym dołem…, dziurą wykopaną w ziemi. Wykopaną jego rękami. Jego własnymi rękami. Żal i ból rodziny, którą widział z oddali wypełniał jego serce. Po brzegi. Nie zmieniał się tylko on i ekipa, w której, k… pracował. Klienci bywali różni. Stawki były wysokie. Jedne wakacje w zawodzie grabarza nauczyły go więcej niż kolejne miesiące na studiach. Zapewniły mu też miejsce w regionalnym dodatku pewnej gazety. Jego reportaż zrobił furorę. Otrzymał nagrodę. Na razie tylko instytutową, przyznawaną przez komisję studencką. - Czy on to oparł na własnym doświadczeniu? – pytali profesorowie. Zdaniem Łukasza: - Nie ma czego zazdrościć. Tymczasem zazdrościli mu wszyscy. Prawie wszyscy. Samolot wzbił się w górę. Znów coraz dalej od domu. Od tego prawdziwego, rodzinnego, w małym miasteczku. Coraz bliżej przygody. Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, Hiszpania…, Wielka Brytania…. Ileż razy zmieniał miejsce zamieszkania w ciągu ostatnich dwóch lat? Nie liczył podróży. Wszędzie miał przyjaciół, do których jechał z radością: - Mark!...Marko! Wszędzie czekała na niego namiastka domu. Wszędzie zarabiał pieniądze. Mały, choć i wielki, szczęśliwy, pokorny i skromny człowieczek. Ciągle w drodze. *** Gośka Miłość do literatury była motorem jej życia. Rozkochana w języku francuskim. Na zawsze przeniosła się do Niemiec. Pierwsze słowa w nowym, obcym dla niej języku brzmiały: - Ich heisse Małgorzata, Margaret…. Meine Liebe Freundin… Skończyła polonistykę: - Może zastanowiłaby się Pani nad podjęciem studiów doktoranckich? – proponował promotor. - Mam już inne plany – odparła nawet dosyć szczerze. Mimo tego, że zawsze marzyła o karierze naukowej, nagle, kiedy pojawiła się przed nią taka możliwość, przestała o niej myśleć. Zrezygnowała, zanim jeszcze zdążyła cokolwiek rozważyć. - Brakuje mi tej atmosfery studiów - pisała w niejednym liście do swoje przyjaciółki. – Tych wykładów, rozmów i książek. Brakuje mi towarzystwa ludzi natchnionych, dla których literatura jest osłodą życia. Dzień spędzała w czterech ścianach nienależącego do niej mieszkania. Czekała, kiedy ON wróci z pracy. ON – przystojny blondyn o polskim pochodzeniu. Dobrze władał niemieckim. Mieszkał już tam ponad dziesięć lat. Długie dziesięć lat, które dla Gośki stanowiły trochę ponad połowę jej życia. - Niemieckiego uczę się sama. W domu rozmawiamy na razie po polsku. - Może wybrałabyś się na kurs, na pewno byłoby Ci łatwiej, poza tym zawsze miałabyś okazję spotkać jakichś ludzi. Nie musiałbyś siedzieć sama całymi dniami. - Mam telewizor - odpowiadała. Miała właściwie wszystko, co chciała. Pracy przestała szukać, kiedy tylko padło sakramentalne „tak”. Wiersze przestała pisać już dużo wcześniej. - Nie widzę w tym sensu! To dobre dla nastolatek. Pozostały po niej zapisane zeszyty. Pseudonimy i pusty pokój, do którego ostatecznie wprowadziła się młodsza siostra. Gosia żyła czasem samymi wspomnieniami: - „U prząśniczki przędą jak anioł dzieweczki, przędą sobie, przędą jedwabne niteczki….” – wyły kiedyś wracając do domu zdezelowanym maluchem Tomka. Wybuchały niekontrolowanym śmiechem. Zepsuły hamulec… ręczny hamulec, który sprawił, że w samochodzie rozchodził się lekki swąd palonego ogumienia. Wracały razem z niejednej imprezy. Rozmawiały razem o niejednym chłopaku. Miały wielkie plany wspólnego mieszkania na studiach. Scenariusze studenckiego życia układały jeszcze w liceum. Gosia zamieszkała jednak w innym akademiku, w innym mieście. Nie było im dane razem studiować. Dwie wariatki, bez poczucia kontroli nad rzeczywistością. *** Przemek Rozsądek i przedsiębiorczość całkowicie zdominowały jego jestestwo. Pracę zmieniał kilkakrotnie jeszcze w czasie studiów. Był kolekcjonerem praktyk. - Ile dostajesz w tym radiu? – zapytał Paweł, a kiedy nie usłyszał odpowiedzi doprecyzował.– Chyba nie pracujesz tam charytatywnie? Tymczasem Przemek praktykował wolontariat w międzynarodowych firmach. - Za friko robi, idealista – podśmiewali się koledzy ze studiów. Przemek robił to dla papierka. - Mała rzecz, a cieszy - komentował w domu. - Doświadczenie to rzecz bezcenna – powtarzał mu tata. – Pamiętaj jednak, że kiedyś będziesz musiał tym doświadczeniem wyżywić rodzinę. Przemek nie myślał o tej swoje przyszłej rodzinie. Nie była mu jeszcze, a może nawet w ogóle, potrzebna. - Rozwożenie pizzy to dobra fucha – przekonywał kolegów, którzy czas poza wykładami spędzali w klubach studenckich. - Co prawda, prestiż może zerowy, ale przynajmniej jest kasa – powtarzał pod nosem. To była pierwsza kasa, którą zarobił. Oblał za to dwa egzaminy. Nie miał czasu, żeby się do nich przygotować. - Synu, studia przede wszystkim – otrzeźwił go tato. Kolejna rozmowa kwalifikacyjna odbyła się dwa miesiące później. Tym razem zarzucił sieci (jakkolwiek, by to nie brzmiało ironicznie) na dużą firmę. Rozmowa przebiegała na wysokim poziomie. Nawet anglojęzycznym. - Oj, tutaj trochę przesadził, bo zbyt dobrze ocenił swój anielski w życiorysie – relacjonowała przebieg spotkania mama Przemka podczas rodzinnej uroczystości. - Bo to teraz wiadomo, jaki poziom wpisać? – oburzyła się ciocia Zosia. – Się dogada i starczy, po co jeszcze poziom? Tymczasem poziom był pierwszoplanowym czynnikiem. Drugoplanowym okazał się brak błyskotliwości lub, dla pocieszenia, błyskotliwość stłumiona. Kolejnych porażek nie wpisuje się do życiorysu. Coś jednak trzeba było wpisać. - Zainteresowania mówi Pan… - siedzący naprzeciwko dostojny mężczyzna przyglądał się mu z uwagą. Badawczy wzrok wpatrywał się w jego zmarszczki mimiczne. - Dzień dobry – usłyszeli po chwili. - Pan pozwoli, że przedstawię – dostojny mężczyzna podniósł się na chwilę – Pan…… - Przemek szybko zapomniał jego nazwisko, a może w ogóle go nawet nie usłyszał. Taki był zestresowany. Nowoprzybyły Pan nie zadawał żadnych pytań. Siedział i uśmiechał się aż nazbyt szczerze. - Podejrzane - pomyślał Przemek, ale kontynuował rozmowę. - Teraz to na wszystkie spotkania w sprawie pracy przychodzi cały sztab ludzi – uświadomił Przemka współlokator. - Pewnie psycholog przyszedł i oceniał twoje niewerbalne zachowanie. Komunikacja werbalna i niewerbalna? Czy nie mówiono mu o tym na studniach.? No, proszę. A podobno studia przeładowane są teoria? A tu. Chociaż właściwe… Racja. Samą teorią. Nie zadzwonili. Nie było w tym nic dziwnego. Wielu nie dzwoniło. Nawet wtedy, jak mówili, że zadzwonią, nie dzwonili. - Zły PiaR mają – skomentowała znajoma. W dzisiejszych czasach to nie do pomyślenia. Firma musi dać o klienta. Nawet jeśli szefostwo nie ma zamiaru kogokolwiek zatrudniać, to musi stracić czas, żeby to elegancko, delikatnie przekazać. Przede wszystkim chodzi tu o pozostawianie dobrego wrażenia. - Dziękujemy za zainteresowanie naszą firmą i naszą ofertą. Niestety aktualnie nie planujemy rozbudowywania kadry, ale z pewnością weźmiemy Pana zagłoszenie pod uwagę w przyszłości – przeczytał. Na stole leżało jeszcze pięć wydruków komputerowych o podobnej treści. - Dobry PiaR – westchnął Przemek i zalogował się na skrzynkę. Tam czekało już zaproszenie na kolejną rozmowę. Tydzień później Przemek przeprowadzał się do Monachium. Sam, nawet w marzeniach, nie wymyśliłby lepszego zakończenia. To był dopiero początek. *** Madzia W rzeczywistości odnalazła się tylko przez przypadek. Pani ekonomistka z dyplomem polonistki. Literatura była jej pasją jeszcze w szkole podstawowej. - Madziunia weźmie udział w olimpiadzie – obwieściła pani Podstawna na lekcji polskiego. Madziunia zamarła w ławce. - Ja? Dlaczego ja? – zaniepokoiła się. Sama chciała przecież starować w olimpiadzie geograficznej, tylko w geograficznej. Na swoje nieszczęście była jednak dobrą uczennicą, która zbyt sumiennie odrabiała zadania. Skutek był taki, że zdecydowała się na konkurs matematyczny. - Cudownie - ucieszyła się matematyczka. Zdawała do liceum ekonomicznego. Na studia dostała się z odwołania, po interwencji Pana Boga. - „Studenci z klasą” to dobrze zapowiadający się program. Dzięki niemu można zyskać pedagogiczne doświadczenie i spróbować swoich sił w roli nauczyciela – powiedziała kiedyś Ulka, przyjaciółka Madzi. Ulka studiów nie skończyła. Zajęła się karierą w firmie męża. Teraz prawdopodobnie przebywa na wakacjach w Egipcie lub w Tunezji. Opalona. Chyba nawet szczęśliwa, niedoszła polonistka. Madzia pracę magisterską tworzyła praktycznie „na kolanach”. - Wstyd się przyznać – wyznała – ale nawet nie mam kiedy wprowadzić tego w komputer. - Żebyś choć tych kartek nie pogubiła – ostrzegała mama. Zawieruszyły się zaledwie trzy. Treść dało się odtworzyć. Pani Magdaleno – gratulujemy pani tytułu magistra. Bardzo wartościowa i ładna praca, może warto byłoby pomyśleć o publikacji. - Pewnie – burknęła zadowolona - pomyśleć to i warto, ale opublikować to mam we własnym zakresie – skomentowała w głębi duszy. - Takie życie –podniosła ją na duchu ciocia Lusia - Gratuluje. Krzyś czekał na Magdę przed salą. Praca, nie ta napisana, nie ta magisterska, ale ta zarobkowa, na Madzię niestety nie czekała. - Jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień? - martwiła się w drodze do domu. - Od czego zacząć? Kolejny raz kupić gazetę. Przeglądnąć ogłoszenia w Internecie? - Trzeba szukać czegokolwiek, a CV posyłać na prawo i lewo - proponowała Kasia. - Nie – doradzała Karola, studentka czwartego roku. - Musisz wybierać tylko takie ogłoszenia, które będą specjalnie dla Ciebie. - Idealistka – skomentowała Madzia. – Wysyłać tylko na ogłoszenia czy posyłać do wszystkich szkół, które znajdę w książce telefonicznej? - Tylko nie adresuj na sekretariat, bo żaden dyrektor, żadnej szkoły, nawet nie dostanie twojego podania – narada na imprezie „po obronie” trwała do 3 w nocy. Nastrój pogarszał się stopniowo wszystkim gościom. Większość z nich też była na etapie poszukiwań swojego miejsca w życiu zawodowym, o uczuciowym już nawet nie wspominając. Magda miała przynajmniej to szczęście, że jej rozterkom i dylematom dzielnie towarzyszył Krzyś. On miał pracę i prawie cały czas milczał. - Jak komuś bardzo zależy, to wcześniej czy później jakąś pracę znajdzie – uważał i już wcześniej dał to do zrozumienia Madzi. - Najlepiej będzie, jak osobiście wybierzesz się do tych szkół i sama zaniesiesz swoje papiery. Tylko pamiętaj, prosto do dyrektora, a w sekretarce mów, że w zupełnie innej sprawie przychodzisz – doradzali. - Na przykład? – zainteresował się Piotrek. - A że studentka jesteś… i chciałabyś badania do pracy magisterskiej… i zgodę potrzebujesz… albo że w ramach tego wolontariatu, co mówiłaś?... „Student z klasą” czy „Szkołą z klasą”… to dobry pomysł, na wolontariat patrzą inaczej niż na pracę. Madzia z głową pełną cudzych pomysłów, kładła się spać dopiero nad ranem. Tytuł magistra nie był w stanie przysłonić jej reszty problemów. Wręcz przeciwnie, to on wywoływał lawinę smutków i popularnych w dzisiejszych czasach depresji, które z taką łatwością pojawiły się właściwie z dnia na dzień, bo choć i wcześniej istniały, to starała się o nich nie myśleć. - Jakoś będzie – powiedziała na odchodne Weronika. - Jakoś będzie! – powtórzyła Magda i weszła do pokoju dyrektorki. - Proszę niech Pani siada. Czy ja dobrze słyszałam, że pani ma dla mnie ciekawą propozycję oryginalnych zajęć… - Pani dyrektor, przyniosłam podanie – weszła jej w słowo, bo nie chciała spłonąć rumieńcem, kiedy ta patrzyła na nią z taką uwagą i życzliwością zarazem. - Skończyła Pani polonistykę… – uśmiechnęła się dyrektorka. - Proszę niech pani siada i opowie o tym, czym zajmowała się pani do tej pory. Do jakiej szkoły pani chodziła? – spokojnie kontynuowała. - Ach tak…, naprawdę?... Magda dostała tę pracę. Na razie w zastępstwie. Na rok. Lekcja próbna była tylko formalnością. To była pierwsza szkoła, do której zaniosła swoje podanie. *** - Życie nie rozpieszcza nikogo. Musimy dbać o to sami – powtórzył i z mocnym postanowieniem znalezienia swojego miejsca na tej ziemi, zabrał się za wciąganie skarpetek. -
Miłość w porach roku
angelika podzorska odpowiedział(a) na Smok utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Banalny początek i taki oklepany – znow o niemocy twórczej (tego się nie mowi wprost czytelnikowi, bo co go to obchodzi). Dialog – niezły pomysl, ale zawartość fakt – tak jak napisal rumianek – naiwna. … Chociaz jakby się tak dłużej zastanowic to sposób tłumaczenia niektórych zjawisk miejscami nawet ciekawy, ale to moje zdanie -
Recenzja
angelika podzorska odpowiedział(a) na Łukasz Zaroda utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zachwyt nad sztuką współczesną? Czy może zachwyt nad własną twórczością? Jak dla mnie tekst ma wydźwięk co najmniej lekko ironiczny i mam nadzieję, że tak miało być, jeśli nie – przepraszam autora -
Jezus z parapetu
angelika podzorska odpowiedział(a) na Marcin Piniak utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Według mnie .... robi wrazenie, ale troche ciezko prezbrnac przez ten tekst (moze zbyt zmeczona bylam). Temat - ok. Forma - troche do ulepszenia (na przyklad wprowadz wiecej akapitow to tekst zrobi sie bardziej przejrzysty), ale moze ja sie nie znam....:) -
Z całym szacunkiem, ale ten tekst tu chyba nie pasuje. Zbyt intelektualny i zbyt osobisty, chociaż może i taka powinna być proza, ale z pewnością nie każda. To, co napisalas wygląda bardziej tak, jabyś to chciała komuś powiedzieć w cztery oczy, ale nie mogłaś, więc wplotłaś dodatkowe ozdobniki i powiedziałaś publicznie. Mam nadzieję, że przyniosło Ci to ulgę..., pozdrawiam:)
-
jak dla mnie "mocne" i takie troche przerazajace, ale dobrze przekazane i wymowne
-
Jej drugie "ja"
angelika podzorska odpowiedział(a) na angelika podzorska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
— Kiedy można powiedzieć, że człowiek zwariował? — Anka stawiała to samo pytanie już po raz trzeci. Tym razem zadręczała brata — Maćka. Chłopak popatrzył na nią zdziwiony. Nie rozumiał, o co tym razem jej chodziło. Dziwna była ta jego siostra. — Albo ktoś jest wariatem, albo nim nie jest — odparł bez przekonania. — Kiedyś musi nadejść taki moment, w którym człowiek przestaje być... normalny — długo szukała odpowiedniejszego słowa, ale i tak go nie znalazła. — To się dzieje tak od razu, w jednej chwili, czy trwa latami? — Anka nie marudź. Może pójdziesz już spać i wypuścisz mnie z kuchni? — Maciek był zmęczony. — Dobranoc... Wypuściłaby go wcześniej, ale bała się zostać sama. Nie obawiała się tego, że ktoś włamie się do mieszkania, ani tego że ktoś na nią napadnie. Nie czuła też strachu przed istotami nadprzyrodzonymi, popularnie nazywanymi duchami. Obawiała się pustki, samotności, tego że nie będzie się miała do kogo odezwać. "Ja to chyba dziwna jestem — pomyślała. — Bylebym tylko nie zwariowała. Może już mam jakieś pierwsze objawy nienormalności. Cały problem polega na tym, że człowiek nie zdaje sobie sprawy z tego, że w jego wnętrzu coś zaczyna się zmieniać. Burzy się jego tożsamość, coś fermentuje i zżera go od środka, a on tego nie czuje, ot tak, zupełnie nieświadomie zmienia się też zewnętrznie...". Dość. Stop. Nie będzie już nad tym rozmyślać. Ale jak mogła jednak przestać się zadręczać, kiedy to zaledwie miesiąc temu widziała, jak prowadzą ją do karetki, jak się opiera, jak odjeżdża... Teraz wracała w jej myślach... zawsze ta sama, ubrana na biało, nieobecna ciałem, a obecna metafizycznie — siostra Aniela. *************** Dziwne wydarzenia, jakie spotykają nas w życiu, mają przynajmniej dwie wspólne cechy. Po pierwsze mają nas czegoś nauczyć, po drugie, rzadko kto się ich spodziewa. Tak było i tym razem. Do Bielocina przyjechała pociągiem. Osobą, która odebrała ją ze stacji była właśnie ona — siostra Aniela. Razem pojechały do ośrodka w Malowicach. Anka bała się tej kolonii. Pierwszy raz w życiu miała pełnić tak odpowiedzialną funkcję — pod jej opiekę powierzono 10 małych dziewczynek. Przez dwa tygodnie chciała być dla nich i mama, i siostrą, i koleżanką, i wychowawczynią. Czy znajdzie z nimi wspólny język? Czy zawiąże jakąś nic porozumienia? Mimo tych wszystkich obaw, cieszyła się na te wakacje i miała zamiar podołać wszystkim powierzonym jej zadaniom. Samochód zatrzymał się przed wysokim budynkiem. Obiekt był brzydki i przynajmniej od zewnątrz nie remontowany przez długie lata. Aniela, bo tak kazała się do siebie zwracać kobieta, która odebrała ją z dworca, sprawiała wrażenie pogodnej, wesołej osóbki. Była pielęgniarką, a na koloni miała pełnić funkcję higienistki. Wyglądała na 40 lat, ale ubierała się młodzieżowo. Uśmiechała się do niej, do Ani, przez całą drogę, opowiadała o tych, który już wcześniej zjawili się w palcówce. Anka była przyjechała ostatnia. Czekali już na nią ze szkoleniem. Przygotował je kierownik. Nie znała go, w ogóle nikogo nie znała. Szybko jednak zdążyła się wtopić w "pedagogiczne towarzystwo". Tak zwane "szkolenie" przebiegło w miłej atmosferze. Kawały, docinki, ciastka, zimne napoje. Wieczorem uczuciu zmęczenia towarzyszyło jej jeszcze uczucie satysfakcji i ulgi "całe szczęście, że trafiłam na taką kadrę" - myślała. Trzy tygodnie, to dużo czasu, ale trzy tygodnie w miłej atmosferze wydały jej się jakieś mniej straszne i przede wszystkim krótsze... Teraz musiała poznać jeszcze dzieci. Miały zjawić się rano. Prawdopodobnie czekała ją długa noc rozmyślań i przypuszczeń.... Jak to będzie? Jak to się wszystko poukłada? Zasnęła prawie natychmiast. Rano obudziła ją Aniela. Rano? Była dokładnie piąta. — Aniela, ja cię przepraszam, ale ty chyba źle spojrzałaś na zegarek. Jest dopiero piąta, nie siódma — zdziwiła się zaspana Anka. — Ranek to najlepsza pora na to, by wstać. Trochę gimnastyki nikomu jeszcze nie zaszkodziło, a i gardło można przepłukać, żeby się lepiej przełykało — Aniela najwyraźniej wiedziała, że jest tak wcześnie. Anka nie chciała być niemiła i już na początku sprawiać przykrość Anieli. Poznały się zaledwie parę godzin temu i nie wypadało jej odprawić kobiety z powrotem do gabinetu. Pewnie nie mogła spać, i nie chciała sama czekać na przyjazd dzieci. Może jej kłopoty ze snem miały nerwowe podłoże. Anka doskonale ją rozumiała, też nie lubiła pustki i ciszy. Postanowiła się poświęcić i wstała. Zrobiły sobie poranna kawę. Anielka opowiadała o rodzinie, o dzieciach, ich problemach, o swoich własnych zmartwieniach, zupełnie zapomniała o porannej gimnastyce. — Przynajmniej tyle — odetchnęła Anka. Aniela długo chyba czekała na spowiednika, któremu mogłaby się wypłakać. Anka starała się skupić uwagą na słowach, które dobiegały jej uszu, ale miała z tym coraz większe problemy. Czuła, że odpływa. Wypowiadała tylko mechaniczne "tak" i "nie". Czasami dodawała odrobinę pozorów zdziwienia i pytała: "na prawdę?", piszczała: "ojej". Na więcej ekspresji nie było jej stać. Do jadalni wszedł Jacek — wychowawca najmłodszej grupy chłopców. Zażartował, że spotyka poranne ptaszki i dosiał się do nich z kawą. Anielka rozweseliła się. Tak jakby wszystkie problemy, które miała jeszcze przed chwilą, rozwiązły się właśnie tu i teraz. Była pogodna, żartowała. Wreszcie przywieźli i dzieci. Trochę zamieszania. Płacz już na samym początku. Uściski. Nieśmiałość. Podział na grupy i lokowanie w salach. Pierwszy wspólny obiad. Podwieczorek. Poznawanie ośrodka. Spacer po okolicy. Wieczorny spacer nad rzeką. Ance wydawało się, że wszyscy zdążyli się już polubić i zaakceptować siebie nawzajem. Dziewczynki zaczęły się przyjaźnić, rozmawiały o szkole, zwierzątkach, wymieniałaby się ciuchami na dyskotekę. Wieczorem nikt już nie płakał. Starsze dziewczynki robiły makijaże tym młodszym, chłopcom wcierały żel we włosy, a paniom wychowawczyniom doradzały, jak ubrać się na integracyjną dyskotekę. Pierwszy tydzień wspólnych wakacji mijał szybko. Program był napięty: dużo wycieczek, kąpiele w rzece, wyjście do kina i do cyrku... . Tak właśnie w cyrku wydarzyło się to po raz pierwszy. Nie. Po raz pierwszy ktoś zwrócił na to uwagę... Aniela była chyba najbardziej zmęczona ze wszystkich uczestników kolonii. Może była już nawet przemęczona? Nikt nie zwracał na to uwagi, bo każdy wychowawca nie dosypiał. Każdemu waliły się na głowę różne problemy w postaci złamanych nóg, odartych kolan, bolących zębów, nagłych przypływów tęsknoty za mamą, siostrą, dziadkiem czy nawet tchórzofretkami. Nie każdy jednak był odporny na stres. Nie każdy potrafił się przed nim bronić. Podczas któregoś z nocnych obchodów po ośrodku, bo takie na zmianę pełnili wszyscy wychowawcy, Anka i Gośka — wychowawczyni średniej grupy dziewczynek, znalazły Anielkę pod drzwiami jej gabinetu. Spała. Nie zdążyła nawet otworzyć drzwi. Zasnęła zanim wyciągnęła klucz. Innym razem znaleziono ją w kuchni. Drzemała oparta o blat. Stanowczo zbyt wcześnie zrywała się rano na nogi. Zbyt wiele czasu poświęcała wszystkim obtarciom, bolącym palcom i głowom, brzuchom, które musiały trawić nadmierne ilości chipsów pomieszanych z lodami i innymi... smakołykami. Wychowawca posyłał do Anielki dziecko z drzazgą w palcu, a ono wracało z zawiniętą stopą. Dziwne. Ale możliwe, że i stopa je wcześniej bolała. Dzieciom nie powinno się chyba okazywać zbyt dużo współczucia i serca, bo będą go potrzebowały coraz więcej. Anielka nie umiała odmawiać i bagatelizować tych wszystkich symulacyjnych odruchów. Na pociechę kupowała swoim małym pacjentom batony i cukierki, tuliła je do siebie i zapraszała do gabinetu na sok czy colę. Kolejka przed drzwiami gabinetu pielęgniarki rosła z dnia na dzień. Wychowawcy zabraniali już się w niej ustawiać. Dzieci przychodziły tam jednak z sympatii. Pewnego ranka pani higienistka przestała się odzywać. Przestała też kogokolwiek zauważać. Przemknęła przez jadalnię. Nie zjadła nawet śniadania. Nie powiedziała, że wychodzi, że opuszcza ośrodek, a opuściła. Kiedy wróciła zamknęła się w swym gabinecie. Przed drzwiami ułożyła dwa rządki kolorowych tabletek. Chwilę później wywiesiła nad nimi napis: "cukierki na dyskotekę". Jedna z dziewczynek przyniosła taki cukierek Ance. — Niech pani patrzy, pani higienistka położyła to przed drzwiami, to podobno na dyskotekę — usłyszała od małej kolonistki. Anka spojrzała na pomarańczową kulkę. Czy była to kapsułka? Na pewno nie landrynka. Zabrała to "coś" i poszła na konsultacje z resztą wychowawców. Po drodze zajrzała pod drzwi gabinetu. Faktycznie tabletek było tam więcej. Rozpędziła gromadzący się tłum ciekawskich. Wahała się czy pozbierać tabletki, czy może lepiej zapukać i zapytać, co to wszystko ma znaczyć. Zgarnęła kuleczki i postanowiła porozmawiać z innymi, bardziej doświadczonymi pedagogami. Wszyscy, których znalazła na boisku, spojrzeli na nią jak na zjawę. Myśleli, że żartuje. Jacek zreflektował się pierwszy. Razem z Anką i Martą wszedł do ośrodka. Teraz tabletki leżały już pod drzwiami prowadzącymi na stołówkę, i pod tymi od świetlicy. — Trzeba je pozbierać. Żeby tylko żadne dziecko nie zdążyło ich łyknąć. — Ale co sobie pomyśli Aniela? — Niech myśli co chce. To raczej ona powinna się martwić tym, co my on niej pomyślimy. Jest co najmniej nieodpowiedzialna. Najpierw gdzieś znika, a potem rzuca na podłogę coś, co wygląda jak tabletki. Gdzie jest szef? Szefa nie można było nigdzie znaleźć. Przepadł. Podobno pojechał z zaopatrzeniem do centrum. Akurat teraz pojechał. Jacek i Gośka wybrali się do pielęgniarki. Właśnie opuszczała gabinet. W białej lnianej sukni i rozpuszczonych, rozwianych włosach wyglądała jak rusałka pląsająca nad brzegiem jeziora. Nawet się do nich nie uśmiechnęła. Czyżby mogła ich nie zauważyć. Stali przecież o dwa, trzy kroki od niej. Jacek otworzył usta. Chciała o coś spytać, ale nie mógł wydusić z siebie słowa. Anka też się nie odezwała. Co miała powiedzieć? O co zapytać? — Całkiem zgłupiałem — przyznała się na podwórku Jacek. — Znów gdzieś sobie poszła, a żadne z nas jej nie zatrzymało. Widzieliście, jak opuszczała budynek? Szybko okazało się, że nie tylko wychowawcy, ale i dzieci obserwowały dziwne zachowanie pani pielęgniarki. Każdy odprowadził ją wzrokiem do bramy wjazdowej, ale nikt za nią nie poszedł. A ona... ? Nie oglądała się za siebie. Gdzieś się śpieszyła. W ręce trzymała podobno jakąś książkę, a może był to zeszył, w którym zapisywała wszystkie schorzenia i problemy podopiecznych. Zdecydowanie trzeba było jakoś zareagować. Wychowawcy musieli obmyślić strategię działania. Ciężko było jednak swobodnie rozmawiać, bo podopieczni bez przerwy zwracali się do nich z pytaniami dotyczącymi pani pielęgniarki: Gdzie poszła? Co się stało? Dlaczego tak dziwnie wyglądała? Dlaczego się nie odzywała? Czy się obraziła? Czy ktoś zrobił jej krzywdę? Czy już nas nie lubi? Kiedy wróci? Po co poszła? Ania miała już serdecznie dosyć całej tej tajemniczej sytuacji. Nie dość, że nie umiała udzielić odpowiedzi dzieciom, to jeszcze zaczęła się denerwować i jej wyjaśnienia były coraz bardziej niegrzeczne, zdawkowe i agresywne. Kiedy tylko wychowawcy zostali na chwile we własnym gronie, Anka zadeklarowała, że zgłasza się na ochotnika i rozwiąże całą aferę. Na pytanie "jak " nie potrafiła niestety odpowiedzieć. Szybko więc wycofała swoją kandydaturę... Anielka wróciła na kolację. Płakała. Bez słowa zasiadła przy swoim stoliku. Dzieci szeptały między sobą i zadawały pytania swoim opiekunom. Wszyscy spoglądali ukradkiem na stolik pani pielęgniarki. Jako pierwszy dosiadł się do niej Jacek. — Smacznego — powiedział, ale nie liczył na odpowiedź. Tak jednak nastąpiła: — Smacznego Jacusiu — odparła Aniela i uśmiechnęła się. Zachowywała się tak, jakby słowa młodego człowieka wyrwały ją z jakiegoś snu czy zamyślenia. Jacek odwzajemnił uśmiech i odważnie spojrzał jej w oczy. Były zamglone i nieruchome. Jacek po raz drugi zaczął rozmowę: — Mają tutaj bardzo dobry chleb... — Chleb — powtórzyła Aniela — tak bardzo dobry. Czy oddałam tobie gazety? — Nie oddałaś, ale nie śpiesz się i tak już je przeczytałem. — Oddam po kolacji, bo potem już mnie tu... — urwała, bo do stolika dosiadła się Gośka.— Smacznego — odpowiedziała i nie wróciła już do poprzedniej rozmowy. Zjadła zaledwie pół kromki. Wstała od stolika podeszła do dzieci. Szukała Marysi i Olusi, Tomka i Rafała. Szepnęła im coś na ucho i opuściła jadalnię. — Dziś będzie dyskoteka — Olusia zdradziła sekret swojej pani Ani. — Jak to dyskoteka? — zdziwiła się wychowawczyni. Przecież nie było jej w programie. Kolejna dyskoteka miała się odbyć dopiero za dwa dni. Co też Olusi przyszło do głowy? — Nie dziecko dziś nie ma dyskoteki — Anka wyprowadziła dziewczynkę z błędu. — Właśnie że jest. Pani pielęgniarka kazała nam się już stroić i obiecała, że zrobi nam nowe fryzury i wystrzałowy makijaż. Taki prawdziwy, fachowy makijaż. Widziała pani, jak ona ładnie się maluje? Tego było już za wiele. Anka poczuła, że coraz słabiej panuje nad sytuacją. Była pewna, że żadnej dyskoteki nie ma w programie. — Ola! — zwróciła się do dziewczynki. — O takich rzeczach jak dyskoteka decyduje pan kierownik i wychowawcy, a nie pani pielęgniarka —Ale, ale — Olusia spojrzała na nią z rozczarowaniem. Pani po raz pierwszy podniosła na nią glos... Anka szybko znalazła się na ostatnim piętrze i już podążała w stronę gabinetu. Miała zamiar szczerze porozmawiać z Anielą. Ceniła i podziwiała jej ofiarność, poświęcenie i jej dobry kontakt z dziećmi, ale nie mogła zrozumieć jej zachowania. Na piętrze panował półmrok. Ktoś pozaklejał okna bibułą. Czarne, zielone i brązowe pasy zasłaniały nawet lamperie. Na bibułach umieszczono napisy: "Czekam na ciebie", "Szukam ciebie", "Módl się za siebie"... Na parapetach ustawiono świeczki. Przeraziła się. Zawróciła w kierunku schodów, ciągle jednak oglądała się za siebie. Miała dziwne wrażenie, że ktoś za nią podąża. Zza rogu wyłonił się... Jacek. Wpadała na niego. Krzyknęła. Serce odmawiało jej posłuszeństwa i biło teraz jak oszalałe. Uniosła drżące dłonie. — Chyba zwariowała — wyszeptała. Poszła za Jackiem na górę. Drzwi do gabinetu były otwarte. Okna na korytarzu —niedomknięte. Wiatr wywijał bibułą na wszystkie strony. Jacek ściągnął sandały i w skarpetkach podszedł bliżej. Oparł się o futrynę. Delikatnie wychylił głowę. Aniela siedziała przy stole, tyłem do drzwi. Na szczęście nie zauważyła jego obecności. Nie była sama. Na kozetce kuliły się dwie dziewczynki. Na przeciwko Anieli, siedział, a właściwie leżał Robert. Pielęgniarka trzymała ręce na jego głowie. Jedna z dziewczynek — mała Partycja, zauważyła Jacka. Jacek przyłożył palec do ust i na migi prosiła dziewczynkę, żeby go nie zdradzała. Mała, nie chcąc nic zepsuć, odwróciła przerażony wzrok. Aniela wyrzucała z siebie niezrozumiałe zdania. Mówiła o nożyczkach, o kartonach, o domkach letniskowych, modlitwie... Niektórych słów w ogóle nie można było zrozumieć. Jacek dyskretnie wycofał się w stronę Anki. — Matko święta — powiedział. — Co robić? Stali w milczeniu. Tymczasem trzeba było działać szybko. Zanim podjęli decyzję co robić, gdzie iść, na korytarz wyszedł Robercik. W pierwszej chwili przestraszył się i chciał wrócić do gabinetu. Anka szybko chwyciła chłopca za ramię, uśmiechnęła się i przytuliła go do siebie. —Co się stało, Robercik? Nie płacz. Jesteśmy obok. Nie pozwolimy, by spotkało was coś złego — szeptał Jacek. — Proszę pana, ta pani jest jakaś chora — wyjąkał chłopiec. Zeszli z nim na parter. — Kazała mi powtarzać dziwne rzeczy... Ona jest chora. Niech pan ją stąd zabierze — mały prosił o pomoc. — Niech pan ja zabierze. Zostały tam dwie małe dziewczynki. Dwie zostały, niech pan je odbierze. Jacek podjął decyzję: — Dzwonimy po pogotowie. Wyciągnął telefon i błyskawicznie streścił sytuację, w której się znajdowali. — To może potrwać nawet z godzinę — obwieścił, kiedy się rozłączył. — Musimy zabrać dziewczynki i zająć ją rozmową, byle tylko nie było przy niej dzieci. Na korytarzu pojawił się kierownik. — Dlaczego jakieś dzieci biegają jeszcze po boisku? — spytał z wyrzutem. Fakt zapomnieli o dzieciach. Ktoś musiał je zwołać. Marta poszła na ochotnika. — Panie kierowniku, higienistka jest chora — powiedział Jacek. — Chora? —zdziwił się kierownik. — Była na kolacji? — Dziwnie się zachowuje. — Każdy dziwnie się czasami zachowuje — stwierdził kierownik. — Czasami — podkreśliła Gośka. — Ona jest chora psychicznie. Musiało się coś wydarzyć — Doprawdy? No jakoś jeszcze wytrzymamy wspólnie przez te dwa tygodnie — stwierdził. — Tutaj nie ma na co czekać. Już dzwoniłem po pogotowie. Nie mam zamiaru narażać siebie i innych. Jej trzeba pomóc, a czekanie niczego nie zmieni! — krzyknął Jacek. — Wezwałem pogotowie na własną odpowiedzialność. A pan po prostu boli się skandalu. Jeżeli o mnie chodzi, to może być skandal, byleby tylko wszystko się dobrze skończyło — dodał i pobiegł na górę Za nim podążyło jeszcze dwóch innych wychowawców. Kierownik nie odezwał się już ani słowem i odszedł spacerowym krokiem w głąb korytarza. — Czy on nie widzi, co tu się dzieje? — spytała Gośka i wpakowała sobie do ust pączka, który został jej jeszcze ze śniadania. Anka poczuła, jak żołądek przykleja jej się do kręgosłupa. Nie była głodna tylko przerażona. Sama została na czatach, na pierwszym piętrze. Każdy miał teraz inne zadanie... Dalsze wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Była karetka. Był pielęgniarz, a nawet dwóch czy więcej. Ona, Anka, pozostała biernym obserwatorem. Spoglądała tylko przez okno. Widziała światła. Widziała Anielkę prowadzoną przez dwóch pielęgniarzy. Nie chciała iść. Opierała się, ale była spokojna. *************** Mimo tego, że Anielka odjechała i Anka wiedziała, że nie powinna tu wrócić, w jej myślach ciągle błąkał się obraz uśmiechniętej Anielki, która zmierzała gdzieś szybkim krokiem. Widziała błędne oczy wpatrzone w jeden punkt. Parę godzin później, po burzliwych dyskusjach przeprowadzonych z resztą wychowawców, musiała choć na chwilę położyć się do łóżka. Jak tu zasnąć? Ułożyła się w ubraniu. Wydawało jej się, że drzwi prowadzące na korytarz powoli się otwierają. Pojawia się w nich Aniela. Boże, przecież jej już tu nie było. Dziewczynki spały niespokojnie. Któraś mówiła przez sen. Anka podniosła się na łóżku i obserwowała salę. Znów się ułożyła. Pod poduszką ściskała telefon. Usłyszała szum. Po raz kolejny wydawało jej się, że do pokoju wchodzi Aniela. Szpara w drzwiach stawała się coraz większa i większa. Do środka wpadało coraz więcej światła z korytarza. Nie spała ani sekundy. Postanowiła zmówić Zdrowaśkę. Nie, nie mogła tego uczynić. Pierwszy raz w życiu bała się modlić. Zawsze dodawało jej to otuchy uspokajało. Nie tym razem. Jak to się stało? — biła się z własnymi myślami. Jak to możliwe, że tak dobra istota, jaką była Aniela straciła panowanie nad sobą, na tym co robiła, mówiła. Zatraciła kontakt z rzeczywistością. Sama stworzyła sobie inny świat i w nim się zamknęła. Schizofrenia? Mniejsza o nazwę i tak się na tym nie znała. Z czasem przestała się bać. Mogła już sama zasypiać. Korytarz nie wywoływał wspomnień. Nigdy nie spotkała już Anielki. Współczuła jej. Bała się tylko tego, co może spotkać każdego człowieka. Czy wariat wie, że zaczyna wariować? Na tym, nie da się chyba zapanować. Oby nigdy nie musiała się o tym przekonać... *************** Kiedyś widziała ją na ulicy. Wyglądała tak samo, jak wtedy, gdy odbierała ją z dworca. Nie, to chyba nie było ona... -
Lecąc w dół
angelika podzorska odpowiedział(a) na angelika podzorska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzieki, milo przeczytac taki komentarz. Blad poprawilabym i nawet probowalam, ale niestety moje obycie z komputerem pozostawia wiele do zyczenia, wiec... blad jest nadal. Wybaczcie... -
moje definicje
angelika podzorska odpowiedział(a) na adam sosna utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Takie torchę cieżkawe, przyznam nieśmiało. Pomysł może i ciekawy, ale zgadzam się z rumainkiem, że jakiś tekst, by siędo tego przydał, a nie tak kawa na ławę i w to takiej szkolnej formie pozdra:) -
myśli wieczorne
angelika podzorska odpowiedział(a) na rumianek utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
W takim refleksyjnym nurcie, masz rację, też czasem coś trzeba napisać. Kto powiedział, że proza to tylko fabuła? Pozdr:) -
Kacza misja Vege
angelika podzorska odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Oryginalne, nie powiem:), ale bardziej chyba jako taki manifest, niż jako utwór prozatorski. Pozdr:) -
Lecąc w dół
angelika podzorska odpowiedział(a) na angelika podzorska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzieki Vegga, ze zajrzalas i napisalas, co myslisz. Tekst znalazlam w wyprocoaniach z podstawowki i tka troche na probewrzucialm na strone (wczesniej poprawilam bledy:)). Kolejny eksperyment... -
Lecąc w dół
angelika podzorska odpowiedział(a) na angelika podzorska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Zatrzymał się tylko po to, by sprawdzić, czy ktoś za nim nie idzie. Ulica była pusta. Westchnął i ruszył przed siebie. Po chwili znów przystanął. Tym razem nie rozglądał się na boki. Od jakiegoś czasu miał dziwne wrażenie, że ktoś za nim idzie. Kto mógłby go śledzić? Po co miałaby to robić. Przecież on - mały Adaś - nie mógł być nikomu do niczego potrzebny. Nie miał nawet własnych pieniędzy, więc czy ktoś byłby na tyle głupi, żeby go okraść? Porwanie też nie wchodziło w rachubę. Pewnie to tylko wyobraźnia po raz kolejny płatała mu figla. Jeszcze tego mu teraz brakowało! Tej nocy miał przecież zostać w domu sam. Właściwie z Kropkiem, starym, zmęczonym życiem kundelkiem, który nie dość, że miał już zaburzenia słuchu i wzroku, to nawet nie wykonywał poleceń, które wielokrotnie mu wydawano. Tata mówił na przykład: "Kropek, idziemy na spacerek", a Kropek leniwie unosił głowę, spoglądał mu prosto w oczy, zupełnie jakby zadawał pytanie: "No coś ty, pańciu, do mnie mówisz? Znowu spacerek? Chyba żartujesz. Sam idź." Kiedy w dom zjawiała się obca osoba, Kropek ani nie szczekał, ani się do niej nie łasił, bo ledwo ją zauważał. Zgodnie z zasadą: "przyszedł to sobie pójdzie", nie zadawał sobie trudu, by sprawdzić, a co dopiero obwąchać gościa. Adaś miał dziś, a dokładnie tej nocy, zostać ze swoim ukochanym psiskiem -Kropkiem. Wieczorem musiał go jeszcze wyciągnąć na najkrótszy chociaż spacerek. W drodze do domu obmyślał podstęp, który Kropkowi mógłby się wydać najbardziej wiarygodny. Wreszcie dotarł do domu. Rodzice, zgodnie z obietnicą, czekali na jego powrót. Mama musiała przecież udzielić mu jeszcze kilku wskazówek z serii „rób, nie rób”. Po raz pierwszy zostawał w domu sam. Co prawda piętro niżej mieszkała jego babcia, ale Adaś uparł się, że tym razem nie będzie u niej nocował. Twierdził, że jest już wystarczająco dorosły i ze wszystkim na pewno sobie poradzi. Rodzice mieli wrócić następnego dnia tuż przed południem. "Trzeba ich czasem wypuścić na jakieś przyjęcie czy jakieś tam urodziny - tłumaczył sobie Adaś. – „Całonocna impreza - powtarzał sobie w myślach. - Kto by pomyślał, że oni będą brali udział w czymś takim, co pokazują na filmach. W takich tych, no tych, baletach... bankietach....". Do tej pory rzadko raczej wychodzili w celach rozrywkowych i to na tak długo. Mama cały czas miała jednak wątpliwości: „Czy powinniśmy jechać? Właściwie to już nie mam ochoty. Wolałabym zostać. Adaś nie będzie czuł się bezpiecznie. Adaś….”. W końcu jednak wyjechali. Adaś pomachał im jeszcze przez okno. Kropek nie pofatygował się nawet, żeby ich pożegnać. Adaś spojrzał na niego z wyrzutem: - Kropek pańcia pojechała - powiedział. Kropek podniósł łepek i od niechcenia zapytał: - Do mnie mówisz? Czy ja mam was witać za każdym razem, kiedy przychodzicie i wychodzicie? Nie za dużo ty ode mnie wymagasz? Ja mam przecież swoje lata i coś mi się teraz od życia należy. Aha... - dodał po chwili - i nie myśl, że wyprowadzę cię teraz na spacer. Jak musisz, to idź sam. Młody jeszcze jesteś. Adaś miał w pamięci połowę przykazań mamy. Jedno z nich przypominało o wyprowadzeniu psa na spacer. Skoro jednak Kropek sam wypowiedział się w tej sprawie, to chyba Adaś mógł zaliczyć choć to jedno zadanie jako "wykonane". - Co ja teraz będą robił? Na stole w kuchni znalazł gotową kolację. Znowu kanapki, a może tak zamówić sobie pizzę. Tata zostawił mu pieniądze. Co prawda powiedział, że to na wszelki wypadek, ale czy ten wypadek nie można było nazwać wszelkim? Nie namyślał się długo. Telefon do pizzeri otrzymał na informacji. Zamówił największą i prawie najdroższą pizzę. W oczekiwaniu na dostawę zajął się komputerem. Po chwili włączył jeszcze telewizor. W pewnym momencie wydało mu się, że słyszy skomlenie Kropka. Spojrzał na jego legowisko. Psa tam nie było. W poszukiwaniu czworonoga wkroczył do kuchni. Ale tam też go nie znalazł. Może w sypialni? I tam go nie było. Trafił na niego dopiero w łazience. - Oszalał pies, czy co? Wygonił Kropka do przedpokoju. - Na kafelkach będziesz leżał? Jeszcze reumatyzmu dostaniesz! Kropek spojrzał na niego z wyrzutem: - Hałasujesz mi za uchem tymi pudłami. Gdzie mam sobie miejsce znaleźć? I - dodał po chwili - założę się, że pizzą też się ze mną nie podzielisz? - Obrażalski - osądził Adaś. - Żebyś wiedział, że się z tobą podzielę. Ale jak będzie cię coś potem bolało, to nawet się nie przyznawaj. Zamykając drzwi łazienki, Adaś zauważył stertę przygotowaną do prania: - Kropek, a może byśmy tak pranie zrobili. Mama pewnie się ucieszy. Wiesz, jak się to robi? Zawsze jej wtedy towarzyszysz. - Nie patrzę, co naciska. Tylko za nią chodzę. - Poradzimy sobie. Adaś wepchnął do pralki wszystko, co nawinęło mu się pod rękę. Zamknął drzwiczki i zaczął naciskać różne kolorowe guziczki. Kiedy dotknął piątego czy nawet szóstego z nich w domu zapanowały ciemności. - Chyba coś się popsuło. Może to nie był ten właściwy przycisk? Może jakaś awaria prądu? Wyszedł na balkon. Sąsiedzi mieli światło. Postanowił nie zawracać się z tym problemem do babci. Sam sobie poradzi. - Korki! Korki! Korki! Jasne. Wybiło korki. Kropek stwierdził, że teraz właście nadeszła odpowiednie pora na drzemkę. Adaś przyniósł taboret i chciał dosięgnąć do bezpieczników. Był jednak jeszcze trochę za mały. Przyniósł drugi taboret i ustawił na pierwszym. Ostrożnie wszedł na misterną konstrukcję. Dotknął jednego z bezpieczników i poczuł jak traci grunt pod nogami. Grunt? Jaki grunt? Taboret... Nigdy wcześniej nie jadł tak dobrej pizzy. Nigdy nie zjadł jej też aż tyle. Kiedy zlizywał keczup z ostatniego kawałka, przez pokój przemknęła błyskawica. "Dziwne - pomyślał. - Taka ładna błyskawica". Do pokoju wszedł Bartek. Poprosił o kawałek pizzy. Adaś podzielił się z nim niechętnie. Nie lubił Bartka, ale musiał spotykać się z nim w szkole. Chłopiec nazywał Adasia "głupolem" i śmiał się z niego przy każdej okazji, a teraz jeszcze wychciewał od niego pizze. Bartek zabrał wydzielony mu kawałek i najzwyczajniej w świecie... zniknął. Adaś odżałował kawałek pizzy i ucieszył się, że nie musi przebywać z... kolegą... w jednym pomieszczeniu. Rozejrzał się po pokoju. Sprawdzał czy na przykład zza szafy nie wyłoni się jeszcze jakaś postać. Nie zauważył już nikogo. Na stoliku paliły się świeczki. Dziwne, nie pamiętał, żeby je zapalał. Mieszkanie, w którym mieszkał już od paru lat, wydało mu się większe niż zazwyczaj. Ściany wydłużyły się, a i pokój zrobił się jakby przestronniejszy. Chłopiec chciał wejść do kuchni, ale kuchni nie było na tym poziomie, musiał zejść do niej po schodach. Na dole było tak samo dużo miejsca, jak na górze. Wszystko wydało mu się takie ładne, takie czyste i takie nowe. Usłyszał dzwonek. Poszedł otworzyć. Kolejne odwiedziny. Koledzy z klasy i z całej szkoły. Niektórych nawet nie znał. Każdy przyprowadzał kogoś ze sobą. Było ich coraz więcej i więcej. Uśmiechali się i wcale nie pytali, czy mogą wejść. Pobiegł za nimi na górę. Tam… goście saidali już przy stolikach, znajdowali sobie miejsce na kanapach, na ziemi. Powoli zaczynało brakować wolnej przestrzeni. - Nie możecie tutaj zostać! - krzyczał Adaś. - Idźcie sobie stąd! Idźcie! Zaraz wrócą rodzice. Nie będą zadowoleni z tego, że zaprosiłem tyle gości podczas ich nieobecności. Nie możecie tutaj zostać! Złapał jakiegoś chłopca za rękę i chciał sprowadzić go na dół. Chłopak zaprotestował. - Kropek! Gdzie jest kropek - Adaś rozglądał się za swoim psiakiem. Nikt go nie widział. Nikt go nie znał. - Jaki Kropek? - pytali zdziwieni. Ktoś zaczął śpiewać. Adaś poczuł, jak łzy napływają mu do oczu. - Idźcie stąd - błagał. - Ja was nie zapraszałem. Spojrzał przez okno. Z nocy zdążył się już zrobić dzień, a ludzi w domu ciągle przybywało. Nagle... na tarasie zauważył Kropka…., zauważył... Kropka. - Przecież my nie mamy tarasu - krzyknął. - Gdzie ja jestem? Co się ze mną dzieje? Kropek - zawołał wychylając się za drzwi prowadzące na taras. Kropek szczeknął i wskazał głową nadjeżdżający samochód. Wracali rodzice. Adaś pobiegł im na spotkanie. Chciał wszystko dokładnie opowiedzieć. Bał się reakcji taty. Nie miał niczego na swoje usprawiedliwienie. Nie wiedział, skąd biorą się ci ludzie. Nikogo nie zapraszał. Tata wysiadł właśnie z samochodu i bez słowa wskazał na znikający we wnętrzu jego domu tłum. Uśmiech, który początkowo gościł na jego twarzy, zniknął z jego oblicza. - O co tutaj chodzi? Co się tutaj dzieje? Adaś bez trudu odgadł, że tata jest już bardzo zdenerwowany lub jak to zawsze mawiała mama: "wyprowadzony z równowagi". Kiedy tylko znalazł się w okolicy drzwi, zaczął wypychać wszystkich na zewnątrz. Adaś chciał mu w tym pomóc. - Nie przeszkadzaj mi – krzyknął tata. Kropek dzielnie pomagał w wypraszaniu gości. Przybyli ruszali się niechętnie. Ci, którzy upuszczali dom ustawiali się w pochód, który zaczął powoli krążyć dookoła domu. Niektórzy zapalali świece. (Skąd brali te świece? Skąd wzięli zapałki?) Chodzili wzdłuż budynku. Krzyczeli. Adaś nie mógł zrozumieć słów, które wydobywały się z ich ust. Dla niego był to jeden wielki jazgot. Obawiał się tego, że zaraz zacznie go boleć głowa. Tłum malował po ścianach. Kiedy już wszystkich udało się wypchnął na zewnątrz, tata powiedział: - Nadszedł czas drugiej próby... Wszystko zniknęło. Nie było już tłumu. Nie było rodziców. Nikt już nie krzyczał. Pozostał tylko Adaś i Kropek. Chłopiec wyjrzał przez okno. Na podwórzu nie zauważył nikogo, z fasady domu zniknęły napisy. Przed budynkiem stał tylko samochód rodziców. - Pewnie poszli do cioci - powiedział Kropek. Adaś skinął głową. Odetchnął i wrócił na górę, gdzie zamierzał dokończyć jedzenie pizzy. Kiedy tylko wpakował do buzi spory kawałek przysmaku, usłyszał dobiegający w podwórka hałas. Znów wyjrzał przez okno. Przed samochodem, który rodzice zostawili na wjeździe, kręcili się podejrzani osobnicy. Było ich trzech. Zdaniem Adasia prezentowali się nieciekawie. "Typy spod ciemnej gwiazdy" - pomyślał. Jeden z nich zaglądał przez szybę samochodu do środka. Drugi - dłubał w nosie. Trzeci - kopał w koło. - Co wy robicie? - chciał krzyknąć chłopiec, ale głos utkwił mu w gnie udało mu się wydobyć głosu. Dłubiący w nosie facet wyciągnął z kieszeni jakiś klucz, czy coś co klucz przypominało i spróbował otworzyć drzwi samochodu. - Kradną nasze autko - tym razem krzyk Adasia nie okazał się bezgłośny. Kropek wyskoczył na stół i zerknął za parapet. Adaś w pośpiechu złapał za telefon. "Gdzie dzwonić? Gdzie dzwonić? Do cioci? Do tej, do której przed chwilą poszli rodzice? Czy ich tam zastanie? Może lepiej do sąsiada? Albo na policję? Od tego jest przecież policja?" Bał się strasznie. Jaki numer ma wykręcić? "Policja, ale oni na pewno przyjadą później niż zjawiliby się rodzice. Kropek co robić?" Ostatecznie wybrał numer na policję. Wiedział, że będą zadawać mnóstwo niepotrzebnych pytań, a on nie miał na to czasu. Nie, nie zadzwoni na policję, ale do policjanta. Wystukał numer pana Kazia, który znał tatę jeszcze z czasów szkoły podstawowej. Na pewno mu nie odmówi i co najważniejsze pomoże. Może akurat będzie w pracy i weźmie radiowóz. Fajnie byłoby przejechać się takim radiowozem i to jeszcze na sygnale.... Adaś rozmarzył się, ale zaraz, zaraz, kradli im przecież samochód. Kropek zamierzał właśnie postawić łapę na parapecie. Leniwie wyciągnął ją przed siebie i wtedy właśnie zahaczył o firankę, która pociągnęła za sobą doniczkę. Trzask. Na ziemi leżała teraz nie tylko rozbita doniczka, wysypana z niej ziemia, złamany kwiatek, ale i nieszczęsny Kropek. Hałas zwrócił uwagę złodziei. - Tam ktoś jest - zasugerował jeden z nich. - Jakiś maluch - dodał po chwili. - Zabierzmy go ze sobą. Adaś kurczowo ściskał w dłoni słuchawkę. - Dzwonię na policję - zawołał. Osobnicy ruszyli w kierunku domu. Chłopiec zbiegał właśnie po schodach. Wiedział, że musi zabarykadować drzwi. Jak? Czym? Nic nie przychodziło mu do głowy. W drodze na parter krzyczał: - Panie Kaziu, panie Kaziu, ja od pana Tadka. Pomocy. Kradną samochód. Kropek dotrzymywał mu kroku. Nie zdążyli nawet dobiec do drzwi. Tamci zaczęli je już otwierać. Wchodzili do środka. Kropek łapał ich za nogi. Nagle wszystko się rozpłynęło. Nastała cisza. I już…wracają rodzice. Pan Kazio podaje rękę tacie. Złodzieje siedzą w radiowozie. Odjeżdżają. Pozostają rodzice, Adaś i Kropek. Głaszczą go po głowie, Kropka - po łebku. - Już dobrze. Sufit. Przewrócony taboret. Babcia, która pochyla się nad wnuczkiem. Kropek, który liże go po twarzy. - Kropek, gdzie oni? - pyta Adaś. A Kropek milczy, zupełnie tak jakby nigdy wcześniej nie mówił. - Gdzie? Babcia przynosi pizzę. Nawet nie jest nadgryziona. Pamięta przecież, że ją jadł. Dostał jeszcze jedną? Nie ma już domu i nie ma samochodu, i nie ma jeszcze rodziców. Jest tylko noc. Długa noc, która trwa. -
Zapominanie
angelika podzorska odpowiedział(a) na angelika podzorska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzieki za komentarz:) to mile wiedziec, ze cos sie komus nie podoba, bo nie musi. W kwestii wyjasnienia to: telenowela nie dzieje sie w "przeciagu jednego dnia"; "komukolwiek" oznacza obojetnosc i brak zwracnia uwagi na to, co dzieje sie wokolo; a czy to, co robi jest przekonujace i czy sama jest przekonujaca, to kwestia wzgledna, bo nie zawsze trzeba byc przkonujacym i opisac cos co, musi byc przekonujace pozdrawiam malo przekonujaca gela -
Historie miłosne (I)
angelika podzorska odpowiedział(a) na Jay Jay Kapuściński utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Komentarz moze nie bedzie najbardziej aktualny, ale teraz tu dopiero trafilam i jedyne, co moge napisac, to to, ze kolejny raz potwierdza sie to, ze zycie jest zupelnie inne od naszych marzen. To przykre. Pomysl na tekst ciekawy. Moral - cenny. Warto prezczytac. Pozdrawiam gp -
Pomysl ciekawy i forma tez oryginalna, szkoda, ze zakonczenie nie zaskakujace:)
-
Zapominanie
angelika podzorska odpowiedział(a) na angelika podzorska utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
"Najłatwiejszą rzeczą na świecie jest zapominanie" - pomyślała czytając pamiętnik sprzed dziesięciu lat. W ciągu jednego dnia postanowiła uporać się z przeszłością i posprzątać w swoich szpargałach. "Przecież nie zabiorę tego do grobu" - tłumaczyła sobie i komukolwiek, kto zainteresował się tym, co robiła. Patrzyli na nią, jak na wariatkę. Zaraz po śniadaniu zamknęła się w pokoju. Czego ona tam w tych kartonowych pudłach nie znalazła. Po co to wszystko trzymała? Nie miała żadnego powodu, żeby właśnie teraz rozliczać się z przeszłością. Prawie wszystko jakoś tam się układało, a w każdym razie nie układało się najgorzej. Nie miała na co narzekać. Wyciągnęła pierwszy tom pamiętnika. Znalazła w nim wiersze. "Bzdury" - pomyślała czytając i opuściła kilka kartek. "Miałam brzydkie pismo - dodała krytycznie - Takie niewyrobione". Fakt, teraz było lepiej, bo pisała na komputerze. "Że też mi się chciało codziennie coś pisać?" Znalazła fragment o podróżach pociągiem. Do szkoły jeździła pociągiem w całkiem miłym towarzystwie. Było wesoło. Prawie zawsze. "Ojej" - westchnęła, kiedy z pudełka wypadło pluszowe serduszko. Dostała je na gwiazdkę od "Przecinka", z którym widziała się wtedy prawie po raz ostatni. Gdyby wcześniej dał jej do zrozumienia, że mu na niej zależy, to pewnie byliby dłużej razem albo w ogóle byliby teraz razem. "Fajny z niego chłopak"- przyznała i przypomniała sobie słowa Kubusia, który jakiś czas temu, zanim przeniósł się na stałe do Niemiec, opowiadał, że widział go u fotografa. Odbierał zdjęcia ze swojego ślubu. "Mam nadzieję, że jest teraz szczęśliwy" - pomyślała uśmiechając się do własnych wspomnień. "Jaka ja musiałam być śmieszna i beztroska, a do tego jeszcze dziecinna". - Nie, nie odprowadzaj mnie do domu, nie trzeba - prosiła, bo bała się że sąsiedzi będą pytali, co to za przystojny młodzieniec odprowadzał Mikę. Bez sensu. Co ją to wtedy obchodziło. Lepiej! Co ich to mogło obchodzić! Chwilę później znalazła zapis o okropnym wtorku, kiedy to poszła do fryzjera i ścięła się na krótko. Nawet i bez pomocy tego, co tam kiedyś napisała, pamiętała, że Marcin Koterba, kiedy pierwszego dnia po obcięciu przyszła do szkoły, zapytał: -Co ci się stało? Pod kosiarkę wpadłaś, Mika? Strasznie to wtedy przeżyła. Serio. Z tymi koszmarnymi włosami nie dało się nic zrobić. Przysięgała i to co najmniej na trzech stronach, że nigdy już nie pójdzie do fryzjera. Teraz chodzi przynajmniej raz na dwa miesiące i cały czas ma krótkie włosy. "Jaka ja byłam śmieszna". Pisała też o wyjeździe na wymianę do Niemiec. Jak tęskniła za Polakami, bo wylądowała gdzieś na obrzeżach miasta i praktycznie nie widywała się z rodakami. "Co za idiotyzm" - skomentowała w myślach. Teraz dałaby wiele, żeby nie mieć z nimi nic do czynienia. Strona o pogrzebie dziadka. Zapłakana strona. Rozmyty atrament. Wtedy jeszcze miała pióro. Kochała dziadka i nie mogła zrozumieć, tego co się stało. Nie chciała zrozumieć. "Śmierć jest beznadziejna- pisała. Bez sensu". Wiedziała, że dziadek nigdy już nie będzie na nią czekał w domu, nigdy ni ugotuje obiadu, a tylko on robił takie mięso, którego smaku nie potrafiła teraz opisać, nie wiedziała co do niego dodawał. Kompot dziadka pachniał goździkiem, a dom- kawą i farbami. Malował obrazy. Spojrzała na szafę, gdzie stał jeden z nich. "Jej" - westchnęła i poczuła się jeszcze bardziej beznadziejnie niż wtedy, kiedy zasiadała do rozprawiania się z przeszłością. Od czasu, kiedy zaczęła pisać pamiętnik wiele się zmieniło, wiele zmieniło się także po tym, jak przestała go pisać. Nie o wszystkim teraz pamiętała. Zamknęła zeszyt. Wyciągnęła listy, które przychodziły do niej, kiedy wyjechała na studia. Papierowe listy, ginący gatunek. Wiele tych listów było. Od różnych osób. Od przyjaciół, bliższych i dalszych znajomych, od byłego faceta. Otwarła tylko jeden. Na chybił trafił. Przeczytała nagłówek i złożyła go do koperty. "Całe szczęście, że dzisiaj są maile, bo je łatwiej wyrzucać i nie pozostawiają po sobie takich śladów" - pomyślała. Maile nie są pisane bezpośrednio ludzką ręką i nie żal ich wyrzucić do kosza. Na początku, pamięta, to drukowała te maile, a jakże, ale potem i tak gdzieś to wszystko zgubiła, zostawiła, wrzucała do recyklingu? Sms-y też przepisywała na papier. -Co Pani robi - zapytały dzieci na kolonii, kiedy wieczorem, jeszcze przed czytaniem bajki na dobranoc, przepisywała zaległe sms-y, bo zapchały jej skrzynkę. Co miała powiedzieć, przecież, było widać, co przepisuje. Nie pamięta jak się wykręciła, ale łatwo nie było. Dzieci są teraz strasznie dociekliwe. "Jak długo można z tym wszystkim na podłodze przesiadywać"- zezłościła się sama na siebie. Głupota. Tracić czas na rozpamiętywanie? Tego jeszcze tylko brakowało. Nie warto. Zebrała do wszystko z powrotem w wielkie pudło i wyniosła do zsypu. Ot tak, po prostu. Czasami trzeba wyłączyć myślenie i zapomnieć. Opuściła klapę zsypu i wysypała wszystko w otwór ściany. Mechanicznie, tak jak jakby to były zwykłe śmieci. Nie stawiały oporu. Spadały w dół. Po kolei: pamiętniki, listy i liściki, stare bilety i wejściówki, wiersze i opowiadania, pamiątki i inne ... Umysł uwalniał się od wspomnień. "I tak do grobu tego nie zbiorę" - miało zabrzmieć optymistycznie. -
Samotni we dwoje
angelika podzorska odpowiedział(a) na Vegga utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Jestem tutaj nowa i czytanie rozpoczelam od Twojego tekstu:) Zasluga tytulu, bo dosyc chwytliwy jak na dzisiejsze czasy. Nie rozczarowalam sie. Lubie rzeczywistosc budowana z ujec i fragmentow, a nie mozolne opowiadanie wszystkiego po kolei. gela