
Veritas Marzycielka
Użytkownicy-
Postów
17 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Veritas Marzycielka
-
Z historii przypadkiem pisanych [Wiktor cz. 4]
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Espena_Sway utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Jakoś cieżko mi się czyta takie krótkie, urywane zdania....:/ Pozdrawiam -
Podoba mi się pomysł, wciagające...tylko chyba trochę nieuporządkowane mysli miałaś. To w sumie dziwne, ze ktoś tak po prostu pozwala mieszkac komuś obcemu u siebie w domu i dopiero później pyta się po co właściwie zaszedł w jego progi. Początek niezły, ale później robi sie masło maslane... Pozdrawiam:)
-
Starcie o talent
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Franciszek Bujda mieszkał w blokowisku na peryferiach miasta. „Osiedle zimnej kostuchy”, tak nazywali to miejsce ludzie nie identyfikujący się z dzielnicą, o której tylko śmierć pamięta. Kobieta ubrana na czarno z kosą w ręce bywała tam często, zbyt często. Zabierała zwykle ludzi, którzy „utopili się” w alkoholu. -Zapewne Bóg tam nie bywa. -Bóg? Czy też sąsiadka na głowę upadła? Dyskutowały porządne kumy spod osiedlowego sklepu. Ogromnym falstartem było przyjść na świat, na tym osiedlu. Jednak Franek był inny, nie chciał skończyć jak jego sąsiedzi, którzy po kolei żegnali się ze swoim ziemskim żywotem. Czasem życie wymyka się spod kontroli, a na tysiące nękających problemów jest tylko jedno, fałszywe lekarstwo, alkohol. Franek nie wierzył w Boga, być może dlatego, że go nie znał. Słyszał tylko, że z Nim to jak z szamponem trzy w jednym: Ojciec, Syn i Duch Święty, a to wszystko to ta sama Osoba. Nie mógł tego pojąć w żaden sposób, aż do dnia kiedy matka kupiła szampon do włosów trzy w jednym, a właściwie dwa w jednym. Szampon i odżywka w szamponie pozwoliły mu w jakimś stopniu zrozumieć troistość Boga. 12 maja Niebo jak nigdy rozświetlał blask księżyca. Patrząc przez okno starej kamienicy walory nocy wydawały się być bardziej wydatne, aniżeli były w rzeczywistości. - Aura sprzyjająca poetom. Zamyślił się Franek. Franciszek Bujda miał dopiero czternaście lat, ale wierzył, że któregoś dnia zawojuje w świecie literatury. Tego wieczoru ojciec Franka świętował dzień wolny od pracy. Uchwalenie Konstytucji Trzeciego Maja było kolejnym, pozornym powodem popijawy osiedlowych tatusiów. Wszystko zaczęło się o północy. Ojciec wyglądał jak zjawa, jak pijane widmo. Zdejmując z nóg kamasze, przewrócił się na zimną posadzkę. Wcześniej jednak zahaczył ręką o zeszyt z wierszami syna, leżący na stoliku. - Co to ma być ?! No co, pytam się ?! Ojciec przeraźliwie wrzeszczał. Jego twarz wyglądała tak, jakby zaraz miała oderwać się od całej konstrukcji ciała. Tej nocy poezja Franka zginęła śmiercią tragiczną. Została brutalnie zdeptana, podarta i wciśnięta w ziemię, w doniczce, gdzie swój zwyczajny żywot prowadziła samotna paprotka. -Nie będzie mi tu dzieciuch domu zaśmiecał! Spróbuj jeszcze raz, a ci nogi u kostek ukręcę! - Tato zlituj się! Franek prosił go jak mógł, ale ojciec tylko warczał i darł kartki, znacząc każda swoja śliną. Cała wartość życia chłopca, została zakopana w ziemi, wraz z kartkami papieru, na których wypisane były gelpenem kolejne wersety wierszy. 13 maja Matka obudziła chłopca o szóstej trzydzieści. Pobudki były miłe, piękne, cudowne…Wszystko dlatego, że matka była dobrą kobietą, taką co to dla syna wszystko, a dla siebie nic. Czasem wystarczy tylko źle ulokować uczucia, a potem już nic nie idzie ja trzeba. Franek zaczynał zajęcia drugą godziną lekcyjną. Usadowił się wygodnie pod klasą języka polskiego i rozmyślał nad wydarzeniem ubiegłej nocy. Niedługo potem obok niego zjawił się nieznajomy mężczyzna. Długa broda, ciemne oczy i dziwny wyraz twarzy budziły odrazę. Brodacz szperał w kieszeniach starego płaszcza, aby zaraz potem podarować Frankowi naderwaną miarę. -Ktoś pan? Spytał podnosząc się z ubłoconego gumolitu. -Ja? -Nie, ja! Panie kimże jesteście? Mężczyzna wziął głęboki, nienaturalny oddech, wyprostował zgarbione plecy i oznajmił grubym basem. -Upadły, patologiczny poeta, ale mniejsza o to. Płakałeś Franku, prawda? Franciszek kilka godzin wcześniej wylał całe morze łez. Jednak był pewien, że w oczach od urodzenia szklistych, nikt nie zauważy utraconego szczęścia. - Jeśli nawet, to co? Brodacz gapił się na chłopca jak sroka w gnat. Wyglądało to tak jakby chciał mu coś powiedzieć, lecz jakaś siła nie pozwalała mu wydusić z siebie ani słowa. Mógł to być tzw. „zjadacz słów”, lub inny twór ludzkiej wyobraźni. Mężczyzna poratował się cukierkiem, który uprzednio podniósł ze szkolnej podłogi. Magnez poruszył jego szare komórki i przypomniał sobie co właściwie miał mu powiedzieć. -Jestem lirycznym prorokiem, odpowiednikiem upadłego Anioła. Spotykamy się czasem w twoich wierszach, kiedy piszesz o złu tego świata. - Pan jest psychi… -Nie przerywaj mi zdania w pół zdaniu! Twarz mężczyzny przybrała barwy tęczy. -Powiem ci tylko jedno, mądre zdanko chłopku małorolny. Jeśli będziesz sztafirował się ze swoimi bazgrołami, to cały talent uleci nim zdążysz okiem mrugnąć. Ja na tym nie wyszedłem dobrze ,wiec tobie radze-zakop talent głęboko w ziemi, tak żeby nikt nigdy go nie odkrył. Dzięki temu pozostanie on zawsze w twoim posiadaniu. Moje zdolności wywęszyli i teraz mam z tego wszystkiego figę z makiem. - A ten centymetr to po co mi? Franek przyglądał się niesfornemu podarkowi. - Miara ta mierzy długość i szerokość talentu. - Skąd ja mam wiedzieć jak z niej zrobić pożytek? To pytanie na zawsze pozostało pytaniem. Brodacz bowiem uciekł przez dziurkę od klucza drzwi ewakuacyjnych. 20 maja Minął tydzień. Franek całe dnie spędzał w parku, gdyż tylko tam czuł się bezpiecznie. Wśród drzew i kwiatów życie nabierało barw. Chłopiec choć na krótką chwile mógł oderwać się od szarej rzeczywistości. Wydarzenie sprzed tygodnia zasiało w niej wszechogarniający lęk i niepokój. Chłopiec nieustannie zastanawiał się czy upadły poeta nie był, aby snem na jawie? Jednak mimo niepewności Franek posłuchał Brodacza. Talent ukrył w najodleglejszych zakamarkach swojego umysłu. Była godzina trzynasta. Franek pałaszował kluski z rosołem, aż mu się uszy trzęsły. - Dryn, dryn! Kapeć nie słyszysz jak telefon daje, aż mi się atomy w cząsteczkach przewracają. No odbierz jak ojciec do ciebie mówi! Gówniarzu ty… Franek zebrał się do kupy i poczłapał odebrać. -Halo?! Warknął. -Witam pana, chciałabym rozmawiać z Franciszkiem Bujdą. -Przy telefonie. -Nazywam się Elżbieta Kozakiewicz. -Do rzeczy proszę, bezcenny czas nas goni. -Czy to pan jest autorem wiersza „Wypociny”? -Tak. Franek nie miał pojęcia o co chodzi tej dziwnej kobiecie o dykcji lokomotywy. Tymczasem kobieta podtrzymywała wzajemny dialog. -Dzwonie, żeby poinformować pana o gali rozdania nagród w Warszawie. -Jakie nagrody? Jaka Warszawa? O czym pani w ogóle mówi? -O ogólnopolskim konkursie poetyckim jednego wiersza im. Andrzeja Bursy, w którym zajął pan pierwsze miejsce. Pierwsze miejsce, pierwsze miejsce, pierwsze, pierwsze… Te dwa słowa przewijały się w głowie Franka jak taśma magnetofonowa, której nie dało rady zatrzymać w żaden sposób. W jednej chwili wszystko zawirowało, ziemia osunęła mu się spod nóg. Rodzice Franka jakby zniknęli nagle z powierzchni ziemi. Jak się później okazało matka poszła zrobić zakupy na obiad, a ojciec zasnął kamiennym snem. Chłopiec leżał na zimnej podłodze dobrą godzinę. Może leżałby i dłużej gdyby nie zjawili się oni… -Franiu, Franiu ! Chłopiec czuł jak jakieś wielkie, silne łapska walą go po twarzy. Jednak mimo bólu nie mógł powrócić do pełnej świadomości. Potem był szpital, zimny, biały. Nad łóżkiem Franka pochylał się poeta, Andrzej Bursa, który zasilał szeregi dobrych Aniołów. Jego ubranie miało kolor szpitalnych ścian, a w dłoni trzymał tom poezji. Otworzył i czytał: - Ja chciałbym być poetą bo dobrze jest poecie bo u poety nowy sweter zamszowe buty piesek seter i dobrze żyć na świecie… -Tak ja chciałbym być poetą! Franek ożywiony pragnieniem kariery wierszokleki, otworzył zmęczone oczy. Obok nie było Andrzeja, stała tylko matka i dwaj mężczyźni. To zapewne byli ci, którzy o mały włos nie urwali mu głowy próbując go ocucić. - Synku przebudziłeś się, o jak dobrze! Matka Franka nie była taka, jak inne matki, które tulą swoje dzieci każdego dnia. Atmosfera szpitala podziałała na sferę uczuciową kobiety. W sali było chłodno. On i ona, dziecko i matka w objęciu wyrażającym troskę i miłość. „Oby ta chwila nigdy nie ustała, oby trwała wiecznie! Może teraz będzie inaczej?”. Ich marzenia jakby zderzały się ze sobą, mimo że nigdy potem nie dowiedzieli się o czym w tej chwili wzajemnie myśleli. Mężczyźni o gigantycznych dłoniach podali mu książkę. -Twoje wiersze chłopcze. Uśmiechnął się ten ze srebrnymi koronkami na zębach. -Jakie wiersze? Franek czekał na odpowiedź, która nie wydostała się z ust giganta z koronkami. Drugi pogłaskał chłopca po czuprynie, śmiejąc się swoim zwyczajnym uśmiechem. -To ja. Matka gwałtownie wstała. Rąbek spódnicy niedbale opadł na kolana. -Przepisałam twoje wiersze synu, zanim ojciec zrobił z nich nawóz do kwiatów. Panowie są ze stowarzyszenia LGRDA ( Liryczni Geniusze Rodzin Dotkniętych Alkoholizmem). Wysłałam twoje „Wypociny” na konkurs i wygrałeś synku. Panowie Zygmuś i Romek docenili twój talent i postanowili wydać twoje bazgrołki. - Mamo! Oburzył się Franek. -Dziękuję. Powiedział już łagodniej, wycierając rękawem spływającą po twarzy łzę. Człowiek jest godny marzeń. Nie wolno rezygnować z dążenia do celu. Nie należy poddać swoich zdolności patronatowi upadłych Aniołów. Talent to łaska, której nie można ukryć głęboko w ziemi. Uzdolnienia są po to, aby je rozwijać, aby przekazywać przez nie cząstkę samego siebie. Własne talenty można zmierzyć miarą braku skromności. Umiejętności bez pokory tracą swoja wartość i siłę. -
Noc spadających Migotek
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Dzięki;) -
Noc spadających Migotek
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
"wtrynia" neologizm, słówko gdzieś słyszane;P Akurat pasowało...:) Dziękuję za miłe komentarze -
Noc spadających Migotek
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Siedzę na parapecie kulosy spuszczone w nicość bez skutku szukają gruntu Podeszwy nie czują nic Zielona głowa oparta o szept myśli wpaja się w ciszę Milczenie w tej chwili staje się złotem – koronką wystającą spod sukni nieba Roześmiane Migotki witają się od progu „Noc jak wczoraj” myślę Tym razem nie zwinie manatków o świcie! Zawiązuje sznurówki chce lecieć Stop! Meteoryt urwał się z nieba Biegnie ruchem prostoliniowym spadzistym kierunek-Ziemia Kilka marzeń szalonych Girl przecina mu drogę Do kieszeni całkiem kształtnej jak na swoje lata wtrynia niepotrzebną już nikomu wiarę w Boga -
Na Niby-miłość
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzień pierwszy -Czy to takie trudne? Spytał ociężałym głosem, bezczelnie gapiąc się w jej oczy. Czarne węgliki w małe ciała niebieskie. Czy to dobre połączenie? Myślę, że nie. Co ma piernik do wiatraka, co ma Ola do Kwadrata? Dziwnym trafem (trafem miłości), Aleksandra chajtnęła się z Kwadratem, to też stąd to nietypowe połączenie. Ola schyliła się ukazując światłu dziennemu gołe nerki. - Tak, to zupełnie tak trudne, jak schowanie ketchupu do szafki. Prychnęła. - Zapomniałem. Ślipka zbitego psa nie pomogły w tej sytuacji, Ola wyszła z kuchni. Co to miało oznaczać? Wojna domowa rozpoczęta! - Co jest? Kwadrat pośpiesznie wyszedł na korytarz, gdzie jego małżonka stała oparta o wiklinowy regał na książki. - Mycha nie bądź taka nerwowa. Ostatnio skłóciły nas brudne skarpety, a teraz ketchup. - Pytasz się czy to takie trudne kochać. Miłość to szacunek do spracowanych dłoni drogiej ci osoby. Wrzucanie brudnych skarpet do kosza na bieliznę i sprzątanie po sobie ketchupu, to także wyrażanie tej miłości. Zamarli w dziwnym bezruchu. On stał i tarł w dłoni kartkę papieru. Ona oparta o regał, wpatrywała się w swoje poobgryzane paznokcie. Nerwy? Tak. Olka była nerwowa, to fakt. - Olu śpij zamknij oczka i zaśnij w mig. Twoja mama już dawno śpi, teraz śpij i ty. Kwadrat zanucił słowa kołysanki. Pełnia księżyca, szum morza i oni. To nie fragment tandetnego romansu, to Kwadrat i Aleksandra na wakacjach. To wtedy napisał tą kołysankę dla niej i śpiewał ją każdego dnia, do ostatniej chwili pamiętnego urlopu. Teraz znowu usłyszała „Olu śpij”, znowu coś się poruszyło, coś się przełamało gdzieś w zakamarkach jej serca? A może jej duszy? Co jest głębsze?- Chciałoby się zapytać serce, czy dusza. - Jesteś potworem! Rzuciła w niego książką, najprawdopodobniej, którąś częścią „Harrego Pottera”. - Czy to oznacza zgodę? Spytał robiąc niepewny krok w przód. - Tak. Szepnęła przełykając ślinę. -Dziękuję. Uśmiechnął się. -Nie dziękuj! Spochmurniała nagle. -Dlaczego? Spojrzał na nią niepewnie. -Bo się rozmyślę. Uszczypnęła go w pośladek. -Nie. Oznajmił z powagą. -Co nie? Niepewność? Czy w jej głosie była niepewność, czy już strach przed odpowiedzią? -Kocham cię. -Ne kochasz mnie? Wykrzywiła usta w podkówkę. -Źle mnie zrozumiałaś. Wyrzucił kartkę trzymaną wcześniej w dłoni. - Tak, ja zawsze źle cię rozumiem. Nie tak pojmuję twoje imprezy, po których zastanawiam się czy to ty, czy nie ty, twoje kłamstwa, bałaganiarstwo i… tą twoją „niby miłość”. - Niby? Czy ty uważasz, że ja kocham cię na niby? - „Niby” to pojęcie względne. Czy to była próba obrony ze strony Oli? Myślę, że tak, chociaż kto odgadnie myśli kobiety? -O co ci chodzi Aleksia? - Nie wiesz o co mi chodzi ? O pociąg do Łodzi. Ola odwróciła się i czekała. - Na co czekasz? Czego oczekujesz? Czego się spodziewasz? Kwadrat ścisnął ją, jak się ściska nowo kupiony przedmiot. - Myślę, że powiesz teraz przepraszam. - Powiem… przepraszam. - Choć. Pociągnął ją za rękę. -Gdzie? - Pierdykniemy się w piórnik, okay? Puścił do niej oko. -Okay. Dzień drugi. Olka podniosła powieki już o jakiejś szóstej piętnaście. W okno dobijał się bezlitosny wróbel. - Czesiu to znowu ty? Może to dziwne, ale ten ptak miał imię. Kto mu je nadał? Jak to kto? Ola- pomysłowa, zwariowana Ola. Aleksandra uchyliła okno, nawet nie spostrzegła, że Czesiu jest już w sypialni. - Skarbie co tutaj robisz? Dziewczyna złapała poduchę i zaczęła przeganiać zwierzę w stronę otwartego okna. - Co robisz mała? Kwadrat usłyszał ćwierkanie ptaszka, no i żony oczywiście. - Czesław pod sufitem. Wskazała palcem na stworka siedzącego na żyrandolu. - O kurcze pieczone. Kwadrat złapał drugą poduszkę. Co było dalej? Kwadrat i Ola zabili ptaka, chociaż nie mieli tego w planach. Śmierć Czesia-nowa kłótnia. Skutki uboczne: koniec miłości. Kochać znaczy współdziałać. -
Anioł o czarnym skrzydle- nowa wersja.
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dzięki za cenne wskazówki;) W tym opowiadaniu chciałam zawrzec pewną mądrość i trochę filozofii, dlatego pojawił się w nim morał. -
Anioł o czarnym skrzydle- nowa wersja.
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
„Wyglądam jak antyk” stwierdziłam przyglądając się swojemu odbicu, w oknie średniowiecznej kamienicy. Na zabłoconym szkle moja i tak brzydka twarz wyglądała znacznie gorzej niż w rzeczywistości. Czarne smugi przypominały rozmazany tusz do rzęs, a krople deszczu były niczym łzy. Dotknęłam ciepłego policzka i poczułam, że to nie deszcz spływa po szybie, a łzy sączą się z moich oczu. Kiedyś ktoś powiedział że oczy są oknami wnętrza człowieka, teraz muszę z przykrością stwierdzić, że to prawda. Kiedy szef wywalał mnie z roboty, patrzył na mnie jak wilk na owcę. Poniżenie, smutek, bezradność, ale także gniew targały moim wnętrzem. „Kicuś, mruczuś- idiota” nasunęło mi się wtedy na język. To chyba nie przypadek, że w mojej torbie, gdzieś miedzy chusteczkami higienicznymi „odpoczywał” tomik poezji Andrzeja Bursy (myśli i słowa tego poety są zawsze w mojej główce). Teraz kiedy nie jestem już pracownikiem firmy „ Blum” mogę zdradzić, że ten tomik był mi szczególnie przydatny w godzinach pracy. Fakt, może i jestem podobna do leniwców z lasów równikowych, ale poza wadami mam także dużo zalet. Anna, koleżanka ze szkolnej ławy wpisała mi kiedyś do pamiętnika słowa: „miła, sympatyczna jak gitara elektryczna”. Na wstępie zaznaczę, że była ona osobą niezwykle prawdomówna i prostolinijną. Dosyć o mnie, przejdźmy do sedna. W tym pesymistycznym humorze wybrałam się w odwiedziny do babci. Jaki miałam cel? Oczywiście pożyczka pieniężna. Nie myślcie tylko, że jestem pazerna, po prostu znalazłam się w trudnej sytuacji materialnej i potrzebowałam pomocy. Miałam nadzieję, że staruszka jest nadal tak hojna jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem. Teraz niestety nie mam różowej sukienki, dwóch kucyków i noska umorusanego kremem czekoladowym, mimo to liczyłam na dofinansowanie. Stanęłam blisko poręczy umocowanej do ściany. „Pewnie miała ona służyć jako podpórka dla zmęczonych staruszek” pomyślałam. Nie miałam jednak na myśli mojej babci, gdyż ona od kąt pamiętam była kobieta pełną młodzieńczego wigoru. Pomijając fakt, że nie widziałam jej od przeszło roku, zawsze przecież mogłam powiedzieć, że miałam dużo pracy. I wcale bym nie skłamała. Biuro-praca, dom-praca. Z biegiem czasu ten wir stał się całym moim jestestwem. Wielu znajomych nazywało mnie pracoholiczką lub pracusiem. „Teraz to wszystko uległo zmianie” rozważałam. Cały ten wir zatrzymał się i kazał mi wysiąść. Zostałam sama z moimi problemami. Stałam się biedną, bezrobotną dziewuchą. Tak! Myślę że dziewucha to znakomite określenie, bo jak taką nieudacznicę jak ja nazwać dziewczyną? To zbyt pobłażliwie. Kiedy to już puściłam się tej przeklętej poręczy, weszłam po schodach na pierwsze piętro. Stanęłam u drzwi mieszkania babci. Wystukałam takt przypominający pukanie Milagros do starej babki Ancheliki w „ Zbuntowanym Aniele”. Poprawiłam fryzurę i z uśmiechem na twarzy czekałam, na otwarcie. W tym czasie wpatrywałam się w metalowe drzwi, na których wisiał numer mieszkania i nazwisko właściciela. Ku mojemu zdziwieniu nie były to dane mojej babci. „A. Niebieski” tak brzmiało nazwisko, które było napisane na drzwiach. Sama nie bardzo wiem dlaczego, ale ta cała sytuacja bardzo mnie rozbawiła. „A. Niebieski” sprawił, że dostałam napadu tzw. głupawki, która objawia się parskliwym śmiechem.. Nagle drzwi otworzyły się, a moim oczom ukazała się postać, która bynajmniej nie była moją babcią. Przede mną stała młoda kobieta ubrana w niezbyt modną kieckę. Zrobiło mi się jej żal. „Taka ładna, a nawet ją na porządne ciuchy nie stać” pomyślałam. Jednak zaraz się zreflektowałam, gdyż przypomniałam sobie o własnym, niezbyt licznym stanie konta. Dosłownie minutę później spostrzegłam, że pensjonareczka ma skrzydła jak Anioł. Stała bokiem do mnie, a więc dokładnie obejrzałam tę oryginalna część ciała. Dziwne było również to, że jej oba skrzydła były odmiennej barwy. Jedno było w kolorze przeczystej bieli, a drugie miało czarne zabarwienie. Dziewczyna w delikatnej dłoni ściskała purpurową chustę, którą ocierała kryształowe łzy. Na kilka chwil jakaś, nieziemska siła odebrała mi mowę. Po pewnym czasie z gardła wydostał się dźwięk, który w niczym nie przypominał mojego naturalnego głosu. - Co ci jest? -Nic. Dziewczę spojrzało na mnie przekrwionymi oczami. -Jak to nic, przecież płaczesz? -Widzisz jak ja wyglądam? Już nie jestem aniołem… -Jak to nie? Masz skrzydła, a to atrybut aniołów. - Jakie to skrzydła, gdy jedno z nich jest jak z piekła rodem? Dziewczyna płakała coraz bardziej. Jej łzy spływały po nagim dekolcie, jak woda z górskiego potoku, chwilami meandrowały tam gdzie jej kości wydawały się być bardziej wypukłe. Razem z mokrymi łzami pozbywała się całego smutku jaki tłumiła w sercu. Pragnęłam stać się dla niej pomocą w smutku, podać dłoń i pomóc powstać, jednak gdzieś w głębi serca czułam niewytłumaczalny lęk. -Pozwól, że spytam, dlaczego twoje lewe skrzydło jest czarne? Anielica wzięła głęboki oddech i zaczęła snuć opowieść. -Jakiś czas temu zostałam wygnana z Nieba. Właściwie to Najwyższy wysłał mnie na misje, abym upatrzyła sobie tutaj na Ziemi dobrą duszyczkę, którą będę prowadzić przez jej ziemskie życie. I tak natrafiłam na twoją babcie, dla której postanowiłam być Aniołem Stróżem. Siedziałam i wpatrywałam się w błękitne oczy dziewczyny, w których odbity był przepiękny krajobraz Boskich Niw. Jej blond włosy wyglądały jak utkane z promieni słońca, a ich blask sprawiał, że cały ponury korytarz nabierał świetlistych barw. Tymczasem dziewczyna mówiła dalej. -Zlecono mi, abym prowadziła twoją babcię przez dalsze życie, ucząc ją „świętości”. Jednak nie udało mi się zrealizować tego wspaniałego planu, gdyż mnie samej nie udało się być dobrą. - Czemu? Przecież jesteś Wszechmogącym Aniołem. -Tak ci się tylko zdaje Irmino. Dziewczyna zaśmiała się, a ironia w jej głosie wzbudziła we mnie podejrzenia, co do jej Niebieskiej Tożsamości. -Skąd znasz moje imię? Spytałam ozięble. -Anioły wiedzą wszystko. Jej głos zaczął mnie nie tyle drażnić, jak prowokować do wybuchu agresji. -Widzę, że niespokojne twe serce zaczyna się denerwować. W ten właśnie sposób odróżniam dobre dusze od złych. -Denerwują mnie osoby takie jak ty! Nie znam cię i nie wiem czego ode mnie chcesz. Przyszłam w odwiedziny do babci, tymczasem zamiast niej spotykam Anioła. - Pewnie chcesz wiedzieć gdzie w takim razie przebywa twoja babcia? - Gdzie? Ton w jakim mówiłam sprawił, że dziewczyna odsunęła się gwałtownie. - Hermenegilda wyszła wczoraj rano do piekarni po bułki. Była zdenerwowana, przeklinała. - Moja babunia? To niedorzeczne. - Ja Anielica załamałam się i tym samym zrezygnowałam z posady Anioła Stróża. Rozumiesz o co chodzi? - Tak. Babcia nie jest już dobra, bo odeszłaś od niej ty-źródło miłości. Powiedz tylko co takiego się stało, że przestałaś ją prowadzić? -Nie udało mi się zrealizować Boskiego planu, gdyż dosięgła mnie szatańska moc grzechu. Nie mogłam być dobra w tym przeklętym świecie…nie potrafiłam. -Co zrobiłaś? -Jeśli ci powiem potępisz mnie. Słowa dziewczyny budziły we mnie coraz większą ciekawość. -Co uczyniłaś złego? Proszę powiedz. -Zabiłam życie, które było poezja i sztuką zarazem. Anielica stanęła tyłem do ściany, abym nie widziała jej smutnych oczu. Jednak ja nie bałam się jej „trądu”- jej wewnętrznego cierpienia. -Kogo? Podeszłam do niej, wtuliłam twarz w jej skrzydła i spytałam… a moje słowo było zaledwie szeptem. -Motyla. Odpowiedziała drżącym głosem, jakby bała się odrzucenia. Kiedy tak stałyśmy, poczułam jakby tchnienie morskiego wiatru, który wdarł się do moich puc przez lekko rozchylone usta. Moje ludzkie problemy rozpłynęły się jak pod dotykiem Boskiej Dłoni. Zrozumiałam, że w życiu nie pieniądze, nie uroda są ważne, a miłość. Czułam, że Niebo stoi teraz przede mną otworem. Muszę tylko nieustannie szukać dobra i czynić dobro. To jest cel, to sens mojego życia! Dzięki Anielicy pojęłam, że „Anioły są wśród nas, a każdy z nich to każdy z nas” Na koniec wypowiedziałam jedno zdanie, które stało się balsamem na duszę Anioła. -Możesz wracać, misja spełniona. Anielica wiedziała, że są to słowa Boga. -
"Anioł o czarnym skrzydle"- nowa, poprawiona wersja.
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Warsztat dla prozy
„Wyglądam jak antyk” stwierdziłam przyglądając się swojemu odbicu, w oknie średniowiecznej kamienicy. Na zabłoconym szkle moja i tak brzydka twarz wyglądała znacznie gorzej niż w rzeczywistości. Czarne smugi przypominały rozmazany tusz do rzęs, a krople deszczu były niczym łzy. Dotknęłam ciepłego policzka i poczułam, że to nie deszcz spływa po szybie, a łzy sączą się z moich oczu. Kiedyś ktoś powiedział że oczy są oknami wnętrza człowieka, teraz muszę z przykrością stwierdzić, że to prawda. Kiedy szef wywalał mnie z roboty, patrzył na mnie jak wilk na owcę. Poniżenie, smutek, bezradność, ale także gniew targały moim wnętrzem. „Kicuś, mruczuś- idiota” nasunęło mi się wtedy na język. To chyba nie przypadek, że w mojej torbie, gdzieś miedzy chusteczkami higienicznymi „odpoczywał” tomik poezji Andrzeja Bursy (myśli i słowa tego poety są zawsze w mojej główce). Teraz kiedy nie jestem już pracownikiem firmy „ Blum” mogę zdradzić, że ten tomik był mi szczególnie przydatny w godzinach pracy. Fakt, może i jestem podobna do leniwców z lasów równikowych, ale poza wadami mam także dużo zalet. Anna, koleżanka ze szkolnej ławy wpisała mi kiedyś do pamiętnika słowa: „miła, sympatyczna jak gitara elektryczna”. Na wstępie zaznaczę, że była ona osobą niezwykle prawdomówna i prostolinijną. Dosyć o mnie, przejdźmy do sedna. W tym pesymistycznym humorze wybrałam się w odwiedziny do babci. Jaki miałam cel? Oczywiście pożyczka pieniężna. Nie myślcie tylko, że jestem pazerna, po prostu znalazłam się w trudnej sytuacji materialnej i potrzebowałam pomocy. Miałam nadzieję, że staruszka jest nadal tak hojna jak wtedy, kiedy byłam dzieckiem. Teraz niestety nie mam różowej sukienki, dwóch kucyków i noska umorusanego kremem czekoladowym, mimo to liczyłam na dofinansowanie. Stanęłam blisko poręczy umocowanej do ściany. „Pewnie miała ona służyć jako podpórka dla zmęczonych staruszek” pomyślałam. Nie miałam jednak na myśli mojej babci, gdyż ona od kąt pamiętam była kobieta pełną młodzieńczego wigoru. Pomijając fakt, że nie widziałam jej od przeszło roku, zawsze przecież mogłam powiedzieć, że miałam dużo pracy. I wcale bym nie skłamała. Biuro-praca, dom-praca. Z biegiem czasu ten wir stał się całym moim jestestwem. Wielu znajomych nazywało mnie pracoholiczką lub pracusiem. „Teraz to wszystko uległo zmianie” rozważałam. Cały ten wir zatrzymał się i kazał mi wysiąść. Zostałam sama z moimi problemami. Stałam się biedną, bezrobotną dziewuchą. Tak! Myślę że dziewucha to znakomite określenie, bo jak taką nieudacznicę jak ja nazwać dziewczyną? To zbyt pobłażliwie. Kiedy to już puściłam się tej przeklętej poręczy, weszłam po schodach na pierwsze piętro. Stanęłam u drzwi mieszkania babci. Wystukałam takt przypominający pukanie Milagros do starej babki Ancheliki w „ Zbuntowanym Aniele”. Poprawiłam fryzurę i z uśmiechem na twarzy czekałam, na otwarcie. W tym czasie wpatrywałam się w metalowe drzwi, na których wisiał numer mieszkania i nazwisko właściciela. Ku mojemu zdziwieniu nie były to dane mojej babci. „A. Niebieski” tak brzmiało nazwisko, które było napisane na drzwiach. Sama nie bardzo wiem dlaczego, ale ta cała sytuacja bardzo mnie rozbawiła. „A. Niebieski” sprawił, że dostałam napadu tzw. głupawki, która objawia się parskliwym śmiechem.. Nagle drzwi otworzyły się, a moim oczom ukazała się postać, która bynajmniej nie była moją babcią. Przede mną stała młoda kobieta ubrana w niezbyt modną kieckę. Zrobiło mi się jej żal. „Taka ładna, a nawet ją na porządne ciuchy nie stać” pomyślałam. Jednak zaraz się zreflektowałam, gdyż przypomniałam sobie o własnym, niezbyt licznym stanie konta. Dosłownie minutę później spostrzegłam, że pensjonareczka ma skrzydła jak Anioł. Stała bokiem do mnie, a więc dokładnie obejrzałam tę oryginalna część ciała. Dziwne było również to, że jej oba skrzydła były odmiennej barwy. Jedno było w kolorze przeczystej bieli, a drugie miało czarne zabarwienie. Dziewczyna w delikatnej dłoni ściskała purpurową chustę, którą ocierała kryształowe łzy. Na kilka chwil jakaś, nieziemska siła odebrała mi mowę. Po pewnym czasie z gardła wydostał się dźwięk, który w niczym nie przypominał mojego naturalnego głosu. - Co ci jest? -Nic. Dziewczę spojrzało na mnie przekrwionymi oczami. -Jak to nic, przecież płaczesz? -Widzisz jak ja wyglądam? Już nie jestem aniołem… -Jak to nie? Masz skrzydła, a to atrybut aniołów. - Jakie to skrzydła, gdy jedno z nich jest jak z piekła rodem? Dziewczyna płakała coraz bardziej. Jej łzy spływały po nagim dekolcie, jak woda z górskiego potoku, chwilami meandrowały tam gdzie jej kości wydawały się być bardziej wypukłe. Razem z mokrymi łzami pozbywała się całego smutku jaki tłumiła w sercu. Pragnęłam stać się dla niej pomocą w smutku, podać dłoń i pomóc powstać, jednak gdzieś w głębi serca czułam niewytłumaczalny lęk. -Pozwól, że spytam, dlaczego twoje lewe skrzydło jest czarne? Anielica wzięła głęboki oddech i zaczęła snuć opowieść. -Jakiś czas temu zostałam wygnana z Nieba. Właściwie to Najwyższy wysłał mnie na misje, abym upatrzyła sobie tutaj na Ziemi dobrą duszyczkę, którą będę prowadzić przez jej ziemskie życie. I tak natrafiłam na twoją babcie, dla której postanowiłam być Aniołem Stróżem. Siedziałam i wpatrywałam się w błękitne oczy dziewczyny, w których odbity był przepiękny krajobraz Boskich Niw. Jej blond włosy wyglądały jak utkane z promieni słońca, a ich blask sprawiał, że cały ponury korytarz nabierał świetlistych barw. Tymczasem dziewczyna mówiła dalej. -Zlecono mi, abym prowadziła twoją babcię przez dalsze życie, ucząc ją „świętości”. Jednak nie udało mi się zrealizować tego wspaniałego planu, gdyż mnie samej nie udało się być dobrą. - Czemu? Przecież jesteś Wszechmogącym Aniołem. -Tak ci się tylko zdaje Irmino. Dziewczyna zaśmiała się, a ironia w jej głosie wzbudziła we mnie podejrzenia, co do jej Niebieskiej Tożsamości. -Skąd znasz moje imię? Spytałam ozięble. -Anioły wiedzą wszystko. Jej głos zaczął mnie nie tyle drażnić, jak prowokować do wybuchu agresji. -Widzę, że niespokojne twe serce zaczyna się denerwować. W ten właśnie sposób odróżniam dobre dusze od złych. -Denerwują mnie osoby takie jak ty! Nie znam cię i nie wiem czego ode mnie chcesz. Przyszłam w odwiedziny do babci, tymczasem zamiast niej spotykam Anioła. - Pewnie chcesz wiedzieć gdzie w takim razie przebywa twoja babcia? - Gdzie? Ton w jakim mówiłam sprawił, że dziewczyna odsunęła się gwałtownie. - Hermenegilda wyszła wczoraj rano do piekarni po bułki. Była zdenerwowana, przeklinała. - Moja babunia? To niedorzeczne. - Ja Anielica załamałam się i tym samym zrezygnowałam z posady Anioła Stróża. Rozumiesz o co chodzi? - Tak. Babcia nie jest już dobra, bo odeszłaś od niej ty-źródło miłości. Powiedz tylko co takiego się stało, że przestałaś ją prowadzić? -Nie udało mi się zrealizować Boskiego planu, gdyż dosięgła mnie szatańska moc grzechu. Nie mogłam być dobra w tym przeklętym świecie…nie potrafiłam. -Co zrobiłaś? -Jeśli ci powiem potępisz mnie. Słowa dziewczyny budziły we mnie coraz większą ciekawość. -Co uczyniłaś złego? Proszę powiedz. -Zabiłam życie, które było poezja i sztuką zarazem. Anielica stanęła tyłem do ściany, abym nie widziała jej smutnych oczu. Jednak ja nie bałam się jej „trądu”- jej wewnętrznego cierpienia. -Kogo? Podeszłam do niej, wtuliłam twarz w jej skrzydła i spytałam… a moje słowo było zaledwie szeptem. -Motyla. Odpowiedziała drżącym głosem, jakby bała się odrzucenia. Kiedy tak stałyśmy, poczułam jakby tchnienie morskiego wiatru, który wdarł się do moich puc przez lekko rozchylone usta. Moje ludzkie problemy rozpłynęły się jak pod dotykiem Boskiej Dłoni. Zrozumiałam, że w życiu nie pieniądze, nie uroda są ważne, a miłość. Czułam, że Niebo stoi teraz przede mną otworem. Muszę tylko nieustannie szukać dobra i czynić dobro. To jest cel, to sens mojego życia! Dzięki Anielicy pojęłam, że „Anioły są wśród nas, a każdy z nich to każdy z nas” Na koniec wypowiedziałam jedno zdanie, które stało się balsamem na duszę Anioła. -Możesz wracać, misja spełniona. Anielica wiedziała, że są to słowa Boga. -
Przejście
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Angelika do ostatniej chwili czuła jej ciepłą dłoń, która swoim ciepłem otulała jej zimne palce. Nie mogła powiedzieć, że matka nie płakała. W prawdzie starała się być silna, jednak pod jej powiekami kryło się morze srebrzystych łez. Obecność rodzicielki sprawiała, że ból był mniejszy. „Moja mamusia, moja tabletka przeciwbólowa” myślała wtedy. Chwila kiedy matka była blisko nie trwała długo. Jej ciepła dłoń w końcu oddaliła się, zabierając jej spokój i poczucie bezpieczeństwa. „ Nie odchodź mateńko!” krzyczała niemym krzykiem. Czemu ona wtedy tego nie słyszała, czemu ludzie nie słyszą tego co dzieje się w ludzkich sercach i umysłach? Angelika została sama na łożu śmierci, które niegdyś było fabryką najpiękniejszych snów. „ Dziewiętnaście lat to chyba za mało, żeby umierać. Kurcze ja nie mogę odejść tak bez pożegnania”. Cierpienie dotykało każdej cząsteczki jej ciała i duszy. „ Ile jeszcze, kiedy to się skończy?”. Po tych słowach nadszedł największy ból, który dosięgnął najgłębszej głębi jej wnętrzości.. Przyszedł on jak wielka fala na szalejącym morzu. Do tej pory nie wie ile trwał.(Mówią przecież, ze szczęśliwi czasu nie liczą). Co przyszło potem? Szczęście, miłość, radość…Z nad chmur choroby wyjrzało Słońce, tak piękne i tak jasne. Czuła, że jej serce tańczy walca angielskiego, najpiękniejszy taniec towarzyski. -Teraz będziemy tańczyć już razem. Narzekałaś, że nie masz partnera, teraz masz Mnie. Słońce przemówiło do niej głosem tak słodkim jak jej ulubiona czekolada. - To świetne porównanie królewno. Świetlista Postać odgadnąła jej myśli. - Ty Panie jesteś lepszy od czekolady „Milka”, bo nie czuję cię na języku a w duszy. - No to co Angeliko idziemy do Nieba? Święci już na nas czekają z obiadem. Mistrz wziął ją za rękę, dziewczyna nareszcie poczuła się osobą kochaną naprawdę. - Pozwól Panie, ze Ci zaśpiewam. Angelika spojrzała w najśliczniejsze z ślicznych, oczy Mistrza. - Słucham cię mój skowronku? Śpiewaj mi słowami jak za życia dobrymi czynami. - I love you Baby... Mistrz zaczął się śmiać, a dziewczyna razem z nim. Kiedy Angelika chciała coś powiedzieć Pan zamknął jej usta swoimi słowami. - Nie mów nic wiem, że kiedyś postanowiłaś sobie, że zaśpiewasz tą piosenkę temu, dla którego twoje serduszko zabije mocniej. - Kocham Cię Panie. - Ja też ciebie kocham mój skowronku. Angelika znów poczuła ciepłą dłoń na swojej dłoni, znów była bezpieczna. Teraz była już aniołem, a właściwie Bożym skowronkiem. -
Anioł o Czarnym skrzydle cz.1
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Działo się to w trudnych chwilach mojego życia. Byłam w tzw. dołku materialistyczno-psychicznym. Moje dochody finansowe uległy znacznemu zmniejszeniu, co niekorzystnie odbiło się na wszystkich strefach mojego życia. Od kat straciłam pracę czułam się jak nieuk, który po podstawówce nie może znaleźć sobie zajęcia. Jednak przecież byłam osoba wykształconą. Dziesięć lat wkuwałam ekonomie na uniwersytecie, żeby żyć jak księżniczka. Pragnęłam posiąść w życiu niezliczone bogactwa. Marzyłam o przysłowiowej gwiazdce z nieba. Nie potrafiłam docenić tego co dostałam od losu. Ciągle było mi mało. Byłam jak sęp na pustyni, ciągle zgłodniała pieniędzy. Pewnego dnia kiedy to mój portfel świecił przerażającą pustką, udałam się do babci. Miałam nadzieję, że staruszka jest nadal tak hojna jak wtedy kiedy byłam dzieckiem. Babcia Elwira mieszkała w centrum miasta, w niewielkiej kamienicy. Kiedy przekroczyłam próg, który dzielił mnie od wejścia do budynku poczułam nieprzyjemny zapach. Ta okropna woń kojarzyła mi się z zapachem wody toaletowej mojego byłego faceta. Miałam nadzieje, że go tutaj nie spotkam. Max to same złe wspomnienia. Właściwie to jego imieniem możne byłoby zastąpić słowo koszmar. Stanęłam blisko poręczy umocowanej do ściany. „Pewnie miała ona służyć jako podpórka dla zmęczonych staruszek”, pomyślałam. Nie miałam jednak na myśli mojej babci, gdyż ona od kąt pamiętam była kobieta pełną młodzieńczego wigoru. Pomijając fakt, że nie widziałam jej od przeszło roku. Zawsze przecież mogłam powiedzieć, że miałam dużo pracy. I wcale bym nie skłamała. Biuro-praca, dom-praca. Z biegiem czasu ten wir stał się całym moim jestestwem. Wielu znajomych nazywało mnie pracoholicką lub pracusiem. „Teraz to wszystko uległo zmianie”, rozważałam. Cały ten wir zatrzymał się i kazał mi wysiąść. Zostałam sama. Stałam się jak zwykła, bezrobotna dziewucha. Tak! Myślę że dziewucha to znakomite określenie. Bo jak taką nieudacznicę jak ja nazwać dziewczyną? To zbyt pobłażliwie. Przejdźmy do rzeczy. Kiedy to już puściłam się tej przeklętej poręczy, weszłam po schodach na czwarte piętro. Stanęłam u drzwi gdzie mieszkała moja babcia . Wystukałam takt przypominający pukanie Milagros do starej babki Ancheliki w „ Zbuntowanym Aniele”. Poprawiłam dreadlooki i z uśmiechem na twarzy wyczekiwałam dalszego przebiegu zdarzeń. Stałam i wpatrywałam się w metalowe drzwi, na których wisiał numer mieszkania i nazwisko właściciela. Ku mojemu zdziwieniu nie były to dane mojej babci. „A. Niebieski” tak brzmiało nazwisko, które było napisane na drzwiach. Sama nie bardzo wiem dlaczego, ale ta cała sytuacja bardzo mnie rozbawiła. „A. Niebieski” sprawił, że dostałam napadu tzw. głupawi, która objawia się parskliwym śmiechem.. Nagle drzwi otworzyły się, a moim oczom ukazała się postać, która bynajmniej nie była moją babcią. Przede mną stała młoda kobieta ubrana w niezbyt modną kieckę. Zrobiło mi się jej żal. „Taka ładna, a nawet ją na porządne ciuchy nie stać”, pomyślałam. Jednak zaraz się opamiętałam, gdyż przypomniałam sobie o własnym, niezbyt licznym stanie konta. Później zauważyłam, że ta młoda dziewczyna ma skrzydła jak anioł. Stała bokiem do mnie, a więc dokładnie widziałam tą oryginalna część ciała. Dziwne było również to, ze jej oba skrzydła miały odmienne barwy. Jedno było białe, a drugie czarne. W dłoni trzymała chusteczkę higieniczną, którą ocierała łzy. Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć, bałam się tej przedziwnej osoby. - Co ci jest? Wydusiłam jakby nie swoim głosem. -Nic. -Jak to nic, przecież płaczesz? -Widzisz jak ja wyglądam? Już nie jestem aniołem… -Jak to nie? Masz skrzydła, a to atrybut aniołów. -Co to za skrzydła, gdy jedno jest czarne. Dziewczyna płakała coraz bardziej. Jej łzy spływały po nagim dekolcie, jak woda z górskiego potoku. Chwilami meandrowały tam gdzie jej kości wydawały się być bardziej wypukłe. Razem z mokrymi łzami pozbywała się całego smutku jaki tłumiła w sercu. Chciałam jej pomóc, ale nie wiedziałam jak. W końcu pierwszy raz w życiu miałam do czynienia z aniołem. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. -Pozwól, ze spytam, dlaczego twoje lewe skrzydło jest czarne? Anielica wzięła głęboki oddech i zaczęła opowiadać. -Jakiś czas temu zostałam wygnana z Nieba. Właściwie to Najwyższy wysłał mnie na misje, abym upatrzyła sobie tutaj na Ziemi dobrą duszyczkę, którą będę prowadziła przez jej ziemskie życie. I tak natrafiłam na twoją babcie, której dusza była czysta jak łza. Siedziałam i wpatrywałam się w błękitne oczy dziewczyny, w których odbity był przepiękny krajobraz Boskich Niw. Jej blond włosy wyglądały jak utkane z promieni słońca, a ich blask sprawiał, ze cały ponury korytarz nabierał świetlistych barw. Tymczasem dziewczyna mówiła dalej. -Postanowiłam prowadzić twoją babcie przez dalsze życie, ucząc ją świętości Jednak nie udało mi się zrealizować tego wspaniałego planu, gdyż mnie samej nie udało się być dobrą. - Czemu? Przecież jesteś Wszechmogącym Aniołem. -Tak ci się tylko zdaje Irmino. Dziewczyna zaśmiała się. Ironia w jej głosie wzbudziła we mnie podejrzenia, co do jej Niebieskiej Tożsamości. -Skąd znasz moje imię? Spytałam ozięble. -Anioły wiedzą wszystko. Jej głos zaczął mnie nie tyle drażnić, jak prowokować do wybuchu agresji. -Widzę, że niespokojne twoje serce zaczyna się denerwować… W ten właśnie sposób odróżniam dobre dusze od złych. - Możesz przejść do rzeczy? Powoli zaczynałam tracić cierpliwość. -Dobrze. Anielica uśmiechnęła się a, mnie ogarnął błogi spokój. -Nie udało mi się zrealizować Boskiego planu, gdyż dosięgnęła mnie szatańska moc grzechu. Nie mogłam być dobra w tym przeklętym świecie…nie potrafiłam. -Co zrobiłaś? -Jeśli ci powiem potępisz mnie. Słowa dziewczyny budziły we mnie coraz większą ciekawość. -Co uczyniłaś złego ?Proszę powiedz. -Zabiłam życie, które było poezja i sztuką zarazem. Anielica stanęła tyłem do ściany, abym nie widziała jej smutnych oczu. Jednak ja nie bałam się jej „trądu”- jej wewnętrznego cierpienia. -Kogo? Podeszłam do niej, wtuliłam twarz w jej skrzydła i spytałam… a moje słowo było zaledwie szeptem. -Motyla. Odpowiedziała drżącym głosem, jakby bała się odrzucenia. Kiedy tak stałyśmy, poczułam jakby tchnienie morskiego wiatru, który wdarł się do moich puc przez lekko rozchylone usta. Moje ludzkie problemy rozpłynęły się jak pod dotykiem Boskiej Dłoni. Czułam, ze teraz Niebo stoi przede mną otworem. Na koniec wypowiedziałam jedno zdanie, które stało się balsamem na duszę Anioła. -Możesz wracać, misja spełniona. Anielica wiedziała, że są to słowa Boga. -
Kacza misja Vege
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
ehh szczerze to od tego momentu gdzie bohaterka placze też mi się coś ju.ż nie bardzo podoba, ale pisałam to tak na prędce.Właściwie to ehh jest moja praca domowa z polskiego. Następnym razem się bardziej postaram:)pozdro i powiem Wam że mnie np wzrusza los kaczki na talerzu:PP(2lata wege robi swoje) -
Kacza misja Vege
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Była godzina czternasta dziewięć, a więc mój żołądek już od pięciu minut dopominał się „podładowania akumulatora”. Kotlet sojowy i dwie łyżki ziemniaków miały się stać dla mnie bezcennym paliwem dzięki, któremu mogłabym funkcjonować przez resztę dnia. Jednak nim kotlet znalazł się w zasięgu moich ust, musiałam czekać, aż nabierze złocistego koloru smażąc się na teflonowej patelni. Z nudów przyglądałam się solniczce i pieprzniczce stojącym na rogu stołu kuchennego .Lubiłam te dwa pojemniczki na przyprawy w kształcie małych kaczuszek. Dodawały mi one sił, gdy musiałam zmierzyć się z niechęcią do padliny, kiedy to mama podawała mi ją w pięknej oprawie jako niedzielny obiad. Ponadto na widok solniczki, której nadałam imię Kasia i pieprzniczki Zosi przypominał mi się fragment wiersza Agnieszki Osieckiej: „A ja jestem małą kaczuszką Której trzeba miłości i wsparcia No i czasem czegoś do żarcia” Z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy. -Dzisiaj na obiad kaczka pieczona w sosie własnym. -Przecież miał być kotlet sojowy! Oburzyłam się. -Tak planowałam. Właściwie miałam go już na patelni, ale zaproponował, żebym zrobiła coś bardziej wykwintnego. Spojrzałam na radosne oczy mojej ulubionej pieprzniczki i solniczki. Zrobiło mi się okropnie smutno, gdyż uświadomiłam sobie jak ciężki los spotkała tą kaczkę, która stała się moim obiadem. Mama wyszła z domu zostawiając mnie sam na sam z „porcelanowymi” kaczuszkami i z kaczką leżącą bezwładnie na moim talerzu. Zaczęłam płakać. Łzy sączące się z moich oczu spływały wprost na obiad. Nagle kaczką zaczęła ruszać energicznie nagimi skrzydełkami. Podparła się nogą i usiadła na talerzu. -Co jest? Spytałam wzburzona. -Mówią na mnie Kacza Kicz. Jestem przedstawicielką drobiu w Polsce. -Czego ode mnie chcesz? -Przybywam, żeby cię prosić, abyś nie zmieniała się w tyrana-mięsożercę. Wtedy Kasia i Zosia zrzuciły porcelanowy pancerz przybierając postać kaczek „z krwi i kości”. Stanęły na chlebaku i skrzeczącymi głosami wygłosiły przemówienie. -My Katarzyna i Zofia apelujemy, abyś nie rozstawała się z „duchem wegetariańskim”. To dzięki tobie wiele z nas żyje do dziś. Dziękujemy za twój upór i ofiarę, prosząc jednocześnie o dalszą wytrwałość w budowaniu wegetariańskiego świata. Wstałam od stołu, odwróciłam się na pięcie i wyszłam z kuchni. Nie wierzyłam własnym oczom. Właściwie to do ostatniej chwili myślałam, ze zwariowałam. Byłam pewna, że moja wyobraźnia chce mi spłatać figla i podsunąć kolejny, zwariowany pomysł na opowiadanie. Dopiero kiedy wyszłam z kuchni uświadomiłam sobie, że to co widziałam to nie był sen. „Mój obiad ożył”. Nie mogłam przestać o tym myśleć. Bałam się wrócić do kuchni. Jednak w końcu przełamałam strach. Kaczuszki stały jak dawniej w koszyku, a obiad poczciwie leżał na talerzu. -
Nie mów do mnie Pear'Panie
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Nie mów do mnie Pear'Panie Fałszywe słowa Jak rozmowa z epikurejczykiem O sensie bytu doczesnego Jak choroba pirani Która chcąc nie chcąc jest rybskiem Zamknij konwersację monologu o dialogu twórczym Na czubku słowa myślnik Postaw kropę i zmyj się korektorem -
Gołąb pocztowy do Nieba
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Świat roni łzy, maluje Twórczy wodospad "Katowice" Jak żona Na ślubnym kobiercu Szepcząc"Ach śpij, śpij kochanie" I tylko gołąb trzepoce skrzydłami Rwie się Chce uciec Czerń nie jest zgodna z rysami na twazy Więc Niwa Jasne dla niego Stają otwarte na oścież (Maż zasnął Już nie śpi Bo ciepłym tchnieniem jest Miłość) *** ofiarom tragedii w podkatowickich targach*** -
Olej na życie wieczne
Veritas Marzycielka odpowiedział(a) na Veritas Marzycielka utwór w Wiersze gotowe - publikuj swoje utwory
Zmęczone serce Boli myśl że jest z Adama Chciałoby być bułką z masłem Kawałkiem uśmiechu dla bezdomnego Elementem który zna Pełnometrażowy film o szczęściu Jednak premierowa taśma to tylko pustka Myśl o seansie Ciśnie łzy o zapachu perfum Chanela W danym stanie Pożądanie jest jak najlepszy olej napędowy Napędza na cztery koła człowieka Który wie co to marzenia