Tam, nad brzegiem stał człowiek.
Tam, nad brzegiem zachodziło jego słońce,
Tam, ostatnie promienie grzały,
Pooraną bruzdami starczą twarz.
Zmierzch jego słońca zrodził gwiazdę,
Skrzącą srebrnym blaskiem.
I stał nad brzegiem człowiek,
Nieznacznie chyląc się ku przepaści.
A kiedy jego słońce rozdziewiczyło,
Pas nietykalnego horyzontu,
Człowiek runął w przepaść razem z nim.
Wyrzucając balast swojej przeszłości,
Sięgnął ostatniego promienia życia.
Odradzające się słońce zalało morski brzeg,
Niezwykłym, pierwotnie jasnym światłem.
Na brzegu leżało dziecko,
Wpatrzone w gasnący firmament gwiazd.