Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Bob Rutyna

Użytkownicy
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Bob Rutyna

  1. tu gdzie stoję mam krzywe stopy i skoliozę na kącikach ust usypiam po turecku między czasem bóg przywiązuje mnie do pępka materializując jako prezentera poznania krajom niechrzczonym zamknięto granice dla manny z nieba krzyżowalność Chrystusa wzrosła wraz z popytem na Baraninę starsza pani próbuje przejść przez ulicę starsza pani próbuje *** starsza pani musiała zniknąć tak i inaczej przebóstwiam ten stan to nic że zakładacie mi krawat w miecze bierzecie na języki jak LSD by wyrównać temperaturę ciała zaprawdę powiadam nam tu gdzie stoję Bóg nazwał nas człowiekiem
  2. Dzięki za uwagi :D Rzeczywiścei \"-ymi\" kłuje. Ale zabiegi gramatyczne specjalnie. I literówek w tekście nie ma :D Pozdrawiam
  3. (...)a na Ziemi pokój(...), Łk 2,14 kto by pomyślał że to będzie lokal mieszkalny z wojnami oprawionymi w ramki ze sfigurkowanymi łzami mejd in Czajna gdzie tania siła robocza i człowiek jest sprawczy białe kartki samolotów ścigają się z żółtymi pachnącymi dającymi się kolekcjonować hebany same zakuwają się w łańcuchy mniej stalowe g(ł)odne Każdy ma swojego Żyda i Napoleona za którym może tęsknić za którym może współczuć i przypiąć mu własny warkoczyk Żyjom ludzi się lżej beztrosko i szlachetnie tą samą gliną bawimy się w Garncarza – dziadek miał piękne siwe dłonie własne zdolne oko i Chopina w Winampie tak wypadało artyście awangardowemu po koniec swojego wieku zmarł w pokoju własnym samotnym pokój zasypano Ziemią by nie czuć było fetoru do Nieba kuchennymi drzwiami spoczywali Prometeusze brakowało im wojny
  4. Panie dobry jak chleb, co roku droższy, spotkałem cię wczoraj we własnych przekleństwach. w małym palcu miałem zanurzone paliczki, rozwrzeszczany paznokieć, rzeszę mięśni pogańskich, a mogłeś w nim mieszkać spokojnie, spijając ze mnie wieczorną kawę. głosem zamknięty w rezonansie skrzypiec brzmisz jak cisza między błyskiem a grzmotem. nie rwiesz powietrza na strzępy. wrzesz moją krew i ciało. w ustach onanizowanych bluźnierstwem zaczynam artykułować hebrajskie westchnienia. znajduję w swym gnieździe koronę cierniową. astygmaty zaciskam mocno jak zielony bilecik. bez twarzy, mimo imienia stajesz się we mnie przestrzennie. i nie powiem już nigdy Żeś czerstwy.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...