Miała włosy kasztanowe
w cień kasztana skryła głowę
a śpiewała – że o rany-
jak spadają z drzew kasztany.
Wyrzeźbiona, ale żywa,
na cokole w rytm się kiwa,
obok dęby stare szumią
i wtórują jej jak umią.
Suknia rwana zębem smoka,
ona zgrabna, ciemnooka
śpiewa, jak okularnicy
gonią miłość po ulicy.
Park, widownia, dworek stary,
głosi pieśń, że okulary
rekwizytem są miłości,
lecz w minionej już przeszłości.
Występ kończy lekką nutką,
z braku chłopca nie jest smutną,
i poradzi sobie w biedzie,
nawet kiedy on odjedzie.
Ja słuchałem i patrzyłem
i się chyba zadurzyłem,
w dziewce gibkiej, jak wiklinie,
i uroczej mej Kalinie.
Snuć zacząłem wielkie plany,
(oby któryś był udany),
kiedyś, gdy zapadnie cisza,
Z Nią zaśpiewam hymn Przasnysza.