Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Stokrotka

Użytkownicy
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Stokrotka

  1. Umarłam dwudziestego piątego października dwutysięcznego piątego roku. Nie pamiętam dnia swojej śmierci. Straciłam przytomność tydzień wcześniej. Ostatnia scena, która pamiętam, to twarz mojej mamy, która poprawiała mi poduszkę, pielęgniarka w tym czasie robiła zastrzyk. Poczułam ukłucie. Zasnęłam. Obudziłam się w dniu mojego pogrzebu. Widziałam to wszystko z góry. Kaplica była pełna. Nie myślałam, że moja śmierć przyciągnie tyle ludzi. Rozglądałam się, patrzyłam kto, oprócz najbliższej rodziny przyszedł mnie zobaczyć ostatni raz. Koleżanki ze szkoły muzycznej grały na skrzypcach i śpiewały. Świeciło słońce. Po drzewach na około kaplicy skakały wiewiórki. Było ciepło. Ktoś przed kaplicą powiedział, że to piękny dzień na pogrzeb, że Bóg zesłał to słońce, bo cieszy się, że idzie do niego kolejna dusza. Patrzyłam na zapłakane twarze najbliższych i jakoś nie byłam pewna, czy są wdzięczni Bogu za ten dzień, to słońce, to miejsce... Wśród tłumu ludzi zauważyłam Krzysia. Więc nawet on przyjechał z Irlandii. Moja miłość ze szkoły średniej. Był też Tomek. Koledzy ze studiów jednych i drugich. Znajomi rodziców z pracy. Mnóstwo ludzi. Wszyscy płakali. Babcie, ciocie, kuzyni, znajomi... Spojrzałam na dziadka, stał wpatrzony we mnie i mówił, że tak będzie lepiej, że jeżeli tak miało być, to on się z tym pogodził. Mówił też, że niedługo pewnie się spotkamy, bo jemu też już niewiele do przeżycia zostało. Mylisz się dziadku, wiem, że doczekasz prawnuków, już mój brat się o to postara. Anna z Kacprem też uszczęśliwią rodzinę potomstwem. Zaczęłam umierać kilka lat wcześniej. W zasadzie każdy dzień zbliża nas do śmierci, ale człowiek zdrowy nie myśli o tym. Ja byłam chora. Byłam chora na długo przed tym, zanim dowiedziałam się o tym od lekarzy. Coś niszczyło mój organizm. Kolejne lata były czasem rozpaczliwego szukania lekarstwa. Jak widać nie dane mi było znaleźć to lekarstwo i żyć... Kiedy było już bardzo źle, zaczęłam pragnąć śmierci. Miałam dość cierpienia. Nie mogłam patrzeć na cierpienie rodziców. Teraz patrzyłam na nich z góry i myślałam o tym, że ich cierpienie skończyło się. Owszem, będzie im przez jakiś czas smutno, bo umarłam, ale czas goi rany. Na pewno nie zapomną o mnie, ale teraz ich życie będzie miało sens. Już nie będzie podporządkowane mojej chorobie. Ja też już nie cierpiałam. Znalazłam się w miejscu, w którym moja dusza będzie szczęśliwa, a ciało zostało tam, na dole. Właśnie pracownicy firmy pogrzebowej zsuwali trumnę ze mną w dół. Chyba najgorszy moment każdego pogrzebu. Trumna znika w ziemi, a z ludźmi wtedy coś się dzieje, zaczynają głośniej płakać, wzdychać, modlić się. Tak jakby części nich umierała razem z tą chowaną osobą. Rodzice stali w skupieniu, z niemym smutkiem na twarzy. Obok nich mój brat ze swoją żoną. Teraz kwiaty, wszyscy zaczęli kłaść na mój grób kwiaty, wieńce, wiązanki. Było tego mnóstwo. Na ślubie nie dostałam tyle kwiatów. Poszukałam mojego męża. Stał z boku. Nawet na pogrzebie moi rodzice nie zaakceptowali go, nie wzięli go do siebie, nie byli z nim. Nigdy go nie lubili. Nawet teraz. Stał sam. Podszedł do niego Kacper z Anną. Anna przytuliła go. Potem podeszła do mojego grobu. Tak kuzynko, mnie już nie ma. Jeszcze tak nie dawno rozmawiałyśmy o tym, jakie obie mamy plany na najbliższy czas, a teraz stoisz nad moim grobem i płaczesz. Nie płacz, przecież obie wiemy, że z tego nie było wyjścia. Od swojego ślubu umierałam coraz szybciej. Tak jakby ten ślub to była ostatnia rzecz, którą chciałam przeżyć. Potem już mi na niczym nie zależało. Pamiętam, jak mnie wspierałaś, jak wierzyłaś, że stanie się cud. Cudów nie ma. Tak było pisane. Miałam umrzeć. Może wybrałam sobie nie najlepszy czas na umieranie, ale czy istnieje dobry czas na umieranie?
  2. Prostota listu zamierzona od samego początku. Nie miałam ochoty pisać o czymś takim literacko pięknie, to miał być list sporowadzający zjawisko do podrzędności.
  3. Koniec niesmaczny, jak dla mnie, nie lubię takich brutalnych scen. A reszta watku, no cóż, stara bajka o końcu miłości, niby wszyscy to krytykują, a każdy o tym pisze
  4. Takie telenowelowate
  5. Kochana Edziu! Mam nadzieję, że weekend w domciu spędzasz sympatycznie i w poniedziałek wieczorem wrócisz szczęśliwa, a we wtorek, czyli w dzień, w który przeczytasz tego meila nie będzie zdołowana czymś tak prozaicznym jak to, że akurat są walentynki. To jest najnormalniejszy dzień w świecie, tyle tylko, że ktoś tam kiedyś postanowił zarobić i wymyślił sobie takie święto. Jak dla mnie święto ni przypiąć ni przyłatać. Zwykła komercja. Ściema. Biznes. Widzisz tu gdzieś uczucie? Takie prześciganie się w kupowaniu prezentów i zapraszaniu na romantyczne kolacje. Potem chwalenie się przed znajomymi, gdzie to jej nie zabrałem i czego to ja jej nie kupiłem. Ja pierdole. Święto to mam jak T. bez okazji kupi mi kwiatka, zabierze na kolacje. Wiem, pomyślisz sobie, że pierdolę, bo mam T. i w ogóle nie wiem co możesz przeżywać. Ok, mam T. chociaż do wtorku jeszcze trochę czasu, a życie potrafi być takie pokrętne... Ale kiedyś nie miałam T. a walentynki i tak nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Dałaś się chyba wciągnąć przez tą komercję, która tam, w tym wielkim mieście może być bardziej widoczna niż u mnie na prowincji. Nie łam się Mała, jesteś fajną dziewczynką i na pewno spotkasz księcia z bajki. Może za pierwszym razem to nie będzie ten jedyny, może pojawi się jakiś na chwilę, narobi szumu i prośnie. Popłaczesz, popłaczesz i przejdzie Ci. Wszystko przechodzi. Potem wpadnie drugi, będzie lepiej, ale znając Ciebie, znajdziesz jakieś ale i każesz mu spadać, no to spadnie. Ty w ramach dochodzenia do siebie zapiszesz się na kolejny kurs tańca, angielskiego, albo na jakieś szkolenie wyjedziesz. Tam będziesz miała krótki i burzliwy romans, z gatunku tych, których się nie zapomina do końca życia, potem wrócisz na stare śmieci i np. na basenie poznasz tego jedynego... Tylko nie dzwoń od razu do mnie i nie mów, że masz, znalazałaś, że to ten i żaden inny, że chcesz tylko jego, że jest kochany, wyjątkowy, jedyny, niepowtarzalny, idealny, cudowny, kochany, opiekuńczy i rewelacyjny w łóżku. Poczekaj. Możesz zadzwonić i wspomnieć, że owszem kręci się taki jeden, ale co z tego będzie to czas pokaże. Ja z moim T. mam już jakiś staż, ale ciągle jestem powściągliwa, taka moja natura. Chyba jedynie nie jestem powściągliwa w tych najbardziej intymnych chwilach, kiedy zatracam się zupełnie i jestem tylko jego. Ty też tak kiedyś będziesz miała. Tylko nie łudź się, że to będzie tak, że pstrykniesz palcami i już. Nie ma tak. Żyjesz nie od dziś Maleńka i dobrze wiesz jak jest. Jesteś na szczęście z tych, którzy nigdy nie tracą nadziei, zawsze są pogodni, chociaż w środku mogą wyć z bólu, na zewnątrz nie pokażą po sobie nic, no chyba, że mi. Cieszę się, że nie siedzisz z miną męczennicy i nie czekasz na tego jedynego. Żyjesz bardzo intensywnie. Czerpiesz z życia z garściami. Pchasz się nawet tam, gdzie Cię nie chcą. Żart :) Próbujesz. Zdobywasz. Odkrywasz. Uczysz się. Jesteś wyjątkowa. Któregoś pięknego dnia, nawet jak będzie lało jak z cebra i wiało jak podczas sztormu, wpadniesz na ulicy na kogoś, kto tak samo jak Ty będzie rozpaczliwie próbował się okryć przed deszczem, spojrzycie sobie w oczy... i... pamiętaj, żeby wziąźć od niego numer telefonu :) Jeszcze raz mówię - niem łam się,jak spotkasz tego jedynego, to każdego dnia będziesz z nim miała walentynki. Jeszcze Ci zbrzydną. Buziaki S.
  6. Centrum handlowe... Ktoś zawołał jej imię. Obejrzała się. Marcin. Był ostatnią osobą jaką spodziewała się zobaczyć. Poznał ją w tym tłumie, szedł w jej stronę. Stała cała sparaliżowana. Uciekać? Nie, to było by głupie, przecież... -Cześć Ula! Szmat czasu! Jak zawsze bosko wyglądasz – przytulił ją i pocałował w policzek, tak jakby nie widzieli się tydzień, może dwa. Tak, długo się nie widzieli, rok i miesięcy miesięcy. Zdążyła urodzić dziecko, schudnąć po ciąży, zmienić pracę, znaleźć mężczyznę, jakoś ułożyć sobie życie, pozbierać się... I nagle on... W zasadzie o co jej chodziło, przecież Marcin wyprowadził się do sąsiedniego miasta, mogli się spotkać przypadkiem w każdej chwili. Ula nie wie, co pozwalało jej myśleć, że to nie nastąpi. Chyba wierzyła, że już nigdy go nie spotka. Nigdy po tamtej nocy sprzed roku i dziewięciu miesięcy... Tamta noc... Firmowa impreza, zakrapiana dużą ilością procentów. Opijanie sukcesów firmy i przy okazji Marcin pochwalił się, że się żeni. Zabolało ją to, chociaż wiedziała, że z tą Anką to nie przelewki, Marcin był taki szczęśliwy. Mimo wszystko wierzyła, że to się kończy i on w końcu zauważy, że ona... Wierzyła, głupio wierzyła, tyle lat w zasadzie latała za tym facetem, a on nic nie zauważył. Mówił o niej „moja przyjaciółka” i nigdy nie starał się dostrzec czegoś innego, a już na pewno nie widział w niej kobiety. Aż do tamtej nocy. Może to pod wpływem alkoholu przejrzał. Ulka nie wiedziała, nie chciała o tym myśleć. Stało się. Obudziła się rano w jego mieszkaniu, mieszkaniu, w którym budziła się tysiące razy, ale nigdy nie w jego łóżku, nigdy nie z nim w tym łóżku... Było za późno, żeby cofnąć czas. Ale czy tak na prawdę tego chciała? Trzy miesiące po tamtej nocy... -Jestem w ciąży – pierwsza dowiedziała się o tym Lena – z Marcinem. On o tym nie wie i się nie dowie, za dwa miesiące bierze ślub z Anką, nie potrzebne mu takie wiadomości. Wiem, co pomyślisz, ale pozwól, że zrobię po swojemu. Sama wychowam to dziecko, dam radę, cholera, nie takie rzeczy przyjdzie mi w życiu robić, to i z dzieckiem sobie poradzę. Rodzinie powiem, że ojciec nie znany, w końcu co ich to obchodzi i tak widujmy się tylko na święta. Jeżeli nie chcesz już ze mną mieszkać, wyprowadzę się, poszukam czegoś. -Nigdzie się nie wyprowadzisz. Uważam, że Marcin powinien wiedzieć, ale to twoje życie, zrobisz jak uważasz. Taka była rozmowa ze współlokatorką. Ula wiedziała, że będzie tylko tak rozmowa. Potem przeżywała jej ciążę, jakby to dziecko nigdy nie miało ojca. Trzy miesiące przed porodem... -Nie mogę ci tego zrobić. Przemyśl to. Noszę nie twoje dziecko. Wiesz na co się porywasz? Oświadczasz się kobiecie, która zaszła w ciąże z przyjacielem, który o tym nie wie. Chcesz wejść w taki układ? -Kocham cię. Zostaniesz moją żoną? -Uparty jesteś. Zaręczyła się z Grześkiem, ale ze ślubem nie chciała się śpieszyć. Jeszcze nie był czas. Poród... Był koszmarem. Dwanaście godzin cholernego bólu. Ale podobno tak miało być. Nie była tego pewna, kiedy lekarz dał jej do podpisania papiery, że zgadza się na cesarkę. Grzesiek był przy niej. Nawet uwierzyła z tego wszystkiego, że to on jest ojcem dziecka. Już po wszystkim, kiedy patrzyła na małego Tomusia zastanawiała się do kogo będzie podobny... Trzy miesiące po porodzie... Znalazła pracę jako sekretarka w nowej firmie. Kochała synka, ale chciała też pracować. Grzesiek zajmował się małym, kiedy ona pracowała, bo on swoje biuro mógł prowadzić nawet u niej w domu. Lena wyjechała do Irlandii. Grzesiek zamieszkał z nimi. Coraz częściej mówił o ślubie. Ula zwlekała. Nie była pewna. Wydawało jej się, że ten układ nie ma szans, że coś się w końcu stanie... Tydzień po spotkaniu w centrum handlowym... Marcin wpadł bez pukania do sekretariatu. -Cholera, dlaczego mi nie powiedziałaś? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że jesteś w ciąży? -Nie rozumiem o czym mówisz. Uspokój się, ja tu pracuję - Ula próbowała opanować drżenie rąk. -Jak mam być spokojny?! Mój syn kończy za kilka dni rok, a ja się dowiaduję o tym od jakiejś męskiej niańki, która masz w domu? Co Ty sobie wyobrażasz, że sama będziesz sobie układała życie? Jedno spojrzenie na małego i wiedziałem, że to mój syn. Może o tym nie wiesz, ale jest taki sam jak ja w jego wieku. I nie wmawiaj mi, że jest inaczej! Dzwoniłem do Leny, nie potwierdziła, ale też nie zaprzeczyła! Nigdy nie chciałaś mi powiedzieć?! Co ty w ogóle chciałaś zrobić z tą sprawą?! -Nie ma żadnej sprawy- Ula opanowała się na tyle, że mówiła bez zająknięcia- ty masz żonę, ja mam Tomka... -Zwariowałaś... -Nie planowałam tego, sam wiesz, jak było. Nie rozpaczałam, jak okazał się, że jestem w ciąży. Nie chciałam Ci psuć życia, w końcu co powiedziałaby Anna... -Nie zostawię tego tak. Rozumiesz? Nie zostawię!
  7. „Cholera, jeszcze jej mi brakowało”- pomyślała Anna. W drzwiach jej mieszkania stała zapłakana Hanka. -Mogę wejść? – spytała nieśmiało Hanka, pociągając demonstracyjnie nosem. -Jasne- odpowiedziała dyplomatycznie Anka, chociaż miała ochotę powiedzieć jej, żeby spadała, bo ona też nie miała najlepszego dnia. -Byłam na wizycie i wyszłam z niej taka jakaś roztrzęsiona, pomyślałam, że wpadnę do Ciebie, uspokoję się. Nie chce mi się wracać do pustego mieszkania - ciągle płaczliwym głosem dukała Hanka. „To po cholerę chodzisz na te wizyty skoro wychodzisz z nich w gorszym stanie, niż przychodzisz?” – pomyślała Anka, a głośno powiedziała: -Wydaje mi się, że po wizycie u terapeuty powinnaś wyjść w innym stanie. Nie dość, że bulisz kupę kasy za te godzinne pogaduchy na kozetce, to jeszcze wychodzisz i ryczysz na środku ulicy? Czegoś tu nie rozumiem. Napijesz się czegoś? Może meliskę? -Tak, poproszę. A co do wizyty, to nie wiem czy ty to zrozumiesz, Ty nie masz takich problemów jak ja. „Jasne, nie mam – Anka z hukiem postawiła czajnik na gaz – mam kurwa, tylko, że się z nimi nie afiszuję”. -To jakie masz problemy? Bo z tego co wiem, to masz państwowa posadkę i nawet jesteś kierownikiem jakiegoś tam działu, masz mieszkanko, całkiem ładnie urządzone, jeździsz co roku gdzieś na urlop, masz dorosłego syna, który na studiach bije rekordy kujoństwa, jesteś nawet ładna, zdrowa... No... więc w czym problem? „O to samo mogłabym zapytać siebie – pomyślała Anka wrzucając torebki herbaty do kubków – w czym problem? Też mam pracę, mieszkanie, faceta, mam co jeść, gdzie spać, w czym chodzić... Więc o co mi chodzi?”. -Naprawdę uważasz, że tylko tyle potrzeba do szczęścia? – Hanka już dochodziła do siebie, mówiła nawet płynnie. -Wiesz, niektórzy nie mają nawet tego i jacy są kurwa szczęśliwi. A inni wydziwiają. Ich sprawa, jak ich stać na psychiatrę, to niech sobie wydziwiają, w końcu psychiatrzy też muszą z czegoś żyć. „A Ty nie musisz wiedzieć, że ja też korzystam z ich usług” – dodała w myślach Anka. -Czuję, że znowu będę musiała brać jakieś psychotropy... -Czy ty się przypadkiem od nich już nie uzależniłaś? Co przestajesz brać, mówisz, że to już koniec, to za chwilę słyszę, że apiać od nowa zaczynasz. Zdecyduj się na coś. Myślę, że brak zdecydowania też jest przyczyną twoich problemów. „Jaka ja kurwa mądra dziś jestem” – Anka nie mogła się nadziwić. Miała zły dzień. Petenci najedli się chyba wścieklizny. Chciała wrócić do domu, wziąść gorącą kąpiel, bo te cholerne mrozy wnerwiały ją już niesamowicie, wskoczyć do łóżka i poczytać coś do poduchy. A tu lipa, bo wpadła zapłakana Hanka z równie wyimaginowanymi problemami co ona, z tą różnicą, że ona siedzi cicho i płacze tylko do poduchy, a Hanka czuje wewnętrzną potrzebę afiszowania się z tym co ją boli. Niektórzy ludzie nie mają za grosz taktu. -Tylko one mi pomagają... -A terapia? Chyba macie tam jakąś taktykę? Jakieś pozytywne myślenie, czy coś? -Tak, tak... – odpowiedziała Hanka niepewnie. -A może problem tkwi w psychiatrze? -Co masz na myśli? -No wiesz, prowadzę mu księgi, widziałam faceta, nie ma co, chciałoby się zgrzeszyć z nim. Może za bardzo skupiasz się na jego wyglądzie i nie dociera do ciebie to, co on mówi? -Przestań, ty tylko o jednym. -Bo kurwa w życiu chodzi albo o pieniądze, albo o seks. A że ty masz jakieś uprzedzenia do seksu to już twój problem. Każdy seksuolog powiedziałby ci, że gdybyś zaczęła uprawić seks, twoje problemy by zniknęły. -Dzięki, co chcesz przez to powiedzieć, że mam łazić do łóżka z każdym lepszym facetem, bo brakuje mi seksu? Nie wiem czy zauważyłaś, ale jestem sama! -To akurat nie powód, ja też byłam sama i na brak seksu nie narzekałam. Kwestia organizacji moja droga. W myśl zasady "dla chcącego nic trudnego". -Teraz mi powiesz, że nawet faceta nie potrafię sobie zorganizować? -A potrafisz? Jak cię Jurek zapraszał na herbatkę to spieprzałaś gdzie pieprz rośnie. Zawsze miałaś jakąś wymówkę. Dzika jesteś czy co? Boisz się, że zrobi ci krzywdę w knajpie, w biały dzień? Jeżeli tak, to powinnaś się leczyć. -Przegiełaś. Dzięki za herbatę. Cześć! Hanka w pośpiechu założyła buty, porwała płaszcz z wieszaka i wybiegła z mieszkania, trzaskając drzwiami. -Nie ma za co – odpowiedziała za nią Anna – cała przyjemność po mojej stronie. Zobaczymy, ile wytrzymasz bez mojego towarzystwa. Mi jak wiesz nie zależy na niczyim towarzystwie. Teraz Anna mogła wprowadzić w życie, to co sobie zaplanowała. Zaczęła od napuszczenia wody do wanny...
  8. Droga Aniu Dziękuję za list. Zaskoczył mnie i ucieszył. Cieszę się, że po tylu latach nie zapomniałaś o mnie. Ja o Tobie też nie. Naprawdę, tylko... Kiedy dostałam tamten Twój list pięć lat temu, nie wiedziałam jak na niego odpisać. Bałam się, że cokolwiek napiszę, nie pomoże Tobie, a może tylko pogorszyć sytuację. Tylko Ty jedna wiedziałaś, co tak na prawdę czujesz po tamtych wydarzeniach i nie wiem, czy moje wyrazy współczucia miałaby jakieś znaczenie. Przecież Tobie w ciągu paru chwil zawalił się Twój dotychczasowy świat. Mam ten list do dziś. Piszesz w nim spokojnie i bardzo rzeczowo o tym co się stało. Nie miałam pojęcia, że to Twój krzyk o pomoc. Do mnie. Przyjaciółki... Zawiodłam Cię. Potem nie miałam odwagi się odezwać... Tym bardziej byłam szczęśliwa, że po tylu latach nie przekreśliłaś mnie i napisałaś. Dziękuję! Dziękuję, że napisałaś, co teraz dzieje się w Twoim życiu i jak ono się zmieniło przez tych ostatnich pięć lat. U mnie, bywało różnie. Jak to w życiu. Wzloty i upadki. Sukcesy i porażki. Dobre dni, złe. Spróbuję to jakoś opisać, bo jak trafnie zauważyłaś, nadal jestem taka zakręcona, nieokiełznana, zwariowana, porywcza, spontaniczna. Tak Aniu, pod tym względem się nie zmieniłam. Jak wiesz pierwsze studia mi nie wyszły. To była pomyłka, nieporozumienie. Drugie skończę w tym roku i robię to co polubiłam po pierwszych praktykach. Zostanę archeologiem. Już widzę, jak się uśmiechasz pod nosem i myślisz, że ja nigdy nie miałam normalnych zainteresowań. Jak nie interesowałam się wielorybami, to kretami, albo chciałam zostać astronomem, potem historykiem religii dalekiego wschodu. Nie bój się, zostanę archeologiem i nie jest powiedziane, że dalej nie będę wydziwiała. Ostatnio chciałam hodować słonie, tak dla towarzystwa. Ale doszliśmy ze Sławkiem do wniosku, że na tym trzecim piętrze może być to niewygodne. No i mama jeszcze filozofię w rękawie. No właśnie Sławek... Na pewno pamiętasz mój stosunek do facetów i to jak zapierałam się, że nigdy z żadnym nic nie będę miała? No i nie miałam, dopóki nie poznałam Sławka. Poznałam go przeszło rok temu na praktykach. Grzebaliśmy sobie razem w piasku i tak już zostało, tylko, że teraz grzebiemy gdzie indziej... Tak wiem, dziewicą też miałam zostać do ślubu, ale w dzisiejszych czasach to chyba niewykonalne. Poza tym mam słabą silną wolę. To też powinnaś pamiętać, chociażby z naszych wypadów na imprezki i moich skłonności do przedawkowania procentów. Ty zawsze wiedziałaś kiedy powiedzieć „stop”, a ja nie. Dziękuję Ci, że po każdej takiej imprezce zabierałaś mnie ze sobą do hotelu. Więc mam Sławka. Ponieważ go kocham, napiszę, że jest ideałem, ale na pewno nie jest. Pewnie gdybym poznała Twojego Kacpra, który jest „złotym chłopakiem”, mogłabym zmienić zdanie o moim Sławku, co nie? Cieszę się, że go spotkałaś! Bardzo! Życzę, żeby to było już do końca świata i jeden dzień dłużej. Mieszkamy w Toruniu, także czuj się zaproszona, gdybyś tu była przypadkiem, a konkretnie tez się możemy umówić. Jeżeli będę gdzieś w okolicach naszego morza, też dam Ci znać. Studiujemy i żyjemy sobie tak na kocią łapę ku zgorszeniu mojej babci. Musze Ci się pochwalić, że w końcu nauczyłam się pływać. Wyobrażasz to sobie? Banda dzieciaków na nauce pływania i ja, dla tych dzieci to byłam starą babą. Miałam względy u ratownika, wiesz, bachory prawie by się potopiły, tak był zajęty uczeniem mnie. Ze staroci to nadal mam pryszcze i krzywiznę i ten pesymizm, że nic się nie uda. Ciągle się boję o to jak to wszystko się ułoży, albo i nie ułoży. Tez odwiedzam psychiatrę, ale to w dzisiejszych czasach trendy, więc nie mamy się czego wstydzić! Zapomniałabym! Znaleźliśmy sobie ze Sławkiem zajęcie na długie, zimowe wieczory. Chodzimy na kurs salsy. Bomba! Polecam! Może nie uda Ci się chodzić z Kacprem, bo te ciągłe jego wyjazdy służbowe, ale Ty spróbuj. No chyba, że Kacper będzie tak cholernie zazdrosny, bo wiesz, mówią, że taniec to już gra wstępna, a salsa to już w ogóle... Ale polecam. Cieszę się na myśl, że odnowimy nasza korespondencję. Myślę, że poczta elektroniczna to dobry pomysł. Nie mam wprawdzie stałego łącza, ale raz w tygodniu bywam w kafejce, to na pewno napiszę na podany adres. Pozdrawiam! Ściskam cieplutko! (u nas jest –19, niech już się skończą te mrozy!) Ewa
  9. Piotruś, to, że Ty napisałeś scenkę u psychoterapeuty i było komediowo, to ok, widocznie u Ciebie tak miało być. U mnie chyba nie musiało, prawda? Chyba mam prawo napisać to co chcę? A czepienia się imienia Janusze nie rozumiem. Ok, teraz będę wszystkich facetów nazywała Piotr
  10. -Pani Anno, znowu wracamy do punktu wyjścia – spoglądał na nią przenikliwym wzrokiem, tak jakby to ona była temu winna. A może jest? On jest lekarzem, ona pacjentką, więc przyszła, bo ma problem. A może wymyśla? - Jak to z panią jest? Spotykamy się już od pięciu lat i ciągle to samo. Kiedy już wyprowadzam panią na prostą, czuję, że rozumie pani swój błąd, pani do mnie wraca z tymi samymi problemami. Pani Aniu czy pani boi się być szczęśliwa? Niby takie proste pytanie, a nie potrafiła na nie odpowiedzieć. -Nie wiem... – odparła nieśmiało nie patrząc na niego – może. To nie jest takie proste być szczęśliwą w dzisiejszych czasach. -Pani Aniu niech mi tu pani nie miesza „takich czasów” do swojego życia. Mnie nie interesują „czasy”, mnie interesuje szczęście w pani życiu. Tylko w pani, bo jeżeli pani będzie szczęśliwa, to ludzie z pani otoczenia też i wszystkim będzie łatwiej. Tak, to na pewno byłoby rozwiązanie, Anna o tym wiedziała. Już widziała, jak jej matka powiedziałaby, że znowu wymyśla. Kolejna depresja, czy tym podobne bzdury. Dlaczego nie odziedziczyła takiej siły wewnętrznej po matce? Nie, Anna była inna, dla świat silna, ambitna, zdecydowana, taka pokazówa, a tak na prawdę to krucha, zestresowana, zagubiona, przerażona, bojąca się o wszystko dziewczynka, która często zasypia płacząc do poduszki. A może jej matka była taka sama, tylko Anna o tym nie wiedziała? -Proszę mi powiedzieć, czego się pani boi? – zadał to pytanie przeglądając notatki z poprzedniej wizyty. -Pewnie tego samo, co na ostatniej wizycie – Anna zdobyła się na uśmiech. Psycholog spojrzał na nią. -Poczucia humoru pani nie straciła jak widzę, to już coś – uśmiechnął się – Proszę powiedzieć, skąd te lęki? Z tego co mi pani opowiedziała do tej pory, wszystko, a przynajmniej większość pani spraw idzie w dobrym kierunku. W czym problem? -We mnie – Anna wiedziała, że ta odpowiedź go zadowoli, bo to połowa sukcesu, jak psycholog wmówi pacjentowi, że problem tkwi w pacjencie. Druga połowa sukcesu, jak uda mu się wmówić, że ten problem nie istnieje. -Panie doktorze, jak chyba niewątpliwie wyolbrzymiam i moje lęki są irracjonalne, ale proszę mi wierzyć, ja nie umiem sobie z tym poradzić. Nie umiem sobie powiedzieć „dość” i tak jak pan doktor mówi, po prostu się cieszyć. Owszem, ja się cieszę, ale zawsze za tym cieszeniem jest jakaś nutka niepewności i powściągliwości. Nie potrafię być tak entuzjastyczna jak na przykład mój chłopak, on cieszy się z byle gówna za przeproszeniem. W tej minucie cieszy się, a w następnej jest już cholernie zły. Ze mną jest inaczej, ja cieszę się z dystansem i zła tez nigdy nie jestem do końca, zawsze pośrodku, zawsze z rezerwą. To źle? Doktor Garczewski przez moment przyglądał się tej młodej, ładnej dziewczynie, którą widywał już od pięciu lat. „Jak ona się zmieniła przez te pięć lat” – pomyślał. Przypomniał sobie, jak trafiła do niego pierwszy raz. Przyszła na wizytę kompletnie zapłakana, nie była w stanie sklecić jednego zdania. Przez dwie godziny łkając opowiadała co doprowadziło ją do tego stanu... -Do życia też podchodzi pani z rezerwą pani Aniu. Do swojego związku, do pracy, do rodziny, pewnie nawet do mojej terapii... Pani Aniu nie mam cudownego leku, po który zaczęłaby pani widzieć świat w różowych kolorach. Takiego leku nie ma. Pani o tym wie. Powiem to co ostatnio, nie widzę racjonalnych przesłanek dla pani lęków. Jeżeli czuje pani, że nie umiem już pani pomóc, polecę pani kogoś innego – był zrezygnowany, nie wiedział czego ta dziewczyna od niego oczekuje, może gdyby był młodszy i przystojniejszy umiałby jej pomóc... Chociaż nie, przypomniał sobie, że przecież ona ma kochanka... „Boże, ma cudownego faceta, pracę, ma gdzie mieszkać, co jeść, w czym chodzić, ma nawet kochanka i jest nieszczęśliwa? Do czego ten świat zmierza. Chyba czas pomyśleć o emeryturze, bo jeszcze jedna taka pacjentka i zgłupieję. I weź bądź mądry, powiedz jej to co ona chce usłyszeć.” -Ale ja nie chcę kogoś innego. Pan doktor jest w temacie. Nie mam ochoty iść do innego psychologa i mu wywlekać to wszystko co powiedziałam panu – teraz myślała racjonalnie, zaczynała dochodzić do siebie? – Wiem, że jeszcze nie raz tu przyjdę, bo tak czuję i proszę nie mówić mi, że pan nie jest w stanie mi pomóc, bo pomógł mi pan, wtedy pięć lat temu... sam pan zresztą wie... A teraz... chyba czuję się samotna. Pomimo tego, że jest Kacper, jest praca, są znajomi, koleżanki. Czuję, że wegetuję, jestem na jakimś marginesie życia. Beznadziejny stan. To może z tej samotności znalazłam się u pana? Może nie chciałam iść żalić się przyjaciółce, która ma swoje bardzo realne problemy z moich irracjonalnych problemów? Pójdę już panie doktorze, myślę, że na dziś możemy już skończyć. Do widzenia. -Do widzenia. Po jej wyjściu, Janusz podszedł do okna. Za chwilę zobaczył jak Anna wyszła z budynku rozmawiając przez telefon. „Pewnie zamówiła taksówkę” – pomyślał. Miał rację, za parę minut podjechała taksówka. Pojechała w przeciwną stronę niż mieszka. „Może ten kochanek jej jakoś pomoże? A może to nie z nim pojechała się spotkać”. Zaczął porządkować biurko, Anna była jego ostatnią pacjentką tego dnia, czas do domu.
  11. Słoneczko? Chyba mnie z kimś mylisz... szatańsko...
  12. Annę obudził telefon. „Kto do cholery dzwoni do mnie przed ósmą rano?” – pomyślała szukając po omacku słuchawki. Spojrzała na wyświetlacz, numer nic jej nie mówił. -Słucham? – spytała bardzo zaspanym głosem. Ktoś po drugiej stronie niewątpliwie musiał to zauważyć. -Dzień dobry. Czy pani Anna Gabryjałowicz? – spytała lekko zakłopotana kobieta w słuchawce. -Tak, w czym mogę pomóc – spytał Anna zamykając oczy i kładąc się na wznak. -Dzwonię z urzędu miasta. Złożyłam pani u nas ofertę na konkurs na stanowisko w dziale finansowym. Chciałam panią zaprosić na rozmowę w czwartek... Jeżeli oczywiście jest pani nadal zainteresowana. Anna aż usiadła z wrażenia na łóżku. W końcu niecodziennie zapraszają Cię na rozmowę w sprawie pracy z urzędu miasta. -Oczywiście, że jestem zainteresowana i przyjdę. O której godzinie mam się zgłosić? -Proszę być o dziesiątej w sekretariacie. Do zobaczenia. -Do widzenia. Anna zapatrzyła się za okno. „Super! Extra! Bomba! – pomyślała – tylko dlaczego musiałaś kobieto dzwonić przed ósmą rano, żeby mi o tym powiedzieć! Właściwie która to godzina?”. -Co? Dziesiąta? Jak to się stało? Przecież nastawiłam budzik! Co jest do ... No tak, owszem Anna nastawiła budzik w swoim nowym telefonie komórkowym, który dostała pod choinkę od Kacpra, tylko, że ustawiła go pierwszy raz i... zapomniała włączyć dzwonka... -Ups, przynajmniej się wyspałam. Wyskoczyła energicznie z łóżka, zrobiła klika przysiadów, skłonów, poskakała na skakance. Potem zadzwoniła do biura, spytać czy Ela sobie bez niej radzi. Oczywiście nie przyznała się, że zaspała, tylko powiedziała, że załatwia sprawy na mieście i że będzie za godzinę, no może dwie. W końcu jest tam prawie szefową, może się spóźnić. W zasadzie jest szefową, jak nie ma jej mamy. A właśnie, mama. Trzeba zadzwonić i spytać się jak tam mija kolejny dzień w górach. Wybrała numer do mamuśki. „Abonent jest czasowo niedostępny...”. -No tak, albo jeszcze śpią z tatą w tej górskiej chacie na końcu świata, albo postanowili odciąć się od świata. Niech im będzie, w końcu są na urlopie – powiedziała sama do siebie i powędrowała do łazienki. Szybki prysznic, potem nieco wolniejsza decyzja przed szafą, co ubrać, lekkie śniadanie i tak po 55 minutach była gotowa. -Kurcze, jakbym dostała tą pracę, to o której ja będę musiała wstawać, żeby być w pracy na siódmą piętnaście? – zastanawiała się Anna przed lustrem – w zasadzie na co mi potrzeba tyle czasu, nawet się nie maluję? To prawda, jedyny makijaż Anny to tusz na rzęsach i pomadka na ustach. Nie miała cierpliwości do tego, żeby robić sobie cały ten makijaż. No i w zasadzie nie umiała tego robić. Ale lubiła, kiedy Edzia robiła ją na bóstwo. Tak, tylko ona malowała Annę tak jak chciała. No i czesała. „Czemu ta Edzia musi mieszkać tak daleko? Byłaby na miejscu to codziennie wyglądałabym pięknie” – pomyślała Anna uśmiechając się do swojego odbicia w lustrze. Płaszcz, torebka, telefon, teczka, klucze od mieszkania i już jej nie było w domu. W drodze na przystanek odkryła, że lata lecą, a ona ciągle nie zrobiła prawa jazdy. Z lenistwa? Nie, zawsze znalazł się jakiś inny powód. Był słoneczny, aczkolwiek mroźny zimowy dzień. Przeszło jej nawet przez myśl, żeby udać się do centrum pieszo, ale zrezygnowała, bo właśnie podjechał jej autobus na przystanek. „Właśnie straciłam okazję na ruch na świeżym powietrzu, ale ile okazji tracimy codziennie...” – pomyślała wskakując na schodki autobusu. Dotarcie do biura zajęło jej 15 minut. „Pieszo pewnie maszerowałabym 45 minut”. -Cześć Elu! Jak mija nam dzień – Ela jak zwykle sumiennie wykonywała swoją pracę, nawet bez dozoru pracodawczyni. -Wam to nie wiem, ale u mnie nie jest źle – odparła z uśmiechem Ela. No tak, poczucia humoru w tym biurze nie brakowało. -W takim razie mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość, która wolisz najpierw? Na te słowa Ela oderwał się od klawiatury komputera i spojrzała na Annę, była wyraźnie poruszona, dziwnie poruszona. -To może zacznij od tej złej – zaproponowała. -No ta zła, to nie jest aż taka zła. Ale może się zdarzyć, że będziesz tu pracowała sama, ale raczej z kimś innym – powiedział Anna siadając za swoim biurkiem i włączając komputer. -Jak to? – spytała Ela już mocno zdenerwowana – jak to sama? Rezygnujesz? -Nie, spoko, spoko. Teraz ta dobra wiadomość, dobra dla mnie, bo ty widzę masz stresa, ale spokojnie. Z urzędu miasta zaprosili mnie na rozmowę w sprawie tego konkursu, pamiętasz, mówiłam tobie, że złożyłam ofertę? – Ela pokiwała głową, że pamięta – no to w czwartek będzie rozmowa. Tylko tyle. I wersja optymistyczna jest taka, że dostanę tą pracę, wówczas zaczniemy się zastanawiać nad pomocą dla Ciebie. W wersji pesymistycznej nie dostanę tej pracy i... -Poszukamy pomocy dla Ciebie... – wtrąciła Ela. -Słucham? Jak to pomocy dla mnie? Teraz to ty mnie stresujesz? Rezygnujesz? -Nie, nie, nigdy w życiu, tylko czy tak czy siak musze tobie coś powiedzieć. Teraz, kiedy jestem już pewna mogę. Jestem w ciąży – wydusiła z siebie Ela co najmniej jakby przyznawała się do niewiadomo jakiej zbrodni. -Naprawdę? – Anna aż podbiegła do Eli, żeby ją serdecznie uściskać – no to super! Bardzo się cieszę! T dlatego chodziłaś taka struta ostatnio? Myślałaś, że będę zła? Przecież mówiłaś, że chcielibyście mieć jeszcze jedno dziecko, a ja mówiłam, ż to dobry pomysł! -A czy teraz nie uważasz, że jestem za stara? No i trochę to nam pokomplikuje pracę, teraz, kiedy już wychodziłyśmy na prostą... -Tym się nie martw. Znajdziemy kogoś do pomocy. Za stara powiadasz, no wiesz do niektórych decyzji po prostu długo się dojrzewa – odpowiedziała z uśmiechem Anna – aha i nie mów przy mojej mamie, że jesteś stara, bo jak wiesz ona jest starsza od Ciebie o 10 lat i wcale się nie uważa za starą. Przerobicie sobie z Markiem uroki późnego macierzyństwa – Anna była na prawdę uradowana ciążą przyjaciółki. -Jak tak dalej pójdzie to ty z Kacprem też będzie przerabiali te uroki w moim wieku – odcięła się Ela. -Jasne – powiedział Anna grzebiąc w torebce – trzeba to uczcić. Który to w ogóle miesiąc? -Drugi. -Super, w takim razie łyk szampana nie zaszkodzi ani tobie ani maleństwu, co nie? Wyskoczę na dół coś kupić – i już Anna była za drzwiami. Wróciła z ich ulubionym szampanem. Ela wypiła lampkę, a Anna resztą, bo co ma się zmarnować. Nie, żeby była alkoholiczką, ale lubiła dobre trunki. W małych ilościach oczywiście. Reszta dnia minęła dziewczyną na pracy, bo praca najważniejsza, ale cały czas wracały do ciąży Eli. Praca Anny w urzędzie zeszła na dalszy plan. W drodze do domu Anna pomyślała, co by było gdyby ona zaszła w ciążę i tak naprawdę, dlaczego jeszcze nie zaszła. Od przeszło roku nie używali z Kacprem żadnej antykoncepcji. Nie miało to sensu, widywali się raz na tydzień, raz na dwa tygodnie, kto by wtedy myślał o zabezpieczeniu. Liczyli się z ryzykiem, ale chcieli mieć dzieci, bo czemu nie. Najlepiej bliźniaki, parkę. Jeden ból i już. „Chyba muszę się przebadać – pomyślała Anna – bo rok czasu to szmat czasu i żeby mieć aż takie szczęście, żeby nie zajść w ciążę?”. Już wcześniej o tym myślała, a teraz przy okazji ciąży Eli zaczęła myśleć jeszcze intensywniej. Z zamyślenia wyrwało ją wibrowania w torebce. Wygrzebała telefon, myśląc jednocześnie o tym, że musi w końcu kupić torebkę z kieszonką na komórkę, bo tak nie można żyć. Spojrzała na wyświetlacz... -No cześć. Co tam słychać w wielkim świecie? – spytała milutko. -Jaki on tam wielki Maleńka – odpowiedział jej ten miły, głęboki, seksowny głos. Już dawno mówiła mu, że powinien pracować w seks telefonie, byłby najlepszy – dzwonię, bo mamy propozycję nie do odrzucenia. -Hmm, źle trafiłeś, sam wiesz, że potrafię odrzucić nawet najbardziej kuszące propozycje... Chociaż w twoim przypadku mam problemy już od kilku lat... -Wiem – odpowiedział tak kusząco – z weekendu nad morzem nici Maleńka, bo musze wyjechać. Szwecja na 4 dni, służbowo, ale... -Tak? -Zabieram ciebie, co ty na to? -Hmm, brzmi kusząco... kiedy? -Jutro wieczorem wypływamy promem. -No to lipa Robaczku. Z bólem serca, ale tym razem muszę ci odmówić. W czwartek mam rozmowę w urzędzie miasta w sprawie pracy. -Naprawdę? Cieszę się, bo wiem, że zależało ci na tej posadzie. Teraz może być szansa. A do Szwecji będę jeszcze nie raz pływał i może jeszcze kiedyś ze mną popłyniesz... – ten jego kokieteryjny głos. -Nie wątpię, że jeszcze kiedyś skorzystam. No i tym sposobem spędzę kolejne dwa tygodnie sama, czekając na Kacpra. Zupełnie nie wiem po co mi chłopka i kochanek, skoro ani jeden ani drugi nie ma dla mnie czasu? -Nie wiem, ale mam prośbę. Mogę? -Tak? -Nie szukaj drugiego kochanka, ani innego chłopaka, ten którego masz jest dla ciebie najlepszy, a i kochanek niczego sobie – jak zawsze pewny siebie, nie może być inaczej, cały on. Anna zaśmiała się, faktycznie wszyscy jej mówią, że ten Kacper to jej się trafił, że drugiego takiego to ze świecą szukać. A kochanek... Cóż, coś musiało w nim być, skoro to już... pięć lat... -Ok., nie będę, jakoś wytrzymam w tej samotności. Zawsze jest internet i czat – Anna musiała wyglądać tak śmiesznie, jak ci wszyscy ludzie, którzy idąc ulicą i śmieją się do słuchawki i wydaje im się, że są sami na tym świecie, a już na pewno na ulicy – w takim razie powodzenia w Szwecji i do zobaczenia kiedyś tam. -Trzymaj się Maleńka. Pa. Rozłączył się. Podczas tej rozmowy zdążył dojechać spod biura do domu. Otworzył pilotem drzwi garażu. Wjechał. Wysiadł. Z kuchni doleciała go kolejna kłótnia córek. „Ciekawe o co tym razem?” – pomyślał. Tak, posiadanie czterech kobiet w domu, w tym jednej żony i trzech córek to nie lada gratka. Wyższa szkoła jazdy. Wziął zakupy z tylnego siedzenia i poszedł do domu załagodzić spory. W tym czasie Anna dotarła do mieszkania, zadzwoniła do Kacpra z nowinami. Po rozmowie z nim przypomniała sobie o tej ciąży i o tym, że przez cały rok nie wpadli. Postanowiła jak najszybciej zrobić badania. Jeżeli z nią będzie wszystko ok., poprosi Kacpra, żeby też takie zrobił. Trzeba to koniecznie wyjaśnić. Z tym postanowieniem weszła pod prysznic. A potem z książką do łóżka.
  13. Wszytko już było gotowe na jego przyjazd, Mieszkanie wysprzątane, zakupy zrobione, pomysły na posiłki wypisane były na lodówce. Brakowało tylko jego. Dzwonił, że będzie po 12-tej. Spóźnił się. Pomimo tego, że Anna nauczyła się brać poprawkę na godziny jego przyjazdów, to i tak zawsze miała nadzieję, że może tym razem dotrzyma słowa. Zrobiła sobie kawę, przekąsiła coś usiadła z książką w fotelu. "Niech sobie nie myśli, żę będę na niego czekała nie wiadomo do której w dzwiach!". Po 16-tej zachrobotał klucz w zamku. Anna spojrzała na zegarek. "Cztery godziny spóźnienia, bywało gorzej". - Jestem!- powitał ją kochany głos. - Zauważyłam - odpowiedziała Anna jeszcze z pokoju. "Teraz pewnie zacznie mnie przepraszać..." - Przepraszam kochanie, że tak wyszło, ale wiesz jak to jest w mojej pracy. Niby mogę już jechać, a tu się okazuje, że jeszcze to tamto i godziny lecą - przytulił ją. Uwielbiała ten uściska, jego zapach, dobrze zbudowaną sylwetkę. - Nie szkodzi, rozumiem. Dobrze, że ja jestem, sobie sama szefową i mogłam się przygotować na twój przyjazd i się nie spóźniłam - uśmiechnęła się i dała mu buziaka na powitanie. Zrobił się z niego całkiem długi pocałunek, pocałunek tęsknoty z jego strony, a z jej? - Spóźniłem się, ale nie przyjechałem z pustymi rękoma - Kacper zaczął grzebać w tej swojej przepastnej torbie podróżnej - proszę. - Moje ulubione - na widok ulubionego wina Anna rozpogodziła sie zupełnie, wiedziała, że jak jest wino, będzie i śpiew i granie na gitarze. Kto wie, może za to najbardziej go kochała, za tą gre na gitarze? Reszta popołudnia minęła na rozmowach jak minęły te dwa tygodnie im oboju w pracy. Jak posunęły się prace budowlane Kacpra w Szczecinie i jak jej idzie w biurze rachunkowym, które prowadzi. Wieczorem, po kolacji Kacper wyjął goitarę i odpłynęli tylko w ich świat... Uwielbiała słuchać jak Kacper gra i śpiewa. Patrzyła na niego i była szczęsliwa. "Dla takich chwil warto żyć" - pomyślała. Rano obudziała się w kochanych ramionach. - Cześć kochanie. Jakie mamy plany na dziś? Jest coś co chciałbyś dziś zrobić? Kacper obudzony delikatnymi pocałunkami, przytulił ją jeszcze mocniej i nie miał ochoty jeszcze odpowiadać, pozwolił, żeby najpierw ich ciała porozmawiały... Koło połunia zjedli śniadanie i dopiero wtedy Kacper wspomniał, że jeszcze dziś musi wrócić do Szczecina. Anna była zła. - Dziś? Znowu? Na ile chcesz wyjechać? Kiedy w końcu wrócisz do domu i zaczniemy żyć normalnie? Czy ta twoja firma nie może żyć bez ciebie? Muszą właśnie ciebie wysyłac na zlecenia poza miasto? Ile to już trwa? Dwa lata! Mam dość takie życia! Wpadasz tu jak do hotelu! - Aniu... - Tylko nie Aniu, co mi teraz powiesz? Znowu, że obiecasz, że to się zmieni, tak? Kiedy? Pytam kiedy? - Nie wiem... to nie jest takie proste - Nic nie jest proste - Anna zaczęła sprzatać ze stołu - na obiad zaplanowałam potrawkę z kurczaka, będziesz miał ochotę? - Pewnie, przeciez wiesz, że ją uwielbiam - Kacper podszedł do Anny, przytulił ją - proszę cię kochanie wytrzymaj. Jak będe już wspólnikiem zmienią się reguły... - Wytrzymam, pewnie, że wytrzymam, mam inne wyjście? - wykrzyczała to co chiała i już było lepiej, wiedziała, że nic się nie zmieni, ale było jej lepiej - to może pójdziemy na spacer, potem obiad i... będziesz musiał jechać. Kiedy wypakowywał torbę, żeby za chwilę spakowac ją na nowo, pomyślała, że ich związek od początku był inny. Najpierw to ona wyjeżdżała, a kiedy w końcu uwili sobie gniazdko, on podjąl pracę, w której wiecznie wyjeżdżał. Czy to był powód dla którego to się zaczęło? Odprowadziła go do samochodu, pocałowali się, ten pocałunek mial starczyć na kolejne dwa tygodnie. - Za dwa tygodnie będę. Zobaczysz jak szybko minie - powiedział Kacper - Kocham cię. - Ja Ciebie też - Anna próbował nacieszyć się tymi ostatnimi chwilami jego bliskości. Pomachała, za chwilę samochód zniknął za zakrętem osiedlowej uliczki. Wróciła do domu. Wzięła telefon i napisała "Kacper wyjechał na kolejne dwa tygodnie... Może chociaż Ty nie jestes tak zapracowany, żeby się ze mną spotkać? Dawno nie byliśmy w Rzucewie... "morza szum, ptaków śpiew, pusta plaża pośród drzew..." Maz ochote na chwileczkę zapomnienia?". Wysłała. Na odpowiedź nie musiała długo czekać, już po chwili znajomy dźwięk oznajmił jej, że dostała wiadomość "Zarezerwuję pokój na piątek. Zadzwonię w tygodniu. Do zobacznia"
×
×
  • Dodaj nową pozycję...