Głaszczę twoje włosy wierzchem dłoni
Po szczytach wysokich drzew
Drzewo z drzewem złączone
Splecione gałęziami
Jak te włosy, które codziennie rano rozczesujesz z bólem
Moim szczęściem jest, że urosła mi gruba łodyga
Twarda jak orzech
Widać ją z daleka pośród mych i innych gałęzi
Jesteś moją łodygą, wznosisz na sobie mnie
Liście, kwiaty, owoce
A ja rosnę, rozwijam się, przekształcam
Z zarodka w kwiat, z kwiatu w owoc
Potem spadam w dół
W masę ściśniętą niesamowicie
Ocierającą się o siebie, nacierającą na siebie
Tłoczącą się do środka, bezustannie suwającą do przodu
W poszukiwaniu lepszego miejsca
By zdobyć, zaobserwować, upewnić się siebie w oczach innego,
Zdziwić
Masę zakładającą ręce z tyłu pleców
Od frontu wybrzuszoną, rozgadaną
Jej korzeń staje się coraz grubszy,
A ja nie wyrwę go nigdy do końca
Zawsze zostanie w ziemi choćby kawałeczek
Da początek tej samej historii, stłoczonej na rynku
Podążającej ulicą.