w trybie nakazującym
śmierć w portrecie umieszczam
w momencie poczęcia aż po czasu upływ niosę bez lęku jej cień
spokojem zrozumienia otulam jak waty miękkością
dłonią kołyszę między papilarnymi trasami wytyczającymi bieg dni
jeszcze niewielkie ma ślepia
żywi się latami trosk i jeziorami słonych smutków
zapewne kiedyś rozmiarem dorówna długości spojrzenia
stąd do drogowskazu na wieczność
wyprostuję wtedy wnętrze na znak ducha
a worek z kośćmi zarzucę na skrzydlate myśli
umysłem ucieknę od kruchości ciała
i od wszystkiego co pachnie
w prostocie chwili
stanę się wspomnieniem o kimś kto był