Życie ma w sobie coś z lasu, bo rośnie na zielono.
W jesieni biegu zrzuca liście czubkami do dołu.
Ma też w sobie coś niecoś z morza, z nutą raczej słoną.
Lepszy łów uczyni kawał próchnicy, szwedzkim stołem.
Jest w nim coś z zająca, w łąki i pola skaczącego.
Czasem za marchewką, za norą, czy świętym spokojem.
Jest w życiu trochę akacji. W kolcach, ostrym brzegom
zaufały kwiaty, zbrojone przed największym bojem.
Odrobina kurzu, gnoju, po trochu wieczności.
Jednym słowem jarmark, murzyni w dresach z Tajwanu.
Piasku pustyni, rozmarzonym o przyzwoitości.
Z pociągu rozpędzonym z góry, gdy zwolnił i stanął.
Puszką piwa, Ojciec mi postawił, w złote pejzaże.
Czy się upić umiem jeszcze? O niezmierzona siło!!
Barman rusz się wreszcie, chodź tu i nie stój przy barze.
Daj mi jeszcze jedno – mocniejsze, stare się skończyło.