Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

horymarian

Użytkownicy
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez horymarian

  1. Radość człowieka sprowadza nadzieję. Na skrzydłach marzeń do nieba lata, gorącym tchnieniem wypełnia przełęcz, bo krawiec niezdarny zapomniał załatać. Kwiaty przerosły ambicje zrojone, zakryły liśćmi łzy zakochanych. Korzeniami wciąż podąża człowiek, układa w głowie przyszłe jutra plany. Brak miejsc na uczucia, bo stara ziemia wyjałowiona do granic skrycia. Brak nawozów, by je teraz zmieniać. Brak wiary, by ją znów nasycać. Odchodząc od zmysłów zwróćmy spojrzenie. Zamkniętych okiennic wiatr nie otworzy. Rzućmy klejnoty za klifowym brzegiem, bez szans, by mrok zapadł, a po chwili ożył. Oto nadzieja znów kołysze myśli. Dla radości ciepłe szykuje posłanie. Sekrety skryje pod powłoką liści, a wiosna je poda gościom na śniadanie.
  2. Dotąd latając gubił swe pióra nie wiedząc gdzie. Karmiony ziarnem, żelazną klatką, długością mil. Gdy wreszcie odszedł, to pękło jajko i drugi żył, wzlatywał w górę, tańczył z chmurami przez całe dnie. Przyszło zamknięcie, spragnione oczy i bicie serc. Wzrok wciąż uciekał znad zwykłych ludzi łaskocząc dach, złoto chwil uciął spadając ciężko jak w strasznych snach. Lotnik czuł w dziobie, ziarno mówiło, że będzie źle. Dotychczas bóstwa podglądał śmiało, lecąc na szczyt, Dziś więziony w bólu i trwodze nieludzkiej klatki. Stara się lotką duszom zranionym ocierać łzy. Został gruchot z funkcją nektaru, bo po osłodę. Teraz jest ciemno. Mdlejąc płaczą żony i matki, że Niebo Słońcu, dziś po południu spadło na głowę.
  3. Czytam książkę nagle woda gotuje się w czajniku uszy rani przeraźliwy gwizd podziwiam łagodne chmury na sawannie piskliwy rechot hien bo znalazła się padlina trwałem w zamyśleniu w ścianie pękła rura sycząca para lekko się ulatnia zrywałem jabłka wiatr się w sadzie zerwał wyjąc targał myśli próbowałem płyty poukładać rozważanie nad Jarre'm przerwało opętane szczekanie psa za kotem gdy próbuję dostrzec ukojenia lśniące strefy zawsze wtedy przerywają wprost porwane głośne śmiechy
  4. Słowa są puste, kiedy nie pachną Muszą mieć barwę musztardy, żeby istnieć Sedno sprawy umyka z materaca przekazu Słowa zapadające w pamięć Kiełbasiane drgania zmęczonego umysłu Mięsiste i tłuste Klawisze strun głosowych impuls zgniłego mózgu Nadają barwę powietrzu wydychanemu W czasie krzyku
  5. Mój problem chyba polegał na tym, że nie bardzo umiałem sformułować pointę, aczkolwiek sądzę, że zrobiłem wszystko na co mnie stać obecnie.
  6. Życie ma w sobie coś z lasu, bo rośnie na zielono. W jesieni biegu zrzuca liście czubkami do dołu. Ma też w sobie coś niecoś z morza, z nutą raczej słoną. Lepszy łów uczyni kawał próchnicy, szwedzkim stołem. Jest w nim coś z zająca, w łąki i pola skaczącego. Czasem za marchewką, za norą, czy świętym spokojem. Jest w życiu trochę akacji. W kolcach, ostrym brzegom zaufały kwiaty, zbrojone przed największym bojem. Odrobina kurzu, gnoju, po trochu wieczności. Jednym słowem jarmark, murzyni w dresach z Tajwanu. Piasku pustyni, rozmarzonym o przyzwoitości. Z pociągu rozpędzonym z góry, gdy zwolnił i stanął. Puszką piwa, Ojciec mi postawił, w złote pejzaże. Czy się upić umiem jeszcze? O niezmierzona siło!! Barman rusz się wreszcie, chodź tu i nie stój przy barze. Daj mi jeszcze jedno – mocniejsze, stare się skończyło.
  7. Bukiet kwiatów we flakonie ustawiono, „Witaj w domu” rozwieszono transparenty, Kucharz dania jeszcze jeden raz owionął, Wzrokiem mistrza, poustawiał wszystkie sprzęty. Nikt nie przysłał listu, w którym jawnie pisze: „Przybądź prędko, serca nasze utęsknione”. Gdy się rodził za piastunkę obrał ciszę, Życie stało zapomnieniem otoczone. Dworek strojny, policjanci – z boku pały. Lśni poświata. Zakupiono drogie paczki. Stół nakryty tłustym stoi już nabiałem, A przed drzwiami wymieniono wycieraczki. On za dom chce nędzną stajnię wraz ze żłobem! Niech mu znowu towarzyszy pożywienie: To jest miłość i kolędy całe doby, Człowieczego serca ciche uderzenie. Kto się rodzi? Nieszczęśnicy już nie wiecie! Dziś bezwzględnie was opętał wyzysk – demon! Już nie w szopie się narodził, lecz w markecie! Już nie Jezus – nasz zbawiciel, lecz pokemon! Nie są ważne ości z karpia czy pierogi. Nie istotnie drzewko z iglastymi liśćmi. Zawołajmy, kiedy dziecię wejdzie w progi! „Witaj Panie między nami! Tęskniliśmy!”
  8. „Stworzenie” jest dla mnie wciąż pojęciem abstrakcyjnym Zrobić „coś” z niczego Utworzyć w bezkształtnym skupisku mięśni gładkich Miłość Co jest jak niezmierzona przestrzeń szczęścia Radość Co wiośnie ustępuje tylko tym, że nie rodzi kwiatów Duszę Co była, jest i będzie „Zniszczenie” ma dla mnie sens zupełnie powszedni zrobić „nicość” z czegoś Zniszczyć zawartość serca drugiego robaczka Dom Co jest, póki nie spłonie ogniem wojny Życie Co oddycha, póki nie padnie zduszone śmiertelnym pociskiem nienawiści Serce Co żyje długo, aczkolwiek nie wiecznie „Zawierzenie” ma dla mnie charakter iście szczególny Oddanie serca w pieczę innemu sercu Przekazać zawartość swojego samolubnego „ego” Kotu Co jest leniwy, niczym chmury deszczowe ospale pełznące Jej Co darzy cię promieniem radosnej kontemplacji swojego wnętrza Bogu Co karmi nawet szczura wędrownego „Zakończenie” staje się dla mnie czymś coraz bliższym rozłączenie zasilania rozpędzonej lokomotywy życia Przerwać nić ciągnącą się bez końca Egzystencji Co jest, póki się nie pozbędzie umiaru Czasu Co z reguły końca nie posiada Wiersza Co spodoba się jednym, a drugim stanie się obojętny
×
×
  • Dodaj nową pozycję...