W te poranki, zachłannie błękitem spowite,
budzę się szczelnie otulona świtem.
Po chwili, po cichutku wystukuje rytm
ten ład co niedawno tak bardzo mi zbrzydł,
lecz w głębi mą duszę napełnia zachwytem.
W te wieczory dojrzałym kwieciem pachnące,
gdy już zgubię dniem zmęczone słońce,
pod całunem smutku padaja wszystkie drzewa.
Gdy juz wiatr ostatnią kołysankę mi wyśpiewa,
potłuką sie wspomniane z porcelany miesiące
i nie będzie już przeszywanych paciorkami dni,
wiec śpij, w klimacie moich oczu, śnij.