Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Kordeliar

Użytkownicy
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Odpowiedzi opublikowane przez Kordeliar

  1. zimno w tej plastikowej kołderce
    zapinanej na zamek razem z twarzą
    bransoletka z imieniem
    którego nikt już wołać nie będzie
    numer by nikt mnie nie pomylił
    kołysze się wolno na palcu stopy
    bujając do snu

    w rytmie klimatyzacji
    sztywnieją mi dłonie tuląc
    splecione wokół samej siebie
    blednąc zamieniam się w posag
    pozostawiona wśród innych
    takich samych bezdusznie chłodnych
    na nierdzewnych łóżkach

    śpimy obok siebie
    obojętniejąc na wszystko
    nawet zapach
    śmierci wydaje się
    przyjazny

  2. Gość
    Banalnie wyglądał jak na postać podpatrywaną spod łóżka, stał sobie w kącie i wpatrywał się w dziewczynę siedzącą na parapecie. Machała nogami nie mogąc się zdecydować. Nie wzbudzał zaufania, a to już plus. Większość wzbudzających zaufanie była po prostu wredna. Im milej wyglądali tym bardziej źli byli w środku. Chyba zorientował się już, że jest obserwowany, bo coś na kształt zdumienia przebiegło po jego twarzy. Spotkali się wzrokiem, chwila zawisła w błękicie jego oczu, by zniknąć natychmiast jak tylko dziecko skulone pod łóżkiem zacisnęło powieki.
    Później w kącie nie było już nikogo. Tylko narastająca bieganina i krzyki, bo i po dziewczynie z parapetu pozostała tylko falująca na wietrze firanka.
    Do czasu kolejnego spotkania upłynęło trochę, ale gość z kąta sypialni nic się nie zmienił. Sytuacja była nadzwyczaj trudna i pewnie by go przegapiła gdyby nie to, że też stał na balustradzie mostu tylko na samym szczycie i nie drżał wcale. Jakby przestrzeń w dole zupełnie go nie przerażała. Trzęsła się jak osika, ale zawzięcie stawiała stopę przed stopą i jeszcze krok i następny. Stali już na wprost siebie i któreś musiało zrezygnować, by można było przejść dalej. Dziewczynka uniosła rękę ich palce splotły się na chwilę. Chłód jego dłoni był przejmujący. Puścił ją, zeskakując z balustrady mostu na chodnik. Zrobił jej miejsce, by mogła dokończyć wędrówkę. Szum przejeżdżających samochodów tuż pod stopami był oszałamiający. Zdecydowanie minęła miejsce, w którym stał tracąc go z oczu. Wiedziała, że gdy zawróci jego już nie będzie.
    Nie był to kres dziwnych spotkań. Kolejne nadeszło wraz z taflą basenu zamykającą się nad jej głową. Śmierdziało chlorem, śmiechem rówieśników i dławiło w gardło. Gniotło i przykuwało do dna paraliżującą niemocą. On zaś siedział tam, na skraju drabinki. Zamazany przez wodę obraz. Jednak rozpoznała go natychmiast. Dziwna otucha jakby dodała jej sił. Odbijając się od dna wypłynęła kaszląc i prychając jednak bała się zamknąć oczy wiedząc, że zniknie. Popatrzył tylko kręcąc głową na dygoczącą na kafelkach sylwetkę pryszczatej nastolatki i odszedł.
    Następnego razu nie będzie - postanowiła. Wyczekiwała w zasadzie spotkania ładnych parę lat zdążyła w tym czasie dorosnąć, więc i sny dziecinne zblakły. Nic bardziej błędnego, wpadli na siebie znienacka na szarym korytarzu miedzy hałaśliwym dzwonkiem alarmu i talerzami brzęczącymi w oddali. Dobiegając wiedziała już, że się spóźniła, on właśnie stamtąd wychodził. Coś jakby uśmiech zamajaczył na jego twarzy i w kącikach niebieskich oczu. Pobiegła nie oglądając się. Zastanowi się później.
    Potem już wpadali na siebie nagminnie. Raz ona była przed nim, innym razem wpadała spóźniona. Na korytarzach, schodach, klatkach, łóżkach, wersalkach, krzesłach i fotelach. Pod drzewami i na drzewach, między pędzącymi samochodami i wśród zgrzytu rozcinanego metalu.
    W ciemności i czerwieni. Klęczeli nawet obok siebie na ulicznym chodniku w tłumie gapiów. Każde wezwanie wiązało się z jego obecnością jakby dźwięk syren go przyzywał. A może było odwrotnie?
    Uśmiechała się zawsze widząc go tak niezmienny dla niej się stawał, że pusty wydawałby się krajobraz bez jego obecności w tle.

  3. Wielkość nie świadczy o wolności, bo zupełnie mali mogą sobie wyjść, dokąd zechcą wcześniej niż wielcy. Przekonał się o tym Dzikuś próbując wziąć swoją wolność oknem łazienkowym. Była bardzo oporna i dopiero za trzecim razem mu się udało.
    Wolność smakuje soplowo i lubi zniechęcać przemokniętymi butami. Ale to nic w porównaniu z wyrwaniem się od ciągłego udawania bycia Innym.

    Balustrady lubią się przyklejać do wszystkiego szczególnie zimą. To też zauważył Dzikuś podczas objadania się wolnością. Prawie miał już jej dość i zamierzał wrócić, kiedy spotkał Innego, który też wyglądał jakby próbował wyrwać się balustradzie mostu. Pochylał się nad czymś, co wyglądało z worka u jego stóp i miał taki dziwny wyraz oczu. Inni go nie miewali. To zaciekawiło Dzikusia do tego stopnia, że podszedł całkiem blisko gapiąc się bezczelnie.
    Coś w worku poruszało się miarowo sapiąc i skamląc.
    Inny wpatrywał się w to jakby miał tego więcej nie zobaczyć. Co było właściwie dziwne, bo paskudne było i śmierdziało? Ani się nie błyszczało, ani nie miało koloru czerwonego, co jak wiedział Dzikuś było najbardziej pożądaną barwą Innych. Brunatne było śliniło się i nie miało jednego oka. Dodatkowo wyglądało na dość stare. Różowym językiem dotykało dłoni Innego próbując się przypodobać machało chudym ogonem. Inny zostawił to coś na chwilę by pójść po spory kamień leżący na chodniku. Brunatna paskuda wygramoliła się z worka by pokuśtykać za Innym na trzech nogach,
    i wciąż nie przestawała merdać ogonem. Obraz był z cyklu komicznych.
    Dzikuś, dlatego nigdy nie był całkiem przekonany do stania się właśnie takim jak oni.
    Inny był wyjątkowo wysoki i postawny, jedną ręką złapał wciąż przymilającego się doń trzynogiego paskudę a drugą uniósł kamień, by znów podążyć w stronę balustrady.
    Worek został napełniony wpierw kamień potem to coś liżące go po rękach. Dylemat Innego był następujący: paskuda wyłaził jakby nie miał ochoty pozostać w miejscu mu przeznaczonym. Szybki ruch i płaszcz rozwiał wiatr. Poły załopotały a Inny widocznie się przygarbił, w końcu była zima. Paskiem zacisnął worek wraz z podwójną zawartością.
    Następnie przykleił się do balustrady i całość plusnęła głośnym - plum.
    Tafla wody zakołysała się i jakby w odpowiedzi opluła Innego tysiącami małych kropel. Spływały mu po twarzy i czerni rozwianego płaszcza zamarzając w zimowym powietrzu.
    Maleńkie łzy rzeki błyszczały na wszystkim dookoła. Inny odwrócił się i odszedł, ale za nim ciągnęła się wąska stróżka kapiąca z jego zapłakanego płaszcza.


    taka sobie przymiarka ...

  4. Lubię szemranie ojczyźniano – buraczanych rozmów
    Dobiegających zza ściany
    Lubię radość bezzębnych uśmiechów
    Na widok szkła
    Lubię fiołki pachnące z sedesu
    W porannej bryzie

    Dmuchawców lubię kichanie
    Na poboczu drogi
    W rytmie kół
    Skrzypienie krzeseł w teatrze
    Znudzonych tymi samymi
    Wersami w torebkach z popcornem
    Błękit dżinsu lubię
    Uliczny i codzienny
    Pogoda na jutro będzie może
    Krótsza
    13.05.2009

  5. zrezygnuję z łyżki
    i ołówka
    oddam kubek z herbatą
    darmo
    kapcie zrzucę w przepaść
    śmietnika
    paprotce dam wolność
    rower niech szuka sobie
    innej pracy
    pies …
    zapomniałam nie mam
    życie wystawię na allegro
    może ktoś się skusi ?

  6. Na skraju drogi, tuż obok przydrożnej kapliczki leżał wielki polodowcowy głaz.
    Od strony z której padały pierwsze promienie słoneczne nadchodziła postać, cień jej był długi jakby kimś wielkim była, ale gdy znalazła się na rozdrożu i odwróciła oglądając za siebie, dzieckiem się okazała. Zmęczone maleństwo usiadło na trawie plecami i głaz się opierając wpatrywać się w dal zaczęło, jakby w oczekiwaniu. Minęło kilka godzin a nikt się na drodze nie pojawił, kiedy zaczynało tracić nadzieję coś się zmieniło.
    Z daleka widoczna wolnym krokiem pochylona ku ziemi pojawiła się postać staruszki, dziecko poderwało się z nadzieją do góry i podbiegło do niej.
    - Witaj Babciu zawołało uśmiechając się szeroko. Kobieta popatrzyła na malutką postać stojącą na jej drodze.
    - Kim jesteś ? zapytała zmęczona.
    - Twoja wnuczką ? Dziecko powiedziało z nadzieją i popatrzyło jej w oczy. Kobieta skrzywiła się nieznacznie.
    - Ale ja nie mam wnuczki.
    Dziecko popatrzyło na nią i po chwili zamiast dziewczynki stał już malutki chłopczyk i łobuzersko się do niej uśmiechał.
    - A może wnuczkiem mogę zostać ? Będę grzeczny. Powiedziało dziecko zagryzając wargi.
    Nie wnuczka też nie potrzebuje powiedziała stara kobieta i omijając łukiem stojącą w pyle drogi postać poszła dalej.
    Zasmucone usiadło wiec znów w cieniu głazu czekając na kolejnych przechodniów.
    Coś zaterkotało nadjechał wóz pełen worków z ziarnem. Dziecko wybiegło na drogę.
    - Proszę Pana krzyknęło machając rekami, wóz się zatrzymał.
    - Chciałby Pan może pomocnika ? Jestem silny. I w tym momencie nabrało głęboko powietrza i wyprostowało się jak struna udając wyższe.
    - Nie powiedział mężczyzna, a gdzie twoi rodzice ?
    - Nie mam ojca odpowiedziało dziecko… ale szukam taty.
    - Nie chciałby pan być moim tatą ? Przekrzywiło głowę i jego rysy zmiękły a włosy zafalowały otaczając twarzyczkę miękkimi lokami. Ten zaś popatrzył tylko na bose stopy koloru ziemi na której stała dziewczynka i pokręcił przecząco głową.
    - Żadnych dzieci nie potrzebuję i odjechał.
    Wieczór już zapadał kiedy drogą nadeszła młoda kobieta. Dziecko znów podskoczyło do niej
    i zapytało.
    - Szuka pani dziecka ?
    - Ależ skąd zaprzeczyła gwałtownie kobieta.
    Dziecko ze łzami w oczach powiedziało cicho,
    - Chcę mamy, niech pani nią będzie chociaż tylko na trochę proszę…
    - Nie sprawię żadnych kłopotów, będzie pani ze mnie dumna obiecuję powtarzało szybko coraz to nowe argumenty.
    Kobieta zaś odwróciła się na pięcie i odeszła bez słowa.
    Dziecko wróciło do głazu ale nie mogło powstrzymać łkania, krople powoli skapywały z policzków mocząc kamień. Ten zaś poruszył się pod dłońmi i zgrzytliwym głosem powiedział.
    - Możesz być moim dzieckiem jeśli chcesz.
    Posunął się odrobinę robiąc miejsce w zagłębieniu wyścielanym mchem, tam gdzie zawsze promienie słońca padają pierwsze ogrzewając po mroźnej nocy. Tam gdzie rosa z zimnym swym dotykiem nie dociera. Dziecko bez słowa zwinęło się w kłębek tuż przy swym ogromnym opiekunie, zamknęło oczy i
    … skamieniało.

  7. Stopami grzęznąc w błękicie
    gonię marzenia rozpierzchłe,
    łowiąc je siatką palców.
    Trzepocą przerażone
    bezmiarem oczekiwań.
    Tulę je oddechem
    moich dłoni,
    modlitwą oczu.
    Wypowiadane głośno,
    na wargach moich
    umierają…

×
×
  • Dodaj nową pozycję...