Poczekaj na dzień, który wszystko odmieni
znowu na chwilę. Jak wszystko odmienia
poranny spacer pustym parkiem,
wieczorne zmęczenie na małej stacji,
dokąd schodzisz z gór, skąd pociąg zawiezie cię
do domu, by odkryć, że to znowu było na chwilę.
A krajobrazy wyłaniające się zza ciebie,
gdy siedzisz plecami do kolejnego celu podróży,
nakładają się na te rozwijane we śnie, w cieple
jakiego nie udzielał sobą śpiący obok człowiek.
I jeszcze pola i drzewa, które wyrosły i tam,
wzdłuż alei i obok planetarium,
gdzie konstelacje pędzą i nieruchomieją,
i znowu pędzą, na przemian.
Mijane domy są jak wieżowce, w których ludzie
doczekawszy świtu patrzą z okien na wielką
plamę parku, na gładki, mokry pas autostrady,
myśląc w zdziwieniu, bez żalu: dlaczego
tutaj jest moje życie?
Poczekaj na listopad, nie śpiesz się z nowym ładunkiem
strachu, pozwól temu co jest powoli się dopalić.
I poczekaj na śnieg, w którym na pewno coś
zostanie zapisane. I poczekaj na odwilż,
na napis, list, zagadkę, przesłanie.
Poczekaj na bis.