
platfus
Użytkownicy-
Postów
11 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez platfus
-
Ble, ble, ble, kurwa mać. I jeszcze raz. Ble,ble,ble, kurwa mać. Niebieska koszulka, czapeczka z cekinami i różowe sandały. Wysoko, w promieniach słonecznych, małe stada koników polnych prężą zamaszyście muskuły. W trawach, na śródleśnych łąkach, malutkie wielbłądy obu płci podcinają sobie żyły penetrując zamaszyście odbytnice sąsiadów. Krety walczą z cholesterolem wszystkimi możliwymi środkami, nawet wykorzystując nadrzewne badyle pomarańczy w ciążach znakomitych. A czy ty wiesz moja mila, że ja mam kompleks krzywizny ziemi ? Nie rozumiesz co do ciebie mówię, bo akurat zakładasz sobie na twarz urodę z kosmetyczki ? Ptaki śpiewają za oknem przecudne piosenki zaczerpnięte z brazylijskich seriali, a kominiarze radośnie strajkują ogonami w maki złociste, z jednej bibułki ukręcone, w śmietanie z wojskowych rogatywek przy jakimś krzaczku zresztą znalezione. Już jest zbyt późno na wyrzuty sumienia, więc cichnę ponuro bo za oknem już świta.
-
ten "zielony koń" to nie moja pomyłka a już z pewnością nie powód do rozbawienia; zacytowałem bowiem dokładnie fragment APOKALIPSY z najnowszego wydania Pism Świetych przez wydawnictwo Swietego Pawła - cztery kolory koni symbolizują wszystkie sily działające w życiu człowieka i tak po kolei: koń biały - jeżdźec z łukiem; koń gniady - pokój; koń czarny - waga; koń zielony - śmierć; jestem prostym kosmologiem a nie badaczem pisma świetego, i nie chcę wchodzić w spory w interpretacji Pisma Świętego - niech kazdy ma to co lubi. pozdr.
-
skąd wiem, że jesteś radiologiem metalowym? bo poruszam się tutaj z prędkością wiekszą od prędkości światła, i byłem już kiedyś -jackiem 22 - a oprócz tego jeszcze wystepowałem pod różnymi pseudonimami, i bywalo, że ostro żeśmy się spierali.
-
Prześwietliłeś mój teks jak na radiologa metalowego przystało, i chociaż taka szczegółowość w literaturze mnie, delikatnie mówiąc, denerwuje, to jednak niektóre Twoje uwagi są celne. Dzięki.
-
Dzięki Don.
-
Życie w bardzo wielkim skrocie.
platfus odpowiedział(a) na platfus utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Dziękuje. -
"Gdy otworzył czwartą pieczęć, usłyszałem głos czwartej istoty żywej, która powiedziala: "Przyjdź". I oto ujrzałem zielonego konia, a na nim jeźdźca. Miał na imię ŚMIERĆ i towarzyszyła mu Kraina Umarłych." Ten cytat z apokalipsy św. Jana wydaje mi sie najbardziej odpowiedni do odzwierciedlenia nastroju w jakim sie teraz znajduje. Głęboko poruszajaca opowieść. Pozdrawiam serdecznie.
-
Tego dnia zaczęło się pieprzyć już od rana. Spóźniłem się do pracy i kiedy dyskretnie przemykałem korytarzem, zaskoczył mnie sadystyczny glos dyrektora. - Coś się stało panie Jacku? – Zapytał tak jakby nie znał odpowiedzi. - A cholerne korki, zatrzymały mnie w mieście szefie. - Akurat panu zdarza się to częściej niż innym, - odparował kąśliwie. Na siedemnastą byłem umówiony z dentystom, a raczej z jego maszynami do borowania. Spóźniłem się również, ale teraz dobre pół godziny i pan doktor nie był miły jak zwykle. - Ze znieczuleniem?, - Zapytał. - Jasne, - odparłem sadowiąc się na fotelu. Kiedyś boksowałem i teraz mam uraz polegający na mimowolnym zaciskaniu zębów, i dlatego dentysta wiedząc o mojej słabości rozkręcił mi między szczękami takie śmieszne imadełko. Za chwilę zrobił mi zastrzyk i rozpoczął borowanie pechowej szóstki. Dojechał do nerwu i poczułem przejmujący ból. Wierzgnąłem nogami trafiając doktora w ramie, a on głową przyrżnął w lampę. Kiedy doszedłem do siebie, leżałem na stole operacyjnym a dwie kobiety w maskach chirurgicznych coś przy mnie majstrowały. Znowu zemdlałem. Ponownie obudziłem się na sali szpitalnej. -, Co się kurwa stało? – Wykrztusiłem nie wiedząc, do kogo. - Ślepa kicha mi pękła – usłyszałem gdzieś z boku. Spojrzałem tam, a roześmiany, siedzący na łóżku facet kontynuował. - Ledwo mnie diabły uratowały, bo mi się rozlała po bebechach – zakończył. Akurat przechodził lekarz, więc nienaturalnie głośno go zawołałem. - , Co pan tak krzyczy, tu jest szpital – powiedział cierpko. - Panie doktorze- powiedziałem, - co mi jest, co ja tutaj robie ? - Niech pan sobie żartów nie robi – obrażony wyszedł z sali. Spróbowałem się podnieść i udało mi się to doskonale, chociaż bardzo mi się kręciło w głowie. Przy łóżku nie było kapci ani butów, więc boso wyszedłem na korytarz i trafiłem do pokoju pielęgniarek. Z napisu na drzwiach zorientowałem się, że jestem na chirurgii urazowej, pokój był pusty wiec wyszedłem na korytarz a tam mijał mnie jakiś gość z obandażowaną głową i zaklejonym nosem. - ,Ale nas pan urządził – odezwał się nagle do mnie. - ,Co? Do mnie mówisz? – Dziwiłem się głośno, bo byłem już tym wszystkim mocno poirytowany. - To ja, Skibiński, pański stomatolog – usłyszałem znienacka. - To pan? – Krzyknąłem, i padliśmy sobie w objęcia. Opowiedział mi pokrótce całe zdarzenie zrelacjonowane mu przez siostrę z jego własnego gabinetu. Jak go kopnąłem, on rozwalił ramie z lampą i zemdlał. Siostra wezwała pogotowie, bo obaj byliśmy bez świadomości. Dwie karetki przywiozły nas do tego samego szpitala i ten sam chirurg nas zszywał, z tym, że jemu nos i głowę a mnie brzuch, rozorany przez ciągle pracującą bormaszynę. - Niech pan słucha – powiedział, już z pozycji lekarza, mój brat w nieszczęściu. - Ma pan nerwy na wierzchu, działa na pana jeszcze znieczulenie ogólne, jakie panu walnęli tutaj, proponuję, abyśmy pojechali do mnie i dokończyli tego zęba, bo za chwilę pan oszaleje z bólu – teraz już bardzo przekonywująco pobudził mnie dentysta. Po chwili dzwonił już do swojej żony, a po tym jak nas w tych chałatach szpitalnych zawiozła do gabinetu męża, i doktor zakończył dzieło dnia /jak sam się wyraził/. Odwieźli mnie do domu gdzie zasnąłem snem sprawiedliwego. Rano znowuż spóźniłem się do pracy i jak zwykle natchnąłem się na szefa. - Panie Jacku, odnoszę wrażenie, że jest pan jednak nieodpowiedzialny – rzekł do mnie na powitanie i żaden uśmiech nie przemknął przez jego twarz. - Ależ szefie, miałem wczoraj straszny dzień i ten dentysta….. Przerwałem zrażony jego szorstkim spojrzeniem. - Wiem, wiem, - zasyczał, znam już na pamięć pańskie wymówki – i zniknął za drzwiami sekretariatu.
-
Tak może napisać tylko ktoś kto ma poetycką wrażliwość. A czy byłaś kiedyś w lesie rankiem, kiedy slońce dopiero co wstało i przebija się przez poranne mgły tworząc z drzewami żywe obrazy półcieni, przymgleń i ostrych snopów laserowych promieni, a kropelki rosy blyszczą na trawach i gałązkach drzew i krzewów jak miliony rozrzuconych brylantów? Nostalgicznie uroczy opis szarego miasta. Tylko pogratulować talentu.
-
Życie w bardzo wielkim skrocie.
platfus odpowiedział(a) na platfus utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Już myślalem, że to forum prozatorskie umarlo jak "cudowne" proroctwa Balcerowicza, a tu proszę, jest komentarz, i to mnie nowicjusza przyprawiający o lekkie wzruszenie. Tego co napisałem już nie rozwinę, ale napiszę coś nowego. No i rzecz jasna, uwielbiam marcepany, nawet jak to jest Marcepan 30. Wielkie dzięki. -
Życie w bardzo wielkim skrocie.
platfus odpowiedział(a) na platfus utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Widziałem ją wtedy pierwszy raz. Upalny letni dzień i my z innymi ludźmi w autobusie. Spłoszone spojrzenia. Jej brązowe oczy i muśnięcie mojej twarzy. Wiele lat później te brązowe oczy patrzą na mnie nienawistnie. Przeżyłem zdrady i upokorzenia. Teraz. Jest ciężko chora. SM jeżeli ten dramatyczny skrót coś wam mówi. Wodzi za mną tymi samymi brązowymi oczami. Patrzy jak głodny pies w oczy swojego pana. Tylko ja jej zostałem. Rodzice zginęli w wypadku lotniczym a po kochankach nie ma śladu. Pytam gorzko czemu tak na mnie patrzy. Bo mam tylko ciebie, odpowiada szybko, ale kurczowo zaciska dłonie na oparciach inwalidzkiego wózka. Ale masz jeszcze wybór, mówię zaczepnie. Jaki wybór, pyta. Czekam chwilę i rzucam za siebie – ten ostateczny. Cisza. Żyję z nią i dla niej przez kolejne lata. Rezygnuje z własnych marzeń i przyjemności. Mijają lata i kobieta o brązowych oczach umiera. Nie mieszkam już w tym wielkim domu po jej rodzicach bo tam mieszka jej dawny kochanek. Zostawiła mu wszystko co otrzymała w spadku po swoich bogatych rodzicach. Po kilku latach idę po raz pierwszy od pogrzebu na jej grób. Kiedy go odnajduję, spostrzegam, że wiele lat temu byłem ostatnim który postawił tam znicz. Kwiaty które ze sobą przyniosłem wyrzucam do cmentarnego kosza. Wsiadam do samochodu i wybucham spazmatycznym śmiechem.