Karmazowy przypływ czI
1.
Kiedy przychodzi dzień w żaden sposób nie należy schematyzować kojącego smaku porannej herbaty z etykietą 14.30. Budowa teraźniejszej egzystencji na podstawie wczorajszych planów jest jak kupno zapałek bez gratisu w postaci papierosów. Tę przyszłość powinniśmy zinterpretować jako echo, obłoczek, który się ciągnie za sobą, w który wchodzi się gdy zachęci swym rubasznym połechtaniem.
- Dziwię Ci się Margrabuś, iż tak poważnie podchodzisz do swoich dni. Jesteś próchnem Kochany zupełnie tak jak ja i ten kot Vladimir.
- Nie przeczę mój drogi, ale Twoje słowa każą mi sądzić, iż stawiasz siebie na równi z Vladimirem.
- No proszę, zacząłeś nadążać. Bardzo dobrze. No to uważaj teraz. Ten Twój uroczy kotek, gdyby pominąć jego przebrzydle inteligentne oczka, mógłby znokautować patetyczny obraz ludzkiej egocentryczności. Przyjmijmy tylko, że nie myśli.
- Vladek nie myśli, więc wie.
- Dokładnie.
- Widzisz jak na Ciebie spojrzał? Bardzo nieufnie…
- Nie. On wie, że jestem świnia i nic sobie z tego nie robi. Po prostu podziwia moje świństwo. Bardzo mądry kotek.
- Doprawdy? Jestem zdania, iż żywi do Ciebie znacznie więcej sympatii niż na przykład moja skromna osoba…
- To naprawdę miło z Twojej strony, ale zostawmy sobie te komplementy na inny wieczór bo o to wielkie wejście zalicza właśnie nie kto inny jak nasze cywilizacyjne światełko w światowej rurze rozpaczy!
- Jeśli nie przyniósł papierosów, udawajmy proszę, że nas tu nie ma.
- Witaj Karmazow.
- Cześć. Masz może poczęstować papierosem?
- Nie ma mnie.
- Słuchaj, słyszałeś o najnowszej Metallice? Zajebiste, Hetfielda głos się sypie, Kirk dalej nieczysto, ale to przecież Metallica…
- Metallica umarła po Master of Puppets.
- Noż przestań sypać frazesami. Metallica to kult. I takie jest moje zdanie. Łachu.
- Jakże pocieszne. A Ty Margrabuś co o tym sądzisz?
- Nie przeszkadzaj mi. Toczę zażarty dialog z serwetkę przy wsparciu z Vladimirem.
- Gej. Idę od Ciebie, bo dzisiaj z Tobą nie idzie się dogadać. Łachu. Geju.
- No i widzisz Margrabuś, milczałeś i Ci się dostało najbardziej.
- Kwestia przyzwyczajenia.
Spójrz tylko. Moja świadomość jest toczone na łańcuchu między kołami bolidów formuły 1, między piłkami, a politycznymi wiadomościami z domieszką na prędce sklecanych, uczelnianych zadanek. To wszystko pływa w szambie gównianej muzyki z wzrostową domieszką akcyzy na papierosy. I wszystko radosne i wszystko szczerzące swe paskudne, śmierdzące zęby. Każdy poranek nakazuje jej się otrząsnąć ze snu, wrócić na swą orbitę i krążyć, krążyć wokół tego uśmiechniętego bajorka. Nakazuje jej wierzyć w ludzkość, wytrwale krok po kroku naprawiać szarą rzeczywistość, abstrahując od tego, iż mówiąc o szarości plują mi w twarz. Nie, mojej świadomości ufać nie mogę. Jest zapluta, w ciągłej malignie, znarkotyzowana fałszywym optymizmem. „Jak żyć Panie Staszewski, jak żyć?”
- Jako, że każdy żart jest zawsze na miejscu to posłuchaj tego: Do triumfu zła wystarczy aby dobrzy ludzi nic nie robili. Haha.
- Prześmieszny. Doprawdy, prześmieszny. Jednak Twoje szyderstwo moja droga Pleszko jest jeszcze bardziej urocze.
- Cała przyjemność po mojej stronie kochany! Czyżbyś czuj się oszukany Margrabusiu? Zachowujesz się jak dziecko, które zrozumiało, iż w piaskownicy nie da się spędzić całego życia. Poza tym brakuje Ci dystansu.
- Nie, mój drogi. Ja w przeciwieństwie do Ciebie, nie zamordowałem swojego kibucu i nie wrzuciłem go poćwiartowanego do rynsztoku. Popatrz na Vladimira. Wyraźnie jest mu Ciebie żal.
- Dobra, dobra. Tylko się nie rozpłaczmy. Chcę Ci przypomnieć, że Twój nietykalny kibuc jest wymysłem bardzo południowym… A tu jest zimno. Poza tym tutaj, co jakieś pół wieku masowo mordują ludzi. Tutaj nie powinno się marzyć. Powinno się śmiać.
- I pozwolić aby dalej nas mordowano, tak? Witaj!
- Oj.
- Witaj Karmazow. Co słychać?
- No właśnie. Jestem jedynym jak widzę bardzo wyrozumiałym człowiekiem, który postanowił Cię wyciągnąć.
- Nigdzie nie idę.
- Dokąd chciałbyś mnie wyciągnąć? Spójrz, tutaj jest w sam raz akuratnie.
- Nie słyszałeś? Dzisiaj jest ogólnopolska parada wolności. Wszyscy tam idą!
- Doprawdy? Ja się nie wybieram.
- Spokojnie Margrabuś, przejdziemy się, popatrzmy jak tłum pożera miasto. Może nawet runie city hall? Będzie zabawnie.
- Nie śmieszy mnie to, moja droga Pleszko.
- Idioci kontra kretyni. Czy może być coś zabawniejszego?
- Tak, ja pośrodku.
- Nie przesadzaj. Idziemy. Ty, Karmazow, o której ten, czarujący ogólnopolski start nowego porządku wszechświata?
- O 15. Pójdę jeszcze do fryzjera i kosmetyczki. Wiecie, tam będzie telewizja..
- No tak…i cała Twoja wieś.
- Dokładnie. Do zobaczenia.
- I coś Ty pleszko narobił. Tak miło się siedziało i piło poranną kawkę. Mogą nawet nas spałować za palenie w miejscu publicznym, pomyślałeś o tym? Poza tym zniknął gdzieś Vladimir.
- Spokojnie, spokojnie. Pójdziemy tylko na chwilę. Nawet Vladimir stwierdził, że należy nam się troszeczkę rozrywki.
Zgodnie z przepowiednią, o piętnastej czasu polskiego, tłum rozpoczął generalne wypełzania na ulice, gdzie główna atrakcja, w postaci zespołu Feel, śpiewała swój nowiutki przebój: Pokonaliśmy siebie. Cała Polska tonęła w morzu ludzkiego trądu. Bezdomne psy niezręcznie szukały miejsca na ziemi, na której człowiek postanowił kolejny raz zakpić z siebie. Tym razem, ku uciesze historii postanowił posłużyć się tolerancją. Po 16 nie było już człowieka, któryby nie grzmiał: tolerancja uber alles!. Skini pieprzyli się na ulicach z anarchistami, całując dziewczętom piersi, wytatuowane po same sutki anarchistycznymi symbolami. Młodzież wszechpolska obejmowała się z komunistami, którzy stwierdzili, iż nie muszą więcej ukrywać swych politycznych przekonać i swego indywidualnego niebytu. Kościół głosił nadejście Chrystusa w 40 milionach osób, a rząd polski, pierwszy raz jednomyślny, przyjął uchwałę o zmianie nazwy państwa polskiego, na Kraj Nadwiślańsko-tolerancyjny.
Tłum w nasilającym się amoku i zapomnieniu, osrał wszystkie uliczki. Przed smrodem nie było już schronienie. Chustka z hasłem tolerancji została zarzygana przez nie czującego już nic Margrabusia. Winny został ukarany na miejscu, w sposób stary, acz sprawdzony, strzałem w tył głowy, bez ostrzeżenia. Wyrok wykonało 136 tys osób, czujących się odpowiedzialnymi za ochronę nowego porządku. Zwłoki utonęły w kale. Gdy prezydent, trzymający za rękę jeszcze nie w pełni otrząśniętego po operacji zmiany koloru skóry premiera zarządzał minutę ciszy, Pleszka umierał, w sikającej moczem fontannie na śmiertelny atak śmiechu.
W końcu również i city hall nie wytrzymał ciężaru ludzkiej tolerancji i runął na wiwatujący tłum złożony z osób niepełnosprawnych, stacjonujących w specjalnych lożach na rynku głównym.
Tłum biegł rozpędzony pochłaniając siebie coraz bardziej w mrocznych otchłaniach swych rozkrzyczanych mord i rozmachanych kończyn. Tymczasem Vladimir, kroczył daszkami, których ogólnoludzki szał nie zdążył jeszcze wyodbycić. Kroczył i nucił po noskiem Niemena, a Pan Niemen śpiewał tak:
A my, jak we śnie, jak we śnie, jak we mgle,
Razem wciąż, sami wciąż, oczy twe, usta twe.
Ja i ty, tylko ty, na co nam świat, na co czas
To wszystko trwa obok, obok nas.
Wciąż obok nas, obok nas życia nurt,
Kocham twych oczu blask, pragnę wciąż twoich ust.
Ale spójrz, ale patrz, ile zmian wokół nas
Dzieje się tyle spraw, życie ma wiele barw.
Kotka Ewa już czekała, na prawdziwego, na czystego Vladimira. Na swojego kochanka wydobywającego się z rozdwojenia osobowości. Na Vladimira kroczącego w blasku ostatnich lamp, dających prześliczne, kolorowe światełka, których nie zdążył zakryć mrok teraźniejszości.