Myśli tłoczą się konserwowymi gromadami,
Natłok uczuć nienazwanych, a co gorsza
Nie poznanych kłębi się jaskrawymi barwami
Granatu ciemności, pomarańczą ulotności,
Czerwienią niewysłowionej jakości, bielą
Hipokryzji nieznośnej a tępej.
Morza, lasy iglaste w liściach i kłosach
Słomianych domów z tlenu niebieskich
Na niebie chmur brązowych w głębi
Duszy skrytych.
I pukają, pukają, walą pięściami
W czerep biedny a trwożny. I siłą
Sprawdzają stwórcy, siłę testera.
Na dłoń wychodzą, w szeregu nierównym.
Chwieją się, upadają, w namiętności
Kolorach jasnych i półcieniu paczą.
Żywioły życio-i-śmiercio rośne rozkwitają
W świadomości silniej, w pełni istnienia.
I świat, nagle, nabiera nowego znaczenia, niezrozumiałego.
Reinkarnacja za życia jednego w sens
Nieznanej materii przybiera cel natchniony
Poznania świata.
Krzesło poczciwe, z brodą zieloną a bujną
Stoi na swych korzennych brunatnych nogach
W rozstaju zmysłów, na tronie poetyckiej
Inspiracji jaskrawym ciemnym błękicie.
Krzesło z oparciem iglastym, okraszonym
Przybytkiem ze snu niezapamiętanego
Rosą kaskadami. I wiatr w koronie buja
Szczytami potężnego pnia! I kora, Kora!
W sensie stara, mądra, życiodajna.
A uśmiech? A ta nie-pochopność?
Drzewa w nocy śpiewają najdoskonalej,
Poskrzypują, buczą, jęczą kolorowo,
Zimny szept bordowy otula w spokój
Umysł zawikłany, który dryfuje po
Bezbrzeżnych morzach uczuć krzesła,
By je pojąć, by stać się nową istotą.
Jak wiele jest poetów? Każde drzewo jest inne.