Rozpęd życia mojego- dla świata oka mgnienie,
tak ulotny i nieuchwytny- jak słońca promienie.
A gdzieś w nim ginie…przez koła czasu zgnieciony,
mojej przyszłości obraz wymarzony…
I blask słońca przez gęstą mgłę goryczy,
spowija nowoczesny dzień-co jest jak kieł jadowity.
Początek też gdzieś zaginął,
przesunął się na skraj pamięci,
a wspomnienia opadły- niczym słupek rtęci…
na termometrze przeszłości,
z której nie potrafię teraz czerpać żadnej przyjemności.
Bo co mi po dniach starych,
pod pokrywą kurzu dawno sponiewieranych,
po dawnych zwycięstwach-dla świata tak małych…
Jestem tu…bo innego miejsca nie znam,
na ślepo idąc- ścieżki życia przemierzam,
potykając się czasem jak o kamień,
przez kolejne pomyłki małe…
Gdyby wiatr odwagę w skrzydła wbić potrafił…
gdybym doszła tam gdzie skraj możliwych starań się wyznaczył…
i mógł się wypełnić niczym marzeń czara,
a nie jak pozostawiona przed bożkiem złudzeń- z wolności ofiara.
Lecz po ciężkim dniu gdy oczy przymykam
i kolejny dzień niespełnienia na kłódkę zamykam,
zagłuszam tęsknotę i kolejne marzenia,
których obraz tak razi, że staje się nie do zniesienia.
Chowam się wtedy w pokoju samotności,
zamkniętym na klucz ciszy… nie dostępnym dla gości.
Spoglądam wówczas przez okno przeszłości
i wiem… że nie ma drogi ucieczki- od dorosłości.