Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Midare Shinami

Użytkownicy
  • Postów

    6
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Midare Shinami

  1. Piąta rano. Jedna z tych godzin, podczas których to, co pozostawało uśpione – lęki, uczucia - budzi się do życia i wyrusza na żer. Ostrymi pazurami trącają ludzi, przesuwając z obmierzłym skrzypieniem po krawędziach ich dusz. Niepostrzeżenie rozszarpują delikatne sieci snów, wplątując się w tkaninę umysłu, i zaczynają działać. Wydzierają z gardeł ludzkich krzyk, płacz, wołanie o pomoc. Wyrywają ich z bezpiecznego snu, przenoszą ich z pozycji horyzontalnej do siedzącej. To one uderzają w ludzkie serca pięściami, aż nie zaczną one bić głośno, szybko i boleśnie. To one wywołują w nas strach – te potwory, jedne z wyklętych tworów boskich, które zawstydzony swym partactwem stwórca zepchnął w czarne odmęty nocy. Ludzie nazywają je koszmarami. Jeden z nich, o płonących skrzydłach, leci właśnie przez jaskrawobrązowe niebo. Gdy jego pazury, z których skapuje olej silnikowy, stykają się ze sobą, strzelają różnokolorowe iskry. Paliwo, cieknące bestii z pyska, zapala sie w locie od muśnięcia skrzydeł i spada na ziemię, w postaci małych, płonących kropelek. Koszmar podlatuje do jednego z budynków. Przyczepia się do jego ściany szeroko rozstawionymi łapami, ugiętymi w kilku miejscach. Z metalicznym chrzęstem pełznie do okna i przenika przez szybę. Krzyk przeciął powietrze jak rzucony nóż i wbił się w przeciwległą ścianę. Kobieta siedziała na łóżku, oddychając głośno i nierówno. Wstała chwiejnym krokiem, na trzęsących się nogach, otworzyła okno i oparła się o parapet. Nie widziała brązowych chmur, pulsujących neonów, cichej i spokojnej ulicy. Przed oczami tańczyły jej płomienie, jęzory ognia o niebieskich i zielonych brzegach. Widziała tylko te płomienie i feerie iskier z płonących instalacji, jedyne, co przebijało się przez czarny, duszący dym. Słyszała ogłuszający huk i wrzaski płonących, rzężenie duszących się i milknące szybko wycie tych, którzy wypadli. Jej włosy i ubranie płonęły. Pas stopił się na niej, uniemożliwiając ucieczkę... Dokąd? Gdzie miała uciekać, skoro wszystko, cały świat, płonął, dymił, spadał i umierał w cierpieniach? Smród, koszmarny smród palących się ciał, topniejącego plastiku, płonącego oleju. Strach, strach, strach.... Samolot leciał, zostawiając za sobą smugę dymu, a jego skrzydła płonęły. Czarna suknia i płomienne skrzydła anioła śmierci, który śmiejąc się, czerpał pełnymi garściami z tej latającej puszki Pandory i rozrzucał ludzi, jakby sypał sól na ziemię. -To tylko sen – szepnęła kobieta, a w ustach wciąż miała smak oleju zmieszanego z żółcią, przed oczami wciąż tańczyły jej płomienie, a w uszach dźwięczały wrzaski konających. Osunęła się na kolana, szorując dłońmi po ramie okna, i zwymiotowała. Kolejna z bestii przemyka poprzez cienie. Nie sposób stwierdzić, jakiego jest kształtu, koloru, czy ma pazury i kły. Może przez sekundę ujrzałeś migoczące w mroku oczy, może kątem oka dostrzegłeś błysk światła odbijającego się od czegoś długiego, ostrego i zakrzywionego, może to nie porzucone opakowanie po batoniku, tylko koniec ogona? Przecierasz oczy, ale nie ma tam nic. Koszmar – o ile tam jest... - prześlizguje się miękko między liśćmi drzewa, skapuje po gałęzi na parapet okna i przeciska się przez szczelinę w okiennicy do pokoju. W nieruchomej ciszy rozlega się głośny płacz. Chłopiec kuli się pod kołderką, przyciskając poduszkę do ucha. Chowa się, by potwór go nie wypatrzył. Gdy stwór go zobaczy, zrobi mu coś złego. Stara się opanować płacz, ale nie daje rady. Wie, że jeśli otworzy oczy, zobaczy potwora. Widział go przecież tak wyraźnie, wyszedł spod łóżka chłopca, machnął pazurzastą łapą w powietrzu, szukając go. Palce poruszyły się powoli, a po krawędziach szponów prześlizgnęło się światło lampki nocnej, I nagle chłopiec zobaczył głowę, z błyszczącymi kłami, paskami na twarzy (mama mówi, ze tylko ludzie mają twarze, wszystko inne pyski...) i żarzącymi sie oczami. Jest trochę podobny do potwora, którego chłopiec widział w telewizji. Gdy zwierz otworzył paszczę, chłopiec krzyknął, i w jakiś sposób bestia zniknęła. Musiało się przestraszyć, ale z całą pewnością czeka pod łóżkiem, aż chłopiec straci czujność... - To tylko sen – próbuje chłopiec. Nie wie, co to znaczy sen. Ale tata mówi, że wszystkie potwory, przychodzące w nocy, to sny. I że nie są prawdziwe. Ale strach jest prawdziwy, a magiczne zaklęcie go nie odgania. Chłopiec kuli się jeszcze bardziej, naciągając kołdrę na głowę. Kolejny koszmar idzie chodnikiem. Miarowy stuk jego kroków rozbrzmiewa na całej ulicy. Chustka na jego szyi zawiązana jest perfekcyjnie, z szytego na miarę eleganckiego kostiumu nie odstaje nawet jedna nitka, na koszuli nie ma nawet jednej fałdki. Szpilki Prady przy każdym uderzeniu o chodnik zostawiają wypalone, dymiące dziury. W miejscu twarzy koszmar ma papierową maskę, posmarowaną markowym podkładem, drogim tuszem do rzęs i krwistoczerwoną szminką. Z opiłowanych u równie słynnej, co drogiej kosmetyczki paznokci ścieka czerwony lakier. Koszmar podchodzi do kolejnego bloku. Maska przybiera wyraz wzgardy, a okno samo zniża się i powiększa, wpuszczając stwora do środka z drżeniem szyb. Dziewczyna otworzy oczy. Będzie leżała na boku, na podłodze koło łóżka, zaplatana w kołdrę. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczy, będzie jej wczorajsze ubranie, rzucone byle jak na podłogę. Przeniesie się z powrotem na łóżko. Za godzinę musi już być na nogach, by zdążyć się umalować, uczesać, wcisnąć w swoje zamszowe, o dwa numery za małe spodnie. Na śniadanie nie będzie miała czasu, o siódmej będzie już stała w korku, powstrzymując się od obgryzania paznokci. Wie, że za każde spóźnienie może zapłacić zwolnieniem, a z całą pewnością dzień zamieni się w torturę. O ósmej musi być w biurze, by odebrać i posegregować pocztę, na tyle szybko, by wyskoczyć po mleko sojowe dla szefowej, po czym otrzyma od niej wielki plik dokumentów do dostarczenia jakiemuś ważniakowi. A gdy wróci, będzie miała jeszcze szereg upokarzających, nudnych i ciężkich zadań do wykonania. Wszystko to okraszone złośliwymi uwagami, wbijającymi się jak szpilki, jedna obok drugiej, aż nie będzie miejsca, na nieposłuszeństwo, bezczelność, spóźnialstwo, odpoczynek czy godność osobistą. Dziewczyna tak bardzo będzie się bać, że będzie zmęczona i będzie wyglądała 'niereprezentatywnie', że nie będzie mogła zasnąć. Wstanie, pójdzie do kuchni i wypije gorzką herbatę. Nie będzie mogła oderwać wzroku od cukiernicy stojącej na stole, ale nie sięgnie po nią. Nie będzie pamiętać, co jej się śniło, ale i tak będzie wiedziała. Zawsze te same uwagi, spojrzenia, polecenia, upokorzenia. I może, może czyjaś dłoń, o czerwonych, idealnie opiłowanych paznokciach chwyciła ją w pół i ścisnęła, aż rozległ się trzask łamiących się kości i huk pekających organów wewnętrznych. - Dobrze, że to tylko sen – mruczy do siebie dziewczyna, przecierając oczy, mimo że wcale nie jest tych słów całkowicie pewna. Kolejna postać pojawia się na ulicy, ale to nie jest koszmar. Nikt nie mógłby powiedzieć, jak wygląda. Niektórzy widzą ją jako nobliwego starca z białą brodą i aureolą, odzianego w białą togę, jak została uwieczniona na tylu swoich podobiznach. Ale z całą pewnością nie jest to jej prawdziwe oblicze, jeśli coś takiego jak prawdziwe oblicze – w ludzkim rozumieniu, oczywiście - posiada. - No tak – wzdycha, opierając ręce na biodrach, i kiwając głową rozgląda się dookoła z niezadowoleniem. - Ja tu widzę niezły burdel. Klaszcze, a wszelkie koszmary odchodzą z powrotem do swojego więzienia. Ogniste skrzydła gasną i rozsypują się na płaty popiołu, cień topnieje i rozlewa się jak kałuża, a z papierowej maski płatami odpada makijaż. Po chwili nie zostaje z nich nic, a postać kiwa głową z ukontentowaniem. Brązowe chmury zaczynają szarzeć, by z jakiś czas poróżowieć. Stwórca wyciąga zegarek i przesuwa wskazówkę o godzinę do przodu. ************************************ Opowiadanie do szkoły.
  2. Cieszę się, ze się podoba :) Praca tworzona pod wpływem 'Pianistki' Elfride Jelinek, która nie wiem skad wzięła się w bibliotece szkolnej... A błąd zaraz poprawię.
  3. Mogę powiedzieć: O la, la! Opowiadanie więcej niż pomysłowe i stylistycznie bardzo dobre. Uszanowanie, towarzyszu Rowicki.
  4. Tytuł nie do końca integralny z opowiadaniem. Można go interpretować na wiele sposobów. ************************************************************************* Nad Warszawą zachodzi słońce. Szare bloki parują nazbieranym w ciągu dnia ciepłem, poddając się niechętnie zasadom i prawom fizyki. Nawet te niegościnne budynki – wieżowce - królowie miasta, niechętnie oddają głodnemu powietrzu swe zdobyczne ciepło. Ono pożera je jak ochłap, bez dźwięku, zachłannie. Wciska się w najmniejszą szczelinę. Powiększa swój teren żerowania. Ludzie przeciskają się przez gęstą masę powietrza. Wszyscy spieszą do swych małych królestw lub biegną do sklepów, by beztrosko wydać pieniądze zarobione samodzielnie, przez współmałżonków, rodziców. Tłum biegnie nieustannie, każdy w inną stronę, jak drobna organella miotająca się w obrębie błony komórkowej, której nigdy nie przekroczy. Wakuole – te nieożywione części – zasiądą na tronach, by rządzić pilotem jak berłem. Dzielne rybosomy ruszą, by całą noc produkować białko. Chloroplasty – rozkwitające pod wpływem światła wystaw, kawiarni, sklepów – dążą do jego źródła. Wszystko to kisi się w rozgrzanej upalnym dniem cytoplazmie stołecznego miasta – Warszawy. Jacy oni żałośni, myśli jądro komórkowe. Spogląda na swych rodaków i myśli, że pracuję, bo ktoś musi to zrobić, by chronić cenny materiał genetyczny. Jądro komórkowe ma na imię Alicja. Jak Alicja z krainy czarów – żyje we własnym, bajkowym świecie. Alicja czuje się lepsza od innych. A w każdym razie powinna, tak mówi jej matka. Alicja jest poetką i jest z tego dumna. Musi być, tak uważa jej ojciec. Jest artystką. Nie potrzebuje innych ludzi, ale ludzie potrzebują jej. Jej poezji. Alicji nie udało się wydać swoich poezji? Nie szkodzi, niech napisze jeszcze więcej. Jest przecież wyjątkowa. Alicja chciałaby pójść z koleżankami do kina? Koleżanki nie są potrzebne, rozmawiają o głupotach, mogą przewrócić w głowie naszej Alicji. Niech lepiej poświęci ten czas na pisanie. Alicja chce się bawić z dziećmi w piaskownicy? Te nieokrzesane, agresywne bachory mogą zrobić jej krzywdę, nie może się do nich zbliżać. Nie są jej warci. Alicja chce już pojawić się na świecie? Witamy z otwartymi ramionami, bo od początku wiedzieliśmy, że ona będzie poetką, pisarką, kimś wyjątkowym, kimś, kto wzniesie nas i siebie na wyżyny, że będzie idealna. I nawet jeśli czasem wydawało się jej, że chce być kimś innym – zwykłą nastolatką, lekarką, żoną: „my wiemy lepiej, Alicjo. Chcemy twojego dobra. Kiedyś nam podziękujesz. Tylko nie oddalaj się od nas. Dopóki my jesteśmy, ty jesteś bezpieczna. Nie odchodź od nas. Upadniesz. Nie idź tam. Tam jest niebezpiecznie. To nie dla ciebie. Na chłopców, koleżanki nie warto tracić czasu. Pamiętaj, jaka jesteś wyjątkowa. Rówieśnicy nie dorastają ci do pięt. Tylko my jesteśmy ciebie godni” – słyszała zawsze. Teraz Alicja dumnie unosi podbródek, mimo upału odziana jest w elegancką czerń. Na jej rękach więdnie żałobny wieniec. „Mamo, tato, ja się boję. Nie zostawiajcie mnie. Gdzie jesteście? Mówiliście, że zawsze będziecie przy mnie, że będę z wami bezpieczna... Tu jest tak ciemno, nic nie widzę.” Alicja siedzi w swoim pokoju. Po raz pierwszy od dawna zasłony są zasunięte. Jej mieszkanie musi być jasne i radosne, by dawało jej natchnienie. Na biurku rozrzucona sterta papierów. Jej niedokończone poezje. Spod łóżka wystaje oskarżycielsko, jak zakrwawiony dowód zbrodni, książka – „Alicja w krainie czarów”. Niedorosła – według matki i niegodna dojrzałej poetki – według ojca. Skąd się tu wzięła? Alicja jest smutna, ale nie wie dlaczego. Co tu robi ten dziwny wieniec? Czemu zasłony są zaciągnięte? Czemu jest ubrana na czarno?! Zrywa się i biegnie do telefonu. Wykręca znany sobie numer, znany tak dobrze, że wygrywa go na aparacie jak pianista swój ukochany koncert. Tuut. Tuut. „Ach, mamo, miałam straszny sen. Proszę, powiedz, że to nic,” „To nic, kochanie. Zjadłaś coś nieświeżego. Nie jedz na mieście, jesteś zbyt delikatna, Następnym razem przyjdź do nas. Przygotuję żeberka, lubisz żeberka, prawda? O, słyszysz jak brzęczą garnki? Słyszysz tykanie zegara w przedpokoju? Czujesz zapach pasty do podłóg, unoszący się w korytarzu? O, słyszysz? To twój ojciec naprawia stół...” Stuk, puk... Stuk, puk... „Mamo, zaśpiewaj mi coś.” „Oczywiście, kochanie.” Matka śpiewa. Wydaje z siebie najwyższe i najniższe nuty, byle dać pociechę córce. Schodzi do g. G, g, g... Jej głos brzmi mechanicznie. Alicja z trudem odrywa ucho od słuchawki, w której kiedyś rozbrzmiewał głos matki. G, g, g, g, tuut, tuut, tuut, tuut... Alicja odkłada słuchawkę I idzie zrobić jajecznicę, ale kiedy jedzenie jest gotowe, nie chce jeść. Siedzi i patrzy, jak danie oddaje swój zapach, swoje ciepło nienasyconemu powietrzu. Po kilku minutach jedzenie jest zimne. „I takie już pozostaniesz” – mówi na głos Alicja i obserwuje krzepnący tłuszcz. Jedzenie uległo drugiej zasadzie termodynamiki. Oddane ciepło już nie wróci. Jedzenie wystygło. Umarło. Tak samo będzie ze wszystkim. Tak samo jest z rodzicami Alicji. Tak samo będzie z Alicją. Nie, to JUŻ się stało z Alicją! Jej ciepło, ciepło wynikające z bezpieczeństwa – zgasło kilka dni temu. Śmierć rodziców. Pod wpływem impulsu chwyta nóż i przeciąga nim po wewnętrznej stronie nadgarstka. Krew wypływa gładko, bezboleśnie razem z ciepłem. Alicja ma ochotę przekonać się, czy naprawdę jest taka wyjątkowa, czy ona też...? Jej imię wydaje się jej teraz nietrafione... Alicja z Krainy Czarów – przeżywała, Alicja z Warszawy – przepuszczała przez palce. Zamiast podążać za białym królikiem, ona złapała go i zamknęła w złotej klatce. Ale on i tak uciekł, bo wiecznie spóźnionego czasu nie da się zatrzymać. Alicja dalej intensywnie przeciąga nożem po ręce. Bez fascynacji czy odrazy, z dystansem, nawet obojętnie patrzy na krew. Siada wygodnie pod ścianą, pod plecy podkłada sobie poduszkę. „Zaraz bezpowrotnie stracę swoje ciepło”, mówi do siebie. „zaraz będę zupełnie zimna.” Uśmiecha się do siebie. Widzi kolorowe plamy światła, czy to Kraina Czarów?... Śmierć cieplna nadchodzi, wymachując kosą stworzoną z lodu-9. „Nie spiesz się” mówi Alicja i łapie przemykającego białego królika zdrową ręką. „Mamy teraz mnóstwo czasu.”
  5. "Zakrzepła na lustrze mina"... To fantastyczne, jak potrafisz bawić się słowami.
  6. Lekko przewotne opowiadanie. ::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::::: - Słyszałeś? – zapytała cicho dziewczyna, odwracając się w stronę towarzysza. Szczupły, niski chłopak spojrzał na nią z politowaniem. - Dziecino, nie bój się. Ja cię obronię przed duchami. Pomóżże odgarniać ten gruz! Dziewczyna potrząsnęła brązowymi, krótkimi włosami i z niechęcią zaczęła odgruzowywać pokój. - Trzydzieści lat – usłyszała nagle głuchy głos. – to już kawał czasu. Odwróciła się powoli. – Ogar.. ty to powiedziałeś?... - A kto inny, kobieto? Nawet nie było nas wtedy na świecie. – milczenie. – Trzydzieści lat temu zawalił się tu strop. Kaisha, opowiadałem ci o tym? Kaisha ponownie potrząsnęła głową, po czym usiadła na stercie odgarniętego gruzu, sygnalizując przemianę w słuch. Chłopak zwany Ogarem zaczął opowiadać. - Dawno temu... w latach 50. ... W tym domu zamieszkało młode małżeństwo. Wiesz, to małe miasteczko... Ludzie nie są zbyt tolerancyjni. A wtedy... Widzisz, to było małżeństwo mieszane. On biały, ona czarna. Każde wyjście do miasta, czy nawet ogródka odbywało się pod ostrzałem niechętnych spojrzeń, ukrytych lub jawnych. Kobieta parę razy oberwała kamieniem, usłyszała masę uwag... Czuła wrogość z każdej strony. Zaczęła unikać wyjść, siedziała cały czas w domu... Jej mąż starał się, jak mógł. Każdy, kto wyraził dezaprobatę wobec jego żony, dostawał w maskę. Każda plotkara byłą zasypywana gradem słów ciężkich jak kamienie... – Ogar wyraźnie się rozgrzewał w swojej opowieści. Zdawał się być urodzonym gawędziarzem. - Jednak to było dla niego dużo cięższe, niż okazywał. Do swojej żony zaczął odnosić się coraz chłodniej. Stał się milczący, zmęczony. Prawie ze sobą nie rozmawiali. Po pewnym czasie miasteczko zawrzało – mężczyzna miał romans. Co gorsza, wszyscy byli po stronie jego i jego kochanki. „Tak się kończą małżeństwa z tymi czarnymi psami”, mówili. I wtedy... – Ogar zawiesił na chwilę głos – Kilka tygodni później kochankę mężczyzny znaleziono martwą. I to jak! Była całą zmasakrowana. Twarz pocięto jakimś ostrym narzędziem, tak że trudno było ją zidentyfikować... wiesz, wtedy raczej nie sprawdzało się DNA denata... Członki powykręcane, kręgosłup strzaskany w kilku miejscach, na całym ciele powbijane igły... i wiesz, co było najgorsze?... Ciało było wyschnięte na wiór. Kropli krwi, wody, nic. Przy dotknięciu rozsypywała się w proch. Śladów krwi nie było również dookoła, nigdzie... oznaczało to, że musiała zostać ususzona przed śmiercią, gdyż to, co z nią zrobiono, wysuszyłoby ją równie skutecznie... – Chłopak zaśmiał się ze swojego niesmacznego żartu, a Kaisha wzdrygnęła się. - A potem... Ludzie uznali, ze to wina czarnej kobiety. Padały określenia „wiedźma”, „czarna morderczyni” i tym podobne, i zapewniam cię, to najłagodniejsze z określeń. - I co? – zapytała bez tchu dziewczyna. - Dokonali samosądu. – Ogar wstał i zaczął ponownie rozsypywać stertę gruzu. – Pomóż mi. - I to koniec? Po prostu ją powiesili? To niemożliwe! WIEM, że mi nie mówisz wszystkiego, już ja cię znam... - Chcesz wiedzieć? Jesteś pewna? – chłopak odwrócił się powoli, a jego oczy zajarzyły się w ciemności. Kaisha z nagłym niepokojem pomyślała, że właściwie wcale go nie zna. Niby znali się od dawna, ale nic o nim nie wiedziała – oprócz tego, ze jest sierotą i maniakiem nieprawdopodobnych historii. Co mu może przyjść do głowy? Patrzy tak dziwnie, jakby... jakby.... nie był do końca normalny. - Gdy ją wieszali... Tu, w przedpokoju... na haku na suficie, tam, gdzie się zawalił... Widzieli coś dziwnego. Jakby widzieli uciekająca z niej duszę. Smuga dymu, wypływającą z ust, nos, uszu, dołem, nawet spod paznokci. Ludzie dusili się jej duszą. Była jak chmura kwasu, gęsta, ciemna przesycona nienawiścią. Nienawiścią do świata, który gotów był ją zabić za pokazanie się publicznie. Który odsunął od niej ukochanego męża, który od chwili narodzin kradł jej wolność, godność i napiętnował ją. Po chwili budynek pełen był trupów. Jedyną żywa istotą była wijąca się na konopnym sznurze kobieta. Podobno nieliczni, którzy nie poszli uczestniczyć w samosądzie, jeszcze przez wiele dni słyszeli okrzyki jej agonii. Nad miejscem, gdzie mieszkała, przez długi czas unosił się ten dym, dusząc każdego kto spróbował podejść do tego miejsca. Sufit zawalił się sam. Ze starości. - Co z tymi... ciałami? - Ciało w kość, a kość w proch – szepnął Ogar wyraźnie ubawiony. – Brodzisz w nich. Dziewczyna wrzasnęła i wdrapała się na jakiś próchniejący mebel, szlochając. Zbutwiała restauracja dla korników zapadła się pod nią i Kaisha z wrzaskiem padła twarzą w pył. Ogar obserwował to z lekkim rozbawieniem. - Wiesz czego szukamy? – spytał cicho. Dziewczyna natychmiast przestała się miotać i szlochać. - Do...dowodu? Szkieletu? - Kobiety – twarz chłopaka zniekształcił odrażający uśmiech. Kaisha klęczała nieruchomo w kurzu, z otwartymi oczami wpatrując się w towarzysza, jakby oczekiwała okrzyku „prima aprilis!”. – Nikt cię tu nie trzyma. Możesz wracać, zapomnieć o tym... Bo tutaj czeka cię koszmar, śmierć. Bo nienawiść utrzymuje przy życiu skuteczniej niż cokolwiek innego... Ja w to wierzę. I chcę się upewnić. - Nie...nie rób jaj.... –dziewczyna wstała. – szkieletu się nie przestraszę. - Jak uważasz... Minęła godzina kopania. Cały gruz został odgarnięty i wywalony do lepiej zachowanej części przedpokoju. Została tylko jedna sterta na samym środku. - Do roboty – syknął Ogar i ze zdwojoną energią zaczął rozsypywać kamienie dookoła. To idiotyzm, myślała Kaisha, stojąc tuż obok chłopaka. Kolejny kawałek tynku zapadł się miękko, z niegłośnym „puff” w grubą warstwę kurzu. I kolejny. I kolejny. I kolejny... Kaisha wrzasnęła, odskakując do tyłu. Ogar zaczerpnął głośno powietrza i cofnął się o krok. Na kupie gruzu leżał teraz szkielet, z rozsypującą się pętlą założoną na szyję.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...