Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Adam Dąbrowski

Użytkownicy
  • Postów

    13
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Adam Dąbrowski

  1. 29 Wrzesień 2003 r., godzina 19:30 Od kiedy tylko pamiętam szpitalne korytarze napawały mnie strachem. Uświadamiały mi, że kiedyś zostanę sam, że przyjdzie mi umierać z myślą, że szczęścia nie ma, że to tylko wytwór ludzkiej wyobraźni. Bo niby jak nazwać coś, czego nigdy nie mogliśmy dotknąć? Coś, czego nigdy tak naprawdę nie widzieliśmy. Kiedyś wierzyłem w nadejście tego cudownego dnia. Dnia, w którym wszystko się odmienia. Dnia, w którym całe zło świata zaczyna być obojętne, a każdy chłodny powiew wiatru staje się tylko nieistotnym szczegółem. Pamiętam jak dziś, każdego ranka wstawałem z lóżka wmawiając sobie, że nadeszła właśnie ta chwila. Chwila duchowego uniesienia. W końcu nadeszła – upragnione od dawna katharsis, duchowe oczyszczenie pociągające za sobą falę negatywnych emocji. Próba wiary i moment przeogromnej słabości. Nie myślałem o „wczoraj”, nie przejmowałem się „jutro”, było tylko teraz, tylko ja. Egoizm przemówił, bo jak inaczej mógłbym to nazwać? Nijak, bo pustka w głowie była ogromna. Wszystkie myśli i słowa odeszły w zapomnienie, a ja pisałem list. Biała kartka, a na niej moje łzy. Tylko tyle miałem do powiedzenia, tylko tyle chciałem po sobie zostawić, nic więcej, żadnych pomników, żadnych po mnie wspomnień. Każdy kiedyś umrze, może dziś, może jutro, a może za dwadzieścia długich lat. Ja chciałem umrzeć właśnie wtedy, skoczyć w wir zakurzonych kartek i ostatni raz zatańczyć ze śmiercią flamenco. Na płatkach białych róż chciałem - i tańczyłem, przez chwilę, by zaraz po tym spojrzeć prawdzie w oczy. Nic nie dzieje się bez przyczyny i nic nie zostaje bez echa, pamiętam jak dziś… 19 Marzec 2007 r., godzina 01:03 Pamiętam jak dziś, księżyc zakrywały gęste chmury, a krople deszczu powolnie spływały po tafli zabrudzonego szkła. W takich chwilach zwątpienie nie odstępowało mnie na krok. Toczyłem w sobie walkę, jakiej nigdy dotąd nie widział ten świat. Rozdarty na dwie połówki, z każdą minutą uświadamiałem sobie, że straciłem coś, o co walczyłem tak naprawdę całe życie. Walczyłem - wygrywając wszystko, wygrywałem - wszystko przegrywając. Z minuty na minutę czułem coraz większy niepokój. Niepokój ciała i mojego zniewolonego umysłu. Wszystkie, nawet najmniejsze moje paranoje powróciły tamtej nocy, by przypomnieć mi o wszystkich momentach okrutnej bezsilności. Kochałem Ją, wielbiłem i podziwiałem. Na przekór wszystkim walczyłem o każdą chwilę spędzoną z Nią sam na sam. Wierzyłem w miłość wieczną i niezmienną. Wierzyłem w ideały i bajkowe Elfy. Wierzyłem w Nibylandię i wieczny spokój. Ona wierzyła w życie, wierzyła w teraz, zawsze myślała o jutrze. Realistka wręcz. Na pozór w Jej życiu nie było miejsca na jakiekolwiek fantazje, mimo to marzyła o księciu z bajki, który przyjechałby do Niej na białym rumaku i wspiąłby się na najwyższą z wież by tylko móc pozostać z Nią na wieki. Wierzyła i nadal wierzy bo pamięta. Pamięta o wszystkim. I ja pamiętam - każdego ranka wciąż myślę o Niej i całej tej niespełnionej miłości. Bo miłość nie może być szczęśliwa, wtedy przeradza się w przyzwyczajenie. 29 Wrzesień 2007 r., godzina 19:30 - Umieram, wiesz? Każdego dnia umieram na nowo. Nie widząc sensu, nie widząc nadziei. Brak wiary we mnie, brak chęci. Codziennie, gdy patrzę w lustro myślę: nigdy więcej. Nigdy więcej bólu, nigdy więcej kłamstw. Wolność - tam wysoko, Ja i Ona - nieosiągalny już raj. Bo tak naprawdę nigdy mnie nie było. Bo tak naprawdę nigdy nie potrafiłem być. Zwyczajnie uciekałem i kryłem się przed światem, bo mimo mojego na pozór silnego charakteru zawsze byłem tym samym słabym, bezsilnym człowiekiem. - Zabierz mnie ze sobą, nie zostawiaj. Pamiętasz? Obiecałeś, przysięgałeś, że wszystko będzie trwać wiecznie, że każdego dnia słońce będzie błyszczeć, jakby już nigdy miało nie pojawić się na horyzoncie, jakby już nigdy nie mogło spojrzeć na cały ten świat. Kiedyś, gdy byłam mała chciałam być księżniczką. Ty sprawiłeś, że naprawdę nią byłam… - Nic nie jest takie samo i nigdy już nie będzie. Pamiętam jak dziś, kiedy obiecałem sobie, że nigdy więcej nie popełnię tego samego błędu sprzed lat, że nigdy nie ucieknę, że będę trwał mimo wszystko, że każdego dnia będę głosił światu, że warto żyć. Wszystko się zmienia, ja Ty, i Ona. Życie bez szczęścia nie jest dobre Oluś, nie jest i Ty o tym wiesz, a mimo to ciągle żyjesz nadzieją. Podziwiam to w Tobie, podziwiam tę wolę walki, której ja nigdy nie miałem. Może gdybym postarał się choć trochę bardziej, dziś byłoby zupełnie inaczej. Kochałem Ją, kochałem. - Spróbuj żyć! Postaraj się ten ostatni raz! Ten ostatni raz, tak jak zawsze mi mówiłeś: „po prostu być”. - „Po prostu być” już nie ma. Moje ideały umarły tamtego dnia, tamtego pamiętnego dnia. Nie ma już odwrotu, dla mnie jest już za późno, ale Ty masz jeszcze szansę, wykorzystaj ją i nie popełnij tego samego błędu, co ja. Dobranoc Przyjaciółko i do zobaczenia kiedyś… - Dobranoc Adam, dobranoc. Retrospekcyjne myślenie budzi lęk jak zapach porannej kawy bez miłości…
  2. Niestety nie ma tutaj jak na "poza wiatrem" kategorii, tak wrzucilbym do "miniatur" ;)
  3. Bądź mi muzą, kwiatów śpiewem, krystaliczną masą świateł, bądź mi cierniem, bólem, płaczem, bądź na zawsze, nie inaczej.
  4. zamiarem bylo napisanie czegos lekkiego i zwiewnego, a swoja droga dla niewtajemniczonych - mocniejsze leki psychotropowe otepiaja umysl i nie pozwalaja zbytnio na znalezienie wyszukanych slow i metafor...
  5. Chcę zobaczyć, chcę dotykać, chcę całować, nigdy znikać, być Ci ciałem, słowem, duszą, zawsze z Tobą, niechaj wrócą. Moje myśli, wyraz twarzy, ciepło w sercu, chcę znów marzyć, płakać, szlochać, tak we dwoje, zawsze razem, sam tu stoję. Moje życie - takie małe paranoje...
  6. aa racja, ogonka zabraklo... na codzien nie uzywam polskich liter i tak mi to weszlo w krew ze zapominam o nich kiedy są potrzebne, a co do "poroztwieram" to zastanawialem sie czy nie zamienic tego na "uchylę" ale wtedy mi sie nie widzi, poczekam na wene i cos z tym jeszcze zrobie ;)
  7. wprowadzilem kilka zmianek o ktorych mowilas, a co do poroztwieram to wiem ze w slowniku slowa takiego nie ma, ale chcialem utworzyc nowe ktore by mi pasowalo zaczachajac przy tym slowotworstwa...
  8. a ja wyjdę na śródmieście, kupie trąbkę no i sanki, pójdę krzyczeć, śpiewać, tańczyć, pójdę marzyć i rozmyślać, wezmę Ciebie, moje słowa fotografie schowam w domu, wyczaruję kwiatów łąkę, zagram koncert, zmyślę bajkę, stworzę nowe poematy, o miłości i o życiu, w atramencie spoję pióro, spiszę listów katalogi, rozpakuję niespodziankę, film obejrzę no i bajkę, słowa moje Ci przekażę, w kawiarence spiję kawę, a na koniec pootwieram okna moich wiecznych marzeń
  9. Był indywidualistą, nie lubił schematów, podążał przez życie kierując się swoimi wartościami zasięgniętymi z jakże odległych lat '50. Nie bał się odrzucenia, nie bał sie braku akceptacji. Może tylko dlatego, iż wiecznie uciekał od życia. Wieczny włóczykij, niczym baśniowa postać doliny muminków. Nie patrzył w przyszłość, nie zwaracał uwagi na “teraz”, żył duchowymi wartościami przeszłości. A umarł tylko dlatego, by odrodzić się na nowo...
  10. Dziekuje za podpowiedz... Wiem co mozna w przyszlosci poprawic...
  11. Żyletka jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie, jej połysk, jej blask, jej krwisty posmak, poczucie bólu i łez, samotność - moj obłęd...
  12. W tekscie nie za bardzo udalo mi sie rozgraniczenie snu od jawy... Poprostu zapomnialem wspomniec o tym ze wszystko bylo snem i fikcja. Rzeczywiste bylo tylko tylko zakonczenie. A co do rodziny... Mialem zamiar opisac sytuacje ze bohater jest czlowiekiem samotnym, chociaz ma prace, ma mieszkanie to brak mu rodziny, oparcia. A pozniej budzi sie ze snu... Taka to moja chaotyczna mowa ;) No Ale debiut juz za mna ;)
  13. Dawno, dawno temu, gdzieś w odległych zakątkach ludzkiej podświadomości, powstał obraz cudownego ogrodu. Miejsca wolnego od bólu, płaczu i strachu... Miejsca w ktorym dostatek był czymś naturalnym i codziennym. Miejsca, w ktorym zło nie miało prawa jakiegokolwiek bytu... Ciemna zimowa noc, jedna z tych samotnych nocy, spedzana w towarzystwie swoich własnych myśli. Wskazówki zegara leniwie kierowały się w stronę godziny duchów. Siedziałem w starym bujanym fotelu, wpatrując się w zalotnie błyskające płomienie domowego ogniska. Byłem sam, czasami odwiedzały mnie moje własne paranoje. Wyimaginowany świat metafor, nękał mnie każdego wieczora. Byłem już dorosłym człowiekiem. Miałem prace, mieszkanie, ale nigdy nie miałem domu. Ta myśl nie dawała mi spokoju, codziennie wracała, jakby chciała mi powiedzieć, że nadchodzi mój czas. Zegar wybił dwunastą. Dwanaście ciężkich uderzeń rozbrzmiało mi w głowie. Bez zawahania podniosłem wcześniej przygotowaną strzykawkę i począłem uciekać od otaczającej mnie rzeczywistości. Zaledwie chwila dzielila mnie już od tak utęsknionego raju. Zasnąłem... Obudził mnie głos. Mowa jego była dla mnie niezrozumiała i chaotyczna. Otworzywszy oczy ujrzałem biel, jasność, która z każdą chwilą stawała się niczym innym jak odcieniem najzwyklejszej szarości. Wstałem. Niepewnie utrzymując się na nogach, rozejrzałem się dookoła. Zauważyłem drzwi. W tym samym momencie uświadomiłem sobie, że to już koniec. Koniec męk, koniec bólu, koniec samotności. Ruszyłem w strone wrót. Jednym szybkim szarpnięciem otworzyłem je na oścież i... Ku mojemu zdziwieniu, kolejne pomieszczenie nie różniło się do poprzedniego. Te same barwy popiłu. Ta sama szarość dnia. Ten sam wolno płynący czas. Przysiadłem. Plecy zalał mi zimny pot. Może były to początki paranoi ? Cóż innego mogłoby się przytrafić martwemu psychiatrze ? Wstałem by nie zastanawiać się dalej nad sensem swojego istnienia. Zacząłem wędrówke po pokojach szarości. Jeden po drugim. Różniły się tylko wielkością. Zawód, jak jeden z młodzieńczych zawodów miłosnych. Wizja wyimaginowanego szczęścia gdzieś uleciała. Dobrobyt i dostatek nagle umknął. Powróciły łzy, strach i ból. Nie chciałem do tego wracać. Stałem przed kolejnymi drzwiami. Chwila wyboru. Czy pojde przed siebie? Czy zawróce puki mam taką możliwość? Otworzyłem drzwi. Przede mną była pustka. Lecz nie jak wczesniej-szarość dnia. To było coś nowego, odległego. Widziałem niebo. Niebo pełne gwiazd, wszystkie na wyciągniecie ręki. Żądza posiadania wszystkiego była tak silna, że bez zastanowienia poczyniłem krok w przód. Byłem tak blisko uchwycenia gwiazdy, tak blisko bycia ponad wszystkim. Spadłem... W kominku tliły się jeszcze niedopałki. Obudziłem się w moim starym bujanym fotelu. Począłem się zastanawiać, coż oznaczał sen minionej nocy. Wstałem, zgasiłem resztki marnie żarzących się węglików i położyłem się obok mojej ukochanej żony. Dzieci już dawno spały, a ja leżąc tak przez chwile, uświadomiłem sobie co czeka mnie, jeżeli wciąż bede podążać przed siebie nie zwracjąc uwagi na piękno, które zostawiam za sobą. Jedynym rajem jaki moge sobie zapewnić, to raj tutaj, na ziemi...
×
×
  • Dodaj nową pozycję...