Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Samuel L. JAckson

Użytkownicy
  • Postów

    20
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Samuel L. JAckson

  1. Szejk Nasralla siedział w swoim apartamencie w arabskiej dzielnicy Bejrutu, Hamra. Ten polityczny przywódca Hesbollachu był już niemłodym, siwiejącym mężczyzną o typowo arabskiej urodzie. Skromna galabija , kufija i ikal , stanowiące ubiór szejka, niczym nie wyróżniłyby Nasralli spośród wielu milionów Arabów. Całości stroju dopełniały skórzane sandały. Apartament szejka był nad wyraz skromny. Kilka prostych, acz stylowych mebli, kilka drobnych bibelotów. Można było powiedzieć, że niemal ascetyczny. Od kiedy szejk związał się z Hesbollachem, życie nie szczędziło mu przykrych niespodzianek. Ciągle był narażony na ataki agentów izraelskiego Mossadu, czy służb specjalnych niektórych państw zachodnich. Za swoją działalność zapłacił najwyższą cenę – zabito mu jedynego syna. Był jednak na tyle mądrym człowiekiem, że nie pozwolił, aby nienawiść przesłoniła mu cele walki, którą toczył. Wszechstronnie wykształcony, potrafił trzeźwo oceniać realia w których przyszło mu żyć. Był też przebiegłym politykiem, potrafiącym przewidzieć skutki działania. I to zarówno te bezpośrednie jak długoterminowe. To jego osobistym sukcesem było zwerbowanie pułkownika izraelskiego wywiadu i schwytanie dwunastu izraelskich komandosów mających wysadzić budynek Narodów Zjednoczonych w Bejrucie tak, aby zamach poszedł na konto Hesbollachu. Izrael drogo zapłacił za tą wpadkę. Musiał wypuścić z niewoli kilkuset żołnierzy Nasralli, a sama wymiana trwała kilka tygodni. Od tego czasu Izraelczycy nawet nie próbowali przekroczyć tak zwanej "niebieskiej linii" w dolinie Bekaa. Przy niewielkim biurku szejka siedziało jeszcze dwóch mężczyzn. Byli to jego najbliżsi współpracownicy . Abdul Makhoul i Salim Bou Andre. Nasralla dopiero dzisiaj postanowił wtajemniczyć ich w swoje najbliższe zamiary, choć wcześniej nigdy nie miewał przed nimi tajemnic. - Przyjaciele, czas abyście poznali pewien niezwykle istotny plan, który w przypadku powodzenia, zapewni pokój na Bliskim Wschodzie- odezwał się Nasralla - Jak wiecie, sytuacja się zaostrza. Trudno powiedzieć, czy Amerykanie poradzą sobie w Iraku, Jassir Arafat nie kwapi się do współpracy, o Izraelczykach nie wspominając. Nadszedł jednak moment, kiedy należy wykorzystać sprzyjającą koniunkturę polityczną. Dzisiaj, jak wskazują najnowsze badania, świat za największego terrorystę postrzega nie nas, nie Libię a Izrael i Stany Zjednoczone. Ta sytuacja nie będzie trwać wiecznie, więc musimy działać szybko. Jak wiecie, podczas mojej ostatniej wizyty w Dubaju spotkałem się z generałem Mostovojem, z rosyjskiej FSB. Zarówno my, jak i Rosjanie podobnie postrzegamy problem pokoju na Bliskim Wschodzie. Tym problemem jest Ariel Szaron. Abdul Makhoul nerwowo poruszył się w fotelu. - Nie mamy szans nic zrobić z tą sytuacją. Dobrze wiesz, ze niższe szczeble naszej organizacji są infiltrowane przez Mossad. - Nie sami, oczywiście – odpowiedział Nasralla. Pomogą nam Rosjanie. - Dlaczego mieli by to robić ? – zapytał Bou Andre. - Dlatego, że ich interesy na Bliskim Wschodzie cierpią. Nie zapominajcie, że połowa obywateli Izraela pochodzi z terenów byłego ZSRR a druga z Polski. Rosyjskie lobby żydowskie ma wielkie wpływy, ale nawet oni nie zdołali zapobiec wygranej Szarona nad Ehudem Barakiem w wyborach 2001 roku. Izraelski Kneset też jest zbyt słaby, aby cokolwiek zaradzić na problemy palestyński i południowego Libanu. Liczba turystów, którzy jeszcze niedawno odwiedzali Izrael spadla gwałtownie i zmniejszyły się wpływy do kieszeni bogatych Żydów. Spotkania Szarona i premiera Palestytnczykow Abbasa, to tylko zasłona dymna. Szarona można słuchać, ale jednocześnie trzeba patrzeć mu na ręce, gdyż jego poczynania przeczą deklaracjom. - Zgoda. Ale przecież nie możemy liczyć na cud. Rosjanom patrzą na ręce Amerykanie i cala Europa zachodnia. Broni od nich raczej nie dostaniemy. A i to na wiele by się nie zdało. A organizowanie kolejnego zamachu na Szaona to bezsensowne wysyłanie ludzi na śmierć. Palestyńczycy próbowali wiele razy – bezskutecznie. - To prawda. Rzecz jest zresztą nie w broni, której i tak nie potrafilibyśmy wykorzystać. Tak się złożyło, ze nasze interesy paradoksalnie są zbieżne z rosyjskimi i interesami frakcji pokojowych w Izraelu. Popatrzcie na Bejrut – kiedyś był Paryżem Morza Śródziemnego. A dzisiaj każdemu Europejczykowi kojarzy się z bombami, zamachami i terroryzmem. A przecież nie strzela się u nas od ponad 10 lat. I dlatego Mostovoj w największej tajemnicy spotkał się ze mną. Wiem, ze posiada pełnomocnictwa najwyższych władz państwowych Rosji. A my jesteśmy jedynymi, którzy są w stanie wesprzeć działania ich człowieka, który ma zabić Szarona. - Zabić Szarona, żachnął się Makhoul? – przecież to samobójstwo polityczne. - Tak mogło by się zdawać. Ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że płakać po nim długo nie będą. Mam zresztą nadzieje, ze Rosjanie przyślą kogoś, kto będzie potrafił zrobić to w białych rękawiczkach. Co oczywiście będzie piekielnie trudne. Ale nie ma rzeczy niemożliwych. - Czy ustaliliście z Mostowojem jakieś szczegóły zadania ? - Nie. Wszystko ma wiedzieć jego człowiek – Vladimir. Wiem tylko, że przylatuje jutrzejszym samolotem z Warszawy. Do ciebie , Salim, będzie należał odbiór go z lotniska i bezpieczne dostarczenie tutaj. I zrób to tak, żeby nikt o tym nie wiedział. - Tak zrobię, odpowiedział Salim. Makhoul i Bou Andre wyszli. Nasralla wstał, otworzył okno i spojrzał na nocną panoramę Bejrutu. Jak u diabla Rosjanie chcą to zrobić? – myślał. Przez ochronę Izraelczykow nie przecisnęła się do tej pory przysłowiowa mysz. Jedyna teoretyczna szansa, to człowiek z wewnątrz. O takiej właśnie możliwości myślał Nasralla rozmawiając z Mostovojem w Dubaju. Sądził, ze Rosjanie maja kogoś takiego. A tu okazuje się, że nie dość, że nie mają, to jeszcze trzeba będzie organizować mu bezpieczny przerzut do Izraela, co samo w sobie stanowiło dostatecznie niebezpieczne zadanie i realnie było piekielnie trudne. Nasralla postanowił dalsze działania uzależnić od spotkania z rosyjskim agentem. Choć nie wszystkie. Nawet swoim najbliższym współpracownikom nie powiedział o teczce z dokumentami otrzymanej od Mostovoja. A właśnie materiały zawarte w tej teczce dawały częściową odpowiedź na pytanie, jak można się zabrać do tej akcji. Czas najwyższy, aby sprawy zaczęły się jakoś układać, pomyślał. Zgasił światło i wyszedł do sypialni. *** Po emocjach związanych z wylotem zasnąłem w samolocie jak kamień. Trzy i pół godziny lotu minęły jak jedna chwila. Obudziłem się czując zmiany ciśnienia w uszach, kiedy samolot podchodził do lądowania. W iluminatorach po lewej stronie widać było tysiące świateł miasta. Lądowanie, jak to zwykle u naszych pilotów, było delikatne. Samolot podkołował do rękawa i pasażerowie zaczęli wychodzić do hali odpraw. Stanąłem w kolejce do odprawy paszportowej, ale żołnierz cofnął mnie do innego stanowiska, w którym musiałem wykupić znaczki wizowe. Obok, przy długiej ladzie, kłębił się tłum panienek szwargoczących po rosyjsku. Jak się potem miałem dowiedzieć, były to "artystki" jadące do pracy w miejscowych night clubach zwanych popularnie kabaretami. Zapłaciłem 34 dolary za znaczki i nic już nie stało na przeszkodzie abym otrzymał libańską wizę. Wypełniłem kwestionariusz imigracyjny i po odebraniu bagażu wyszedłem przez szklane drzwi do sali przylotów. Lotnisko było wielkie. Z żalem pomyślałem, że nasze Okęcie to, przy tym obiekcie, kurnik. Wzdłuż barierki stały dziesiątki osób oczekujących na podróżnych. Po chwili zacząłem rozglądać się za przyjacielem Saszy, który powinien na mnie czekać. Wśród oczekujących dostrzegłem ubranego po arabsku mężczyznę z tabliczką z napisem VLADIMIR. Domyśliłem się, że Sasza podał swoim libańskim partnerom rosyjskie brzmienie mojego imienia. Podszedłem do Araba i powiedziałem po angielsku : - Myślę, że czeka pan na mnie. Jestem Vladimir. Od Saszy. Arab szybko rozejrzał się wokół i powiedział - Jestem Salim, miło mi. Musimy jak najszybciej dostać się do samochodu. Tu nie jest najbezpieczniej To mówiąc wziął mnie pod rękę i skierował się szybkim krokiem w stronę podziemnych parkingów. Zauważyłem, że co chwilę dyskretnie ogląda się za siebie. Na parkingu czekał poobijany Mercedes 126. Kątem oka zauważyłem jednak, że ma sportowe felgi i nowiutkie niskoprofilowe opony. Salim energicznie wrzucił mój bagaż na tylne siedzenie. Udzieliła mi się jego nerwowość, więc szybko zająłem miejsce obok kierowcy. Arab ruszył z piskiem opon. To nie był zwykły gruchot. Pod maską grał doskonale wyregulowany silnik, którego pomruk sygnalizował wielką moc i możliwości. Coś tu było mocno nie tak, ale nie wiedziałem jeszcze co. - Ukryjemy cię w nowym hotelu Royal. Mamy tam swoich ludzi. Zostaniesz zameldowany jako jeden z szejków z Emiratów Arabskich. Właściwy szejk jest w stanach i szybko się u nas nie pojawi. - Dlaczego tak? Zapytałem. - Tak będzie bezpieczniej. Jutro, najdalej pojutrze, jeśli wszystko będzie w porządku, spotkasz się z szejkiem Nasrallą. Nie bardzo rozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi, ale zmęczony poprzednim dniem i lotem, pytania postanowiłem zostawić na później. Odwróciłem się do tyłu, aby sięgnąć po gumę do żucia schowaną w bocznej kieszeni torby. Nie wiem, co zwróciło moją uwagę na jadącego za nami Jaguara. Może to, że na długich odcinkach trasy był jedynym samochodem w pobliżu? Za kierownicą siedziała ładna blondynka, którą oceniłem na około trzydziestkę. - Ten Jaguar jedzie za nami od lotniska- powiedział Salim, dostrzegając to samo, co ja. - Zaraz go zgubimy- dodał. Przycisnął mocniej pedał gazu i gwałtownie zmieniając pas wjechał w wąską uliczkę odchodzącą od głównej trasy w stronę wzgórz. Dziewczyna w Jaguarze próbowała powtórzyć manewr Salima, ale nie miała tyle czasu i miejsca. Gwałtowny skręt w prawo przypłaciła strata lewej , przedniej opony, która pekła z głośnym hukiem. Jaguarem zarzuciło i stanął bokiem. Z tyłu pojawił się jeszcze jeden samochód, który zaskoczony manewrem blondynki uderzył z całą prędkością w tył jej pojazdu.. - No, w porządku - powiedział Salim. Mamy ich z głowy. Zauważyłem, że kluczył jeszcze jakiś czas po wąskich uliczkach, zanim ponownie wyjechał na główna drogę. W końcu podjechaliśmy pod piękny, nowy hotel. Niesamowita architektura i oświetlenie zapierały dech w piersiach. Całości wrażenia dopełniał alabastrowy podjazd. Salim podjechał pod główne wejście. Jeszcze nie zdążyliśmy wysiąść z samochodu a już Murzyn w uniformie wycierał szmatką ślady kół zostawione na podjeździe. Hmm..Sasza mówił coś o apartamencie za 350 dolarów miesięcznie.... a to mi zupełnie na to nie wyglądało - pomyslałem. *** Oleszuk wysiadł z samolotu dyskretnie obserwując swojego podopiecznego. Tamten podszedł do stanowiska odpraw, ale cofnął się od razu do okienka bankowego. Nie ma wizy, pomyślał Oleszuk, będzie musiał wykupić znaczki. Nieśpiesznie oddał paszport do kontroli. Żołnierz odezwał się : - był pan może w Izraelu ? - Nie byłem, skłamał Oleszuk pomny instrukcji, jakich udzielono mu przed odlotem. Wiedział, że Libańczycy zawracają z granicy wszystkich, którzy kiedykolwiek byli w Izraelu. - W porządku, powiedział żołnierz oddając Oleszukowi paszport. Agent kątem oka obserwował Podwanieckiego, który odebrał bagaż i skierował się do sali przylotów. Oleszuk poszedł za nim i zobaczył, mężczyznę z tabliczką. Arabski strój utrudniał identyfikację, ale Oleszuk miał wyjątkową pamięć do twarzy. A tę twarz kiedyś już widział. Nie mógł sobie tylko skojarzyć kiedy i kto to jest. Do Oleszuka podszedł wysoki mężczyzna w koszuli z krótkim rękawem. - Kapitan Oleszuk? Witam, jestem Szarski. Mam pana odebrać i odwieźć do ambasady. Moi chłopcy zajmą się pańskim obiektem. - W porządku. Pułkownik Kędzierski mówił mi o tym. Szarski wziął bagaż Oleszuka i poszli do samochodu. W tym czasie dwaj młodzi ludzie szybkim krokiem przemieszczali się za Połanieckim i mężczyzną w arabskim stroju. Nikt z nich nie zauważył młodej blondynki pilnie obserwującej obu mężczyzn. Ona zaś wsiadła do Jaguara, który czekał na nią bezpośrednio przed wyjściem z hali przylotów. CDN
  2. Taaa, łowie na robaka :))) ( ostatnio nie miałem czasu.. ale ida upały.... podobno... ) :)
  3. Uii tam. Lepszy jest pomysł rzucania sie b e z spodni w toń jeziora :))) ( co z przyjemnoscia czynię ) :)
  4. Mimo obaw, do domu dojechałem dość szybko. W ogóle szybko jeżdżę, chociaż w sumie mandatów na koncie mam niewiele. Milion kilometrów w siedzeniu, wyjeżdżonych w większości w czasach, kiedy pracowałem z ojcem Aleksieja robi swoje. Jazda, to dla mnie w zasadzie rutyna. W domu na wieść o moim wyjeździe zapanowały mieszane uczucia. Z jednej strony – rozłąka. Ale z drugiej – podreperowanie dość mocno nadszarpniętego ostatnio domowego budżetu. Już następnego dnia zacząłem się przygotowywać do wyjazdu czytając wszystko, co o Libanie znalazłem w internecie. O kraju tym miałem raczej mgliste pojecie, a słowo Bejrut nieodmiennie kojarzyło mi się z bombami i terrorystami. Jednakże lektury stron internetowych napawały niejaką nadzieją. Wyglądało to nieźle. Pełen dobrych myśli i potencjalnych projektów jechałem na lotnisko. Całą drogę zastanawiałem się, jak tam będzie. Moje rozmyślania przerwał tylko widok roztrzaskanego w drobny mak samochodu, który mijałem gdzieś na wysokości Glinojecka. Wrak był tak rozwalony, że nie byłem w stanie określić marki pojazdu, z którego strażacy właśnie wycinali martwe ciało kierowcy. Na Okęcie dotarłem około 21, to jest na godzinę przed odlotem samolotu. Zostawiłem samochód na długoterminowym parkingu i starając się nie myśleć o wysokości rachunku za postój wszedłem do hali odlotów. Kobieta przy stanowisku odpraw poinformowała mnie, że jeszcze nikt oficjalnie nie zrezygnował z lotu do Bejrutu, ale kilku pasażerów jeszcze nie zgłosiło się do odprawy. Czyżby blondyna z Mariotta się myliła i nie znajdę wolnego miejsca, pomyślałem? - Pasażer Jerzy Kosiński odlatujący do Bejrutu rejsem Polskich Linii Lotniczych Lot numer 145 zgłosi się do odprawy biletowo bagażowej – obwieścił lotniskowy megafon. Oho, pomyślałem, może to moje szczęście? - Pasażer Jerzy Kosiński... - Powtórzył megafon. - Chyba ma pan szczęście - powiedziała do mnie dziewczyna przy stanowisku odpraw. Niech pan szybko biegnie do kasy i wykupi bilet. Odprawa biletowo – bagażowa kończy się za 15 minut. Nie zastanawiając się ani chwili pobiegłem do kasy biletowej. Kątem oka zauważyłem, że przygląda mi się uważnie jakiś facet, stojący w kolejce do odprawy. Ale nie miałem do tego specjalnie głowy. *** Władimir przekroczył granicę w Terespolu dość szybko. Gdyby nie to, że jego misja była tajna jak to tylko możliwe – wykorzystałby swoje znajomości i przejechał na kanały bez kolejki. Wolał jednak nie ryzykować dekonspiracji w żaden sposób. Teraz, po wprowadzeniu wiz, kolejek i tak praktycznie nie było. Postanowił pojechać do Gdańska. Z poprzednich pobytów w Polsce znał to miasto i lubił je. Miał tam nawet kiedyś dziewczynę – Krystynę. Dziś jednak nie mógł jej odwiedzić. Może po powrocie z Libanu ? - pomyślał. Całą drogę rozmyślał o czekającym go zadaniu. Miał zabić człowieka. W zasadzie nie była to dla niego nowość – zabijał już przecież w Afganistanie i Czeczenii. Ale to było coś innego. Tam miał naprzeciwko siebie uzbrojonych po zęby bojowników. Tu ofiarą miał być cywil. Doskonale strzeżony i ochraniany, ale jednak cywil. Władimir zastanawiał się, jak generał Mostovoj dogadał się z szefami Hesbollachu i czy faktycznie miał na tę akcję zgodę najwyższych czynników rządzących Rosji. A jeśli to jakieś indywidualne rozgrywki, albo co gorzej, prywatna wojna Mostovoja ?– myślał Władimir. Co wtedy ? Przecież niewykluczone, że jego rękoma Mostovoj chce załatwić stare porachunki z Mossadem. Z drugiej strony czasy się zmieniły. To nie dawna KGB, która pod rzekomą przykrywką biura politycznego partii robiła co chciała, kiedy chciała i z kim chciała. Świadomość faktu, że nie jest w stanie tego sprawdzić nie dawała mu spokoju. A może zadzwonić do Rusłana? Władimir przed wyjazdem powiedział przyjacielowi w największej tajemnicy, że leci do Libanu, nie wspominając absolutnie o celu wizyty. Rusłan i tak czegoś się tam domyślał. Wpadł kiedyś na Władimira i Mostowoja na Czerkizowskiej, niedaleko konspiracyjnego lokalu FSB. Był wtedy na spacerze z dziewczyną przydzieloną niedawno do ochrony prezydenta. Mówił potem Władimirowi, że dziewczyna zauważyła nieznaczne skinienie głowy Władimira i Rusłana i z wrodzoną babską ciekawością spytała go o przyjaciela. Rusłan udzielił wymijającej odpowiedzi, nie zdając sobie sprawy z tego, że jego towarzyszka rozpoznała także Mostovoja. Ale nie to było teraz największym zmartwieniem Władimira. Dalej zastanawiał się nad telefonem do Rusłana. W końcu najbliższy przyjaciel był osobistym ochroniarzem Putina. Może spróbuje zamienić słowo z prezydentem? A jeśli się mylę? Jeśli Mostovoj działa w interesie państwa i za zgodą prezydenta? Moja kariera w FSB będzie skończona. I to definitywnie. Władimir wiedział, że generał nie puszcza płazem zdrady i knowań za plecami. Co ma być, to będzie, pomyślał i postanowił poczekać do spotkania z szejkiem Nasrallą. Tak... To spotkanie wiele powinno wyjaśnić. Po przyjeździe do Gdańska zamieszkał w hotelu Heweliusz jako Władimir Ostiakow. Dwudniowy pobyt minął mu szybko i bez jakichkolwiek zdarzeń. Miał wreszcie chwilę czasu dla siebie i postanowił to wykorzystać. Przeszedł się po Długim Targu, potem pojechał na Świętojańską do Gdyni, gdzie ze zdziwieniem ale i przyjemnością stwierdził, że Gdynia wypiękniała od jego ostatniego pobytu, a nowoczesny image Świętojańskiej dodał jej nowego blasku. To nie Moskwa, ale też ładnie - skonstatował. Ostatniego dnia Władimir wymeldował się z hotelu, zostawił samochód w pobliżu konsulatu rosyjskiego, taksówką pojechał na lotnisko i wypożyczył w Avisie Forda na swoje nowe fałszywe nazwisko – Jerzy Kosiński. Dokumenty na nazwisko Ostiakowa starannie spalił a popiół wsypał do muszli klozetowej toalety na lotnisku Rębiechowo. Droga z Gdańska do Warszawy nie należała do najłatwiejszych. Sporo samochodów, a do tego padający chwilami deszcz sprawił, że Władimirowi czas zaczął uciekać miedzy palcami. Muszę przyspieszyć, pomyślał, bo jeszcze nie zdążę na samolot. Ford jechał prawie 160 km/h, kiedy zza zakrętu wyłoniły się dwie wyprzedzające się ciężarówki. Ostatnią myślą Władimira było wspomnienie Krystyny. Rozdział III W pokoju narad atmosfera była ciężka od papierosowego dymu. Pułkownik Kędzierski palił rzadko, ale w wyjątkowych sytuacjach nawet podwładnym pozwalał palić w swoim gabinecie. - Poruczniku Żwirski , co dla nas macie – zwrócił się do młodego oficera? - Niewiele, panie pułkowniku. Sprawdziłem osoby z listy pasażerów. Oczywiście brałem pod uwagę mężczyzn w interesującym nas przedziale wiekowym. Nie sadzę bowiem, aby Rosjanie wysłali na taką misję emeryta lub całkowitego młokosa. - A konkretniej ? - Wytypowałem sześciu podejrzanych spośród pasażerów znajdujących się na liście , oraz jednego z listy rezerwowej. W zasadzie nie znalazłem nic ciekawego. Sami businessmani, jeden zapalony turysta. Poza podejrzeniami. Może poza dwoma. - Macie jakieś sprecyzowane podejrzenia, poruczniku Żwirski ? – niecierpliwie dopytywał się Kędzierski. - Nic konkretnego, ale pasażer Kosiński przez długi czas przebywał w Stanach Zjednoczonych i całkiem niedawno przypomniał sobie o starej ojczyźnie. - Nie mamy też żadnych danych o jego przybyciu do kraju. Albo więc przejechał przez któreś z przejść drogowych, na których przy pobieżnej kontroli nie zanotowano jego przekroczenia granicy, albo jest to nasz człowiek. - A ten drugi ? – zapytał Oleszuk. - Z tym drugim też jest dziwna sprawa. Polak, zamieszkały oficjalnie gdzieś pod Olsztynem, po rozwodzie, dwójka dzieci. - I co w tym dziwnego ? Mamy takich miliony –przerwał Kędzierski. - Spokojnie, panie pułkowniku, to jeszcze nie koniec. Ten Podwaniecki, ma całkiem ciekawy życiorys. Z naszych danych wynika, że po odbyciu służby wojskowej długo studiował, następnie spiknął się z jakimiś Holendrami i coś dla nich robił w państwach byłego ZSRR. Potem zakładał firmy dla pewnego człowieka z Białorusi. Dzisiaj czasami pracuje dla jego syna. - No dobrze, ale co w tym jest takiego podejrzanego ? - Ano coś mi się nie zgadza w datach. Do wojska trafił w 1983 roku, przeszedł szkolenie w ośrodku spadochronowym w Krośnie a potem zniknął na jakiś czas i wypłynął pod koniec 1985 roku już jako student. Dziwna sprawa. Ale czekam na materiały z WKU z Gdańska i Olsztyna, może one coś nam wyjaśnią. - W porządku. Macie na to dwa dni. Pojutrze odlatuje samolot do Bejrutu i chcę mieć rosyjskiego agenta namierzonego. Na razie dajcie dyskretną opiekę Podwanieckiemu i znajdźcie Kosińskiego. Musi mieć przecież w Polsce jakąś rodzinę czy znajomych. Do roboty – pożegnał podwładnych Kędzierski. Taaak.. myślał pułkownik.. 1983 rok, Krosno, spadochroniarz… Ciekawe, ciekawe. A i ten drugi może okazać się strzałem w dziesiątkę. Ale dlaczego kołacze mi się po głowie ten 1983 rok ? Dziwne... *** Boswell miał problem. I w zasadzie nie wiedział jak ma się do niego zabrać. Oparł łokcie na mahoniowym biurku i ukrył głowę w dłoniach. Po prawej stronie biurka leżał stos niedbale poukładanych dokumentów. Spomiędzy kartek papieru gdzieniegdzie wystawały zdjęcia. I to właśnie te zdjęcia przyprawiały Boswella o ból głowy. - Miss Parsons, proszę wezwać do mnie Simmsa – rozkazał przez interkom swojej sekretarce. - Tak jest, odpowiedziała Parsons – chuda szatynka w nieokreślonym wieku. Poprawiając lewą ręką fryzurę, prawą wcisnęła kombinację klawiszy na interkomie. - Panie Simms, szef pana wzywa – powiedziała. - Co tam znowu – odburknął Simms. - Nie wiem, ale od dwóch godzin siedzi za biurkiem, pali cygaro za cygarem i ogląda jakieś zdjęcia. Nie wygląda to najlepiej – odpowiedziała Parsons. Simme wygramolił się z trudem zza swojego stołu. Pokaźna tusza już dawno kwalifikowała go do zwolnienia z agencji. Tylko jego nieprzeciętna inteligencja i zmysł analityczny utrzymywały go jeszcze na powierzchni. W innym przypadku dawno podzielił by los agentów, którzy nie potrafili powstrzymać się od kilku piw i hot-doga w McDonaldsie. - Siadaj Simmy, powiedział Boswell do wchodzącego do pokoju mężczyzny i zapraszającym gestem ręki wskazał mu fotel naprzeciw swojego. - Skoro mnie wzywasz, musisz mieć nie lada kłopot, - odezwał się Simms. - A niech to szlak –nerwowo odparł Boswell. Widzisz, było już tak spokojnie a tu szykuje się jakiś hokus pokus. - I ja mam ci ten pasztet pomóc zjeść? Co masz konkretnego ? – zapytał Simms - Od kilku miesięcy docierały do nas informacje, jakoby Rosjanie ponownie nawiązali kontakty z członkami Hesbollachu w Libanie i Hamasu na terytorium palestyńskim. Nasi ludzie donosili o sprzedaży najnowszych modeli Strieły i zupełnie nowego systemu naprowadzającego "Purga" - I to cię tak niepokoi ? – Przecież co jakiś czas mamy tego typu informacje na tapecie. Boswell wstał z fotela i zaczął krążyć po pokoju. - Widzisz, coś mi w tej całej sprawie śmierdzi i to ostro. Raporty niby wyglądają dobrze, ale mam przeczucie, ze Rosjanie chcieli, abyśmy dowiedzieli się o tych sprawach. Co więcej – zaczynam mieć pewność, że coś jest nie tak. - A może jesteś po prostu przewrażliwiony ? - Na pewno nie. Popatrz zresztą na to zdjęcie – powiedział Boswell wyciągając ze sterty dokumentów dwie fotografie. Simms przyglądał się odbitkom przez dłuższa chwilę. - Ten niższy to z całą pewnością generał Mostovoj, ale drugiego, mimo najszczerszych chęci, nie da się rozpoznać z tego ujęcia. Gdzie zrobiono to zdjęcie ? - Widzisz, Sigmy, ważniejsze jest pytanie w jakich okolicznościach je zrobiono. Otóż Mostovoj od dłuższego czasu nie podlegał naszej bezpośredniej inwigilacji. Czasami rutynowo sprawdzaliśmy jego rozkład dnia. Aż przypadkiem natknął się na niego jeden z naszych ludzi. Mostovoj wchodził do budynku przy Bolshoj Czerkizovskoj w Moskwie, w miejscu, gdzie nigdy dotąd się nie pojawiał. Nasz człowiek z czystej ciekawości wszedł za nim do klatki. Potem stwierdził, ze do mieszkania wszedł młody mężczyzna prawdopodobnie widoczny na naszym zdjęciu. - I czego to ma dowodzić? – zapytał Simms. - Ano właśnie tego, że kroi się cos dużego. Mężczyzna wyszedł z miejsca spotkania sam i zauważył chyba naszego agenta. Ten zdążył mu zrobić to nieudane zdjęcie i został zgubiony jak dziecko. Dodatkowo mogę ci powiedzieć, ze rozwalił jeszcze auto miejscowej milicji - Taaak...A tajemniczy nieznajomy oczywiście rozpłynął się we mgle. - Zgadza się. A co najdziwniejsze – Mostovoj objęty przez nas dyskretną opieką więcej nie pojawił się pod tym adresem. Właściciel mieszkania twierdzi, że wynajął je z ogłoszenia. Sprawdziliśmy – wygląda na to, że to prawda. - I chcesz usłyszeć moje zdanie na ten temat – powiedział Simms. - Owszem. - Według mnie Mostovoj cos szykuje. I to szykuje w najgłębszej tajemnicy, skoro spotyka się z kimś poza swoim biurem. O ile bowiem pamiętam, nie ma skłonności homoseksualnych, tak wiec możemy wykluczyć spotkania na tym tle ? - Z całą pewnością - odpowiedział Boswell, siadając ponownie na swoim miejscu. - Kogo z tym ożeniłeś ? - Na razie Polaków. Jeżeli Rosjanie zaczną coś kombinować w Bejrucie, to ich standardowa droga przerzutu agentów wiedzie przez Warszawę. - Myślisz, ze to wystarczy ? - Polacy są naprawdę dobrzy. Pamiętasz te sprawę z naszymi chłopakami z Iraku. Gdyby nie polski wywiad,Saddam miałby używanie... - Ale chyba nie zostawisz tego samopas ? - Nie. Właśnie zastanawiałem się co robić. - Poślij za nimi kogoś. Proponuję Angelikę. Nie znajdziesz do takiej akcji nikogo lepszego. Aha, i jeszcze jedno – nic im nie mów. To może być nasz as w rękawie. *** Oleszuk siedział w sali odlotów lotniska Okęcie i nerwowo palił papierosa. Dookoła kręciło się kilku pasażerów nocnych samolotów, ale generalnie ruch był minimalny. Obserwacja w tych warunkach będzie niezwykle trudna, pomyślał. Rosjanie nie przyślą przecież do takiej akcji nowicjusza, tylko kogoś doświadczonego, a tacy mają oczy dookoła głowy. Oleszuk już na początku zauważył i rozpoznał Podwanieckiego. Facet nerwowo przechadzał się po sali odpraw. Z informacji uzyskanych w biurze LOT-u wynikało, ze nie ma go na liście pasażerów. Był natomiast na liście oczekujących. Czyżby jeszcze nie dostał miejsca? – Zastanawiał się Oleszuk. Kosińskiego nie było. A przynajmniej nie było nikogo, kto odpowiadałby zdjęciu i opisowi, jaki Oleszuk dostał z biura paszportów. Na monitorze pojawił się komunikat o rozpoczęciu odprawy pasażerów odlatujących do Bejrutu. Oleszuk niespiesznie podszedł do stanowiska odpraw i stanął w kolejce. Podwaniecki stał w zasięgu jego wzroku i wyraźnie na coś czekał. Nagle rozległ się komunikat wzywający pasażera Kosińskiego do zgłoszenia się do odprawy. Czyżby przewidywania miały się sprawdzić i Rosjanin pojawi się w ostatniej chwili?- pomyślał Oleszuk. Po drugim komunikacie dziewczyna przy stanowisku odpraw przywołała Podwanieckiego i coś mu powiedziała. Ten niemal biegiem podszedł do kasy. Dostał miejsce Kosinskiego, pomyślał Oleszuk. Ciekawe... Kosinski się nie pojawia, chociaż ma wykupiony bilet. Nie ma żadnej informacji o zwrocie. Czyżby to była misterna zagrywka Rosjan i prawdziwym agentem był Podwaniecki? A może to fałszywa tożsamość? Oleszuk pamiętał informacje z odprawy, o lukach w życiorysie Podwanieckiego. Po odprawie paszportowej Oleszuk wyjął z kieszeni komórkę i zadzwonił do pułkownika Kędzierskiego. Nie był to zwykły telefon a najnowsze dzieło inżynierów z Wojskowej Akademii Technicznej – komórka z cyfrowym szyfratorem, w której na złamanie kodu jednej tylko transmisji najszybszy komputer na świecie potrzebowałby trzech miesięcy. A jak zapewniali inżynierowie – kodów było wiele milionów. - Oleszuk, panie pułkowniku. - Co tam? – zapytał Kedzierski, który już zaczynał się niecierpliwić czekając na telefon od podwładnego. - Panie pułkowniku, Kosiński nie zgłosił się do odprawy a jego miejsce w samolocie zajął Podwaniecki. Ciekawa kombinacja, zważając na fakt, że obaj byli w kręgu naszych podejrzanych. - Dobrze, Oleszuk, bierzcie na tapetę klienta. Po przylocie do Bejrutu Podwaniecki dostanie anioła stróża z naszej delegatury a ty się wyśpij. Kontakt jutro rano. Aha, i jeszcze jedno. Dostałem kwity z WKU w Gdańsku i Olsztynie. Klient szkolił się w Centrum Szkolenia Spadochronowego w Krośnie, wcześniej robił uprawnienia na ciężarówki skierowany przez wojsko a potem ma czystą kartę. Po ponad roku pojawił się na studiach, zakończył i nigdy nie był nawet w Szkole Podoficerów Rezerwy. - Hmm, to dość dziwna kombinacja - Owszem, biorąc pod uwagę, ze były to czasy tuż po stanie wojennym i gość mając kategorię A – Teoretycznie nie miał prawa wykręcić się od wojska. Chyba, że w grę wchodzi opcja, która od kilku dni kołacze mi się po głowie - kontynuował szybko Kędzierski. - Co takiego, panie pułkowniku? - Na początku lat osiemdziesiątych krążyła po ówczesnym MSW plotka o supertajnej jednostce do zwalczania specjalnych zagrożeń. Podobno mieli być szkoleni w Związku Radzieckim przez rosyjski specnaz i wywiad. Taki dzisiejszy Grom. Potem projekt padł ze względów politycznych i finansowych. Ale czy na pewno? Może kogoś jednak szkolili i na przykład zwerbowali w trakcie szkolenia? - Nigdy o czymś takim nie słyszałem – odpowiedział Oleszuk. - Bo jesteś za młody, żeby znać te sprawy. Spróbuję popytać tu i ówdzie – może się czegoś dowiem. A teraz dość tej paplaniny, bo się spóźnisz na samolot. - Odmeldowuję się, panie pułkowniku – powiedział Oleszuk wyłączając telefon. Przez najbliższe 3,5 godziny nie będzie mu potrzebny. W tym czasie, jak zauważył Oleszuk, Podwaniecki kupił bilet, przeszedł przez odprawę nie niepokojony przez celników i straż graniczną i spokojnie poszedł robić jakieś zakupy w sklepie wolnocłowym. Oleszuk dyskretnie mu się przyglądał. Kim jesteś, u licha, pomyślał? Jeśli jesteś tym, za kogo cię uważam, to będziesz mój. Oleszuk postanowił się nie martwic. W końcu jest jeszcze pułkownik Kędzierski, niech on się martwi. Z tą myślą, witany uśmiechem stewardessy, wszedł na pokład samolotu. Zajął miejsce w ostatnim rzędzie, skąd doskonale mógł obserwować podejrzanego. Jak jednak wkrótce zauważył – Podwaniecki przykrył się kocem i zasnął. Mi też należy się odpoczynek, pomyślał Oleszuk wygodniej układając się w fotelu. CDN
  5. Już w III rozdziale pojawi się więcej narracji. Powoli, nie wszystko na raz :)
  6. Kolejne części za tydzień. Ruskich z FSB trudno będzie złapać na błędzie... ale któż ich nie czyni.... :) Noże są szybsze i precyzyjniejsze :)
  7. Jasne, że nadinterpretacja :) Sądzisz, że wszystko się kręci wokół jednej s.... ?:)))) Rzucanie nożami zostawię na deser :) ( a rzucam nieźle ) :))) Ładnie dziś kuje :) U mnie baraki do pionu stawia.
  8. Dominika : zauważ uśmieszki na końcach zdań i potraktuj je z przymrużeniem oka, jak na to zasługują :)
  9. Dominika : ) Dzięki :) Liryzujacy z sempiternami :) Stereotypy u mnie ? To se ne da :) pozdro dla wsiech Ps. kolejna cześć za tydzień.
  10. Poprawiaj. Dobra rada złota warta :)
  11. W sali konferencyjnej budynku MSW zebrało się kilka osób. - Panowie, mamy na głowie niezły pasztet – powiedział prowadzący naradę pułkownik Kędzierski. Obecny tutaj oficer CIA, major Boswell , którego większości z panów nie muszę przedstawiać, podzieli się z wami ostatnimi informacjami z Bliskiego Wschodu. -Ma dla nas także arcyważne zadanie, tak więc proszę o całkowitą uwagę i skupienie. Boswell – chudy, wysoki mężczyzna z wyraźną łysiną, podniósł się powoli z miejsca. Poprawił nieco szarą marynarkę i bawiąc się środkowym guzikiem zaczął mówić. - Jak panom zapewne wiadomo, nasililiśmy ostatnio prace na kierunku bliskowschodnim. Ma to oczywiście związek z kampanią iracką, ale nie tylko. Od naszego agenta w Moskwie otrzymaliśmy poufną informację o planowanej przez Rosjan ekspansji wywiadowczej na Bliskim Wschodzie. Podobno Rosjanie mają zamiar wznowić swoje dostawy broni dla Hesbollachu. Nie wykluczamy też innych organizacji terrorystycznych. Chodzi konkretnie o najnowszy model rakiety Strieła, a także nieznany nam jeszcze system naprowadzania, znany pod roboczym kryptonimem „Purga”. Ale akcja jest związana prawdopodobnie jeszcze z czymś innym, o czym nasz agent z Moskwy, jak dotychczas, niczego nie zdołał się dowiedzieć. - Ale co my mamy do tego? - Niecierpliwie zapytał siedzący najbliżej Boswella kapitan Oleszuk . - Spokojnie, panie kolego - zmitygował go Kedzierski, proszę nie przerywać. - Otóż z zupełnie innego źródła mamy potwierdzoną informację - kontynuował Boswell, że rosyjski agent o kryptonimie Vladimir ma w tym tygodniu polecieć do Bejrutu i dalej do doliny Bekaa – siedziby Hesbollachu. Wywiad Rosyjski wysyła kogoś nowego, o kim kompletnie nic nie wiemy. Przypuszczamy, że Rosjanie wykorzystają standardową drogę przerzutu swoich agentów na Bliski Wschód, to jest przez Warszawę. - To jest bez sensu - odrzekł Oleszuk. Nic o nim nie wiemy, nie mamy zdjęć, odcisków palców, żadnego punktu zaczepienia. To tak, jakby szukać igły w stogu siana. - No cóż, kapitanie Oleszuk...Nie jest aż tak źle - odparł Amerykanin. Mamy informacje, że łącznikiem Vladimira w Bejrucie będzie człowiek o imieniu Salim, którego mieliśmy pod dyskretną obserwacją. Niestety wygląda na to, że pomimo dołożonych starań Salim domyślił się, że jest śledzony i zniknął. Nie było to zresztą trudne. Do doliny Bekaa zapuszczają się tylko prawdziwi turyści. Nawet armia libańska czy syryjska się tam nie pojawia. Drogi są odsłonięte i śledzenie jest po prostu niemożliwe. Salim zresztą doskonale wykorzystał moment, kiedy niebo było zachmurzone i na nic się nie zdała pomoc naszych satelitów. Nic też nie dał radionamiernik w jego samochodzie. Jak się zorientowaliśmy –samochód pozostał w garażu a on sam użył pojazdu z wypożyczalni. - To i tak niewiele nam tu w Warszawie daje- odpowiedział Oleszuk. Całe szczęście, że do Bejrutu LOT ma tylko jedno połączenie tygodniowo. Ale przecież nie będę każdego pasażera pytał, czy nie jest ruskim szpiegiem. - Kapitanie Oleszuk, sprawy operacyjne omówimy za chwilę - odparł Kędzierski. - Teraz podziękuję panu Boswellowi a kolegów proszę o pozostanie na miejscu. Boswell opuścił pomieszczenie podając każdemu z obecnych oficerów rękę. - W coś nas tu wrabiają - zagaił rozmowę Kędzierski. Od czego zaczniemy ? - Może pójdziemy do wróżki - opryskliwie warknął Oleszuk. - Może. Ale w tej chwili musimy zadośćuczynić kaprysom Amerykanów, choć dobrze wiem, że nie są z nami do końca szczerzy, albo niewiele wiedzą -odparł Kędzierski - Włazimy w dupę kolejnemu wielkiemu bratu - mruknął Oleszczuk. - Proszę bez takich wystąpień - zganił go Kędzierski. - Kapitanie Sawicki – co pan proponuje ? - Rosjanie działają zawsze dość schematycznie - odparł Sawicki - wysoki brunet z widoczną nadwagą. Ale jeśli ta akcja ma dla nich tak duże znaczenie, jak sądzą Amerykanie, to zapewne odejdą od schematów. Myślę, że należy sprawdzić dokładnie wszystkich pasażerów z listy na samolot do Bejrutu w tym tygodniu. To standardowa procedura, ale czasami przynosi nadspodziewanie dobre efekty. - W porządku - powiedział Kedzierski. Zajmie siej tym porucznik Żwirski. Raport najpóźniej za dwa dni u mnie na stole. Czy macie panowie jeszcze jakieś sugestie? - Trzeba spróbować zdobyć listy pasażerów samolotów z Moskwy i innych krajów byłego ZSRR w okresie 2 dni poprzedzających wylot samolotu do Bejrutu i przepuścić to wszystko przez bazę danych. A nuż coś się niechcący znajdzie, chociaż nie liczył bym na to – powiedział Żwirski. - Zgoda. Coś jeszcze ? - Nie wiem czemu, ale mam przeczucie, ze Rosjanie swojego człowieka umieszczą w samolocie w ostatniej chwili. Nie wiem, jak to zrobią, ale zdaje mi się, ze tak właśnie będzie - powiedział Oleszuk. - To będzie właśnie pańskie zadanie, kapitanie Oleszuk. Ma pan znaleźć i zidentyfikować tego człowieka. *** Od mniej więcej dwóch godzin siedziałem w restauracji Mariotta z Aleksiejem. Mój białoruski przyjaciel opowiadał mi o swoim pierwszym pobycie w Libanie. Znałem już wcześniej ten specyficzny błysk w jego oczach. Szykuje się jakaś nowa robota – pomyślałem. - Widzisz, Włodek, Liban od kilkunastu lat jest już bardzo spokojnym miejscem. Jeśli nie liczyć izraelskich ataków na syryjskie stacje radarowe w górach, to w zasadzie nie ma tam wojny. Miasto i kraj ostro się rozbudowują, a odbudowa w mojej ocenie osiągnęła już poziom 70 procent. - Czego to dowodzi?- zapytałem ostrożnie. - Jeszcze niczego, ale głośno mówi się tam o podpisaniu pokoju z Izraelem. - Chyba żartujesz ? Przecież Sharon nigdy do tego nie dopuści. - Sharon może i nie, ale żydowskie lobby finansowe widzi ile traci pieniędzy na braku turystów w ziemi świętej. Popatrz, nawet byli szefowie Mossadu opowiedzieli się za pokojem z Palestyńczykami. - Ale dalej nie rozumiem, co to ma z tobą wspólnego – odpowiedziałem. - Chcę, żebyś poleciał do Libanu na jakiś czas, rozejrzał się i sprawdził, czy nie jest to przypadkiem dobry czas na inwestowanie. Wiesz, przed wojną Bejrut był nazywany Paryżem morza Śródziemnego i to może wrócić. - Hmm ...skoro tak, to tak – odpowiedziałem, a w duchu cieszyłem się z nowego zadania w egzotycznym dla mnie kraju. - Leć tam jak najszybciej. W Bejrucie będziesz miał do dyspozycji biuro i apartament. Odbierze cię z lotniska Rafii albo jego brat Salim - moi libańscy partnerzy. - Co konkretnie tam planujesz, Alieksiej ? - Chciałbym kupić jakiś hotel, może pomyślisz o restauracji i zakładzie przetwórczym? Zdaję się na ciebie i twoją niezawodną intuicję - uśmiechnął się. - Da się zrobić. Zobaczę, kiedy mam najbliższy lot i dam ci znać. - Okazję będziesz miał nie wcześniej jak za trzy tygodnie – odparł Alieksiej. Lecę na głuche wakacje. „Głuche wakacje” to tradycja Alieksieja. Wylatuje wtedy na dwa lub trzy tygodnie gdzieś w świat, nikomu nie mówiąc gdzie. Nie odbiera telefonów i maili. To czas tylko dla niego i jego rodziny. Od lat nie łamie tej zasady. - Powodzenia, przyjacielu, powiedział Alieksiej i wstał aby się ze mną uścisnąć na pożegnanie. Uściskałem przyjaciela i wyszedłem z restauracji. Trzeba kuć żelazo, póki gorące, pomyślałem wsiadając do samochodu. Zaraz, przecież w Mariotcie jest biuro Lotu. Szybko wysiadłem z samochodu i skierowałem się do budynku hotelu. Na pytanie o samolot do Bejrutu urzędniczka – ładna blondynka - przecząco pokręciła głową. - Niestety wszystkie miejsca są zarezerwowane, ale widzę, że lista oczekujących na czwartkowy lot jest jeszcze pusta, więc mogę pana wpisać na pierwsze miejsce. Jeśli coś się zwolni – powiadomimy Pana. Podałem blondynie dane z paszportu i telefon kontaktowy. - W zasadzie zawsze coś się zwalnia w ostatniej chwili, więc warto przyjechać na lotnisko i czekać na wolne miejsce. Podziękowałem jej i szybko opuściłem budynek. Do domu miałem jeszcze prawie trzysta kilometrów, a ruch na siódemce zapowiadał się spory. Rozdział II W supertajnym konspiracyjnym lokalu FSB (dawna KGB) przy Bolshoj Czerkizowskoj w Moskwie siedziało dwóch mężczyzn. Mieszkanie było duże, schludnie utrzymane. Pokój w którym odbywała się rozmowa umeblowany był meblami pamiętającymi jeszcze czasy najazdu Napoleona. Siedzący na rozłożystej , obitej czerwonym aksamitem sofie starszy mężczyzna, wyraźnie posiwiały i ze śladami ciężkiego życia na twarzy, spoglądał zatroskany na młodszego i mówił: - Twoje zadanie jest nietypowe. A o jego wadze domyślasz się zapewne sam po tym, że od kilku miesięcy nie spotykamy się u mnie w biurze, tylko w tym lokalu. - Tak jest, panie generale – odpowiedział siedzący na przeciw młody mężczyzna ubrany w modny ostatnio w Moskwie welurowy garnitur w nieokreślonym kolorze. Mam tą świadomość. - To dobrze, Władimirze Bogdanowiczu, odparł generał Mostovoj. O prawdziwym celu twojej misji wiesz tylko ty, ja, prezydent i minister spraw wewnętrznych. Po cichu puściliśmy plotkę o sprzedaży na bliski wschód rakiety Strieła i systemu „Purga”. Mam nadzieję, że nasi przeciwnicy połkną haczyk i nie zdołają namierzyć twojego wyjazdu, mój drogi. - Też tak sądzę. Pojadę do Polski odpowiednio wcześniej. Gdzieś się przyczaję na kilka dni jako zwykły turysta a na samolot przyjadę w ostatniej chwili. Bilet mam zarezerwowany, oczywiście na fałszywe nazwisko. - To dobrze, Władimirze Bogdanowiczu. Teraz cię żegnam i życzę powodzenia. Bardzo wiele ciebie zależy. Proszę o tym pamiętać. - Dziękuję, panie generale, będę pamiętał – dopowiedział młody oficer wstając. Założył ciemne okulary i wyszedł z mieszkania. Przed budynkiem zauważył człowieka, który ujrzawszy go szybko odwrócił głowę. - Hmm, coś jest nie tak - pomyślał. A może to generał dał mi dodatkową ochronę? Postanowił zgubić ogon. Moskiewskim zwyczajem wyszedł prawie na środek ulicy i machnął ręką na przejeżdżającą obok taksówkę. Kierowca Wołgi, wyglądającej na dość nową, zahamował gwałtownie. Wskakując na tylne siedzenie, Władimir kątem oka zauważył, że obserwujący go człowiek wsiada szybko do szarego Volvo, za kierownicą którego czekał wymoczkowaty osobnik w okularach. - Dostaniesz dwadzieścia dolarów ekstra, jeśli zgubisz Volvo jadące za nami, powiedział do kierowcy Władimir. - Bułka z masłem, odpowiedział stary szofer i poprawiwszy skórzaną leninówkę dodał gazu. Nowa Wołga ruszyła z kopyta, ale Volvo trzymając dystans nie oddalało się na krok. Chyba nic z tego nie będzie, pomyślał Władimir. Nasza propaganda zapewne dorównuje zachodniej, ale samochody jeszcze nie. - Spokojnie, zaraz go zgubimy - powiedział kierowca, jakby odgadując myśli swojego pasażera. Zbliżali się do centrum Moskwy. W okolicach dawnego centralnego domu handlowego kierowca zauważył patrol milicji, stojący na przeciwnym pasie ruchu. - Tu cię mam - powiedział i gwałtownie skręcając kierownicą, jak strzała przeleciał na przeciwny pas ruchu. Odpowiedzią na jego manewr był pisk opon samochodów zmuszonych do gwałtownego hamowania. Jakimś cudem nie uderzyli w jadącego najbliżej Mercedesa, który jednak gwałtowne hamowanie przypłacił Ładą meldującą mu się w bagażniku. Milicjanci zareagowali natychmiast, ale ledwie ruszyli z miejsca wpadło na nich szare Volvo próbujące powtórzyć manewr starego taksówkarza. - No, to mamy ich z głowy - powiedział szofer zadowolony z faktu, że zarobił dodatkowe dwadzieścia dolarów. - Na prospekt Kutuzowa, zarządził Władimir wygodnie rozpierając się na tylnym siedzeniu. Dość niespodzianek na dzisiaj, pomyślał. CDN...:)
  12. Mamy, ale ten portal dopuszcza jeden tekst na tydzien :))) Wiec juz za 132 godziny bedę mógł wpuscić pierwszy rozdział... potem drugi... i tak do końca :)
  13. CDN... rzeczową krytykę przyjmuję ;) O reszcie pogadamy wkr?tce ... 3maj się szota i poręczy :)
  14. Ostatnio Fantastykę widzialem 25 lat temu...a klimat...maniera...raczej moja wlasna...z życia wzięte... Pierwszy rozdział za tydzień,chyba że uda mi sie sciagnac plik z książką na mikrusa ;)
  15. CZŁOWIEK Z BAALBEK Obudziłem się. Źle...odzyskałem przytomność ? Ale czy na pewno? Nic nie widziałem. Oczy miałem otwarte, ale nic nie widziałem. Ręce, co z moimi rękoma? Chyba są na miejscu, pomyślałem. Nie mogłem się ruszyć. Każde napięcie mięśnia sprawiało potworny ból który odbijał mi się gdzieś głęboko w mózgu. Na gołych plecach czułem dotyk mokrej i zimnej podłogi. Czy to śmierć ? Chyba nie - pomyślałem. Po śmierci się nie myśli... ale czy na pewno ? Przecież nikt tego nie sprawdził. W głowie kotłowały mi się setki myśli, z których wyrwał mnie zgrzyt otwieranych drzwi. Przez wąską szparę wdarło się światło, które poraziło moje oczy nieprawdopodobnym bólem. Zacisnąłem szczęki, ale i tak niemy okrzyk wyrwał mi się z gardła. Drzwi otworzyły się szerzej, a w wejściu pojawił się umundurowany zbir. - Wstawaj, powiedział po angielsku. Chciałem mu cos odburknąć, ale nie miałem siły. -Wstawaj, powtórzył.. - Wal się, pomyślałem i ani drgnąłem. Kopniak w żebra przypomniał mi, kto tu chwilowo rządzi. Mimo najszczerszych chęci nie byłem w stanie się ruszyć. A nawet gdybym był, to i tak bym im tego nie pokazał. Facet w mundurze doszedł chyba do tego samego wniosku, bo zawołał drugiego. Wzięli mnie pod pachy i zawlekli do pokoju, który już dobrze poznałem. Za stołem siedział ten sam co zawsze oficer w mundurze US Army. Kark. Tak go nazwałem z powodu karku jak u rasowego byka. - To co, zapytał, namyśliłeś się ? - Nie miałem nad czym myśleć, odpowiedziałem słabo. - Widzę, że jeszcze nie zrozumiałeś, powiedział Kark podnosząc się z krzesła. Znałem ten rytuał na pamięć. Zaraz się zacznie, pomyślałem - i nie pomyliłem się. Facet wyrżnął mnie pod żebra prawym hakiem , od którego zabrało mi dech. Poprawił lewym na szczękę, w której coś chrobotało, ale nie wiedziałem, czy mam jeszcze jakieś zęby - nie byłem w stanie stać o własnych siłach, a w celi i tak nie było lustra. - Zaczniesz wreszcie mówić, czy mam cię wykończyć ? - Odpierdol się, szepnąłem po polsku. Efekt był ten sam co zawsze. Zaliczyłem kolejną serię uderzeń po których na krótko straciłem przytomność. Ocucił mnie strumień zimnej wody wylewanej mi na twarz z brudnego wiadra. - Obudził się, ruski skurwiel, usłyszałem. - Panie majorze, po co się cackać, do piachu z nim, powiedział żołnierz. - Chyba masz rację, Stockwell, zabierz to ścierwo w dolinkę za obozem i załatw. Tylko po cichu , żeby nie było śladów. Z resztą i tak nikt go tu nie będzie szukał. Tylko uważaj, pamiętasz jak załatwił Johnesa i Kirklanda ? - Tak jest - odpowiedział Stockwell. Z pomocą drugiego oprawcy wyciągnęli mnie z budynku, okręcili głowę jakąś brudną szmatą, wrzucili na pakę pickupa i wywieźli za teren obozu. Czułem, że to koniec. Że nie wrócę już do domu. Po krótkiej jeździe pickup zatrzymał się. Stockwell z kumplem wywlekli mnie z samochodu i rzucili jak worek na gorący piasek. - Koniec z tobą. Dostaniesz za Johnesa i Kirka - powiedział drugi Amerykanin i zarepetował pistolet. W głowie miałem pustkę. Nie było żadnego rozwiązania. Żadnej alternatywy. To już koniec, pomyślałem. Miałem piękne i krótkie życie. Podświadomie drgnąłem, kiedy rozległ się strzał. A w zasadzie dwa szybkie strzały. Dwa - pomyślałem? Rozwiązaniem zagadki były walące się na ziemię ciała Stockwella i jego pomocnika. Usłyszałem szybkie kroki kilku osób. Jakieś ręce podniosły mnie do pionu. Zanim z głowy zdarto mi brudną szmatę , dotarł do mnie znajomy głos i arabskie słowa, które w moich uszach zabrzmiały jak najlepszy kawałek Cesarii Evory - Kifak ? Jak się masz ? - Nija, dobrze, odpowiedziałem po arabsku, chociaż pytający i ja zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to wierutne kłamstwo. W końcu zdarto mi z głowy brudna szmatę i w słońcu ujrzałem uradowaną twarz Salima. -Witaj wśród żywych, przyjacielu - powiedział po angielsku. - Dziękuję, Salim, dziękuję Ci.... A wszystko zaczęło się sześć miesięcy wcześniej w Warszawie... cdn
  16. Z talentem to się Lajza Minelli :) A Ciebie stać na więcej... tylko zamiast walczyć z faktami dokonanymi lepiej zawczasu posłuchać przyjaciół... tych prawdziwych, co ocenią surowo, ale szczerze... pochlebcy zazwyczaj skrycie będą kibicować Twym niepowodzeniom, publicznie klepiąc Cię po plecach. Mnustwo prowokacji...:)
  17. Sądzisz, że włażenie w sempiternę autorki poprawi Jej warsztat ? Maluczkim zaiste jesteś wyzywając od Canidae kogoś ci nieznanego...
  18. Rozbiorę Cię na części ;) Koszmarki językowe : "Powinny wyżej rosnąć" - szyk zdania "Wchodząc do wnętrza powitał ją przyjemny chłód.." - chłód wchodził do wnętrza i ją witał ? "zaśmiała się, zwracając do kota." - co zwracając do kota ? " Zanurzył pyszczek w misce i ze wstrętem potrząsnął nim." - szyk zdania " Zostawiając otwarte na taras drzwi pobiegła na górę" - szyk zdania "W swej bezradności kompletnie poddała się." - szyk zdania - rusycyzm. " Pogładziła się po łydce, sprawdzając, czy dobrze jest wydepilowana." - szyk zdania "Uznając go za zbyt wyzywający pośpiesznie rozpięła go." - szyk zdania "Na dziale garmażeryjnym zaczęła patrzeć na wędliny. Rzut okiem na kaszankę" koszmarek ;) "Z trudem otworzyła ją. - Cholera, coś w środku blokuje! Pewnie za dużo butów tam napchałam!" - szyk, brak logiki, skoro otworzyła, to później nic już nie mogło blokować. Nie mam już siły brnąć dalej przez te ugory :) Cały tekst jest niespójny logicznie. Bohaterka to zajmuje się zwierzętami, to się "podrasowuje ". Niby się spieszy, ale ma czas na papierosa i znów zwierzaki. Generalnie mnustwo słów o niczym. Stać Cię na więcej !!!
  19. Żagle rwą się do walki flauta totalna kicha
  20. poryw wiatru bąbelek szampana uniesienia żar .. a w TVP zaufaj różowej sile Vanish... proza życia
×
×
  • Dodaj nową pozycję...