Znów otworzyłem okno, stając na parapecie spojrzałem za siebie
Ze ścian ściekały myśli, pod łóżkiem lękliwie chowały się wspomnienia,
Na meblach resztki koloru i obwisłej farby, nic dziwnego tyle w nich ukrytych sekretów
Wciąż wilgotny dywan od świeżo wylanych łez, tak mało tych ze szczęścia
Na wytartych panelach, ząb czasu zakryła krew i resztki skóry
Przez pokój wciąż przetaczają się duchy przeszłości, sylwetki moje i rodziny
Wydarzenia o których nie opowiedzą ściany i ja sam nigdy nie wspomnę
Wszyscy stają i spoglądają na mnie ze smutkiem, żalem, tęsknotą
Nie proszą o wybaczenie, ja również, chcę odejść
Nawet postrzępiony koc na łóżku nie kusi nadzieją na spokój, wieczny sen
Odwracam się, ktoś woła, ktoś krzyczy, ja patrzę i słucham
Nie ich, nigdy więcej siebie, słucham i widzę to co będzie
Daję krok naprzód i nie spadam, nie mogę odbijam się od dna i lecę…..
Do Ciebie.