
Mr.Dumb
Użytkownicy-
Postów
9 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Mr.Dumb
-
Nie obiecam ci całego siebie za bardzo cie cenie aby powierzyć ci każdy sekret moje ciało jest z kawałków posklejanych twoim klejem mimo to nie opowiem ci wszystkiego przecież wiesz nigdy się nie mylisz ale czasem ja też lubię poudawać i tylko dlatego jestem tak daleko chodź obiecuje że skończyłem żartować o śmierci teraz oddychaj przecież dałem ci powietrze i płuca.
-
Dziękuje bardzo za komentarz i przede wszystkim za porady - doceniam.
-
raczej połączenie dwóch słów. Dziękuję za ocenę - szkoda tylko że taka bezsensu (najwyraźniej może brak zrozumienia) Ps; Następnym razem prosił bym o jakieś rady/porady(pisze od nie dawna)
-
czasem noc krzyczy dobranoc śpij jednak Ty dalej drażnisz zmysły i otwierasz siebie kopiesz w ból ażeby poczuć choćby smak łzy każdy płaci cenę wolności większą niż mogłoby nas stać bezdomność doprowadza do jej sedna żyjesz bez okręgu po którym biega czas skończysz na pewno niżej ale czy zostaniesz kto ci podpowie skoro bóg tylko płacze
-
Park uniesionych powiek(fragment)
Mr.Dumb odpowiedział(a) na Mr.Dumb utwór w Proza - opowiadania i nie tylko
Na dworcu centralnym wysiadł parę minut po piątej. Był zaskoczony - nigdy nie przypuszczał, że o tak wczesnej porze [na ogół jego normalny dzień zaczynał się zwykle około ósmej] może panować tutaj taki ruch. Przystanął na dłuższą chwilę zapatrzony w to ludzkie kłębowisko. Na sąsiedni peron wjechał kolejny, zadyszany pociąg, zatrzymał się z charakterystycznie metalicznym piskiem hamulców, przez otwierające się z sykiem drzwi wysiedli z wagonów nowi podróżni. Zaspani jeszcze, szarzy, anonimowi. Żaden z nich nie przystanął nawet na chwilę, nikt na nikogo i na nic nie czekał, nikt nie próbował choćby się rozejrzeć. Wszyscy w zgodnym pośpiechu, wręcz automatycznie podążali w swoich kierunkach. Przez długie perony, schodami, w labirynt korytarzy, który wchłaniał ich bez ustanku w głębię zimnego światła jarzeniowych lamp, aby potem jednym z wielu wyjść mogli wskoczyć w wir budzącego się miasta, wpaść w stały rytm swojej kolejnej codzienności. Dawno nie był w stolicy. Ruszył powoli w kierunku głównego holu rozglądając się wokół tak, jakby znalazł się tutaj po raz pierwszy. W pamięci próbował odtworzyć obraz sprzed lat, kiedy podczas wakacji, będąc jeszcze w liceum, przyjechał tu z kolegami na koncert. Chyba nic się nie zmieniło od tamtego czasu. Wtedy nie zwracał, co prawda na nic zbytnio uwagi, nie dostrzegał tych otaczających go murów, nie widział żadnych szczegółów, nie chciał spostrzec nawet napotykanych ludzi. Wypite po drodze, dla zabicia czasu, na spółkę z kumplami - pod palec po równej działce - kilka butelek taniego wina robiło swoje - szumiało w głowach. Fajne to były lata, gdy nic nie było ważne, niepotrzebne były pieniądze, gdy liczył się tylko nastrój chwili, momenty całkowitego wyluzowania, odlotowo niepowtarzalna atmosfera imprezy i to swoiste poczucie niczym nieograniczonej wolności. Mimo to w pamięci, raz na zawsze, zapadło mu to pierwsze, odniesione wówczas wrażenie za dużej, za zimnej, za obszernej, za głośnej, za szarej, za ... tłoczonej koszmarnej budowli. Specyficzny rodzaj powrotu, próba odbudowania w pamięci, przynajmniej częściowo, tamtych dni, aby nie zatracić przeszłości do końca. Teraz patrzył na to wszystko inaczej, przez pryzmat, czego?... Dorosłości? - Starał się ogarnąć to wszystko, co wtedy gdzieś mogło mu uciec, rozmyć się, umknąć uwadze i przepaść wraz z tamtym czasem. Nie przyjechał jednak specjalnie w tym celu, zamiar tej podróży był zupełnie inny, to zaś stało się tylko przy okazji, jakoś tak samo z siebie, prawie samoczynnie obok świadomości. Wyrwał się szybko z tego zamyślenia i odnalazł otaczającą go zewsząd, trzeźwą rzeczywistości. To jest chore - pomyślał - tłuc się przez parę godzin, przez noc, tylko po to, aby spróbować, aby nakarmić swoją wybujałą wyobraźnię faktami i rozwiać wszelkie stworzone miraże nie bacząc na to czy staną się czy też ulotnią - rozprysną jak bańka mydlana, udowadniając sobie kolejną, oczywistą niedorzeczność. Chociaż... z drugiej strony patrząc, może miało to jakiś głębszy sens. Gdyby nie zdecydował się na ten krok teraz, pewnie już nigdy by się na coś podobnego nie odważył. Znał siebie na tyle dobrze, iż- zdając sobie sprawę z tego, że przez całe życie towarzyszyłoby mu uczucie niepewności, czy aby nie popełnił błędu, czy poprzez brak odwagi nie zaprzepaścił czegoś, co mogło stać się ważnym - obawiał się wyrzutów własnego sumienia. Strach przed odpowiedzialnością za przemijanie, za stracony, zawieruszony czas, za niepodjęte decyzje i niewykonane kroki, za niepopełnione grzechy i niespełnione uczynki, utwierdzał go w przekonaniu, że podejmując to wyzwanie, otrzymuje przynajmniej szansę na zdobycie solidnego alibi, usprawiedliwienia wiarygodnego, na dalsze, spokojne życie w ciepłych bamboszach przed telewizorem. Oczy piekły niemiłosiernie. Wczoraj wieczorem próbował przysnąć, chociaż przez krótką chwilę w ciągu tych kilku godzin dzielących go od odjazdu. Towarzyszące mu przez ostatnie dni napięcie skumulowało się jednak i osiągnęło stan rozdrażnienia niedającego najmniejszej chwili spokoju. Myśli, białe z czarnymi, walczyły nieustannie w głowie- nie zasnął. W pociągu było jeszcze gorzej - z każdym przebytym kilometrem oddalającym od dotychczasowej codzienności a przybliżającym ku nieznanemu, ten stan podenerwowania pogłębiał się. Ostateczną decyzję o wyjeździe podjął w południe i od razu poszedł na stację kolejową, żeby kupić bilety i żeby nie stchórzyć. Bezpośredniego połączenia niestety - od ponad roku - nie było. Za mała ta jego mieścina, aby zatrzymywała pośpieszne nie mówiąc już o intercity, które pędząc nie zauważały nawet starego, drewnianego dworca. Przesiadkę miał około północy w Krakowie. Ten akt biletowych zakupów był ostatecznym, niepodważalnym argumentem, aby porzucić dalsze zastanawiania i poddając się w końcu bezwzględnemu przeznaczeniu, zakończyć to raz na zawsze - rozładować ciążący na nim balast konieczności podjęcia decyzji. Wmawiając sobie, że stosunek do rezultatu tej podróży powinien być mu w sumie obojętny, utwierdzał się w przekonaniu o potrzebie przełamania siebie i poddania próbie zrobienia w końcu czegokolwiek. Podświadomie liczył jednak na szczęśliwy przebieg nadchodzących wydarzeń - taki, który pozwoliłby na zamknięcie tego rozdziału [może bardziej epizodu] swojego życia zwycięsko. Krzepiąc się tak odpychał z całych sił nachodzące go, pesymistyczne wizje porażki i próbował nie dopuszczać do świadomości żadnych złych myśli, aby swą biegunowością nie przyciągnęły jakiegoś nieszczęścia. Jednak pomimo tych wszystkich wysiłków, tych starań zdających się ponad ludzkie siły, nie potrafił wyrzucić z siebie do końca tego, trwającego od momentu narodzenia się pomysłu na wyjazd, dziwnego stanu rozedrgania emocji. W tym czasie wypełnionym ciągłymi wątpliwościami, przesyconym powtarzającym się pytaniem- jechać czy nie? - dopadały go zmienne, krańcowe stany, z jednej strony pojawiał się lęk budzący niepewność, z drugiej zaś wiara jakaś jednak w siebie rodząca głębokie nadzieje. Nieustająca nawet w noce huśtawka nastrojów doprowadzała go do wewnętrznego rozbicia wywołującego przemyśleniowe torsje wyzbywające go całej mózgowej kotłowaniny nieprzerobionych, niestrawnych rozważań. To były jedyne, krótkie chwile wypełniającej go pustki, która dawała moment wytchnienia. Męczył się jak ciężko chory w oczekiwaniu na zbawienne, uśmierzające ból lekarstwo - czekał na dzień, w którym odważy się w końcu spróbować. Spojrzał na zegarek [ aż ciężko uwierzyć wspomnieniom jak często zadawano kiedyś pytanie o odczytywaną w odpowiedzi z tarcz - godzinę] - miał jeszcze mnóstwo czasu. Na dotarcie do celu swej wyprawy potrzebne było mu, co najwyżej czterdzieści minut - tak to oszacował na podstawie przeprowadzanych wyliczeń. W domu, co wieczór, od kilku dni, przesiadywał w tym celu nad specjalnie zakupionym, najnowszym i najbardziej szczegółowym, wybranym spośród wielu, rozkładanym stronicami [ jak zeszyt], nie w płachtę - co było nie wiedzieć, czemu bardzo dla niego ważne - pachnącym jeszcze świeżą, drukarską farbą, planem miasta. Przeglądał go wnikliwie opracowując dokładną trasę, którą musi przebyć od dworca do tego miejsca wyjątkowego, w którym ma nadzieję spotkać..., w którym mógłby na nowo zacząć..., które pozwoli mu..., które czeka na niego po prostu. Przez wypełniane kartografią długie wieczory nauczył się wszystkiego na pamięć - znał nazwy ulic czekających na jego kroki, skrzyżowania do przemierzenia, zakręty oczekujące na wykonanie odpowiednio stronnego manewru i miejsca bezpiecznych przepraw. Sugestywnie szkicował w wyobraźni widok tych zdeptanych chodników, szpalerów ciągnących się kamienic, rozdrapujących chmury biurowców, wypełnionych samochodami po krawężniki jezdni, całej tej wielkomiejskiej układanki wraz ze wszystkimi elementami obcego mu, betonowego krajobrazu, stanowiącymi drogowskazy pokazujące właściwy kierunek, prowadzącymi do nieznanego mu, tylko jego, celu. -
Bardzo dziękuje za to wspaniałe podsumowanie dało mi ono wiele do myślenia nad tym tekstem. Co do interpunkcji - chyba jednak usunę ją w niepamięć Co do Twojej interpretacji - powiem tylko "brawo"(parę zagadek mojej pokręconej osoby ukryłem jeszcze w choćby: 'TY" pisanych z dużych liter, oraz w "bogu" pisanej z małej.)Poza tym jest jeszcze jeden sposób odczytania tych myśli. Jeszcze raz dziękuje i pozdrawiam.
-
Proszę wyjdź wymyślimy nową grę taką której oni nie zrozumieją mimo że zasady są tak proste postaraj się być pewnym siebie udawaj kogoś innego niech myślą że mamy o czymś pojęcie i stając przy ścianie wpatrują się w nas kto będzie królowa i królem? Ty i Ja? nie żartuj - nie są aż tak głupi a może?
-
czasem noc krzyczy dobranoc śpij Jednak Ty dalej drażnisz zmysły i otwierasz siebie kopiesz w ból ażeby poczuć choćby smak łzy dym szybuje lecz ciężko opada każdy płaci cenę wolności większą niż mnie i ciebie stać bezdomność doprowadza jednak do jej sedna żyjesz bez pętli bez okręgu po którym biega czas Skończysz na pewno gorzej niżej brudniej ale czy zostaniesz kto ci podpowie skoro bóg tylko płacze
-
Nowa Wersja: i wcale nie musimy oddychać żeby żyć nie wiem czy ciebie też nie cieszą już sny coś się zamyka, za późno na wspomnienie zapomnij o sobie patrz w niebo tam podobno coś widać może odpowiedź zdechła ty głupio czekasz nie boisz się bo wszyscy kłamią że to nie boli tobie i tak wszystko jedno zapominasz o słowie na nim opiera się cały świat zaprzeczenie zamknij oczy i tak połamią twoje ciało po swojemu po co bronić się przed gwałtem każdego dnia twoje ciało ono nie może już żyć bez tego całego absurdu więc zdychaj płacz krzycz to jedyny moment wolności