Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Beata Er

Użytkownicy
  • Postów

    11
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Beata Er

  1. W drodze "nach Berlin", stoi sklep, na którym jest napisane: „Sklep Grażyna tu kupować zaczynasz.” Tu historia się zaczyna. Nie będzie o Grażynie, ani jej sklepie. Nie będzie też o Berlinie, ani drodze do tegoż miasta. Będzie o dniu, podobnym do tego, w którym podróżowano do Berlina. Podobieństwo zaś ogranicza się do: ilości godzin, zawartości tlenu, miejsca i czasu wschodu i zachodu słońca oraz Konrada Pierdzioszka. Konrad wyróżniał się z tłumu. Był po prostu brzydki. Miał kosmate myśli i coś na kształt brody. Posiłek trawił w niespełna 12 minut i często zaciskał poślady – na tyle często, by uznać tą czynność za nierzadką. Pierdzioszek nie bez kozery zwany był jak był. Jego nazwisko dawno zmieniono w urzędowych rejestrach, gdyż nikt, włącznie z Konradem, nie mógł zapamiętać jak brzmiało, a brzmiało tak: gunfrysztykerfoberobernurostratercolyerski. Pierdzioszek miał wrodzoną umiejętność: ilekroć podrapał się po głowie puszczał bąki. Toteż ci, którzy go znali nie dopuszczali do sytuacji, w których Pierdzioszek musiałby intensywnie myśleć. Odruch smagania głowy wywoływało także zakłopotanie Konrada. Kłopotał się, gdy nie wiedział, w czym kłopot, a że dla niego życie było pasmem powodzeń, żadnego z przytaczanych przez rozmówcę kłopotu nie rozumiał. Jechali sobie kiedyś samochodem: Pierdzioszek, mucha i dwójka siostrzeńców owada. Zadzwonił telefon, uściślając dzwoniła przyjaciółka Pierdzioszka wywołując dzwonek w telefonie. - Haloł, haloł – odezwał się śpiewnie Pierdzioszek, bo choć głosu do śpiewania nie miał, nie wiedział o tym, bo nikt mu nie powiedział w obawie przez zakłopotaniem go. - Pierdzioszku, dlaczego ciebie jeszcze nie ma?! – usłyszał zatrwożony głos – Czyżbyś nie miał nic naprzeciwko? Podrapał się po głowie. Muchy założyły mikroskopijne maseczki chirurgiczne. - Yyyyyyyyy.. drogę mam naprzeciwko. – odpowiedział nie przestając grzebać w przerzedzonej czuprynie. - Przeciw, nie naprzeciw! – sprostowała przyjaciółka. - Przeciw?! Kończyny much stawały się bezwładne. - Pierdzioszku, za chwilę kapłan zapyta: czy ktoś ma coś przeciw temu, bym wyszła za Pachniusia? A ciebie nie ma!!!! - Dilady, ale ja nie mam nic przeciw temu, być wyszła za Pachniusia. Na te słowa usłyszał trzask słuchawki, a następnie: pik, pik, pik.., które oznaczało, że Dilady się rozłączyła. Muchy zdechły. Pierdzioszek podrapał się po raz kolejny. Pierdnął tak głośno i śmierdząco, że samochód, którym jechał on i zwłoki trzech much, eksplodował. Morał: przyjaciół poznaje się w biedzie. Do dzisiaj nie wiadomo, czy Pierdzioszek pojechałby na ślub Dilady, gdyby nie zagazował się na śmierć. Do wczoraj nie było wiadomo, czy wycena majątku Dilady pozwala na określenie jej jako biednej. Do jutra nie będzie wiadomo, czy ktoś, prócz Grażyny, wyniesie coś z tej historii. Jednakże historia nie urwała się w tym miejscu. Pojutrze sprawy miały się następująco: Grażyna splajtowała, pomógł jej w tym kopyrajter, którego zatrudniała; ciało Pierdzioszka w niezbadanych okolicznościach wyparowało( istnieje prawdopodobieństwo, iż Konrad P. przeżył zasrane samobójstwo – sprawę bada Interpol, podczas przerw w trasach koncertowych i nagrywaniu nowych kawałków na płytę); muchy miały iście królewski pogrzeb, gdyż wraz z ostatnim pierdasem Konradowi wymsknęło się coś ponad gaz, w które to coś wlepiły się zwłoki muchy, oraz dwóch muszek; a Pachniuś zabrał swoją żonę w podróż poślubną. Początkowo, jak i końcowo miała odbyć się w strony kontynentu australijskiego, ale Dilady zmieniła miejsce pobytu poślubnego. Wir fahren nach Berlin – zawyrokowała akcentem, którego nauczyła się od Herflka z „Alo, alo”. Jej małżonek wyraźnie ucieszył się, albowiem był fanem u2, wielkim fanem. W mieście Berlin stał na placu pomnik Złotego Anioła. Pachniuś chciał koniecznie pokazać żonie anioła, z którego skakał Bono – działo się to w pewnym teledysku, nie powiedział którym, bo nie zmieniłoby to nic w życiu jego żony, gdyż Dilady słuchała tylko i wyłącznie muzyki swego sąsiada zza ściany, puszczał koncerty zespołu Zimna Gra. Już podczas drogi panna młoda, niemłoda, czuła się nieswojo, wzięła to za objaw żalu i rozpaczy po utracie przyjaciela. Przyczyna jednak okazała się być bardziej skomplikowana w konstrukcji. Minęli sklep Grażyna. Minęli pole i las. Minęli zgliszcza samochodu. Minęli wiatraki. Minęli granicę. Minęli budynki, ludzi i drzewa. A u celu podróży, wspięli się na berlińskiego anioła, z którego roztaczał się widok na Bramę Brandenburską. Dilady stanęła przy balustradzie. Kiedy mąż z podnieceniem kotki w rui opowiadał się o wideoklipie u2, żona nieśmiało wychyliła korpus przez poręcz. Niczym Bono, Dilady skoczyła z Anioła. Wracając do przyczyny, z powodu której Dilady czuła się nieswojo w swojej osobie: jak się okazało Konrad Pierdzioszek w momencie, w którym związał się z Dilady przyjaźnią, stał się jej systemem nerwowym. W nieświadomej nierozłączności żyli. Koniec historii znajduje się gdzieś na początku, może ktoś, kiedyś do niej wróci – wówczas ją zakończy.
  2. Wpleciona w ten fragment wrażliwość kojarzy mi sięz luźną dywagacją blogową.
  3. - Co robisz po pracy? – w słuchawce rozpoznaję głos Mamy, ton oceniam na kategorię "r", jak rozkaz. - No.. spać idę.(?) – odpowiadam twierdzeniem, mającym intonacją cechy charakterystyczne dla pytania. - Nie idziesz spać – „wiedziałam!!!” myślę, podczas, gdy Mama kontynuuje – idziesz po pracy zamówić transport na wannę, umywalkę i kompakt. Odkłada słuchawkę nie czekając na moją decyzję. Charakter? A to po babci ma! Biedny żuczek, co zrobić miałam? Wracając z pracy zahaczyłam o sklep, w którym zamówiłam klozet. Zaczęłam, że "może by mi jutro go podwieźli..?" "Bez problemu!" słyszę i widzę to z uśmiechem odsłaniającym szkliwo starte nadmiernym używaniem pasty wybielającej. Myślę sobie: słowami to tak prosto, a czynami, jak zwykle, tak trudniej się okaże. Odhaczam sprawę, jako załatwioną. Idę sobie dalej, twarz z zimna mi odpada - takie wrażenie mam. Wpadam po drodze do babci, by potwierdzić jej termin na onkologicznym. Dziadek coś mruczy o rozładowującej się notorycznie komórce. A ja wredna wnuczka z nastawieniem: nikomu, nic i nie, wychodzę pośpiesznie, bo.. wymówkę sklecam już na schodach. I .. wracam do sklepu z klozetem, bo się mi przypomniało, że w zamówieniu nie sprecyzowałam, czy on ma być prawo, czy lewostronny. Ekspedient wysłuchuje mojego monologu, z inteligentno-szyderczym błyskiem w oku, po czym spokojnie mówi: - Proszę pani, żadne lewe, czy prawe, mamy wyłącznie proste modele. Na to ja panu wpadam w słowo, że przecież poprzedni kibel był „na prawo”, na to mi pan mówi, że teraz ten problem rozwiązywany jest dzięki zastosowaniu specjalnego przewodu łączącego, po czym przechodzi ze mną przez pół sklepu, by pokazać mi to, o czym mówi. „Aha” mówię ja, uśmiecham się ładnie i ponownie wychodzę w minus 15. Maszerując w lekkim odrętwieniu sygnalizującym wkraczanie ciała w stan hibernacji, zwierzęcy instynkt pseudo-dziennikarza z "Nowin Prowincji" podpowiada mi, iż parą, o której rozmawia się obecnie na salonach są: zima i mróz. Istnieje stereotyp traktujący, iż o pogodzie się rozmawia, gdy brak tematu. Czyżby apokalipsa dla konwersacji się zbliżała? Z tą katastroficzną wizją, odmrożonymi palcami próbuję wymacać odpowiedni klucz, by uniknąć wciskania wklęsłego guzika od domofonu.. ciąg dalszy nastąpi
  4. - To wszystko przez ciebie! - krzyknęła do mnie mama - to wszystko dlatego, że wyglądasz jak piętnastolatka. Wyszła z kuchni. Mogłam odebrać to jako komplement, mogłam też zadręczać się, że gdybym wyglądała na swoje przedtrzydzieści, ominęłoby mnie kilka przejściowych kłopotów, choćby jak ten przejściowy: remont zakupionego M2. Ekipę remontową, poleconą przez męża przyjaciółki, reprezentował pan Wojtuś. Kiedy go zobaczyłam, pomyślałam, że iskiereczka z popielnika na Wojtusia mrugała, więc i ja mogłam na niego mrugnąć, mimo, iż powieka twardą była, gdy moje oko jego cwane ślepka zobaczyło. Te same, przymrużone, lśniące jak u zbyt tłustej kuny, oczy dokonały oględzin pomieszczeń. - To będzie ze trzy i pół - powiedział. Zatkała mnie ta cena, ta wycena, więc nic nie powiedziałam. Umowy ustnej nie przypieczętowaliśmy uściskiem dłoni, gdyż do końca nie byłam pewna, czy nie żąda za dużo, za tak mało. Nie mając jednak innej firmy remontowej na oku, a ta przecież polecona była i zobowiązała sie prace wykonać w ciągu miesiąca z ewentualnym poślizgiem, powiedziałam TAK. I to był błąd. Wielki błąd. Tak jakbym nie temu, który mi przeznaczony, przed ołtarzem tak wyznała. Mniej więcej właśnie tak.. ciąg dalszy nastąpi
  5. JJ, matka też piła, szkoda liter na opisywanie tego. Zaś co do "swego" brzmi "swojściej" od swojego;)
  6. - Gdzie Pawełek? - zdopingowany browarem, wykazał zainteresowanie synem. - Nie spowiadał mi się - mruknęła w odpowiedzi. Popijając herbatę z cytryną, obwiniała los. Smród piwa unoszący się w sypialni zabijała wspomnieniami. Miało być inaczej. Nie wiedziała jak, ale nie tak. W sobotnie popołudnie, marnując w centrum handlowym swój nadmiar czasu, natknęła się na osobę, której zawdzięczała siebie - wszak bratnia dusza umacnia ego. Minęły się bez słowa. Jakby się nie znały. Obok przebiegł mały chłopiec, popatrzył na nią oczami swego taty. W niemal tym samym czasie tata unikając kontaktu wzrokowego, zauważył nitkę na jej garniturze. Wróciła do domu, z poduszką. Po mieszkaniu roznosił się gwałcący nozdrza zapach. Poszła zwymiotować, podczas gdy on konsumował jajecznicę na czosnku. Zamknęła się w pokoju gościnnym, klucz włożyła pod poduszkę. Na kolację zjadła garść antybiotyku i zapiła wódką. Zdarza się.
  7. Miłość bezwarunkowa. Uczucie, którym wierzącego we Wszechmogącego obdarza Bóg. Stwórca jest tak zaślepiony swym uczuciem do człowieka, że wybaczy mu wszystko, że nic znaczyć nie będzie błąd, a reszta w niepamięć odejdzie. Bez względu, zatem bez warunku. Podciągnąć pod ten schemat można by uczucie jakim obdarzają się członkowie rodziny - wykluczając patologie i im podobne. Gdy krew ta sama w nas płynie, miłość w nas nie przeminie. Wyraźnie wypada z obiegu standardu bezwarunkowe uczucie względem kogoś spoza rodziny. Aczkolwiek zdarza się. Krystyna z autopsji to znała. Kochała całą sobą, bez względu na to, czy ją choć w części kochano. Bywa. Dziecko. Ojczyzna. Bóg. Szydełkowanie. Wartości żony Romana choć trywialne, niewymuszone były. I była taka noc, po której był jak zwykle dzień, i to był ten dzień, gdy z poprzedniego na obecny odrzuciła swoje dążenie do tego co chce, a gdy ma, chce więcej, na rzecz: ciesz się tym co dostajesz, dziel się tym co rozdajesz, mniej na względzie, że możesz w swym postępowaniu być w błędzie. W trzy lata, jak otworzyła się jej dziura i wyłoniło się z niej nowe życie, popadła w alkoholizm – ukryty - polegający na tym, że poza nią nikt nie wiedział, że pije. Powód? Pije, bo bez tego gnije. Zresztą pytanie o powód jest banalne, jak piosenki o miłości. Uda ci się raz, a dwa razy niekoniecznie. Jej się nie udało. Roman dla Justyny mogący być tym, którego pod powiekami skrywała, gdy zasypiała, dla Krystyny był ojcem jej syna, szoferem, współlokatorem, gitarzystą amatorem, konsultantem. Szapciusiem pospolitym. Bez obrazy dla tychże. Poprosiła go któregoś razu, by do teatru z nią poszedł. Poszedł. Pierwszy i przedostatni ostatni raz. Jej gust w wyborze sztuki mu nie odpowiadał. A nie dość, że sztuka była beznadziejna, to po powrocie do domu okazało się, że Pikuś, ukochany chomik Romana, najadł się kapusty i leży martwy, z tym swoim wystającym zębem( bo Pikuś miał krzywy zgryz). - A tobie do teatru się chciało, kobieto, mój chomik umierał, podczas, gdy ja śmiertelnie nudziłem się – jęczał. - Bywa – podsumowała i zniknęła w łazience, by zmyć tusz z rzęs. Odkąd ostatnie ich dziecko wyprowadziło się, które zarazem pierwszym było, stali się sobie bardziej obcy, niż kiedykolwiek. Nawet chleb ze smalcem teścia już nie łączył ich przy kuchennym stole. Może od czasu do czasu, gdy Krystyna robiła mężowi lazanię, łączyła ich cebula. - Roman, możesz pokroić cebulę! – wołała żona z kuchni, która była przewrażliwiona na zapach, jaki cebula zostawiała na jej palcach. No bo i tak też bywa.
  8. "Jak Krysia zamiast poznać Rysia, wpadła na Romana posiadacza granatowego vana." 32 października tegoż roku wychodzę za mąż. Za szapciusia, czyli za taki rodzaj męskiego osobnika, którego nie potrafi się określić żadnym ze znanych słów. Z tym ślubem to jest tak, że bardziej od „chcę” przemawia „muszę”. Po pierwsze dlatego, że tak powinno się czynić dla potrzymania pędu automatycznej machiny cywilizacyjnej, po drugie jeśli potencjalny człowiek zrodzony ze mnie, miałby mieć geny mężczyzny, którego obdarzam uczuciem bezwarunkowym, byłoby bliskie prawdopodobieństwu jedności, że urodziłoby się chore psychiczne. Biedactwo. Mama stuknięta. Tatuś przeświadczony o własnej niezdolności do dzielenia się sobą. Dom rodzinny rozsiany między rzeką, a morzem. Katastroficzna wizja podstawowej jednostki społecznej. Po miesiącach chronicznego posypywania swych wyimaginowanych ran nic niewartymi słowami homo sapiens, podjęłam walkę z największym wrogiem – sobą samą. Przytwierdzona do swego biurka, na którym odkąd sięgać pamięcią podejmowałam czynności administracyjne, postanowiłam przyprawić rogi zawodowi, którego się wyuczyłam, i który widniał nade mną jako przeznaczenie. Po kilkunastu wykładach z zakresu teologii, jako nielegalny wolny słuchacz na uniwersytecie, znajdującym się tuż za rogiem, wydumałam, że wolę domysły o tym, co niezbadane, snuć nie tylko ze swoimi pokrewnymi duszami. Nie tylko ze sobą przy butelce półwytrawnego wina w cenie siedmiu bochenków chleba. Początki z reguły bywają trudne, jednakże postanowiłam - tym razem się nie poddam. Dwa miesiące później poznała Romana. Skuteczność planów w jej wydaniu dotychczas zawodziła. Nic się nie zmieniło. A że rok przestępny był, w 31 dni po rozpoczęciu kolejnego roku akademickiego powtórzyli przed kapłanem, że „aż ich śmierć nie rozłączy”. Zatem byle do śmierci – któregokolwiek. Pan Mąż ni razu w swej 31 letniej karierze życiowej nie pomyślał o tym, by nie być. Dla przeciw wagi Pani Żona była swoim bytem często przerażona, póki Romana nie poznała, gdyż od tego momentu o przeszłości zapomniała - chwilowo( a chwila – wiadomo - względna w czasie jest, jak i czas cały). Roman i Krystyna mieli vana – granatowego, na święta pojechali nim do teściów. Najpierw do jej rodziców, bo bliżej było, potem do jego, bo dalej było. Teść Romana przetapiał smalec o smaku wybornym, toteż bagażnik zajmowały weki stanowiące zapas przynajmniej do kolejnej „gwiazdki”. Teściowa Krystyny nie była w niczym ponadprzeciętna, toteż młode małżeństwo szybko uciekło do swego domu, by zajadać się chlebem ze smalcem i skwarkami. Rzecz o dzieciach. Na Wielkanoc, gdy vanem odwiedzali najpierw jego rodziców, bo dalej, a potem jej rodziców, bo bliżej, wyraźnie zaznaczał się zarys wzdęcia pod tweedową marynarką Krysi. Rzecz o rodzicach. Roman pracował jako konsultant nieważne do czego, w firmie nieistotne jakiej. Zarabiał ponad przeciętnie, bilansując to przeciętną osobowością. Bywa. Słuchał wszystkiego, skoro miał uszy i pisał pamiętnik w Internecie, bo miał stałe łącze. Pogrywał na perkusji, której nie dostał od rodziców, bo kupił ją za pierwszą pensję. Jego przeciętny styl bycia dopełniał heteroseksualizm. Roman przystojnym był mężczyzną. Matka i ojciec obdarzyli go w miarę symetryczną twarzą, metrem osiemdziesiąt sześć wzrostu, śniadą cerą i piwnymi oczyma, choć gdyby wgłębić się w barwę były bursztynowe – pewnie dlatego, że dziadek Romana był rybakiem w Piaskach, toteż bursztyny leżące na dnie morza dzień w dzień promieniowały w jego organy wzroku, usilnie wypatrujące ryby. Agnieszka, Monika, Agata, sympatyczna, ale brzydka z twarzy Ania, Joanna, Alicja i Madzia, Justyna, Krzysiu – nie, ostatnie imię należało do współbiurowego - to lista imion kobiet Romana. Kobiet, z którymi wymieniał maile. Musiał przecież mieć wady – nieśmiały był w relacjach bezpośrednich, korzystał więc z danych mu możliwości i pokonywał wadę w wirtualnej rzeczywistości. Tak poznał Krystynę. Zauroczony postacią Justyny, co rano nim wypróżnił się w pracowniczej toalecie, czytał jej zapiski w internetowym notatniku. Tam też przypadkiem( o ile przypadek istnieje w ramach przeznaczenia) natknął się myszką, którą sterował swymi palcami na link prowadzący do „zwierzeń Krystyny”. Na pierwszy rzut oka jej pisanie wydało mu się nudne. Na drugi niemniej. Na piąty zaciekawiły go na tyle, że skontaktował się z nią. Kawa, ciastko, spacer po kładce, a może molo to było, pierwsza wymiana śliny nad brzegiem rzeki, ósma przy okazji seksu na blacie kuchennym. Prosto, łatwo i przyjemnie. Krystyna była osobą nie zadowoloną tak w ogóle, jak i w szczególe - począwszy od imienia, które uważała za nietrafione, skończywszy na życiu, którym żyła. Bywa. Kobieta nie wyróżniająca się w tłumie, nawet gdy jej usta pokrywała szminka o krwistym odcieniu, żywo kontrastująca z pastelami, w których gustowała. Blondynka, szatynka, brunetka – kolejność nieistotna. Jako żona - wyłącznie brunetka – Roman lubił ciemne włosy. Dlaczego? Wiele lubimy, bez konkretnej przyczyny. Krystyna doskonałość widziała w tym, co nieosiągalne było. Bywało, że wbrew zasadzie dosięgała, lecz zaraz potem więcej chciała. W odróżnieniu od męża zasilała grupę maksymalistów. Nie wystarczało jej to, co ma. Jakże męczące było owo podejście do życia. Zdarzało jej się w ramach odpoczynku zaprzestawać chcieć - na chwilę tylko. Takową chwilę jej nieuwagi wykorzystał minimalista Roman. Listy i ciepło bijące ze słów. Wrota percepcji o tym samym zamku. Klucz w kieszeni.( Tyle, że jedno z nich klucz rzadko wykorzystywało, przeważnie drzwi zamknięte miało). Kawa, ciastko, spacer po kładce, a może molo to było, pierwsza wymiana śliny nad brzegiem rzeki, ósma przy okazji seksu na blacie kuchennym. Miło, fajnie i sympatycznie.
  9. Nie znałam dotychczas tak trafnie sformułowanej definicji przyjaźni. Jestem pod wrażeniem. Pozdrawiam. ( pozwolę sobie przytaczać ową definicję, przy każdej nadarzającej się okazji:))
  10. Jak wiadomo ze źródeł wysokogórskich, profesor Hiber udoskonalił swój kolejny wynalazek. Dilady zgłosiła się, jako jedna z nielicznych, by odegrać rolę królika doświadczalnego. Miała w tym poniekąd wprawę - pozowała do zdjęcia, wykonywanego w oku sony ericsson, z funkcją: "króliczek". Założyła rolki, na których nie potrafiła jeździć i poszła do laboratorium. Znajdowało się w odległości dwóch tygodni drogi marszu między punktem A, którym był brzeg morza w Piaskach, a punktem B - studzienką objawienia najświętszej panienki. Profesor uruchomił pilotem w kształcie widelca, albowiem właśnie kończył konsumować śniadanie, drzwi wejściowe, przy których stała Dilady. Poczęstował ją naleśnikiem. Podziękowała, prosząc o wodę, której Hiber odmówił, bowiem, przed operacją redagowania mózgu nie można było spożywać cieczy. Podał jej do podpisania kilkunastostronicową umowę. Zawierała opis skutków ubocznych mogących powstać wskutek edycji mózgu. - Będę rozumiała rosyjski, fajnie. Ale, po co mi znajomość języka kaszalotów?! - zapytała profesora, podnosząc wzrok znad papierów. - Błąd w druku, errata jest w przygotowaniu - odpowiedział spokojnie naukowiec i dodał - Będziesz znała język rosyjskich kaszalotów. Dilady ucieszyła się, bo tak wypadało, gdyż jej dziadek był z Cieszyna. Po dwóch dniach, czterdziestu minutach i pięciu sekundach przeczytawszy umowę Dilady podpisała ją. Była tak zmęczona, że Hiber nie musiał podawać narkozy, gdyż zasnęła kamiennym snem. Zabieg, którego podjął się profesor przypominał od strony technicznej intubację: czip wprowadzano przy pomocy sztucznego przewodu, odbywało się to drogą prowadzącą poprzez narząd słuchu. Czip, gdy oglądało się go przez soczewki mikroskopu, wielkością zbliżony był do karty telefonu komórkowego. Zawartość pakietu podstawowego skupiała pozytywne myśli, skopiowane od dziesięciu najoptymistyczniejszych istot świata, scenariusze do wszystkich części „gwiezdnych wojen” oraz umiejętność rozliczania deklaracji podatkowych. Wszczepienie tego rodzaju czipu zostało odnotowane 24 lata przed narodzinami Dilady, gdy Hiber bronił swojej pracy magisterskiej i jej nie obronił, z przyczyn do dzisiaj niewyjaśnionych. Edytowanie mózgu Dilady odbywało się przy pomocy czipu wzbogaconego o dźwięki pochodzące z wybranej przez nią płyty – w ten nieskomplikowany sposób Hiber uzyskał nazwę dla swojego dzieła naukowego. Prawa autorskie 'editors' ominięto szerokim łukiem, bowiem asystent Hibera był znakomitym łucznikiem w prawie. Po trzygodzinnej operacji na mózgu, Dilady wybudziła się, usłyszała jednocześnie "all sparks will burn down.." oraz głos profesora: "operacja nie powiodła się". Konając w towarzystwie dźwięków żałowała jednego: nie zjadła naleśnika u Hibera, więc tajemnicą pozostanie jego nadzienie.
  11. długawe momentami, jednakże "connecting":) pozdrawiam
×
×
  • Dodaj nową pozycję...