Patrzę na moje miasto.
Całą duszą je kocham.
Ranek jak zawsze cichy,
Purpura na niebiosach.
Podążam pustą drogą.
Gonię za marzeniami.
Słońce jest coraz wyżej.
Oświetla dom ceglany.
Wieczorem srebrne iskry
Ponad dachami się szklą.
Dosięgają wzrokiem serc,
Co z rozradowania drżą.
Jestem niewielkim ptakiem
Ze skrzydłem połamanym
Który chce poszybować
Gdzie będzie miłowany
Pofrunąć pod firmament
Do iskrzącej się gwiazdy
Poświęcić się emocjom
Usunąć z wnętrza drzazgi
Nie chcę mieć obowiązku
Wiecznego wybierania
Wole łatać już zawsze
Uśmiechem świat doganiać
Poetą nie jestem
Niezbyt dobrze piszę
Już usypiam w kącie
Wsłuchana w dźwięk ciszy
Tykanie zegara
Szybko uspokaja
A za ścianą szmery
Świece wnet zapalam
Wpatrujac się w płomień
Wszystko mi umyka
Już jestem gdzie indziej
Powieki zamykam