Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Klaus_Klamerka

Użytkownicy
  • Postów

    4
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Klaus_Klamerka

  1. Szanowne Panie, muszę zdementować przypuszczenia jakobym był kobietą. W opisanej przez podmiot liryczny sytuacji nie tylko kobieta ma prawo mieć zapach kobiecych narządów płciowych. Pozdrawiam wnikliwych czytelników!
  2. przyjeżdżam do matki i pachnę cipą a od niej zajeżdża sterydami bo ma raka wącha mnie obwąchuje szczęśliwa rodzicielka nie ma lepszego zapachu dla mamy niż waginalne płyny pomieszane ze śliną i zdrowym nasieniem czujesz me serce jak bije mamo to jeszcze echo tętna co w nocy jak sperma tępo tłukła o gumowe wrota w końcu przebije będzie śnić matka tymczasem syn w pokoju obok posuwiście zaciąga dłonią po fiucie i dotyka po dupie palec wącha szukając choćby kropli śliny tej kobiety co rano wetknęła weń język później niedziela na fotografii rodzinnej jemy kaczkę każdy ma serwetkę i sztućce syn w połowie anegdoty matka patrzy czule jaki dorosły talerze prawie puste wszyscy mamy apetyt
  3. Koniec z tą demonizacją. Po nocach śnią mi się tajemnicze persony i z tego wszystkiego już budzę się o drugiej, o trzeciej, o czwartej i muszę siku. To przecież nie jest tak, że Mikołaj Tajchman to jakiś czysty intelekt, bóg myślenia, mózg z wojowniczych żółwi ninja, wcale nie. Z krwi i kości ma ciało, a nie taką mechaniczną obudowę na głowę, taki klosz elektryczny, który pozwala mu nie srać i nie trawić, chroni przed tym wrażliwe neurony, przeciwnie, on ma właśnie taką własną, typową piramidkę Maslowa, wedle której na początku oddycha, potem je i pije, potem rucha, i dopiero później jakieś potrzeby wyższego rzędu, typu książka, czy rozmowa, ewentualnie intelektualne spółkowanie na wysokościach. Koniec z tą demonizacją. Koniec z tą demonizacją. Nocami śnią mi się trzy kropki, tajemniczy murzyni w turbanach z szalikami na twarzach, anonimowi gwałciciele codzienności, internetowi zakrzywiacze rzeczywistości. Od tego wszystkiego budzić się nie chce, aż spać się chce i spać, ich obserwować, jak wypisują na cudzych blogach zawoalowane komentarze, jak wdzierają się w cudze życia z pasją i werwą, pełni animuszu, kreują swe voyeurowskie sylwetki. I się wszyscy nawzajem podglądają i tylko domyślają szczegółów, więc dopowiadają czego nie widać. I wszyscy są demonami, nie ludźmi. Ale koniec z tym demonizmem. Demonizm to może być we śnie, ale w życiu panowie, to chce się pić i ruchać, ruchać się chce i pić, bo tacy Fryderykowie jak z Pornografii to tylko w czas wojny, w czas załamania wartości, w kryzys kultury na jakimś skraju żyją. A że żyjemy w czasach fali tłumionej, od źródła której daleko i coraz dalej, a ad fontes już tylko takie niemrawe, nieśmiałe – gdy główna tendencja jest taka, by było równo, uczciwie, demokratycznie-socjalnie, zgodnie z nauką Kościoła, po chadecku i zgodnie z ateistycznym humanitaryzmem, jak Camus – toteż nie ma warunków społecznych, by takiego Fryderyka wyhodować. Nietzscheańscy nadludzie, ze świecą was można, całe szczęście, że jest nas niedługo już razem osiem miliardów, to trochę zwiększa populację, ale i tak jeśli was procentowo, to nawet nie są promile. A zresztą, taki Fryderyk też nie zawsze jest Fryderykiem. Czasem musi się wysrać i jajko zjeść, koniec z tym demonizmem. Nawet nadczłowiek bywa człowiekiem, a Fryderyk nie-Fryderykiem. I odwrotnie, najzwyklejszy Mateusz jak się zakocha może wsiadać w pociąg przed świtem i jechać nad morze, znajdować hotel pośród pięćdziesięciu innych i z włosami przyklejonymi do czoła, bo deszcz padał, odwiedzać ukochaną na trzy godziny i wracać do Poznania przed północą. Czasami ma takie zrywy, czasem trzeba odreagować niedostatki feromonów, bloody damn fluids, właśnie o to się rozchodzi. I budzą się w niektórych demony, fluidy czynią cuda, czasem organizm jak potrzebuje bardzo, to wyhoduje w sobie takiego małego wariata-demonka, który jest prawdziwy jak McGyver, jak on potrafi z niczego coś wyczarować, z polowego łóżka balistę, ze szkolnego wtorku sanktuarium. Ja właśnie tych wariatów śnię później, w godzinach nocnych, śródnocnych, we wsi nad ranem, gdy dziki w lasach już śpią, gdy psy kończą szczekać, a ciężarówki przestają jeździć drogami. O tej godzinie, gdy każdy tirowiec znalazł już sobie jakąś panią, a dziki wpieprzyły wszystkie żołędzie na polanie, psy się zmęczyły. Wtedy jest cisza piszcząca jak styropian, wiecie, tak w uszach piszczy, gdy już zupełnie nic nie słychać i wtedy słychać właściwie sam nie wiem co słychać, taki pisk, może fale radiowe, może ciśnienie, a może echo wszystkich dźwięków jakie kiedykolwiek były na świecie. Ale teraz, przed świtem, już na świecie nie ma świata i słychać tylko to echo. Ja wtedy śnię o tych największych zrywach człowieka, o najwspanialszych gwałtach na normalności, o spięciach międzyludzkich, o współczesnych Krzysztofach Kolumbach interakcji, o chemikach chcących wydestylować pierwiastki nowego wzruszenia. Z tego wszystkiego, z tych snów w sensie, aż się budzę i muszę siku, taki już jestem moczopędny. I schodzę do kibla, i sikam, wciąż jeszcze w półśnie. Kładę się spowrotem, owijam pościelą i jeszcze widzę te spięcia, jeszcze czytam te komentarze trzech kropek na blogach, jeszcze pamiętam ich treść i wciąż jeszcze nie wiem co jest życie, a co sen, co jest echo, a co pościel. A jak sobie przypominam, to jest koniec z tą demonizacją.
  4. Także wraca się do domu i odgrzewa mięso. Ja wiem, że to całkiem oczywiste, skoro się zgłodniało, ale Maslow wymyślił piramidkę i od czegoś trzeba zacząć, coś jest u podstaw. Bo z kolei czas trzeba dzielić na jakieś fragmenty, bo jak się ma dziewiętnaście lat i pali się stosunkowo niewiele, to można spokojnie przeżyć jeszcze z pół wieku i to jest tak dużo, że łatwo od tego umrzeć, jeśli nic się nie zrobi. Można oczywiście palić więcej, ale można też podzielić na jakieś fragmenty. Ważne jest ale; żeby po zakończeniu jednego fragmentu zaraz rozpocząć następny, choć oczywiście można czasami wcisnąć stop-klatkę i podryfować w pauzie, jednak niech to będzie też jakiś fragment, ten dryf i najlepiej, że nawet jak spontaniczny, to zaplanowany. Bo nie ma nic gorszego niż interwał ciszy, który dopada nagle, bez pukania i inwitacji, bo wtedy to tylko się wraca do domu i odgrzewa mięso. Przedtem można jeszcze posiedzieć nad rzeką ze znajomymi i trochę pomilczeć w słoneczku i spalić jakiegoś papieroska, ewentualnie dwa, bo coś wypada zrobić z ustami, jak już się nie mówi. I choć słoneczko świeci wybornie, nie wszyscy znajdują w słoneczku przyjaciela i wtedy okazuje się, kto naprawdę jest dzisiaj twoim przyjacielem, bo niektórzy sobie idą, widać, że mają jeszcze jakieś fragmenty w perspektywie i wówczas zostają tylko ci, którzy nie mówią najbardziej i mają własne paczki papierosów, a jeśli dzień okazuje się naprawdę fortunny, to spotykasz swoje lustro, a z nim to można tak siedzieć nad rzeką, aż się ćmirzenie nie skończy, a godziny lecą, zbawienne, jedna za drugą. Bo to jest całkiem tak, jak ze spotykaniem Filipa Wałka. Że się mieszka na takim nowobogackim osiedlu i się wychodzi na balkon na papierosa po szkole, a tam Filip, bo mieszka naprzeciwko, wychodzi z klatki schodowej. To się zawsze kończy u mnie wspólnym siedzeniem na naszej-klasie, ewentualnie na balkonie, obowiązkowo natomiast kilkoma pilznerami. Siedzi się cicho, łącza między nami mają nawet niezłą przepustowość, nie ma jednak co transferować, toteż jeden drugiego i drugi jednego chwyta się całkiem kurczliwie. Widok to taki, że jeden siedzi na GG, a drugi na kanapie, tam pisze esemesy i właściwie to nic się nie dzieje, ale coś się już zaczęło jakiś czas temu, w sensie to nasze wspólne chlanie i nie żeby ono było jakieś najlepsze na świecie, przeciwnie, jest dość marne, ale nikt się nie ruszy i go nie przerwie, by zacząć coś nowego, bo żaden nie ma siły na nowe i jak już się w coś wdepnęło, to niech trwa, a co tam. O ile dryf jest dość mocny, to oboje w końcu zaśniemy pijani, w przeciwnym wypadku jeden z nas przerywa stagnację. I wtedy jak już każdy pójdzie spać do siebie, to należy położyć się do łóżka, przykryć kołdrą i zapuścić płytę, żeby muzyka leciała przed snem, bo w końcu ktoś ją nagrał, to jest czyjś głos, po drugiej stronie ktoś się wrył w te plastikowe CD i coś tam z niego zostało, a to zawsze przyjemnie poprzebywać w czyjejś obecności, szczególnie jak się nie ma do kogo otworzyć mordy przed snem. Ale to wszystko byłoby jeszcze całkiem znośne, można by popaść w miłą apatię przed snem i sobie z łagodną rezygnacją pomyśleć o pustce i filozofii nihilistycznej, a potem nawet wstać rano, opisać swój wydrążony los i spróbować poderwać na to jakąś laskę, jednak gdy tylko myślę o tym w ten sposób, w głowie zaraz odzywa mi się wstrętny głosik, który wszystko psuje. Głosik jest wybitnie wredny i sączy mi do uszka takie wkurwiające myśli, że na przykład to tylko zwykła, trywialna depresja młodzieżowa, typowa dla większości wrażliwych jak membrana nastolatków i jest tak powszechna, że już nudna i cechuje się płytkością kałuży, jest ograna całkiem jak ten idiom płytki jak kałuża. Nastolatki, młodzieżowe, wrażliwość – kpina tych słów rozsadza mi głowę, jest tak niesmaczna, to znaczy mnie jest już tak niesmacznie, że rzygam nimi obficie jakbym miał żółcią całą wannę wypełnić, a potem mam w ustach tak ohydny smak, że zaraz podchodzę do zlewu, biorę szczoteczkę, nakładam pastę, myję zęby trzy razy i postanawiam wypłukać z siebie cały destrukcyjny nastrój i słowa. Wtedy wstaję, masturbuję i od razu lepiej.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...