Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Mateusz Kulesza

Użytkownicy
  • Postów

    14
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Mateusz Kulesza

  1. 1 ja - szalony. Ukrzyżowany na cierpieniu. Tańczę na jednej nodze. Nie widzę Ciebie. Nas. Już tak smutno.... Ty- szalona. Ukrzyżowana na szczęściu. Tańczysz w niebie. Widzisz. Mnie tam zabrakło. 2 Deszcz. Na dnie naszego szczęścia. To był- nie- był. Koniec. Mnie. Ja już naprawdę zasypiam. Smutno. Tak słabo. Nikt nam nie pomógł. To była chwila. Tu rosły kwiaty. Pięknie. Nikt- krzyczy. Zadrapany spojrzeniami 3 Kasi R. Wszystko jest szczęśliwym bólem. My o tym wiemy. Pragnąc zasnąć w swoich ciałach. 4 Jeśli to jest Sodoma. To tam- nie chce być idiotą 5 To tu jest niebo. Przepełnione nami. Szepczemy: to tylko płacz Usta czerwone drżą Patrzymy. Już wiedząc : Kończąc To tutaj: Dobranoc nadziei (Warszawa) 6 Pragnę ciemności. W twoim ciele. Widzę. Potrzebuję ciepła. Niczego. Wszystko. Przestaje p o m a ł u myśleć (3.08.2005)
  2. Jest taki patron pijaków krwi nieczystej ty wiesz oni rozumieją ból Ci co płaczą wielką literą na Swoje mydlane zęby To była ona(schizofrenia w gębę Heja!!) przystojna migotka z pewnej bajki z chorym zakończeniem… Jesienne dygresje atakują Choroby i skomlą za Kromką chleba jak psy Poeci wycierają buty jak kobiece twarze wytatuowane na piersi. To była ona(fiołek w gębę Heja!!) przystojna migotka z pewnej bajki z chorym zakończeniem kiedy śmierć pachniała latem
  3. Na niebieskich schodach oczy Tańczą za kobiecymi głowami Schowanymi w ostatni dzień Rewolucji Tandeta wystaje z białych Wąsów nienawiść wyciera Ręce w spodnie Plując na kark To wszystko co Ci dziś Do powiedzenia mają ciężkie Głowy z ramieniem słońca W imię Ojca którego N i e z n a ł e ś Mokre drzewa wycierają Nam oczy dla wszystkich Matek które staczają swoje Grzechy
  4. To było zaprzeczenie. Radość wstrzyknięta w kość. Uśmiech pojawił się na skroniach. Deszcz był słońcem. Kobiety były cieniem. Wszystko toczyło się na niebo. Mężczyźni przynosili kwiaty swoim matkom. Moje dłonie są podobne do ust. Papier pali się z głową. Z celującą oceną. Wszystkie te piękne pamiątki. Zdjęcia. Palą się w uszach. Jedząc kolejną niestrawność. NA ŚWIECIE jest trzynaście KOBIET Każda ma cienie pod oczami. Każda z nich ma uczesane włosy. Moje łzy. Wyłożyły nogi na grzebieniu. Imiona wsadziłem do pudełka po życiu. Minął rok. Dwa Kolejne. Zjadały mnie ćmy. Z oczami człowieka. Nastała jesień. Tajemniczość poszła się jebać. Niebo było czarne. Napiłem się kawy. Z ust wylatywały motyle. Powstała ziemia. I człowiek z twarzą. Z myślą „piękna”. Skojarzenia toczyły się nierówno. Kobiety czekały na tego jednego. Mężczyźni grali w piłkę nożną. W soboty szczęśliwe rodziny chodziły do Mc Donald`s. Nieszczęśliwi zapijali swoje smutki w odrze. I tak Zawsze było pięknie..
  5. (Na małym statku rosły zielone oczy. Kobiety bez piersi. To było piękne. Takie niewiadome, co. Wszystkie one chodziły boso po szklanych łzach. Świat nie rozumiał. Brał leki na serce. On. Ciemny człowiek. Któremu Brak- było wszystkiego. Ja nie mogłem. Ona tym bardziej. Wszyscy płakali. Spotkał ją na drodze. Utopiony w grzechu) A Ola ma padaczkę A Ola ma padaczkę A Ola ma padaczkę A Ola ma padaczkę
  6. I. Nie lubię słońca. To mnie zabija. Tak jak nasza miłość. Jutro będę się starał. Aby być szczęśliwym. Tylko. Aby być z Tobą. II. To Tu jest ciemność. Gdzie oczy sklejone kosmosem. To Tu jest jasność. Gdzie otwarte oczy- nie chcą widzieć. Pewnych słów. Nie musimy rozumieć. Wystarczy że będziemy Płakać. III. To jakaś dziwna. Choroba. Twoja twarz była blada. Nie chciałaś jeść. Pić. Mówić. Twoja twarz była pełna od łez. Chciałaś. Nie potrafiłaś. Mnie kochać. IV. (To tu jest koniec. Gdzie wszyscy mówią szeptem. To tu jest koniec. Gdzie nikt. Pragnie mówić) Płacz
  7. Pralka trzęsła się z nerwów. Niewidoma kobieta bez twarzy twierdzi, że mnie kocha. To takie beznadziejne. Nikt i wszyscy. Potrafili się kochać. Bez spodni. Ja tego nie rozumiem. To jest dla mnie za trudne. Ja nie potrafię powiedzieć słowa. Kocham. Obudzony bez rąk. Z klamką w gardle. Niewinny. Odkrawam kolejne palce. Przestraszony. Bo wie. Bo nie wie. Wszyscy chcą go dotknąć. Ujrzeć. Usłyszeć. Wszyscy pragną go pragnąć. (ale on już nie chce) Spadła zima na moje oczy. Kości odleciały na księżyc. Na gwałt tamtej jesieni. Byłaś podobna do kobiety z obrazu pewnego malarza Płatki zakryły moje uszy. Tak bajecznie. Zakończony ostatnim szczęściem. Bólu. (jakiego bólu??) Zakopany w śnieżnej polewie do lodów waniliowych. Latałem z kobietą od szczęścia
  8. Co Ci się n i e p o d o b a?? Powiedz… napisz..
  9. *** Słyszysz to wiatr. Pada deszcz. Serca zmiażdżone grubymi Palcami sierot Widzisz To ogień. Płomienie wypalają Dziury w mózgu N a s z c z ę ś c i e [niestety] nikomu nic się nie stało
  10. 1. Ogień .Coś płonie. Ja wiem że jest to anioł. On trzyma w ręku, nóż. Ja mam krew w ustach. Smakuje jak to ,co najbardziej lubię .Słodko śpię - mówi moja mama. Płonę. Wiem, jest jeden anioł który chce uciec od boga, ale on mu nie pozwala . Ten anioł to ja. Ja ,lubię zadawać sobie ciosy, nożem w kuchni mojej cioci . Potem mówię że upadłem na ziemię , potykając się o marmoladę. Ona mi smakuje, tak jak babka z kremem ,czy tort czekoladowy. Moje ciało lubi krew. MOJE USTA... LUBIĄ KREW. Ja lubię krew. Krew ,lubi mnie. 2. Spoglądam na niebo, widzę Jezusa Chrystusa. Siedzi na gwieździe. Nie powiem wam na której, bo mi nie smakujecie . Dlaczego marmolada lubi śmierć? Mój ojciec też lubi jeść marmoladę, ale on nigdy wam o tym nie powie. Moja siostra, zjadła moje wymiociny z bułką zamoczoną w kałuży. Powiedziała że jestem -"Marmoladowy potwór'', ale dlaczego umiera z powodu marmolady?. WYRZUCIŁEM SWOJE NOWE SPODNIE. Moja mama, kazała mi nie wychodzić ze swojego pokoju. Pochowałem moją rodzinę, w pudełku po marmoladzie. Zdjąłem też nalepkę i przykleiłem swoją twarz. Ich krew smakuje jak „gołąbek w sosie pomidorowym’’ moja -jak nauczycielka w-f'u. Czyli język boli bo piecze. 3. Biorę puszkę z kawą. Tam jest napisane: Cafe . Matka przywiozła. Oni, piją kawę. Ja, jem potwora. Siostra , patrzy dziko. Patrzy -na mnie. Ja, jem jej żyły, piję jej krew. Zjadam jej oczy . Nie smakują mi. Wymiotuję potem -na nią, gdy ona już śpi. Rano budzi się cała klejąca. Krzyczy: '' Zabiję cię'' CZY ONA MÓWIŁA PRAWDĘ ? U psychologa. Krew smakuje inaczej. Muszę tam malować. Chyba panu psychologowi . Nie podoba się plama na kartce. A potem.... ''lubisz jeść ?'' nie lubię jeść: Szpinaku pomarańczy(bo chlapią sokiem) starych ziemniaków jajek marchewki rosołu. Pomidorowej zielonego i czerwonego ketchupu parówek Hot-Dog'ów Starego pasztetu Ptasich piór nosa włosów szklanek kolorowych długopisów W scyzoryku są witaminy. 4. Układam się do snu. W mojej głowie słyszę dźwięki, głosy, obcych ludzi myśli. Jestem. Czuję. Potrzebuję . Umieram. W ręku trzymam ,twoje serce. Czujesz ? . Na pewno...jestem tylko osamotnieniem. Wyrywam się z twego serca .Układam się do snu. Długiego . Teraz co jedyne mogę zrobić ,to jęknąć ostatni raz do matki : Amen. 5. Jeszcze jestem , mam w ustach osamotnienie. Zapominam twoją twarz. Twoją czułość . Jestem tylko czarnym kotem , szukającym mleka.. twego serca. Czuję jak Bóg ,śpiewa pieśń o przeludnieniach na świecie. Przypominam sobie , lekcję religii .Siostra Maria Franciszka, opowiada w jaki sposób Chrystus stworzył ludzi...i ziemię . Zasypiam . Budzą mnie kroki .to twoje kroki. Kroki przeludnienia. Kroki marmolady Chrystusa. 6. JEM ROSÓŁ Zmuszam się, bo boje się że moja mama z tego powodu umrze. A ojciec. Zginie z mojej ręki .Siostrę –potnę na kawałki (psychicznie odczuwalna radość). Siostra smakuje jak marmolada. Jest dobra . Bo jest młoda. Czym starsza tym bardziej gorzka(ostra). Jestem w marmoladzie. Właśnie ktoś nakłada mnie na murzyński chleb (rasowy? Czysta biel romantyzmu). Potem gryzie . Ja go gryzę. On mnie wypluwa. Ja jego język. Jestem beznadziejnym agnostykiem. Gwiazda z Jezusem Chrystusem spada na ziemię. Rozbija się o Norwega Jana Kunchtå- Øoseberå. To wszystko przez niego umiera cały świat . Prowadzący z TVP1 i TVP2 …wszyscy. Moja mama. O nie. Mój tata. Spuszczona siostra. Murzyn. Jana Kunchtå- Øoseberå. Ginę też ja .Zasypany ludzkimi myślami. Powstaje wielka góra. Wchodzę po was na sam szczyt rozkoszy i brutalności . Trzymam w ręku marmoladę . Dochodzę . Wita mnie Mamałyga. Prosi abym usiadł i po czekał . „Numer :600.000.002. .... J Ch. proszony o podejście” Oddaję marmoladę mamałydze .Upadam na podłogę ( jeśli już kończysz czytać mą patologie ..nie zaczynaj już nigdy czytać jej jeszcze raz) . Szybko piszę paznokciem „Kocham siebie „ i oddaję się nowemu życiu lekomana. 7. Bajka leci w telewizji . Siostra udaje że mnie kocha. Matka gdzieś tam jest w kuchni. Ja leżę . Łóżko się zarywa. Pytasz mnie czy pójdziemy razem poćwiczyć. Jesteś „gruba jak świnia. Ja jestem chudy jak świnia.” Może jeszcze jak Aleksander Radiszczew zostanę skazany za to co piszę ...za to co myślę. Wychodzę na podwórko . Idę do brudnej piaskownicy . Momentalnie wkraczam w twą psychikę. Tarzam się w piasku. Brudny ptak śpiewa pieśń o przeludnieniach na świecie . Zarywam noc aby spisać twe ostatnie słowa Anduziu . Zbadaj mnie . Daj mi swe lekarstwo. Nie wieże już że jest coś więcej oprócz brudu w waszych myślach . Jakiś mały chłopczyk. Podchodzi do mnie z metalową belką . Wali mocno wszyscy ...cały świat widzi jak wasze łapy w rękach małego dziecka niszczą mnie. Niszczą tak aby już nigdy więcej nie powiedział słowa Kocham. Kiedyś jeszcze pojadę z tobą do Słowacji . P S W myślach moich zostaniesz sobą Anduziu. Przepraszam cię że nożyczki w twej głowie zostały wsadzone przeze mnie .Że tylko ja mogłem poznać uczucia miłości i śmierci klinicznej. Moja prowadząca pielęgniarko. Twój na zawsze. J Ch. Szczęśliwe zakończenie .
  11. Wypity płyn do naczyń. Zamienił się w raka mózgu. Którego trzymam w specjalnej komorze. Gdzie zielone słonie. Biegają razem z teletubisiami. I są tam dzikie.. Zwierzęta. Podobne twarzą do pewnej pięknej kobiety. Z pewnego pięknego arabskiego filmu. Lub, jak kto woli. Z japońskiej (z krzywymi twarzami) kreskówce dla czarnych pedałów. Którzy noszą różowe skarpetki. Ale tylko na lewej nodze. Oni są lesbijkami. Chodzą do POMYŁKI. I liżą odwrotnie- nie tak jak w prawdziwym życiu- być powinno. Absurdalnie. Zakładam ręce. Owijam w papier ścierny. Kładę. Głowę na szybę. Pieprzyć to. Tak pięknie. Jak się pieprzę. To tylko najpiękniej. Jak tylko potrafię. Jak tylko potrafię się odnaleźć. Ona lubiła pieprzyć. Nie lubiła zimy. Nie lubiła. Oddychać. Pić wódki z kranu. Tak naprawdę to jestem magicznym aniołem. Którego trzeba zrzucić. Z ostatniego nieba. W piekle. (Gdy rak wychodzi z mojej kieszeni. Wchodzą kobiety. Z głowami i bez nich.) - „A teraz. No proszę. Może pan Mateusz.. Jak się nazywa samica Łosia??” - „Karton soku: malinowego. Serek: pleśniowy- kupiony w Warzywniaku. Złota obrączka: ze srebra. Rzygi: zielone(na zawsze moje). Biały miś: piosenka, która mnie wzruszyła. C.D. Pani od Biologii: z wielką kostką- do grania orgazmu. Polucja: chciana- mojego brata. Dziewczyna: z broszką za uchem. Chłopiec: bez spodni(mało elokwentny). Zez: pani i sekretariat. Dyrektor pewnej szkoły: z zawodu rzeźnik. Wielkie budynki: jak spuszczenie się. Wibrator: przyrząd leczniczy. Jakaś mała dziewczynka na moich spodniach: jej tu nie było. Ja: to samo, co Ty. Samica łosia: Jimi Hendrix.” Na talerzu. Tabletka do rzygania. Jak dziś było miło. Jak nigdy. Zjadłem mydło (z) żyda. „Zimno jest”. Bądź już cicho. Tylko wszystkich ranisz. Nie wszystkich- tylko Ciebie. Przemyślałem to. Na szczęście. No, bo jest inna..
  12. To pierwszy tekst, jaki tu czytam.. i jestem miło zaskoczony. :) Niezły tekst. Podoba mi się. Nic dodać. Nic ująć To najbardziej mi się podobało: "Płacze. Kałuża na ulicy urodzona przez wczorajszy deszcz przypomina jej zalane serce. Zatopione. Przez wszystkich tych, którzy nie mają zwyczaju czuć."
  13. dla Kasi Rybak I. Jest pragnienie i jest Smak wolności Jest skasowany bilet tramwajowy I jest kobieta od szczęścia Są oczy łzawiące Są usta bez słów Jest Bóg Którego nigdy Nie było II. Przyszedł do mnie pewien pan. Przyszedł do mojego pokoju. Spojrzał na moją twarz. Na moje łzy. Usiadł na nich. Usiadł na krześle. Wyciągnął pasek od spodni. Mówił- szeptem bezkarności. Widziałem siebie w jego oczach. „Jesteś nikim”-„Jesteś niczym”- krzyczał. Zostawił swoje słowa. Musiałem- nie mogłem mu tego zrobić. Już nigdy- Ciebie nie widziałem. Już nigdy -Ciebie nie usłyszę. Nie chce nikogo. Widzieć Słyszeć i Kochać Obiecał mi to wszystko- za pierwszym razem. Kłamał. Jeszcze nikt nie był- tak dla mnie dobry. Jestem sam w domu. Nie umiem pisać. Głowa z gazem- z miłości do bólu. Ręce z krwią- bo tego pragną. Pozbierałaś na kilka-krótkich- chwil moje ciało. Droga K. Śnię. Dalej. Jest ta godzina. I ten czas. Jest ten dzień. I ta zła pora. Wolę umrzeć. Wolę być sam. „Jesteś przecież taki szczęśliwy”- mówią.. „Chce się z Tobą spotkać. Bardzo. Tęsknie do tego. Przyjedź do Warszawy. Choć na jeden dzień. Idioci-poeci będą …mieć dla siebie cały dzien. Będziemy dla siebie istnieć”. Pragnę tego. Ale teraz jestem zmęczony. Ale teraz jestem zmęczony. Bo za często oddycham. Bo za często oddycham. Ojciec nie chce-abym oddychał. Matka nie chce-abym istniał. Wszyscy nie chcą- chcieć. Nikt nie chce mnie widzieć. Wszyscy chcą abym płakał. Tak jak teraz. Tak ja wczoraj. Nie chce już więcej –płakać. Śmiać się. Nie chce nic pisać. Chce napisać że chce: Pragnąć. Tak mało. Tak wiele. Chce Cię ujrzeć. Nawet teraz- gdy nie istniejesz. Biała damo. III. Teraz jest czas.. Na to abym się struł. Na to abym zginął. Tak faktycznie się stało. Gdy zadbany milczeniem Ja- odszedł głową w dno. Dzwonisz. „Jesteś pijany” Piję Zapitego -Prezydenta- Poczekaj. Poczekaj. Jeszcze ze sobą nie kończę. Jeszcze chce Cię usłyszeć. Gdy swoim myślą powiesz-tak. Możesz zacząć się leczyć. Nie chce. Pani o nazwie Wódka. Jej usta. Były pełne od moich łez. Jej usta. Były. Zerwane ze spadochronu. Teraz jest czas. Na to abym mógł się pożegnać. Na to abym zdradził samego siebie. Nie myślę niepoważnie. Gdy wczorajszego wieczoru Ty- zabrałaś dłoń. N i e r ó b tego. Ciągle starasz się oddychać. Napij się. Wczoraj byłeś ćmą. dzisiaj Trupem pożegnanym przez niebo. IV. Masz być Ci. Masz być Masz być Masz być Masz być Ci. Masz być Ci. Szą. Masz być Ci. Cho Masz być Ci. Erpiącym. Masz być Ci. Wyciśnięty sok. Smak. Szok. Świr. Ja. Show. Parodia. Żałosna brutalność. Prawdziwość. Marmolada Chrystusa. Przemyślenie. Dobroć. Samobójstwo. Bóg przebacza. Wszystko. Nie zawsze. Trzeba. Pisać. Że się to robi. Brutalnie. Ocierając pochwą o stukniętą butelkę wina. Nie zawsze. Trzeba słuchać. Wymyślonych bzdur „poetów”. Kiedy się zatrzymam umrę. Oglądam siebie. KIEDY ŚMIERĆ W OCZACH MATKI PŁACZE USTA KOCHAJĄ ODOSOBNIENIE... . Zgniotłem was. Zgniotłem cały świat. Mam ochotę się zabić. O pani siedząca na księżycach. Spokojnie .Usiądź i pomódl się za Bozie. Boże ! ! jestem szczęśliwym lekomanem. Boję się. Boję się was. W as Moja rodzina zmartwychwstała. Kazała mi śpiewać. Ale ja nie chcę. Mam tego dosyć. Ale ja nie chcę. Śpiewać. Jestem panem. Niczego co żyje. Już W as Nie kocham Mam W as . W as . W as . V. Nastała jesień. Mam osiemnaście lat. Siedzę. W pokoju bez okien. Z prawdziwymi przyjaciółmi. Ludzie kochają niespodzianki. Przyszedł ojciec. Ubrany w czarny szal. Moje oczy- mało widzę. Dziś na obiad była zmiażdżona papryka. Owoce wynaturzenia. Jego kroki.. były szybkie. Jak na niego za szyb ki. E. Chciałem zobaczyć Słowację. Podobno to piękny kraj. Chciałem zobaczyć Norwegię. Podobno to piękniejszy kraj niż Słowacja. Ojciec spojrzał na mnie. Po raz pierwszy. Zobaczył swojego syna. Może mnie kocha ? Może mnie zobaczy .. jeszcze kiedyś. Za rok. W taki sam . Jak ten .. jesienny dzień. Ojciec przyszedł z liściem na głowie. Spojrzałem na niego. Powiedział że mnie. Kocha. Powiedział że mnie. Kochał. Powiedział że mnie. Pochowa. Pokocha. Polubi. Potrąci. Pozabija. Porozdaje. Usiadł na moim łóżku. Już długo mieszkam . Tu. Już długo mieszkam na tym łóżku. Czasami słyszę głosy. I boli mnie głowa. Nikt. Mnie nie chce. Nikt. Nikt mnie nie chce stąd wypuścić. A ja chcę przecież tak mało. Ojciec poszedł. Przyszła ona. Moja. Nazywała się Ryba . Miała długie ciemne włosy. Lubię ją. Ale ja przecież. Umarłem. VI. N a w ą c h a ł e m się jabłoni z twego sadu Pani przyniosła o oczach zielonych I piersiach tak wielkich jak słońce Naćpałem się rękami wyrwanymi z twego ciała Pani przyniosła o oczach Bez źrenic Płacząc łzami Barwami tęczy Najadałem się członkami jego ciała Pani przyniosła na talerzu Przykrytym wielkim drzewem Z korzeniami Napiłem się jej łez Pani przyniosła w kieliszku Zwierciadle moich grzechów Namalowałem białe Kraty Drzwi i spodnie Pani przyniosła bez głowy i rąk Naplułem sobie na kark Pani przyniosła ślinę Zżerającą me ciało Narobiłem sobie na udo Pani przyszła ubrana tylko w biały szal Zakryta szydełkami Lasem spalonym rodzinnie Nakłamałem sobie w serce Pani przyniosła kraciastą Miednicę I kości wyrwane z mego ciała Nalałem sobie jej oczy Pani przyniosła ukradzioną od matki chorobę Hipochondrię zakrytą Rękami bezsensu N a o g l ą d a ł e m sobie miłość W telewizji Pani przyniosła kontakt I kabel przecięty Nastraszyłem sobie mózg Pani przyniosła zamarznięty w galarecie Ochlapany czerwoną farbą Z czarnym kołnierzem przy szyi A więc jestem. Umarłem. Nacierpiałem sobie w usta Pani przyniosła ogromny lek Zapakowany w trumnę po starszym bracie Patrzcie ludzie Światło Mózg Nadzieja Wszystko zgasło. VII. Jest piękna. Jestem zakochany. Jej oczy płaczą- moim bólem i strachem. Zielone niebo. Mój czarny płacz. Moje pragnienie(usta przepełnione- spirytusem) Pragnę Cię spotkać- kobieto. Kobieto od szczęścia.
  14. „360 stopni do Ojca” Wszystkim, którzy żyją PROLOG Zagłuszona jej twarz kołysała się na moich policzkach. Czarne panie w spódniczkach ciała tańczyły przy płomieniach ludzkiego dna.Trzymały w rękach małe noże. Tańczyły czarne panie… tak szybko. Świat płakał. Żałoba wszystkich narodów świata. Taniec się skończył. Śmierć przegrała. Zagłuszona jej twarz w marmoladowych objęciach matki- płakała. Czarna pani rozdarta, bez ciała, bez ubrania. Czarna pani tańcząca przy ogniu podniety miłosierdzia – płacze białymi łzami. Wokoło niej kwiaty, grzebienie, ludzkie włosy, pieniądze, dno. Jej ciało leżące na ziemi – nagie, zgwałcone, bezradne. Zagłuszona jej twarz kołysała się na moich policzkach. Czarne panie z oczami mojego Boga. Ludzie na kolanach proszący o przebaczenie. Czarne panie w spódniczkach ciała tańczą – płomienne zło. Wybiegłem z domu. Wytarłem ręka czoło. Krew. Zrobiłem się zielony. Pójdę do ZOO. Zobaczę.. misie, tygryski, brzydkie ptaszki i inne zgwałcone przez ludzi- stworzenia. Zamknąłem oczy. Takie słabe. Takie bezużyteczne. Wszyscy na mnie krzyczeli. Ojciec ,matka, spuszczona siostra, kwiat róży i Ty- biała damo. Biegłaś w moją stronę. Bez spodni. Moja TY... SuperHiperExtraOrgasmoWałbrzyskaDziewico. Wybiegłaś na mnie całkiem naga. Z papierosem w ustach. Wybiegłaś. Na dworze. Cholernie ciemno. Wpadam w dno. Wszyscy. Wszyscy na mnie i do mnie. Krzyczą. Błagają. Idioto zrób coś ze sobą. A ja stoję. I nie modlę się. Wmawiam sobie, że jestem całkiem normalny.. no może, n i e c a ł k i e m. Ale kiedyś byłem „Fajniejszy”. No, bo się starałem. A teraz? Teraz mam wszystko w dupie. Słucham ciebie. Stoisz. Mi na drodze. Ale się nie boisz. Pytam. Żegnasz mnie. Wszyscy na mnie krzyczą. Chcę biegać. Potrafić. Rozumieć. Rzygać potężnie i „znów się podnosić”. Wszyscy pytają... Co się z tobą dzieje? Czemu masz krew na ustach? •Czemu n i e l i ż e s z dupy światu jak my?? Oglądam swoje żebra. Z bliska i znienacka. Oglądam bateryjny telewizor. Ojca i matkę, siostrę- chowam. Pochowam ich zgodnie z moją wiarą. Wszyscy na mnie-ból swój kładą. Wszyscy gwałcą-rękami grzech. Modlą się za mnie. A ja za nimi. Wchodzę do kościoła. Ludzie drą ryje: Czapki z głów. Idę dalej. Widzę małe kobietki. Ubrane. Rozebrane.. wyciągnięte z bólu-nieba. Wrocław. Wrocław- tonie. Parki . Budynki. Psy. Wszyscy. Pomału – umierają. Małe kurwy. Mali geje. Pedały. Gnoje. Murzyni i żydzi. Ja już więcej nic nie zaśpiewam. Ja już nigdy nie będę krzyczał. Teraz będę wspaniałym człowiekiem. Zdrowym i silnym- jak cholera. Będę rzygał. Powietrzem. Wszystkim małym. Cholernym pedałom . I mogą sobie krzyczeć : S k u r w y s y n Ale ja będę żył. W swojej krainie. Będę żył .. w małym drewnianym domku... obok niego.. będzie pełno śniegu... Wokoło mojego drewnianego domku... będą z każdej strony góry... i będę szczęśliwy... kiedyś. Nigdy. Nigdy. Sam. Samotność. Było zimno . Było przyjemnie .Zobaczyłem Ciebie. I już umarło.. wszystko.. nawet chwilowa przyjemność. Twoje usta. Coś powiedziały. Wiedziałem . To były . Najbardziej nie przyjemne słowa . Jakie od Ciebie usłyszałem . Ktoś mi kiedyś napisał . Że powinienem się udać do psychiatry . Zrobiłem go . Sobie sam . Z plasteliny i ze szczęścia . Walić to wszystko na ryj . Mali bandyci . Złodzieje. Cyganie . Było zimno . Jednak czułem . Przyjemność z rozpaczy . Twoich rąk . Słuchałem .Potrafiłem . Spuścić Ci się na twarz . Bez żadnych zbędnych emocji . I robiłem to częściej .Bo chciałaś tego . Za cenę każdego grzechu . Jeden Amfetamina Przeczytałem z góry do dołu.. twoje usta. Kochały. Dotyk. Ust. Kochały mnie. Wyciągnąłem się na fotelu i zasnąłem.. na kilka sekund. Twoje usta. Milczały. Ubrałem Cię w czarną. Długą suknie. Myślałaś. Spoglądałaś na mnie... NIELUBIĘ JAK NA MNIE KRZYCZYSZ P r z e s t a ł e m. Wytarłem mokre oczy. Wytarłem mokre.. łzy. DZIADEK MÓWI ŻE TO BÓG WLEWA NAM ŁZY DO OCZU. Trzymam różową. Dłoń. Na niebie jest placek . I dwie kobiety. Chodzące w białych pidżamkach-boso. BOSO. Bosa kobieta .Mnie z tobą też. Było dobrze. Zawsze . Mówi. Do swego białego. Przyjaciela. Słyszałem że podobno. Można być przyjacielem. Boga. Ale ja takiego przyjaciela. Miałem. Śnię. Krzyczą ludzie- bezgłowi. Śmierdzą. Jak ludzie śmierdzą... to albo się... nie myją. Albo są z Afryki. Mówi moja mama. A ja zawsze muszę być- czysty. Jak dywan. Który jest w pokoju- moich rodziców. Nie wolno mi dotykać. Brudnych dziewczyn. Każdych dziewczyn. One gniją – mówi dziadek. DZIEWCZYNY ŚMIERDZĄ jak PCHŁY Nie wolno Nie wolno mi biegać Nie wolno mi krzyczeć Nie wolno mi stać na głowie.. bo umrę jak pies- sąsiada Nie wolno mi być Nie wolno mi być dla kogoś przyjacielem Nie wolno mi rodzić dzieci z trzema głowami Nie wolno mi patrzeć na zabite gołębie Nie wolno mi śmierdzieć. Nie wolno po Turecku Nie wolno Nie wolno Nie wolno Tu gdzie mieszkam -nie wolno oddychać. Częstą bawię się dżdżownicami. Słucham ich śpiewu. Krzyku i kłótni- małżeństwa. Dostałem kiedyś. Lalkę i czekoladę. Od pana mieszkającego w sklepie. Ten pan był bardzo stary i śmierdział jak pani z mięsnego. Ale on nie śmierdział mięsem. Padliną. Serce mu się rozkłada- mówi dziadek. Ale ja mu nie wierzę. To nie serce. To starość. Czekoladę nie podzieliłem i zjadłem sam. Dostałem suchą karę. Dlaczego ? Umarłem . Umierałem. Biały sen. CZASMI KIEDY CHCEMY KRZYCZEĆ BÓG ZASZYWA NAM USTA Mój tata umarł. Po cichu. Nie miał ust. Nie miał czekolady. Wylałem na niego kubek gorącego milczenia. Miał na sobie czarny kaftan. Trumna była dobrze zbudowana. Aby dobrze nosiła jego grube kości. Mama mówi że OJCIEC był pedałem. Dlatego mnie kochał. Nigdy nie mówił. Bo Bóg zaszył mu usta. W dzieciństwie- kiedy kochał się z dziadkiem. DZIADEK też jest pedałem- krzyczy moja mama. Zawsze. Czasami. Kiedy jest zła. Kiedy leci jej .. moja łza. Kiedy cicho śpiewa. KIEDY MILCZYMY KOLYSZEMY SIĘ TAK JAK NASZE WŁOSY Dziadek mówi że prawdziwi mężczyźni. Mają krótko ścięte włosy. Ja mam długie. Ale co on może wiedzieć skoro jest gejem- mówi mama. Kiedy pachnie wiosna. Topnieją nasze serca. Kiedy kobieta dostaje kwiaty. Robi się słodka. Kiedy się zakochamy- mamy długie włosy. Kiedy się zakochamy. Możemy rozmawiać o wszystkim. Czy Dziadkowi stopniało serce ?? Mama mówi że jest stary i że już nigdy nie zrobi kobiecie- dobrze. Kiedy wącham kwiaty i na łące. Moje ciało. Jest całe w powietrzu. Latające. Kiedy wącham kwiaty. Staje się niechcianym przyjacielem wszystkich. Miłość śmierdzi jak kwiaty. Moje dłonie są stare. I nikt mnie nie rozumie. Każdy chce być moim przyjacielem. A ja wącham kwiaty... i słyszę fortepianowe krzyki. Nie chce już mieć przyjaciół. Nigdy. Nigdy. Nigdy. Nigdy. Mieć. NIE CHCE MIEĆ Przyjaciół Kobiety Rodziny Serca Rozumu Bólu Zębów Czekolady Różowej pościeli. Nigdy Nie chcę mieć Nie chcę mieć chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę Mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę mieć Nie chcę Mieć Nigdy Wszystkiego Co Stare I Brzydkie Jak Ja Nie chcę. Kiedy myślę. Tonę. Piję. Usycham jak cebula. I kwiaty mojej mamy. Podobno mężczyzna ma w życiu dwóch przyjaciół. Pierwszy to ten w majtkach. A drugi to piłka nożna. Ale ja jeszcze tego nie wiem bo jestem za mały. Mówi moja mama. Kiedy latam w powietrzu. Ktoś wbija mi metalową rurkę w ucho. To jest mój przyjaciel. On nigdy mnie nie skrzywdzi. Nigdy. Nigdy. Nigdy nie będzie gejem. Dlaczego jestem za mały ? Tata mówił że kiedyś będę stary. Jak on. Ale on był brzydki. Lizał dupę Dziadkowi – krzyczy mama... JEŚLI MAMY WE WŁOSACH KWIATY TO NIEDŁUGO UMRZEMY Mój tata przed śmiercią...nie powiedział mi że mnie kocha. Zawsze mówił że umrze jak w filmie. A filmie było : kocham. A on nie otworzył ust. I nie dostał żadnej nagrody. A ja. A ja dalej myślę że filmie umiera się inaczej. Niż w prawdziwym życiu. Nie umiera się naprawdę. Tam mówi się cicho... Czasami gdy mama ubiera choinkę. Ja myślę o tym aby to wszystko się skończyło. Nie lubię świąt. Nie lubię świąt. Skrzeczę. Na stole jest zawsze wiele potraw. Czasami wychodzę na dwór. Gdy jest zimno moje serce. Rzyga. Podobno kiedy ktoś ma kwiaty .. we włosach niedługo umrze. To prawda. TATA Umarł Kolce wbijały mu się w czaszkę. Płatki róży przykrywały krew. Kiedy śpię- mój przyjaciel. Zamknięty w szafie... gdzie są buty. Krzyczy. Tak cicho. Cicho. Aby mama go nie słyszała. Mam zielone uszy. Gdy mieszkałem w brzuchu mojej mamy. Cały czas chciało mi się spać. Myślałem że umrę. Umrę. Ale urodziłem się. Mama mówi do swoich przyjaciół. Że jestem patologią. Pyta się czemu płaczę. Chucham na nią. I całuję rybę bez oczu w dupę. Zostaje. Sznur. Żyletka. Tabletki. Dwa Paranoja Kiedy mam urodziny staję się poważniejszy. Starszy. Nudniejszy. Często wyobrażam sobie. Że jutro będę miał urodziny. Kiedyś wyobraziłem sobie że mam czterdzieści pięć lat. Tyle co dziadek. Ale nie jestem tak brzydki jak on. W szkole mało osób mnie lubi. Mówią że jestem głupi i nudny. Dlaczego oni tak mówią ?? wszystko co mówią to kłamstwo. Świnie. Kiedy pojechałem na klasową wycieczkę. Wszystkie dzieci się ze mnie śmiały. Moja mama mnie kocha. KIEDY SIĘ BOJIMY NASZE USTA ROBIĄ SIĘ KRUCHE Mama mówi że jestem ślepy . Nie widzę podobno zła. Widzę kiedy moja mama jest zła. Wtedy się boji. Jej usta stają się kruche. Złamałem swoje ciało. Zacząłem jeść swoje usta. Jestem. Byłem. Głodny. Popatrzyłem przez okno. Wstałem i wyszedłem przez szybę. Latałem w powietrzu. Wciągnęło mnie. Umarło. Zdechło. Palce same odleciały. Wszędzie było ciemno. Stałem się kruchy. Kiedy się boję moje usta robią się padliną. Pamiętam pewnego razu. Jak zasnąłem bez twarzy. Ktoś mi ją wymazał. Podobno się przestraszyłem. Ale w to nie wieżce- nikomu. Nawet mojej mamie. Trzy Pamiętnik próżności. Kiedyś zacząłem pisać pamiętnik. Kartki topiły się ze wstydu. Ojciec już na mnie nie krzyczał. Ale zawsze powracał kiedy otwierałem zeszyt z przykrościami. Luty jest to najpiękniejszy miesiąc w roku. 8 luty Bla cha Blu ska Bli zna Bla nka Blu szcz 20 luty Kie D Y m Am Na Sob I e na j pięk ni ej sze słoń ce na tura lnie nie mów i ę nig dy N & C 21,5 Luty Kie Dy m Am Ust A mo Gę Gę Si Ego Spa Cerowa Ć N a Beton Owych Nóż K ach 22 luty Mam A lub I mo Jego kole Gę On je Sta R Szy i Ma Be Ton Owe Pal Usz Ki 23 luty Mó J Kole Ga Ko Cha si Ę Z m. Oją Mam Ą Kocha Ną Wspa Ni Ał ą. Cztery ŚMIERĆ TO NAJPIĘKNIEJSZA PRZYKROŚĆ Kiedy stoję samotny na dworze. Robię się cichy i brzydki. Widziałem panie tańczące bez spodni. Czarne. W krwawym kręgu. Bez kręgosłupów. Tańczyły tak pięknie uroczyście i przesadnie. Z pianą naturalną na ustach. Z krwią wylewająca się z pochwy. Z uszu brud krzyczący przebacz. Kiedy stoję. Widzę. Małe bzykające się mrówki. Gdy słychać pieśni na ulicach. Wiem że ktoś jeszcze żyje. Moja matka . Zdechła. Przebrzydła. Zalepiona pleśnią. Ty podła . Ty z gnoju moja powstała. Obrzydliwa ze wszystkich tańcząca w kręgu. Bez ust. Czarna. Ta pieśń . Wsadzam Cię do pudełka. Ojciec w trumnie. Siostra nie śpiewa – milczy przywiązana sentymentalnie do fotela. Dziadek –podły pedał .Tak matko. Tak mówiłaś. Mówisz że przerastam wszystkich. Mam nadzieję że wiesz że umarłaś. Przestań. Umarłaś. Zdechłaś jak pies sąsiada. Nie wolno mi Cię dotknąć. Śmierdzisz jak ojciec, dziadek i cały [CENZURA] świat. Zamurowałaś moje okna. Moje oczy . Kolor beton-natura. Słyszałaś o marmoladzie mojej natury. Przebijam . Wszystko w głupocie. Nie jesteś. Słyszysz nie umieraj. Piszesz wiersze ? cham-poeta i tyle. Ci. Ci. Ci. Masz być Ci. Masz być Masz być Masz być Masz być Ci. Masz być Ci. Szą. Masz być Ci. Cho Masz być Ci. Erpiącym. Masz być Ci. Wyciśnięty sok. Smak. Krew. Świr. Ja. Parodia. Żałosna brutalność. Prawdziwość. Marmolada Chrystusa. Przemyślenie. Dobroć. Samobójstwo. Bóg przebacza. Nie zawsze. Trzeba. Pisać. Że się to robi. Brutalnie. Ocierając pochwą o stukniętą butelkę wina. Nie zawsze. Trzeba słuchać. Wymyślonych bzdur połetów. Kiedy się zatrzymam umrę. Oglądam siebie. KIEDY ŚMIERĆ W OCZACH MATKI PŁACZE USTA KOCHAJĄ ODOSOBNIENIE... . Zgniotłem was. Zgniotłem cały świat. Mam ochotę się zabić. O pani siedząca na księżycach. Spokojnie .Usiądź i pomódl się za Bozie. Boże ! ! jestem szczęśliwym lekomanem. Boję się. Boję się was. W as Moja rodzina zmartwychwstała. Kazała mi śpiewać. Ale ja nie chcę. Mam tego dosyć. Ale ja nie chcę. Śpiewać. Jestem panem. Niczego co żyje. Już W as Nie kocham Mam W as . W as . W as . Pięć heroina Nastała jesień. Mam osiemnaście lat. Siedzę. W pokoju bez okien. Z prawdziwymi przyjaciółmi. Ludzie kochają niespodzianki. Przyszedł ojciec. Ubrany w czarny szal. Moje oczy- mało widzę. Dziś na obiad była zmiażdżona papryka. Owoce wynaturzenia. Jego kroki.. były szybkie. Jak na niego za szyb ki. E. Chciałem zobaczyć Słowację. Podobno to piękny kraj. Chciałem zobaczyć Norwegię. Podobno to piękniejszy kraj niż Słowacja. Ojciec spojrzał na mnie. Po raz pierwszy. Zobaczył swojego syna. Może mnie kocha ? Może mnie zobaczy .. jeszcze kiedyś. Za rok. W taki sam . Jak ten. Jesienny dzień. Ojciec przyszedł z liściem na głowie. Spojrzałem na niego. Powiedział że mnie. Kocha. Powiedział że mnie. Kochał. Powiedział że mnie. Pochowa. Pokocha. Polubi. Potrąci. Pozabija. Porozdaje. Usiadł na moim łóżku. Już długo mieszkam . Tu. Już długo mieszkam na tym łóżku. Czasami słyszę głosy. I boli mnie głowa. Nikt. Mnie nie chce. Nikt. Nikt mnie nie chce stąd wypuścić. A ja chcę przecież tak mało. Ojciec poszedł. Przyszła ona. Moja. Nazywała się Mojka . Miała długie ciemne włosy. Lubię ją. Ale ja przecież. Umarłem. Pięć a) socjalistyczna ciocia Usiadłem. Włączyłem żelazko. Wyprasowałem ciało. Stoję na środku. Wielkiego przedpokoju. Zrozum. To błąd. Nie ma mnie. Nas. Wysiusiaj się misiu. Zjedz ciasteczko. Ubierz spodenki. Pobaw się z kolegami Nasikałem na jej twarz Zjadłem jej pośladki Ubrałem damskie zwłoki Pobawiłem się jej piersiami Usmażyłem - misiu jak pięknie!! Ile masz latek?? No powiedz.. powiedz.. powiedz cioci!! Nożyczki. Karabin na kulki. Oczy płaczące krwią. Pięć b) Atatamakotkatatamakotkaijuż Wypuścili mnie. Zobaczyłem . Dotknąłem człowieka. Ubrał się. W majtki. W przemoczone skarpetki. W twarz. Atatamakotkatatamakotkaijuż Padał deszcz. Padało wszystko. Jasne. Białe. Za bardzo czarne. To straszne. To wszystko. Rozpiąłem koszulę. Rozebrałem się do naga. Otworzyłem drzwi. - Cześć jestem idiota! ! Patrz mi w oczy... a Ty? ? Rozbawiłem wszystkich. Pomodliłem się. Krzyknąłem : Atatamakotkatatamakotkaijuż !!!. [CENZURA]. Ja. Dziewczyna rozebrana ciałem do naga. Dobranoc. A teraz będę śnił... Sześć Sztokholm Wyzywali Cię. Podli gnoje. A ja zrobić mogę. Nic. Pojechałbym z tobą. Boisz się. Proszę nie. Nierób mi tego. Ja mam chłopaka. Cicho Ty głupia suko!! Ucichła. Milcząca. Bezradna. To zaczyna robić się nudne. Chodź sobie jakąś zgwałcimy. Kolego. Więc idziemy razem. Zabieramy jeszcze dwóch. Wchodzimy do tramwaju. Tam o kilka metrów stąd.. siedziała. Wyczerpana. Założono jej kajdanki. Rozmyślała o pogrzebie. O najświętszej ich chorobie. O jej myślach. Zapomina. Zasypia. Upada. Rozebrana. Jej skóra płacze. Słyszy ciężki oddech. Walczy. Boi się. Płacze. Kona. Śmierć - padlina. Miłość - wszystko zmarło. O tak!. Przepadło. Odleciały jej ręce. Oczy i nogi. Pochwa przepełniona ciepłem gwałtu. Biegnę. Z siekierą . Sztokholm. Tu zamieszkam. Na kilka lat. Bez paszportu. Bez ideału. Biegnę więc. Już niedaleko. Twoja twarz. Dobiegam. Dotykam. To nie Ty. Upadam. Zjadają mnie szczury. Biegniesz. Z plastikowym sercem. Nadzieja. Tu zagryziona. Na zawsze. Bez pomysłu. Bez ciała. Biegniesz więc. Za daleko. Moja twarz. Umarła. Ucichła. Moja . .tylko moja. Wstrętna i parszywa. Grób mnie kocha. Lubisz mnie ? ? nie odpowiadaj. Ja to wiem. Wszystko wiem. Nawet to kim jesteś. Nawet to kim byłaś. Byłaś. Jesteś piękna. Wstrętna. Lubię Cię. Bo jesteś piękna. Lubię Cię. Bo życie nic by n i e z n a c z y ł o. Gdyby nie Ty. Lubimy Cię. Bo jesteśmy fajni. Jeden z nas. Zakochał się. Jeden z nas. Poświeci się. Jeden z nas . Powiesi się. Najgorszą wersją tego życia. Śmiercią. Marmoladą. Bez świata. Zakopany. Błotem. Mokry. Obślizgły. Nic. A jednak Piękny.. Lubię Cię !! bo jesteś . Moja. Przestraszona . Nagrana. Nakasetto. To się stało. W nocy. Albo i w dzień. Nie widziałem . Tego. Skończyło się. Histerią. Paniczną. Śmiechem. Telewizją. Bezrobociem. Nie chce tego pamiętać. Dnia kiedy zobaczyłem Cię. Z nim. Na zawsze. Jesteś przegrana. W życiu. Mam kamerę. Śledzę Cię. Stoisz na drodze. Zabiera Cię. Inny. Inny. To się stało. W dzień twojej śmierci. Pięknie. Strzelam oczami. Oglądam swoje ciało. Kochamcię. Kochamcie. Gdzie jesteś. Moja . Jesteś. Rozlana na pościeli. Idziemy. Jest nas dwoje. Ona i ja. Przelani. Tańczymy. Z Ciebie się śmieją. Ze mnie jeszcze bardziej. Pasujemy do siebie. Za bardzo. Idealnie. Jest mi za dobrze. Wszyscy oglądają jak upadam. Natchniony piosenką. Tą. Co lubisz za bardzo. Jak bardzo ? Bardzo. Bardzo. Wiesz lubię Cię. Wiem. Ale idę już. Idę też ja. Zamykamy się w pokojach bez okien w ścianach. Przyklejamy swoje ciała. Kochamy się. Pomódlmy się. Raz . Dwa . Trzy. W imię Ojca i Syna i ducha świętego. Rozstrzelamy cały świat. Moje myśli zaklejam plastrem. Wkładam je do słoika. Mówię dobranoc. I zamykam oczy. Siedem Poetycki Klub Paranoja(PKP) Na śniegu. Leży głowa. Kobiety mej. Najdroższej. Ukochanej. Tak bardzo. Na zawsze razem. Tylko Ty i ja. Będziemy razem. Nawet jeśli teraz umrę. Zabrakło nam szczęścia. Ona i Ja. Nie ma już nas. To nowy świat. Pięknie przepraszam. Nie chciałem pana zabić. Siedzę na krześle( tak czystym jak ) ja. Cham. Idiota. I poeta. Już Umarł. Powstał człowiek zwany. Szczęście. Mózg. Wylany koktajl. Dziecko. Błądzi po mej twarzy. Moje oczy. Przerośnięty człowiek. Przyjaciele. Kochać. Umierać. Wszystko. Dzwonię. Boje się. Nie krzycz na mnie. Nie chce. Nie chce. Ciebie – wstającej. Leżysz na zawsze. Ukryta w moim łóżku. Dziesięć lat. Ukrywałem twoje ciało. Okno płacze. Usta. Włosy. Ręce. Oczy. Kleją się do rybich stóp. Rozbieram Cię. Piękna. Moja. Językiem przejeżdżam po twym zimnym ciele. Moje ręce pieszczą- całą Ciebie. Moje pocałunki. Usta zamarznięte. Koniec lata. Ptaki odleciały. Chodzimy na jesienne spacery. Zbieram zimną ziemię. Przysypuję. Nie oddycham. Jestem głodny. Jestem spragniony. Jestem wychudzony. Idę na wino. Idę na piwo. Będę lepiej się czół. Zmiażdżona czaszka. Plastik. Pudełko puste. Tam była Marmolada. Chrystusa. A. Chrystus. Umarł śmiercią niezwykłą. Przedawkował ze szczęściem. Z lekami na serce. Przedawkował z miłością. Rozbujaną huśtawką grzechu. Wytarty. Stary. Bardzo starty napis. Widniał na czole. Na punkcie- skąd wychodziły jego myśli paraliżującego strachu. Brak zasad. W jego umarłym. Sparaliżowanym mózgu. Napisałem słowo. „Napisałem” . Cała ławka drżała. A deszcz padał. Nie przejmował się tymi biednymi ludźmi. Ja lubię deszcz. Nie mogę skupić swoich myśli. A tam .A tam za szybą. Jest deszcz. Jest. Człowiek . Wiecznie siedzący- wstał i odszedł. Umarł. Tylko dziwki są wieczne. Tu jest pięknie. Każdy. Kto pozna ten świat. Świat przepełniony miłością. Tu jest pięknie. Moje żyły są niebieskie. Nie. Nie jak niebo. Jego tu nie ma. Moje żyły są niebieskie. Jak słońce. I żyje jak człowiek. Autorytet. Dla kadzi. Zabiłem całą swoją rodzinę. Ale to tutaj normalne. Tak jak zabijanie psów czy kotów. Anduzia ? Pytacie co się stało. Nie pytajcie. Odkąd tu jestem. Strzelam dłońmi. W komunistów z kościoła. Widziałeś. Świat. Taki jak ten. Wchodzisz i jesteś. Wszyscy tu panują. Słowa błądzą. Nic nie znaczą: Kocham Cię Lubmy się Rozdrapmy sobie pryszcze Wypijmy wodę z kranu Pobawmy się klockami Tego tu nie ma. Lubię krew. Krew lubi mnie. Wszyscy lubią mnie i krew. Myślimy. Płaczemy. Czekamy na lepsze dni. Na Objawienie. Na Boga. Nie ma nas. Umieramy. W pudełku po marmoladzie. P S Dzięki wam. Robię się parszywą świnią. Anduziu twoja miłość znaczy dla mnie. Więcej niż sam ja. Samotność. Rozchodzimy się po pokojach. Modlimy się. Powracamy do świata żywych. Istniejemy. Zamknięci. W pudełku z ciałem Chrystusa. Pada deszcz. Zapominamy siebie. Spływamy po wąskiej drodze. Stoimy na wieży Babel. Rozhuśtani spojrzeniami mędrców . Pada deszcz. Usta topnieją. Gdzieś błyszczą twoje wargi. Na wieży Babel płonie dusza. Boża. Przeklinam na Jezusa. Chrystus żyję. Chrystus zginął. Chrystus zjadł i wyszedł. Paranoja. Na twych ustach . Białe niebo . Nikt nic nie chciał. Nikt nic nie rozumiał. A Mojżesz siedział na twym niebie. Jego. Moje. Zielone usta . Ja przeklinam na Jezusa Ty umierasz Ty zanikasz Na niebie spoczywa twoja twarz . Na niebie schizofrenia paranoidalna . Nie ma. Nie ma nas. Pada deszcz. Rozpływamy się popijając nasze myśli. Kołysze nasze dusze. Rozczepiamy czyste czary. Oglądamy czyste spodnie. Wycieramy ręce w bluzkę. Popijamy wodę z kranu. Marzenia. Topią się w rękach. Na jej ustach ślady mej przemocy. Wymyślony grzech. Skowyt. Biały śnieg. Osiem naście On nie ściskał jej piersi tak jak było trzeba. Ona nie była zadowolona z tego kogo miała zagrać. Ono różowiło się na pomarańczach. Ja bardzo się wstydzę. Bo to przecież dobrze o mnie świadczy. Głupota i lęk. Cierpienie. Grzech. Oczy zamknięte. Wyprężone ciało. Sztywny członek. Ból jądra. Serce palone ogniem. Wędrówka na koniec [CENZURA] świata. A napisane na drzwiach było: Zamknięte Proszę wchodzić pukać w ryj. Ty chyba mnie rozumiesz. Co? Piękna telewizyjna [CENZURA]. Moja niewolnico. Rozpięta. Ściągnięta bluzka. Piersi. Prawa większa od lewej. Idziemy. Zapłać mi proszę . Zapłać mi panie Boże za grzech. Ten cudzy i ten mój. Płać !! płać do cholery. Więc istniejemy. Zapłać mi panie. Zapłać mi skóro człowiecza. Wystrzeliłem w jej pośladki. Zapach kobiecy. Idę do domu. Nie ma piwa. Wina... Wódki. Niczego. Dlaczego kaleczysz bezbronnego?? Dlaczego kłamiesz wredna szmato??? Idź do domu. Brak pieniędzy. Brak pedałów. Szkoda. Stoję przed słońcem i przed zielonym słoniem. Przed gwiazdą ładniejszą od gwiazd zabytkowych. Stoję zamarznięty przy ciepłym oknie. Bez białej Damy i mej szorstkiej nieznajomości .Przed siusiakiem małego chłopca – stoi on . złapany na wykrywaniu kłamstwa. Ja rozebrany do naga przez myśli roztrzepanego samobójcy własnych chorych myśli . Stoję – nie wyspany snem nieczystym. Czekam ale boimy się razem… idiotów z podwórka Habazia. Chodź poskaczemy .Chodź. Zabawimy się laleczkami nie wystawionych sztuk . Zbytnio nie pięknych . Nie pięknych jak kolorowe sztuki .Jak aniołki przyklejone głowami do zimnych szyb sklepików z maszynami do pisania. Jak chrząszcze w chaszczach Bieszczadowskich małych rozbójników. Ech... Dzieci ...co ja stoję za wami ? Stoję przed słońcem przed gwiazdami... Przed stukaniem kornika.. w stół dziada z pradziada. Jak komentarz różowej banalnej Usterki . Stoję i ty stoisz za nami .Za mną stoisz. Stoisz . Rozbrykana historyjka. Wydeptana ścieżka małego muchomora. Gdzie słoneczko bije w twe usteczka. Gdzie przebiegł zielony słonik... słoik. Z nogami pulchnymi od bananowej rzeczywistości . W rzeczywistości. To stoję na dachu wielkiej trójwarstwowej i niczego się dzisiaj nie boję. Ani ...ciebie... ani srebrnego odbicia purchawki. Ani wybicia z ziemskiego ładu. Ani zielonej trawy co bzyka przed oczami -dym z płonących kościołów księży z monetami wystukanym na podobiznę papieża. Ach ..niech ten ..jak mu tam Watykan nasz kochany się schowa... A teraz idę jeść.. I daj mi spokój kochany aniołku bez zębów i bez zielonych członków ale to nie ty... To zielony słońcem pogrzany jez. Wiesz ja tez. Chcę być o d e p c h a n y od niekonwencjonalnej rozpusty. A moje scholastyczne łzy. No przecież wiesz że nie umarłem. Bo gdybym umarł nie pisałbym ci takich rzeczy. Kochanie.. mój różowy słoniku mógłbyś mi chociaż raz uwierzyć. A ty i tak nigdy mi nie wierzysz.. Na ulicy stoi dziewczyna z ustami rozszerzonymi sentymentalnie... Nostalgia pobudza mnie do śpiewu pod twoim oknem. Trzymam kobiecą dłoń i wyobrażam sobie że stoję nad przepaścią. Dzieci lecą w wulkan rzeczywistej miłości. Stoję przed słońcem i przed zielonym aniołem. Przed gwiazdą ładniejsza od gwiazd zachodzących cieniem. Nie powiem ani słowa. Moje usta za zasłoną krzyków dzieci idących na rzeź. Trzymaj mnie za boląca ranę. Rozdrap ja i krzyknij światu : Koniec tej chorej zagłady naszych uczuć. Koniec tego zakrywania usta. Nie słucham szmat. A ojcze przebacz dziecku chodź raz.. Chodź raz przebacz dziecku. Dziecko ci nie przebaczy za ten pierwszy raz. Zasłoń usta. Zasłoń usta czarna kurtyna. A teraz Nagła paraliżująca cisza Dziecko nie pij więcej Whisky Trzymaj westchnienia w ustach Pięć oznak końcowej śmierci A teraz ... jeden raz obliże twe wargi …a teraz drugi raz wystrzelę nie wypalona myślą. A teraz po raz trzeci wyrwę Cię z objęć ojca napakowanego młodym winem. Czwarty raz będę z tobą. Minęło tyle lat a on dalej mówi że mam piękne piersi . Stoję ... ja stoję kotku z Burbonem.. a śpiew cię nie będzie bolał - tak jak pierwszy raz. Na dachu trójwarstwowej dzieci spuszczają swoje myśli na lince. W doniczkach rozszerzone główki kwiatu ołowiu. Mamo wcale nie piłem wczoraj wieczorem u koleżanki . Stoję bez nóg i czekam na pozwolenie zabicia śpiącej kurewny przed pocałunkiem pięknego księdza. Tak bardzo kocham latać i stać na bezludnej wyspie z tobą. Ciemnowłosa . Ciemnowłosa. Długopis w twarzy anioła i ja jeżdżący w ta i z powrotem . W ta i z powrotem za kurtynę ekologicznej ciąży . Raz Dwa Trzy Cztery Umieramy bez odzieży ... Idzie poeta. Ja jestem poeta i teraz wyzwę wszystkich od kurew . Bo ja jestem poeta . A oczy mam za małymi szybkami . Ja jestem poeta i teraz będę poetą za wami .Ja jestem wielki poeta. Wypalę małego- skręta . Znasz mnie mały ? Znasz moje szybki ? . Idzie poeta . Idzie poeta. A za wami małe szybki . Idzie połeta . Idzie połeta . Za nim. Pozostawione dźwięki fortepianowych krzyków. Idzie połeta . Widzi dziewicę z ustami rozszerzonymi sentymentalnie. Idzie połeta . Ja jestem połeta i teraz wyzwę was od pięknych dziewic.. Ja jestem poeta z dziewicą na ramieniu . A świat . A świat – tak bardzo mnie kocha. W telewizji – serial argentyński . System Argentyński . Życie . A życie – zbiera mnie w kupę ciała. Moje małe Cyganki .I małe chłopczyki. I małe świnki . I mężczyźni napchani -bożym ołowiem . I mężczyźni napchani -łajnem . I ja. I ja – kocham małe świnki. Spróbuj mnie. W ustach jestem szczęśliwszy .Słodszy. Bardziej wydajny . Bo życie. Bo życie – gnije w mej głowie. Pleśń . Życie śmierdzi łajnem. Czujesz –czujesz jak jesteś . Tak samo. Szczęśliwy . Jak ja . Czuję . Się. Się . taki szczęśliwy .Bo . Ja. Ja. Jestem . Za wami . Za. I . Nad . Wami. Słyszysz właśnie –szybuję w niebie. A Ciebie – tam nie zabraknie . A dzieci podobno – lubią się bawić lalkami. A ja lubię się bawić – słowami . Dzieci i małe obgryzione głowy . A za mną stał wczoraj FortepiaN !!! i dlaczego ten brzydki pan go zabrał ze sobą !!!. Bo zabrał i już . A dzieci podobno – nie lubią gdy pada deszcz . A ja lubię podobno – podobno bardzo lubię deszcz. I kocham – ten tekst : Mama ! Mama ! gdzie moja mała mama .. Zabrano ją... za grzechy . Dziecko -pilnuj się. a) Mam dobry pomysł . Mam dobry pomysł – na swoją śmierć. Będę biegł . Bardzo szybko . A w głowie będzie ten pięknie smutny rytm . I będę śpiewał . Śpiewał twoją pieśń . I będę – patrzył się gdzieś . Gdzieś w niebo . Gdzieś w różowe serce. I łzy będą . I łzy twoje - będą śpiewać . I łzy twoje –będą spływać . Po moich policzkach – na ziemię. Będę biegł. Bardzo szybko . A w głowie będzie -twój płacz . I będę płakał . Płakał tak jak ty. Ty i on . Szczęśliwi cholernie. Łapiący za twoje serce . I będę wrzeszczał . Bo będę jeszcze istniał. Bo będę jeszcze istniał –gdzieś w samotnej przestrzeni . Bo będę żył . Dlatego będę kochał . Mam dobry pomysł . Mam dobry pomysł – na waszą śmierć . Będę biegł . Będę biegł . Bardzo szybko . A w głowie ten piękny – wasz krzyk . A pani ze sklepu monopolowego . Tak bardzo was potrzebuje . Wy kochankowie bezimienni . Wy kochający swoje ciała. A pani z monotematycznego słownictwa . Wychowana w szkółce leśnej .Kocha. Mam dobry pomysł . Jedyny tego wieczoru . Krzyknij dziecię : Zabiję za … z miłości mojej zabiję Cię . Mam dobry pomysł . Mam dobry pomysł – na pamiątkową śmierć . Na dwanaście minut przed śmiercią . Zabawię się z dziewczyną z baru . Zabawię się przed twoimi zeszmaconymi oczami . I może to będzie takie piękne – tego grudniowego wieczoru . Takie piękne – w mojej twórczości . Ale mam dobry pomysł . Mam dobry pomysł . Na swoją śmierć . Będę skakał . Bardzo wysoko . A w powietrzu moje włosy – wyparzone w szczęściu twoich rąk . I będę skakał . I będę za horyzontem – latał . Latał . Tam gdzie ty . Ty zamknięta w zalanym - łzami pomieszczeniu . Mam pomysł – na swoją śmierć . Gdzieś w przestrzeni . Umrę gdzieś . W próżni . Umrę na torach kolejowych . Umrę z tobą - z dobrym pomysłem w głowie – zalepionym pleśnią . Pleśnią z twego serca . Mam cichy pomysł . Cichy pomysł . Na naszą cichą miłość . I może wyda ci się - to dziwne . Może trochę banalne . Że jesteś moją niewolnicą na zawsze . b) Przypomniały mi się dni. Spędzone szczęśliwie. Piłem. Kochałem. Umiałem mówić. Pamietam.. Było zimno. Oddychałem świeżym powietrzem . Matka robiła porządki przed Wielkanocnymi świętami. Brat wszedł z butami na fotel i wziął ciuciu . Ja trząsłem się z zimna. Brat wyrzucił z siebie pogardliwy śmiech . Zabierając cos co leżało obok mnie. NIE LUBIĘ ŚWIĄT. Bardzo nie lubię – każdych świąt . Matka chodziła to w tą ...to w tamta.. Mówiąc tylko: nie przeszkadzaj . Wzięła w ramiona czerwony rower mojego brata. Powiedziała że tu w kuchni go postawi . Wziąłem trochę powietrza w swoje ciało. Siedziałem na fotelu. Była właśnie godzina której bardzo nie lubię. Była trzynasta. Była trzynasta pięćdziesiąt cztery. Brat dzwonił rowerem. Matka odkurzała dywan. Ja pisałem. Siedziałem. Czekałem. Nabrałem śliny. Słyszałem tylko : Mateusz, wyłącz tą muzykę.. wyłącz.. Milczałem. Wróciłem do swego pokoju. Położyłem się. Zrobiło mi się cieplej. Znacznie lepiej. Zamknąłem oczy. Kawa. Czarna. Mała. Msza. Pogrzeb. Ja. Ojciec. Matka. Brat. Dziewczyna. Sygnalizacja. Wymiociny. Turbulencja. Zdechły pies. Ja. Otworzyłem oczy. Słyszałem kobiecy głos : Abre Los Ojos ... Abre Los Ojos. Wstałem. Założyłem glany i skórę. Powiedziałem gigantycznie cicho : Wychodzę na dobranoc. Zamknąłem drzwi. Miałem ochotę na piwo. Ten smak – goryczy. Piana. Na ustach. Wszystko mi jedno. Przechodzę ulicę. Spoglądam na zamyślonych ludzi. Na ich miny. Na co i na kogo kierują swój bezwyrazowy wzrok . Otwieram drzwi od sklepu Warzywniak. NIE LUBIĘ SKLEPÓW Bardzo nie lubię – wszystkich sklepów z produktami codziennego użytku. Te ekspedientki. Przepocone. Wpatrzone w nasze dłonie. W nasze oczy. NIE LUBIE ICH OCZU Bardzo nie lubię –ich oczu. Była mała kolejka. Stałem – mokry ze zdenerwowania. . Na ladzie stało piwo. Wyszedłem z kolejki i krzyknąłem : ZABIERAM TO PIWO DO DOMU I MAM TO GDZIES ŻE JEST KRADZIONE. Wyciągam pieniądze z czerwonego kopciuszkowego portfelika (taki sam ma Sabina K. – której nie chce wspominać dobrze. ) i rzucam je w twarz ekspedientce. Wybiegam ze sklepu. Pakuje swe myśli do plecaka. Wybiegłem ze sklepu z pianą na rozżarzonych ustach. Mam ochotę zobaczyć księżyc. Usiadłem w jakimś ciemnym miejscu na zielonej ławce. Otworzyłem piwo. Wyciągnąłem z plecaka książkę . Piłem piwo- pomyślałem że pójdę do B. Odłożyłem książkę. Zdeptałem puszkę piwa. Było już dość ciemno, to dobrze- pomyślałem – nie będę musiał patrzeć na ludzkie twarze. Zadzwoniłem pod czwórkę i powiedziałem : Można prosić Basie ? . Tak już schodzę- odpowiedziała B. Poszliśmy do jej piwnicy. Znajdowała się w innym (wcześniejszym) budynku. Była zła. Zła była B. Wyciągnęła z torby - dwa piwa (Warka) .Powiedziała : Wiesz mam tego dosyć. Jak mnie wszyscy traktują. Dodałem : Ty już wiesz ? -Tak wiem , poczułam się jak .. raz całujesz się ze mną ... a na następny dzień z nią. –Ale chyba Ci to wyjaśniłem ? – jasne. Wypiliśmy piwa. Zachowując swoją pobożność w ustach. Było po dziewiętnastej gdy wyszliśmy z piwnicy. Było różowe niebo. Jak zwykle bez srebrzystych gwiazd. Zrobiło mi się źle. Miałem ochotę się schować .. raz na zawsze. Zaszyć sobie usta . Mam tego dosyć. Odprowadziłem ją. To co czułem nie interesowało – nikogo. Moje piękne łzy. Schowałem w czarnym ubraniu. A potem wszystkie ładnie wpadały do słoika po marmoladzie. Łzy kapały – szybko i zwinnie. Każdej kropce – nadawałem imię. Samotne schodziły po drabinkowej mojej bluzce. Tak samo wypłakiwały się w moją (ich) bluzkę. Każda płakała- rodząc- z siebie- kolejne małe łezki. Mój pokój stopniał . Byłem cały mokry od rozmowy. Wykręciłem bluzkę . Łzy wrzeszczały : - Nie Ty sukinsynie ... Nie chcemy jeszcze umierać. Inne dodawały : - W dywanie będziemy…będziemy w dywanie. Włączyłem głośno muzykę aby zagłuszyć ich krzyki. Wrzeszczały głośniej : - Nie… Ty zrąbie ... my jesteśmy za młode na śmierć.… Wziąłem tabletki. Poczułem się dziwnie (dobrze). Moje myśli . Zaczęły grać w szachy . Ja lizałem swoje dłonie. Lizałem stanowczo szybko. Łzy mnie gryzły- swoimi mokrymi.. wodnymi ząbkami. Moje ciało- umierało. Wysyłałem sms’a : Dziękuję Ci za wszystko i przepraszam. Chyba złamałem nasza obietnicę. Chciałem komuś powiedzieć.. nawet w tajemnicy…w cholernej tajemnicy że go kocham. Położyłem się i wstałem z otwartymi ustami. Dwóch chłopczyków zadzwoniło pytając: Wyjdzie Sebastian ? Trzasnąłem drzwiami. Stanąłem na środku pokoju i myślałem o swoim życiu. Wytarłem nos w chusteczkę higieniczną trójwarstwową. Oddychałem szybciej… ślina była trudnym osobnikiem do poważnych rozmów. Wsadziłem rękę do buzi . Szukałem wyspy skarbów... znalazłem ją.. bałem się na nią wejść.. bo myślałem że Chrystus –umrze. Była tam wielka góra. A na górze – trzy osoby- wsadzone na potężne krzyże sięgające moich migdałów. Jeden krzyż się przewrócił – umarł – człowiek. Wyciągnąłem rękę z buzi i pomyślałem że po śmierć zadzwonię skrzypcami. Wymiotowałem kilkanaście razy . Raz na siebie. Raz na bardzo rodzinny dywan. Raz na kibel. Raz na brata. Raz jeszcze uczyniłem ten czyn. Pomyślałem że moja kobieca ciekawość jest na tyle wykształcona że podejdę do tej sprawy – bardzo poważnie. Więc umyłem włosy. Bardzo staranie. Gdyż nie chciałem wysłuchiwać … że mam je rzeczywiście – brudne. Dziwnie się poczułem gdy kabel od suszarki był przy mojej szyi. ZGADNIJ Zgadnij co suszyłem ?? Patrzyłem się na lustro. One uczyniło ten sam czyn. Odwinąłem kabel i włożyłem palce w kontakt. Suszyłem włosy. Gdy już wysuszyłem swój mózg od chorych pomysłów... zabrałem się do czyszczenia bardzo rodzinnego dywanu. Dywan był bardzo czysty. Pokolorowałem go biała kredka.. Pomyślałem że tak wygląda znacznie lepiej. Te gigantycznie małe dziurki – polepszyły humor dywanikowi. Szczęśliwy jak dziecko kwiatów (jebane Flower Power) i turbulencji.. wybiegłem z mieszkania z bardzo czystymi – wysuszonymi włosami przez balkon . Wybiegłem na krzaki ..kilka gałązek w moich włosach.. dodawało mi uroku. Zadzwoniłem do swego mieszkania i jeszcze raz.. wybiegłem z mieszkania z rękami w kieszeni z bardzo czystymi wysuszonymi włosami przez balkon. Wróciłem do mieszkania. Dalej było puste. Na dywanie leżał – kieliszek za pozwoleniem osób które zraniłem- zdeptałem go. Miałem na sobie czarny T-Shirt z czaszko-kleszczem. Zawsze jak kładłem się spać –zaczynaliśmy rozmowę. Dziś odebrało mu usta- pranie bardzo rodzinne mojej matki. Wstałem rano i wypiłem kieliszek czarnej klawy . Patrzyłem się na nierówno obcięte żółtawo-kremowe zasłony. Na szybie był mały robaczek... wziąłem go i schowałem do „Petri Dish” . Nazwałem go Esesman . Karmiłem go chlebem i krwią państwową. Pokój jemu i jego robaczej duszy. Żył 22 dni. Dwadzieścia dwa dni pochłonięte przez miłość i szczęście. Usiadłem na krześle . Pomyślałem że mam już tego – wszystkiego dosyć . To śmierdzące łajnem życie. Zapchlone szczury – narzekające na moja piękną twórczość. Pedały, marmoladowe potwory. Wszystko to śmierdzi…. Ich myśli- zapakowane w paczkę- wysłane do Bułgarii . Wszystko śmierdzi łajnem. Miłość którą zaznałem w stopniu ekstremalnie małym. Włączyłem piekarnik… odkręciłem gaz. Zjadłem tabletkowe śniadanie. Wypiłem Melise na uspokojenie i zasnąłem z czystymi włosami. Z wróżbą w rękach. Usłyszałem jakiś głos. Jakiś lament. Kręciło mi się w głowie. Telefon wibrował. Popatrzyłem na zdjęcie –swojej dotychczasowej dziewczyny i zasnąłem z chusteczkami higienicznymi trójwarstwowymi . Ktoś coś powiedział. Jakiś tchórz . Ktoś powiedział mojej mamie że pluszowy kotek- ma Anoreksje. -cóż ja szybciej oddycham. Widzę tylko świat …zalany łzami mego pożegnania. Widzę : światła , uniki ludzi, krzyki, jęki, moje małe nieprzemyślane zawroty głowy. Po śmierć zadzwonię skrzypcami. Obudziłem się. Miałem muzykę w głowie. Czwarta minuta piosenki „Stagger Lee” Nick’a Cave’a –dodawała mi sił. Brat recytował mój wiersz. Myślałem że żyję. Bo żyję. Ale inaczej niż przed pierwszą i na razie ostatnią – próbą samobójstwa. Leżałem nie w swoim łóżku. Nie z tymi samymi zasłonami… nierówno obciętymi. Wszystko i wszyscy byli inni. Na krześle . Siedziała B. Płakała. Obok na stoliku-kwiaty. Otworzyłem oczy –szerzej . Ludzie stali się różowi. Na niebie były gwiazdy … świecące –mocno, wyraziście- takie jakie chciałem . Na dworze leżał śnieg… Biały puch. Tam na dworze był śnieg !! … Dzieci bawiły się. Rzucały się kulkami ze śniegu . B. zaczęła płakać szybciej… jej łzy śpiewały . Tak jak on. Ona część – mnie. Piękna . Ubrana w czerń. Zaczęła śpiewać. Zaśpiewała na moim pogrzebie . Leżałem- ubrany w czarną koszule .. w garnitur. Na moim grobie.. nie było krzyża. Tak ja chciałem .Nie wiem czemu.. ale wszyscy płakali... przecież ja żyję. Ale powiedziałem sobie: Nie mały sukinsynie – to opowiadanie musi się skończyć –szczęśliwie. Więc obudziłem się.. szpital ...szczęśliwy mimo wszystko. B. powiedziała że mnie kocha. Wszyscy jak jedna ..wielka śmierdząca.. łajnem rodzina – przytuliliśmy się do siebie. Lekarze krzyczeli : To cud… Dzięki Bogu.. wszystko dzięki Bogu. Gówno prawda !! – wykrzyczałem do ucha pedantowi w białym kaftanie. Wstałem z łóżka. Zapytałem: Który dzisiaj ? wszyscy znowu razem odparli : 21 marca. Pierwszy dzień wiosny. Cholera dzień wcześniej umarłbym w zimie. Wziąłem na ręce szczęście. A ja zacząłem płakać częściej. Zacząłem być człowiekiem . A nie tylko manekinem podporządkowanym schematom. Zacząłem prawdziwie nieskończenie.. kochać . … Po śmierć zadzwonią skrzypcami. Tak miało się skończyć. Tak bardzo szczęśliwie. Wylądowałem . Tu. W pokoju bez okien. Ale też Cię kocham. W sobotę idę pić.. zacząłem w poniedziałek. C) Jak odejść. Z tąd. Sam już nie wiem. Bo dokąd.. bo dokąd.. Tam nie wolno. A tam za szybko. Tu kochamy. Tam pragniemy płakać. Pleśnią. Wszyscy. Jeśli kiedyś- będziemy samotni. To rozpuścimy swoje ciała. Jesteśmy kroplami.. z oczu. WSZYCY NAS WLEWAJĄ DO BUYELEK PO WODZIE Robimy sprawny odwrót. Urzeknięci: postępami technicznej wyobraźni. Tam : 360º do Ojca droga kręta. Maszyna do pisania- ślizga się w rękach. Dzieci ciągną za nogę matki. Ja mogę pomarzyć. O tych wszystkich wulkanicznych- uczuciach. Zbieramy plony. Wykopany dół. Dziecko. Na odwrocie okładki. Taniego czasopisma. Grube panie. Siedzą. W kącie. Za karę. D) Tu gdzie się rozstaliśmy. Padał deszcz. Stoję w pociągu. Patrzę na twoje zdjęcie Patrzę na twoją twarz. Nie będziemy płakać. Na to przyjdzie. Czas. Łzy odetną nam dłonie. Twoje czerwone usta. Mówiły. Nie mogłem usłyszeć. Tak bardzo się boje. Tak bardzo Cię pragnę. Jeszcze nigdy tak N i e k o c h a ł e m Możliwe że jest coś piękniejszego od miłości. (śmierć) oblizana przez moje zwłoki. Dziewiętnaście ZAKOŃCZENIE I. Pachniemy. Ja już jestem stary. Choć wiele młodszy od twego ciała. Dzieci plują na nasze kolana. Trudno. Rozumiemy. Pochopnie. Energicznie. Nalewasz mi ostatnią zupę(w moim życiu) II. Jestem sam. Jeszcze młody. Biegnę ulicą. W kieszeni Twoje białe zdjęcia. I czyste kartki papieru.. Tabletki na wilgoć.. Pasek zawinięty… Wspominam Twoje blizny na udach. III. i wszystko jest takie piękne. Jak ja kocham szczęśliwe zakończenia. Kładę się spać. Mydło w gardle. KONIEC NASTĄPIŁ
×
×
  • Dodaj nową pozycję...