Skocz do zawartości
Polski Portal Literacki

Wojciech Świętobór Mytnik

Użytkownicy
  • Postów

    8
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Wojciech Świętobór Mytnik

  1. Języka polskiego nie powinniśmy w żaden sposób cenzurować, ciąć i oporządzać wedle własnego widzimisię. Przynajmniej, jeśli chodzi o słowniki. Poezja to inna bajka.
  2. Wiatr wiał od Wschodu, niosąc ze sobą nowe nadzieje. Stałem oparty o drzewo i wsłuchiwałem się w szum krążących w nim życiodajnych soków. To było jak misterium , święty rytuał, do którego zostałem zaproszony przez okryte pierwotnym mrokiem głusze. Wszystko dookoła zdawało się szeptać: "Posmakuj krwi lasu". Poczułem bicie własnego serca, które powoli stapiało się z zielonym rytmem kniei. Wtedy przyszły one - demony, archetypy, myśli... "Nic nie jest wieczne" - pomyślałem, a radość tego odkrycia opromieniła mnie jak Słońce Swaroże, które przebija się przez wiekowe korony, by dotknąć boskości dnia powszedniego. Największą chorobą toczącą człowieka jest niemożność pogodzenia się z faktem, że wszystko się kiedyś kończy, brak umiejętności zaakceptowania naturalnego biegu rzeczy: nicość - narodziny - wszystkość - śmierć - nicość. Stąd tyle utopii i niespełnionych pragnień, stąd tyle nieporozumień i nienawiści. A przecież jeśli NIC nie jest wieczne, to i pustka się kiedyś kończy. Przyszedł mi na myśl Fryderyk Nietzsche i jego teoria Wiecznych Powrotów. Jakże bliski jestem w pewnych sprawach temu człowiekowi! Świat zacznie się na nowo, gdy czas zatoczy koło. Czy będę tu kiedyś stał - pod tym samym drzewem - i czy będę zdolny powiedzieć: "Oto jestem"? A co, jeśli byłem tu już niezliczone miliardy razy i nic nie pamiętam? Krew spłynęła niczym bursztyn na mój język. Złoty miód uderzył do głowy, oczy zalśniły piorunową mocą. Stałem się częścią nie kończącego się boru, astralnej zieleni rozprzestrzenionej paneterycznie, wręcz panteistycznie, w całym Wszech-Świecie. Wraz ze mną miliardy innych, tych, którzy poznali... Znicze płonęły światłem gwiazd, przypominając o nieuchronnym przeznaczeniu. Zacząłem się w innym wymiarze, nie opuszczając wcale starego. Troistość istnienia. Drzewo życia, Oś Universum. Zapuściłem korzenie głęboko w Pramaterię, w Pramać i Praojca Wszechrzeczy. Na głowie mej niczym rozłożysta korona jesionu lub wierzby wyrosły rogi. Dotknąłem nieboskłonu i przebiłem dach istnienia. "Jak mam na imię?" - zapytałem. "Leszy" - odpowiedziały zwiezdy, "Lesowik" - powtórzyły ciemne wody. "Tyś jest ten, który zrozumiał..." wrzesień 2002 r.
  3. Pierścienie Saturna podobnie jak skrzydła ważki są w swej istocie czymś bardzo delikatnym, niemal metafizycznym, gazowo-przezroczystym... Chodziło mi o przeniesienie ze skali makro- do mikrokosmosu oraz o próbę uwiecznienia czegoś, co się wymyka ludzkim umiejętnościom...
  4. O to mi chodziło... O to, by wiersz był duszny, nienaturalny, zindustrializowany, nieprzyjemny... :-)
  5. W fiolecie ametystu zatapiam to, co pozostało z mojego dziedzictwa. Ja, król o siedmiu twarzach, artysta-szarlatan, nigdy nie umiałem odnaleźć prawdziwej poezji w rozdeptanych pancerzach karaluchów, a przecież wystarczyło jedynie wyciągnąć po nią rękę. Nigdy nie pragnąłem więcej niż to mogła objąć moja wyobraźnia, choć przecież niejednokrotnie czyste duchy powietrza uszlachetniały tlenem moje oniryczne przewartościowania świata. Pierścienie Saturna, które staram się namalować jako skrzydła ważki, wciąż umykają celuloidowemu mechanizmowi, robotowi tkwiącemu w mojej głowie od czasów, gdy Bóg po raz pierwszy przyśnił się szaleńcowi i powiedział: "Niech się stanie lateks i nienaturalność!". Cierpienie jest subiektywne, nie ma więc znaczenia dla architektury bytu. Liczy się tylko libido. 16 października 2003 r.
  6. Do Ciebie, która jesteś między gwiazd dalami, Do Ciebie, która żyjesz mych snów nieświadoma, Podąża cicha chwila ciemności falami Szybując ponad światem myślami kilkoma. Wiesz, ciężko jest nie marzyć, gdy wieczór głęboki Nastraja do poezji zapachami mroku I mąci swą postacią szumiące widoki... I nie ma nic prócz skargi zmąconych widoków. Dokoła dzikie morza burzą swoje brzegi. Przede mną dwie otchłanie - Twoje ciepłe oczy. Kamienne głosy wiatrów - to wierszy szeregi. I jak tu się nie zmieszać? Jak tu się nie stoczyć? Być może też mnie szukasz w czarnych chmur gęstwinie I w nocny taniec wprawiasz możne wiatrołomy... Spójrz, trwam w wieczornym wirze. Duch we mnie nie ginie. I wierzę po omacku - Twych snów nieświadomy. 3 czerwca 2002 r.
  7. Szanowny Panie, Swarog był - a dla niektórych z nas, Słowian, jest nadal - Bogiem Słońca (pisane celowo wielkimi literami). Nie rozumiem więc, czemu nie odpowiada Panu wyrażenie "Słoneczny Boże". Poza tym, jak zauważyła Joaxxi, jest to stylizacja na obrzędową pieśń ku czci Najwyższego, jak najbardziej pogańską! "Nagie szaty"... Dziwi mnie Pan. Tak ciężko zrozumieć to poecie? Chyba że Pan nim nie jest. Dodam jeszcze tylko, że piszemy "ów", a nie "owy" i zapytam dlaczego wyraz "mgła" jest dla Pana szczytem szczytów. Pozdrawiam!
  8. Koło, Swaroże, Słoneczny Boże, Złożyłeś u jej stóp. To Twoja córa, zrodzona w chmurach, Więc jej koronę zrób. Koronę ową, polną, kwiatową, Na skroń jej, Boże, włóż. Jej nagie szaty, Panie bogaty, Oblecz szkarłatem zórz. Niebiański Władco, Ty świętokradcom Nie oddaj tańca jej, Bo w owym tańcu, dzikim łamańcu, Duchy słowiańskich kniej. W słonecznych pląsach śmierć życie kąsa I Jedność spełnia się. Słoneczny Boże, Władco, Swaroże, Zaczaruj również mnie. Niech, tak jak ona, w Twym kole skonam Poranną bity mgłą. Przyjmij, o Panie, moje konanie I dumną modłę mą. 28 kwietnia 2002 r.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...